Obieg - Wojciech Tubaja

Transkrypt

Obieg - Wojciech Tubaja
Naiwne poszukiwanie prawdy. Rozmowa z
Wojciechem Tubają
Romuald Demidenko
09.05.2014. aktualizacja 09.05.2014 10:59
Z Wojciechem Tubają - artystą i reżyserem, którego nowy film „Portret" będzie
prezentowany podczas tegorocznego festiwalu filmowego w Cannes w ramach
programu Short Film Corner, rozmawia Romuald Demidenko, kurator jego wystawy
„Wszyscy, którzy mnie kochają, wsiądą do pociągu i przyjadą do Zielonej Góry",
prezentowanej obecnie w BWA Zielona Góra.
Romuald Demidenko: Ostatni klip zrealizowałeś na wystawę „Wszyscy, którzy
mnie kochają, wsiądą do pociągu i przyjadą do Zielonej Góry". Na początku
zaznaczyłeś, że zależy ci na tym, żeby efektem naszej współpracy nad tym
projektem był dość pretensjonalny film, w którym zaciera się granica między
rzeczywistością i fikcją. Zgodziłem się. Przed zdjęciami do filmu miałem
opory. Wiedziałem, że mogę mieć problem z tym, żeby zgodnie ze
scenariuszem rozpłakać się na planie. Wcześniej starałem się nie wychodzić
poza rolę kuratora projektu, w tym wypadku stałem się fizycznie obecny. Do
roli drugiego aktora namówiony został Wojciech Kozłowski, z którym
wcześniej pracowałem w Zielonej Górze. Dlaczego zdecydowałeś się nas
umieścić w tej sytuacji?
Wojciech Tubaja: Rozmawialiśmy o tym projekcie i wasza wspólna praca była
jedną z twoich propozycji. Ja włożyłem was tylko w pewną ramę, kryminalną scenę
zaczerpniętą z kina noir. Utwierdziłeś mnie w słuszności tego kierunku scenariusza,
mówiąc, że jest to rola, z którą się nie utożsamiasz, że to nie są twoje emocje i że
to nie będzie wyglądało naturalnie. Że chciałeś zagrać prawdziwie i przekonująco.
Bardzo mi się spodobał ten bunt. Aktorzy często się nie zgadzają i przeciwstawiają
roli. Chciałem zobaczyć, co wyjdzie z zespolenia ciebie i roli, jaką dla ciebie
przygotowałem. Jestem bardzo zadowolony z efektu, wyglądasz naprawdę
przejmująco. Chciałem, żeby „Thriller" nawiązywał do „Portretu", dlatego akcja
dzieje się w identycznym pokoju hotelowym i koncentruje na zmiennych emocjach.
Jest trójka bohaterów, którzy nie wchodzą w interakcje. Każdy odgrywa
przydzieloną mu rolę niezależnie od ról innych aktorów. To niekończący się rytuał,
który muszą oni, czyli wy, kontynuować. Trup mruga okiem i oddycha, Roksana
(Katarzyna Zawadzka - przyp. red.) tańczy, a ty płaczesz. Nic więcej.
Jak traktujesz tekst, który pojawia się w filmie? Piszesz scenariusze
specjalnie z myślą o swoich aktorach?
Za każdym razem scenariusz jest dopasowany do postaci i wynika z moich
obserwacji nad nią. Tekst lub jego brak to część składowa całości. Czasem nie
potrzeba słów, wystarczy poprosić aktora, żeby usiadł i się rozpłakał.
Twój film „Portret", który właśnie jest w postprodukcji, będzie można
zobaczyć na tegorocznym festiwalu filmowym w Cannes. Czy możesz opisać,
jak wyglądała praca nad tym projektem?
To było ponad półtora roku pracy wszystkich osób, które zaangażowałem w jego
powstanie. Dobrze, że byłem na tyle naiwny, żeby zdecydować się na zrobienie
profesjonalnego filmu. Miałem wiedzę na poziomie odbiorcy kina, to była bardzo
szybka szkoła filmowa. Na każdym kolejnym etapie natrafialiśmy na problemy,
które udawało nam się rozwiązywać. Dla mnie to było pierwsze tak duże i
rozciągnięte w czasie przedsięwzięcie. To wszystko doprowadziło do tego, że
rzuciłem etatową pracę i zająłem się tym projektem w pełnym wymiarze czasu. W
„Portrecie" pojawiają się osoby z moich poprzednich filmów. Jakby przechodzili z
filmu do filmu, czasem pozostając wręcz tymi samymi postaciami i zmieniając nieco
swój wygląd. W centrum akcji pojawia się historia Bohatera, który w ciągu jednej
nocy spotyka osoby, z którymi wchodzi w różne interakcje. Tylko nie wiadomo, czy
to fragmenty jego życia, odgrywane sceny, marzenia czy sen. Jeden z aktorów
przyrównał fabułę „Portretu" do chodzenia po pokojach świadomości. Nic tu nie jest
prawdziwe, wszystko jest niekończącym się snem.
Jak wyglądały twoje pierwsze prace filmowe? Skąd się właściwie wzięło twoje
zainteresowanie filmem?
Film wymaga większego zaangażowania i zapanowania nad większą ilością
elementów niż inne media. Czytałem w książce Kitlińskiego o Kristevie, że w filmie
czujemy się bezpieczniej niż w życiu, bo jest prawdziwszy. Myślę, że coś w tym
jest. Przełomowy moment nastąpił na czwartym roku grafiki warsztatowej na
Uniwersytecie Artystycznym w Poznaniu. Wcześniej miałem trzyletnią przygodę z
historią sztuki na Uniwersytecie Adama Mickiewicza. Te doświadczenia stworzyły
taką formę mnie, z którą już się nie utożsamiałem. Wyobrażenia i oczekiwania z
zewnątrz stały się dla mnie nie do zniesienia. Nie umiałem im sprostać, blokowały
mnie. Już było wiadomo, kim jestem i jakie rzeczy robię. Przeprowadzałem się
kilkanaście razy, wprowadzałem różne zmiany w swoim życiu, ale nie pomagało.
Po długich negocjacjach na uczelni poznańskiej i warszawskiej przeniosłem się na
pół roku na ASP w Warszawie, do pracowni profesora Andrzeja Węcławskiego. I ta
zmiana, a raczej dystans i przestrzeń, które otrzymałem u Węcławskiego i jego
asystenta Mateusza Dąbrowskiego, dały mi szansę na dalsze poszukiwania. Mój
promotor pozwolił mi na porażkę i to właśnie spowodowało, że zacząłem używać
medium filmu. Oczywiście służył on wtedy jedynie do rejestracji działań, jak to
nazywam, performatywno-teatralno-życiowych. To były portrety moich bliskich
znajomych i obcych ludzi, którymi się fascynowałem. Współpraca z profesorem tak
się układała, że mogłem zrealizować u niego dyplom.
I wtedy zdecydowałeś, że będziesz pracował jako scenarzysta, reżyser?
Nie było czasu na przemyślenia, świadome decydowanie - to się po prostu stało.
Każdy kolejny portret był innym scenariuszem, nie zawsze pisanym w formie tekstu
do wypowiadania, czasem było to wytworzenie pewnej sytuacji czy odnalezienie się
w zaaranżowanej przestrzeni. Zawsze ważne były dla mnie związane z tym emocje
i porażka wobec wcześniejszych założeń. I naiwne poszukiwanie prawdy, które
stanowi moje główne założenie.
W swoich pierwszych filmach występowałeś sam.
Pojawiłem się trzy razy po drugiej stronie kamery i nie chcę tego powtarzać. Moje
miejsce jest za kamerą, a nie przed nią. Przed kamerą odgrywałem scenę z filmu
„Bliżej", spędziłem noc z aktorem (praca „2903" - przyp. red.) i chodziłem w nocy po
ciemku po studiu Edwarda Krasińskiego, próbując odnaleźć awangardę. To moje
doświadczenia z bycia aktorem. Wolałbym, żeby ktoś inny napisał dla mnie rolę.
Nie umiem siebie reżyserować.
Do swojej pracy angażowałeś bliskich znajomych, a później zacząłeś
pracować z profesjonalnymi aktorami. W klipie „Thriller" występuje Katarzyna
Zawadzka.
Każda z portretowanych osób stawała się aktorem i to podwójne poczucie
sztuczności mnie fascynuje. Zależy mi na stworzeniu świata, który nie będzie
światem realnym, mimo że są w nim realne postaci oraz emocje. Konsekwencją
tego myślenia była próba pracy z osobą, która umie manipulować, udawać,
odgrywać. Przełom przyszedł w pracy pod tytułem „2903", kiedy nagrywałem całą
noc w hotelu - moim ulubionym, do którego często wracam - z profesjonalnym
aktorem, który miał mnie zagrać. Aktor przyszedł, ale powiedział, że nie będzie
niczego grać. Po prostu był ciekawy mojej propozycji. Usiadł i nic się nie wydarzyło.
Cały czas była włączona kamera, a ponieważ mam słabość do VHS-ów - po pół
godzinie wiedziałem, że materiał będzie bezużyteczny, bo aktor nie zgodził się
nawet głośniej mówić. Przed nami była cała noc. Rano po jego wyjściu coś we mnie
pękło. Nie wiedziałem, czy ta noc była życiem, czy filmem - czy on był sobą, czy
może kogoś odgrywał. Bardzo naiwnie to brzmi, ale mnie właśnie to interesuje. To
właśnie z naiwności czerpię dużo inspiracji. Być może zostałem przez tego aktora
zmanipulowany w dość prosty sposób, ale ta manipulacja zmieniła moją percepcję i
oczekiwania wobec sztuki.
Kim był ten aktor?
Aktor, którego widziałem w jednym ze spektakli teatralnych. Zafascynował mnie.
Wyszedł w połowie przedstawienia, cały w białej poświacie. Trudno było nie ulec
wrażeniu, jakie zrobił. Nigdy nie rozmawialiśmy, nie znaliśmy się nawet przed
wejściem do pokoju 2903. Później również nie mieliśmy ze sobą kontaktu. A jednak
to on wyreżyserował moje obecne życie.
Kilka prac zrealizowałeś w przestrzeni hotelu. Czy to miało dla ciebie jakieś
specjalne znaczenie?
W pokojach hotelowych czuję się bezpieczny, zdystansowany. Nikt mnie nie zna i
nie ma wyobrażenia na mój temat. To neutralne i identycznie wyglądające
przestrzenie, w których mogę poczuć się zupełnie anonimowo i porzucić swoją
dotychczasową formę. Z drugiej strony w tych tapetach, zasłonach i wykładzinie
pozostają emocje i tajemnice ludzi, którzy spędzali tam noc przede mną. Na pewno
miał tu miejsce niejeden dramat. One nie mają znaczenia, są nieistotne dla
funkcjonowania tego pomieszczenia czy dla kolejnych mieszkańców. I taka
perspektywa pustki bardzo mnie uspokaja. Dlatego powstanie jeszcze kilka prac,
których akcja będzie rozgrywać się w pokoju hotelowym.
Chciałbym cię jeszcze podpytać o film „Poszukiwanie awangardy" w studiu
Edwarda Krasińskiego. Zakradłeś się w nocy do Instytutu Awangardy?
Wszedłem w nocy i poruszałem się po studiu przy świetle latarki. To, co
przypadkowo pojawiało się w zasięgu jej światła, wyznaczało drogę, którą się
poruszałem. Ważne dla mnie było to, że w punktowym świetle dzieła sztuki były na
równi z przypadkowymi przedmiotami i pamiątkami prywatnymi artysty.
Przestraszyłem się tego. Zorientowałem się, że to wszystko było życiem
konkretnego człowieka, a ja znalazłem się w jego prywatnym mieszkaniu. Po kilku
dniach poszedłem do zoo i tam pod wielkim liściem znalazłem aligatora. Zrobiłem
mu zdjęcie. Nie wiem dlaczego, ale te dwie historie łączą mi się w jedną całość.
Z tego, co mówisz, wynika, że film daje ci dużą wolność.
Prawdziwą wolność daje mi patrzenie na morze.
Wojciech Tubaja, „Wszyscy, którzy mnie kochają, wsiądą do pociągu i przyjadą do
Zielonej Góry", BWA Zielona Góra, 25.04 - 19.05.2014.
Źródło:
http://www.obieg.pl/teksty/32176

Podobne dokumenty