7/2004 (18) - Magazyn Muzyki Elektronicznej ASTRAL VOYAGER
Transkrypt
7/2004 (18) - Magazyn Muzyki Elektronicznej ASTRAL VOYAGER
Numer 7/2004 (18), Sierpień 2004 Wstępniak No i mamy numer „wakacyjny” i zmianę image (zmieniła się witryna, więc i na poszczególne numery przyszła kolej). Festiwal Ambient w Gorlicach można uznać za udany (relacja w tym numerze), promocję AV na tejże imprezie również (choć obecność fanzinu musiała być z natury mocno ograniczona). Po festiwalu „chodzi mi po głowie” pomysł wydania drugiego specjalnego numeru papierowego w tym roku (na Ricochet Gathering w Komarnie/Jeleniej Górze) ale co z tego wyniknie jeszcze się okaże. Tymczasem zapraszam do lektury bieżącego numeru. redaktor koordynujący Grzegorz 'El-Skwarka' Skwarliński Magazyn Muzyki Elektronicznej „Astral Voyager” 7/2004(18) 1 Relacje Międzynarodowe Prezentacje Muzyczne "Ambient 2004" Gorlice 15 - 17.07.2004r. Tytułem wstępu Tak się jakoś dziwnie składa, że najbardziej odpowiadają mi lipcowe imprezy muzyczne. Może dlatego, że zwykle w tym czasie biorę urlop i wyjeżdżam poza miejsce zamieszkania, a większość koncertów muzyki elektronicznej odbywa się jednak w dość sporej odległości od Wybrzeża. Znając termin i miejsce Ambient 2004 odpowiednio wcześniej pojawiłem się w tamtejszej okolicy i po w miarę intensywnej wędrówce o wrażeniach estetyczno-wzrokowych po Beskidzie Niskim, zjechałem na koniec mej wyprawy na trzy dni wrażeń estetyczno-słuchowych do Gorlic. W plecaku cały czas „dźwigałem” kilka egzemplarzy specjalnego wydania Astral Voyagera (nie mogłem tego zabrać dużo, bo jednak papier to ciężar, szczególnie jak się pojawia w większej ilości), Dzień 1-szy (czwartek 15.07.04) W Gorlicach pojawiłem się już dnia poprzedniego (14.07). Głównie z tego powodu, że dzień był deszczowy i moja wędrówka po okolicy została skrócona panującą aurą. Ten czas wykorzystałem na zorientowanie się gdzie znajduje się PTTK (noclegi) oraz Gorlickie Centrum Kultury. Tego dnia nabyłem niejako przy okazji karnet na koncerty (notabene z numerem 001 ) Dnia następnego zjechałem z przełęczy Małastowskiej już ze swoim „podróżnym garbem” i ok. 11-stej zakwaterowałem się w PPTKu. Mała wycieczka na miasto, coś na „ruszt” i przyszła kolej na koncert. Na miejscu pojawiłem się równo o 17-stej. Ambient 2004 rozpoczął się małymi powitaniami, przemówieniami i przedstawieniem gorlickich władz (w tym roku jedyny sponsor imprezy). Potem na scenie pojawił się red. Kordowicz i zapowiedział pierwszego artystę - Piotra Krzyżanowskiego. Twórczość tego kompozytora można zaliczyć do tzw. dark-ambientu. Niektórzy określają ją nawet jako „muzykę cmentarną”. Jest w tym sporo racji. Niecodzienne zestawienia dźwięków, zamierzona „surowość” (i pewien minimalizm) barw, bliżej nieokreślone sample, statyczny (widok z 2 Magazyn Muzyki Elektronicznej „Astral Voyager” 7/2004(18) okna) film wyświetlany w tle i... laleczka kręcąca się na ustawionym na środku sceny gramofonie tworzyły szczególną atmosferę. Odczucia słuchowo-estetyczne pewnie byłyby głębsze, gdyby muzyka brzmiała nieco głośniej. Piotr zresztą przyznał po występie, że było miejscami za cicho (ale to już nie było raczej jego winą). Ogólnie koncert otwierający można uznać za udany, mimo drobnych niedociągnięć. Po występie Piotra Krzyżanowskiego nastąpiła przerwa. Poznałem wtedy osobiście m.in. Piotra i grupkę fanów, z którymi miałem dotychczas kontakt tylko poprzez internetową listę dyskusyjną. Udało się też zamienić kilka słów z Polarisem (był obecny jako widz) i nabyć jego najnowsza płytę (dla kolegi, który nie mógł przyjechać do Gorlic). W okolicach godziny 19-stej powróciłem do sali teatralnej GCK. Szykował się występ Andrieja Kiritchenki z Ukrainy. Po nieco szumnej zapowiedzi (artysta wydał ponad 15 płyt, ale w Polsce nie jest zupełnie znany, co innego we własnym kraju) nastąpiła „męczarnia” dla uszu. Już po pierwszych taktach było wiadomo, że twórczość Andrieja to coś na kształt industrialu. Wprawdzie wśród generowanych dźwięków, zgrzytów, „jęków”, pisków, chrobotań itp. Nie było wprawdzie dźwięku odpalania piły łańcuchowej, ale brzmienia nie pozostawiały żadnych złudzeń. Taka muzyka nie wszystkim się podoba (niektórzy słuchacze wychodzili z sali Magazyn Muzyki Elektronicznej „Astral Voyager” 7/2004(18) 3 zważywszy, że tym razem było momentami nieco za głośno). Jakoś jednak wytrwałem do końca. Może dlatego, że eksperymenty zawsze mnie przyciągały, a tuż przed moim wyjazdem słuchałem trochę industrialu (w wydaniu artysty, ukrywającego się pod pseudo Plankton) więc moje ucho było niejako „zwichrowane” Dzień 2-gi (piątek 16.07.04) Aura była sprzyjająca, więc nie omieszkałem troszkę się przejść po okolicy. Koncerty miały i tak odbywać się wieczorem, a ja jakoś nie potrafię dłużej leniuchować kiedy góry czekają. Spacer długi nie był, ale jak zwykle inspirujący. Ok. godz. 16-stej wspólnie ze współlokatorami z PPTKu zjechaliśmy ponownie do GCKu. Ja „pobiegłem” na giełdę płyt wystawić te kilka egzemplarzy Astral Voyagera co miałem ze sobą, a koledzy wraz z koleżanką trafili na próbę W. Komendarka. Fanzin rozszedł się nadspodziewanie szybko (trafił m.in. do rąk red Kordowicza), a niejako przy okazji dostała mi się płytka Experience Headland duetu K&K (być może „naskrobię” niedługo recenzję ). Czas do koncertów upłynął ani szybko, ani wolno (zza ściany dobiegały m.in. odgłosy próby). Przyszła pora na kolejną porcję muzyki. Redaktor 4 Magazyn Muzyki Elektronicznej „Astral Voyager” 7/2004(18) Kordowicz w trakcie prezentacji pierwszego artysty napomknął ku mojemu zaskoczeniu o fanzinie i jego mikroskopijnym nakładzie (no cóż, na razie niewiele się zmieni, jeśli chodzi o wersje papierowe). Niewiele chwil potem za rozstawioną aparatura zasiadł Tomasz Kubiak i rozpoczęła się „berlińska” podróż dźwiękowa. Większość prezentowanych kompozycji (nowych i innych wersji już znanych) była zbliżona do siebie, ale nie wywoływało to uczucia jakiejś monotonii. Przyjemne, dynamiczne momentami klimaty, utrzymane w duchu klasycznej muzyki elektronicznej mogą się podobać. (w tym miejscu mała dygresja, wstyd się przyznać, ale lekko przysnąłem w trakcie, nie była to wina muzyki, raczej mojego lekkiego zmęczenia, nocne fanowskie rozmowy, mała wycieczka piesza w ciągu dnia, a w sali ciepło, ciemno i dobra muzyka, no cóż zdarzyło się). Zgromadzonej publiczności też chyba się podobało, bo artysta został wywołany na bis, w ramach którego zagrał chyba najlepszy utwór spośród wszystkich prezentowanych. Sam występ sprawiał lekkie wrażenie niedopracowanego. Jak się później dowiedziałem wynikło to w dużej mierze z powodu utraty części zgromadzonego materiału i artysta musiał poświęcić dwie noce tuż przed występem na jego odtworzenie. Według mnie praca się opłaciła. Przy okazji swojego koncertu artysta prezentował urządzenie własnej konstrukcji, pozwalające podłączać do interfejsu midi instrumenty starego typu, nie posiadające takiego wejścia/wyjścia. Po koncercie Tomasza Kubiaka tradycyjnie nastąpiła mała przerwa. Magazyn Muzyki Elektronicznej „Astral Voyager” 7/2004(18) 5 Mając w pamięci doskonały show Władysława Komendarka w Wiśle na Ambient 2000 miałem nadzieję usłyszeć coś podobnego, co nie oznacza, że oczekiwałem jakiegoś technopodobnego jazgotu. Niestety na tym jazgocie się jednak skończyło, ale nie uprzedzajmy faktów. Artysta występuje od jakiegoś czasu z zespołem, tak że oprócz bogatego zestawu instrumentów klawiszowych, na scenie była jeszcze obecna klasyczna perkusja i gitara (syntezator gitarowy). Niestety mimo zachęcających zapowiedzi i interesującej oprawy świetlnej (lasery) sam koncert mocno mnie zdegustował. Wydaje mi się, że kompozytor zabrnął w ślepą uliczkę. Zbyt wielkie nagromadzenie klimatów związanych wyraźnie z nową elektroniką (głównie technorytmy), mimo że przerabiane usilnie przez artystę w zamierzeniu w niekonwencjonalny sposób, nie wzbudzały mego entuzjazmu. Częste zmiany rytmiki i barw (tak, że momentami perkusista nieco się gubił zaskakiwany nagłymi „zwrotami akcji” serwowanymi przez pana Władysława) i chyba zbyt wielka chęć panowania nad wszystkim (pan Władysław nie tylko grał, ale też „śpiewał” i sterował wspomnianymi laserami) sprawiały wrażenie jakby artysta chciał złapać mocno wszystkie sroki za ogon a niestety nie bardzo mu to wychodziło. Dodając do tego trochę zbyt głośną perkusję i prawie niesłyszalny syntezator gitarowy otrzymuje się pełen obraz sytuacji. Dziwi mnie nieco fakt, że na widowni była obecna dość głośna grupka fanów, entuzjastycznie klaszcząca po każdym utworze. Być może się mylę, ale dla mnie sprawiało to wrażenie niejakiej sztuczności (klaka?). Zmęczony „łupaniną” wyszedłem z sali przed końcem (co zresztą uczyniło wielu słuchaczy). Dźwięk przefiltrowany przez ścianę był bardziej znośny, a bis (któraś z kolei wersja Śmietnika atomowego) nawet przyjemny. Nie zmienia to jednak faktu, że mocno się rozczarowałem. Koncert był rejestrowany z zamiarem wydania płyty, sądząc po długości występu (prawie 2 godziny) będzie z czego wybierać i być może się okaże, że krążek będzie lepszy niż występ. Nie sadzę jednak aby zmieniło to moją opinię. 6 Magazyn Muzyki Elektronicznej „Astral Voyager” 7/2004(18) Można powiedzieć, że plan na dzień bieżący (wg programu) został wykonany, ale nieco wcześniej padła zapowiedź, że po koncercie W. Komendarka będzie wyświetlany film (zrealizowany przez TV Poznań) z krótkiego występu Klausa Schulze w Poznaniu w zeszłym roku, dlatego też nie omieszkałem go obejrzeć. Trzeba przyznać, że to co ukazało się na ekranie i popłynęło z głośników było przyjemną odmianą po tym, co serwował pan Władysław. Obejrzałem i wysłuchałem z przyjemnością, szczególnie, ze nie miałem okazji być na wspomnianym koncercie mistrza Klausa. Dzień 3-ci (sobota 17.07.04) No i nastał dzień ostatni. Pogoda znów była letnia, ale tym razem czas do koncertów spędziłem na leniuchowaniu w Gorlicach. Przed występami była jak dnia poprzedniego giełda płyt i prezentacja urządzenia Tomasza Kubiaka. Na sali słuchaczy powitała spuszczona kurtyna. Jak wyjaśnił podczas zapowiedzi red. Kordowicz było to życzeniem artystów występujących danego dnia (aby nie odsłaniać wszystkiego od razu). Przygasły światła, zasłony zostały rozsunięte i na scenie pojawił się Dariusz Kaliński. To co później wydobyło się z głośników było bardzo przyjemnym Magazyn Muzyki Elektronicznej „Astral Voyager” 7/2004(18) 7 zaskoczeniem. Oryginalna mieszanka ambientu, „berlińskich” klimatów i czegoś jeszcze (artysta czerpie inspiracje z różnych gatunków muzycznych) skutecznie przyciągała uszy i uwagę. Wyświetlane od pewnego momentu animacje dodatkowo potęgowały pozytywne wrażenia. Gdyby nie fakt pałętania się po sali kilku osób (notabene była to m.in. część zespołu W. Komendarka, gitarzysta i perkusista), ciągłego niezbyt cichego komentowania występu i zapalania zapalniczki w celu sprawdzenia numeru rzędu (co może dziwić, bo każdy siadał jak chciał, nie było przypisanych miejsc) odbiór byłby z pewnością pełniejszy. A tak byłem co chwila rozpraszany przez ludzi, których kulturę umieściłbym na poziomie dywanu. Bez komentarza. Na szczęście występ Darka miał tą dziwną właściwość (z czego akurat bardzo się cieszę), że moje rozproszenie błyskawicznie mijało. Publiczność była niemniej zachwycona. Burzliwe oklaski po występie były tego dowodem. Artysta na bis uraczył publiczność utworem nazwanym przez red. Kordowicza Żartem Gorlickim. Towarzysząca animacja była krótkim filmikiem z ... Ambientu. Występ D. Kalińskiego to moim zdaniem bezapelacyjnie najlepszy koncert prezentacji (nawet następujący po nim Hybryds, nie był w stanie go „przeskoczyć”). 8 Magazyn Muzyki Elektronicznej „Astral Voyager” 7/2004(18) Nastąpiła tradycyjna przerwa a po niej na scenie pojawił się artysta o pseudonimie Hybryds ( z Belgii). Tadeusz Łuczejko zapowiedział wcześniej, że koncert jest przeznaczony wyłącznie dla słuchaczy dorosłych ze względu na wyświetlane w tle animacje. „Doradził” też ewentualnym działaczom LPR i Młodzieży Wszechpolskiej aby sobie odpuścili występ, z tej właśnie przyczyny. Na scenie dominował ekran, artysta siedział za swoim sprzętem po prawej stronie przy pojedynczej lampie. Sceneria wręcz ascetyczna. Muzyka jaką usłyszeli słuchacze była dość oryginalną mieszanką ambientu i industrialu. Nawet ciekawe klimaty. Gdyby jednak brakowało wyświetlanych animacji, odbiór byłby z pewnością uboższy. Erotyczne w swym wyrazie kolaże filmowe i fotograficzne jakie ukazywały się na ekranie dobrze współgrały z muzyką i potęgowały nastrój. Niektórym widzom-słuchaczom mogły wydawać się zbyt śmiałe, kontrowersyjne (takie opinie słyszałem po koncercie), ale z wyjątkiem jednej sceny, do której można było się przyczepić, prezentacja była utrzymana w dobrym tonie. Balansowała wprawdzie na krawędzi dobrego smaku, ale co jest charakterystyczną cechą sztuki nie przekroczyła go. Podejrzewam, że mimo pewnych kontrowersji koncert belgijskiego artysty podobał się publiczności (czego m.in. oznaką były oklaski) mimo obaw wykonawcy (z zasłyszanych kuluarowych rozmów Hybryds obawiał się swojego występu, mając na uwadze stereotypowy zachodnioeuropejski obraz Polaków). Magazyn Muzyki Elektronicznej „Astral Voyager” 7/2004(18) 9 Po tym występie prezentacje muzyczne można było uznać za zamknięte, szczególnie, że na scenę zostali zaproszeni artyści oraz widzowie, celem wykonania „rodzinnego” zdjęcia. Jednakże publiczność czekała jeszcze projekcja filmu artysty z Chin (prawdopodobnie jeden z wykonawców przyszłorocznych MPM Ambient). Przy dość industrialnej (i momentami trudnej w odbiorze) muzyce na ekranie ukazywały się czarno-białe migawki z państwa środka. Materiał ciekawy, przypominający nieco swym klimatem twórczość Philipa Glassa (np. film Koyanis Kuatsi). Tym akcentem festiwal definitywnie się zakończył. Były jeszcze koszulki z nadrukiem dla chętnych (jak się okazało tylko dla wybrańców, bo koszulek było 5 szt. oczywiście „załapałem się”) i zaproszenie Tadeusza Łuczejki na wspólne z artystami ognisko (notabene powtarzane przez cały czas trwania MPM). Do zobaczenia za rok. Tytułem zakończenia Pokrótce wspomniałem już wyżej co się działo wokół festiwalu. Po koncertach było ognisko, przy którym toczyły się luźne rozmowy z artystami i słuchaczami. Dominowali jednak ludzie związani z organizacją prezentacji i artyści, słuchaczy było niewielu i w zasadzie ograniczali się do grupki fanów w większości związanych z listą dyskusyjną MOO. Trochę szkoda. Zamieniłem kilka zdań z Tadeuszem (zalatany człowiek, aż dziw, że przy tylu zajęciach związanych z organizacją imprezy znajdował czas na rozmowy). Sala teatralna GCK, w której odbywały się koncerty była wypełniona średnio-mało. Być może to wina zmiany terminu, przez co niektórzy fani mogli być nieco zdezorientowani (i w związku z tym nie było ich na Ambiencie). Mam nadzieję, że w przyszłym roku będzie lepiej. Jest to bardzo prawdopodobne ponieważ zapowiedzi są mocno interesujące (grupa ['ramp] o ile znajdzie się sponsor). To tyle, Ambient 2004 uważam za udany, choć moim jedynym materiałem porównawczym (z autopsji) był Ambient 2000 w Wiśle. słuchał, oglądał, podziwiał, fotografował i komentował korespondent z zamiłowania i przypadku El-Skwarka 10 Magazyn Muzyki Elektronicznej „Astral Voyager” 7/2004(18) Recenzje płyt Radio Massacre International Walking on the Sea Większość co bardziej zagorzałych fanów „szkoły berlińskiej” znając ten zespół twierdzi, że ich ostatnie dokonania są tylko kolejnym naśladownictwem (i to nawet samych siebie), do tego stopnia, że odnosi się nawet wrażenie, że grupa gra wręcz od niechcenia, wypuszczając na rynek (wymieniona w tytule płyta jest wydawnictwem własnym zespołu), bez żadnej selekcji, wszystko co wyjdzie spod klawiatur, pokręteł i gitary. Nie byłbym sobą, gdybym „nie stanął okoniem” na przekór takim twierdzeniom. Bo choć przyznaję rację, co do pewnej (zbyt natrętnej czasami) monotonii i niewątpliwych fascynacji elektronicznym rockiem z lat 70-tych ubiegłego wieku (co akurat uważam za pozytywny choć nadużywany nieco przejaw działalności), to nijak nie potrafię się zgodzić z wiejącą podobno z ostatnich płyt nudą. W moim skromnym mniemaniu tak nie jest. Płytka, którą chce pokrótce opisać jest zbiorem kilku kompozycji (niektóre znane z poprzednich dokonań grupy), które zostały zaprezentowane na koncercie w Finlandii (styczeń 2004). Walking on the Sea w zasadzie nie różni się niczym szczególnym od poprzednich krążków zespołu. Te same środki wyrazu, ta sama charakterystyczna barwa prawie wszechobecnej gitary, zbliżona „berlińska” dynamika a nawet mały żart muzyczny (początek części V). Na pierwszy rzut ucha nic porywającego (płyta bliska jest Upstairs Downstairs). Jednakże tak jak kiedyś pisałem (przy okazji innej płyty zespołu) można ten krążek zakwalifikować jako kolejną część Magazyn Muzyki Elektronicznej „Astral Voyager” 7/2004(18) 11 jakiejś długiej bliżej nieokreślonej opowieści. Takie „postawienie sprawy” powoduje, że następujące po sobie dźwiękowe odsłony (szczególnie mile zaskoczyła mnie IV część) zyskują nieco inny, bardziej interesujący, wyraz (niż mogłoby się to wydawać przy mniej zaangażowanym słuchaniu). Przy słuchaniu w zasadzie przeszkadzał mi tylko jeden fakt. Trudno powiedzieć czy pośpiech, czy też chęć jak najbardziej wiernego oddania atmosfery występu spowodowała, że zarejestrowany materiał charakteryzuje się dość nie dopracowanym montażem. Nie zmuszam oczywiście nikogo do podzielenia moich poglądów. Walking on the Sea nie jest żadnym arcydziełem. Zresztą nie oczekiwałem po tej płytce, że mnie czymś szczególnym zaskoczy. Może dlatego stawiam ją na równi z poprzednimi (nie jest ani gorsza, ani lepsza) dokonaniami zespołu. El-Skwarka ZeTor Follow Me Wydawać by się mogło, że artysta wymieniony powyżej to jakaś nowa twarz w polskiej el-muzyce. Jednak tak nie jest. Po tym pseudonimem kryje się nie kto inny jak znany już niektórym słuchaczom Tomasz Zawadziński. Muszę przyznać (mając w pamięci poprzednie dokonania), że na jego nową płytę czekałem z pewną niecierpliwością. Co niesie ze sobą krążek Follow Me? Tych co poznali wcześniejsze 12 Magazyn Muzyki Elektronicznej „Astral Voyager” 7/2004(18) produkcje Tomka nie trzeba specjalnie zachęcać (w zasadzie jest to swoista kontynuacja poprzednich płyt). Podobne klimaty, zbliżone nastroje, odpowiednia dawka nie narzucających się rytmów, delikatne odwołania do „szkoły berlińskiej” i innych gatunków muzycznych, drobne elementy tzw. nowej elektroniki, proste acz gustowne sample. Wydawać by się mogło, że taka "mieszanka" spowoduje, że przez głośniki popłynie jakaś bliżej nieokreślona nieprzyjemna kakofonia. Zdecydowanie tak nie jest. Artysta umiejętnie łączy różne style a powstałe kompozycje okrasza bogato własnymi pomysłami. Dzięki temu w przestrzeni powstaje bardzo przyjemny dla ucha zestaw. Można powiedzieć, że do posłuchania dla każdego (tak na marginesie tytuł płytki jest ciekawą sugestią do podążania za dźwiękami). Ostrzegam jednak, że miłośnik el-popowych „słodkości” może się poczuć nieco rozczarowany. To nie jest ten typ muzyki elektronicznej, ani tym bardziej new-age, choć niektóre kompozycje zaskakują mile melodyjnością i rytmiką. Szkoda tylko, że kolejna płyta tego oryginalnego artysty jest znowu CDRem rozprowadzanym przez kompozytora. Forma taka ma jedna poważną wadę - krążek dociera do nielicznych. A może to jednak zaleta? El-Skwarka Magazyn Muzyki Elektronicznej „Astral Voyager” 7/2004(18) 13 Z archiwum G.E.N.E. Beautiful World Wymieniając się z koleżanką z pracy wydawnictwami el-muzycznymi, trafiła do moich rąk wymieniona w tytule płytka. Kiedy przystępowałem do jej słuchania (płyty, a nie koleżanki), miałem pewne obawy. Wiedziałem wprawdzie czego można się spodziewać po pani Cleo de Mallio (po dokładnej lekturze wkładki okazuje się, że nie tylko), ale to co znalazłem w pudełku wywołało we mnie małe zaskoczenie. Trzeba przyznać, że jest to dość nietypowa produkcja. Na pierwszy rzut oka niby nic dziwnego - dwa krążki w jednym opakowaniu. To się już zdarzało. Na jednym napotykamy zestaw kompozycji wcześniej niepublikowanych z nielicznymi tytułami już znanymi z poprzednich wydawnictw G.E.N.E. Drugi srebrny dysk zawiera zaś 50 minut naturalnych odgłosów, które można usłyszeć w lesie, m.in. śpiewy różnych ptaków. Nie jest to jednak las strefy umiarkowanej (ptasie trele płynące z głośników są mi nieznane) tylko równikowy las deszczowy. Nagranie zrealizował Michael Weisser do spółki z Peterem Merengerem. Obu panów fani zapewne znają z formacji Software. Całość można zaliczyć do modnych ostatnio wydawnictw relaksacyjnych. Myliłby się jednak ten, kto sądzi, że znowu do słuchaczy trafiła przesłodzona produkcja tego typu (a jest takich niemało). Utwory z pierwszego krążka, sprawnie zrealizowane, o różnych nastrojach, zawierają oprócz brzmień elektronicznych także odgłosy natury i dźwięki instrumentów akustycznych. Bogate instrumentarium nie obciąża zbytnio zmysłu słuchu, a klimat tworzony przez poszczególne kompozycje powoduje, że ewentualny słuchacz odbywa swoistą podróż po świecie, kontemplując niezwykłości natury. Wrażenie to jest dodatkowo potęgowane przez zawartość drugiego krążka. 14 Magazyn Muzyki Elektronicznej „Astral Voyager” 7/2004(18) Co można powiedzieć tytułem zakończenia? Warte słuchania, szczególnie jako tzw. tło przestrzenne pomieszczeń, a głosy natury w zimowe wieczory (lub deszczowe dni) mogą przynieść naprawdę dużo zadowolenia. Relaks gwarantowany. El-Skwarka (wrażenia spisane w 1997r.) Dreger Striving for the Whole Czy można tworzyć el-muzykę lekką, łatwą i przyjemną? Z pewnością, ale czy takie utwory zasługują na powyższe miano? Ilu słuchaczy tyleż odpowiedzi. Są jednak czynione próby w tym kierunku, mniej lub bardziej udane. Do tych pierwszych zaliczyłbym debiutancką kasetę Ireneusza Dregera Striving for the Whole. Jest to dość umiejętne połączenie dźwięków elektronicznych ze śpiewem i dźwiękami gitar. Większość utworów ma raczej lekki charakter (jeśli nie wszystkie) i przez to całość sprawia wrażenie pewnej monotonii. Żadna z kompozycji nie wybija się oryginalnością ponad inne. Wszystko jest utrzymane w miłej dla ucha tonacji. Ocena nasuwa się sama - muzyka środka w wydaniu elektronicznym. Wnioski: przeciętność, ale odmienna. Na tyle, że poświęcenie czasu tej kasecie może być przyjemną odmianą. Do posłuchania prawie przy każdej okazji. P.S. Obecnie Dreger tworzy jako Medusa, ale jego muzyka ciąży już w nieco innym kierunku. El-Skwarka (wrażenia spisane w 1997, redagowane ponownie w 2004) Magazyn Muzyki Elektronicznej „Astral Voyager” 7/2004(18) 15 El Division The Wind of Sorrrow Ku zaskoczeniu wielu fanów chciałbym przypomnieć ten zespół i jego ostatnią kasetę (niestety nieosiagalną juz od kilku lat). El Division to dawne Electronic Division znane między innymi z muzyki do filmu Menedżer (który zresztą przeszedł bez echa). Jest to grupa polska, trochę niedoceniania, może ze względu na dość długi okres od wydania ostatnich kompozycji? Szkoda. Proponowana przez dwóch panów odmiana el-muzyki jest dość oryginalna. Na pierwszy „rzut ucha” może wydać się ona powielaniem sprawdzonych wzorców, ale po głębszym wsłuchaniu się w dźwięki, wyłapuje się niebanalną atmosferę. Wpadająca w ucho dynamika utworów nie nuży. Jest niezbędnym elementem, tworzącym nastrój. Nagrania zostały zrealizowane w londyńskim studiu przy udziale zaproszonych profesjonalnych muzyków. Podnosi to zdecydowanie wartość kompozycji. Ci, którym taka twórczość odpowiada mogą mieć nadzieję na kontynuację. Grupa jest w trakcie przygotowywania materiału na kolejną płytę (kasetę). P.S. Od czasu napisania tych zdań upłynęło nieco czasu i mimo radiowych zapowiedzi nowa płyta zespołu nie ukazała się (przynajmniej ja nic o tym nie wiem) i chyba się już nie ukaże El-Skwarka (wrażenia spisane w 1997r. redagowane ponownie w 2004r.) 16 Magazyn Muzyki Elektronicznej „Astral Voyager” 7/2004(18) Mikołaj Hertel Podróże i marzenia Po składance jaką była płyta Dźwięki morza, Mikołaj Hertel proponuje słuchaczom coś bardziej jednolitego. Materiał na krążek Podróże i marzenia powstał raczej w niedługim czasie. Kompozytor, dzięki poprzednim dokonaniom, zapewne zebrał już spore grono miłośników swojej twórczości. Ten krążek pewnie je jeszcze powiększy, między innymi za sprawą Ballady irlandzkiej zdecydowanie najlepszej kompozycji na płycie. Świadomość, że artysta nigdy nie był w Irlandii wzbudza pewien podziw nad uzyskanym nastrojem utworów tworzących suitę. Pozostaje jednak pewien niedosyt - płytka została uzupełniona nagraniami już znanymi (czyżby miała to być już jakaś tradycja?), przez co traci nieco powiew świeżości (na którą po cichu liczyłem). El-Skwarka (wrażenia spisane w 1996, redagowane ponownie w 2004) Magazyn Muzyki Elektronicznej „Astral Voyager” 7/2004(18) 17 Mikołaj Hertel Niepokój serca Cenię Mikołaja Hertla za niebanalną twórczość, ale jego kaseta Niepokój serca pozostawiła we mnie pewien niedosyt. Pierwsza strona jest niepowtarzalna i bardzo charakterystyczna dla tego twórcy. W długiej suicie Niepokój serca ujawniają się wszystkie talenty autora. Jednak na drugiej stronie nie jest już tak „różowo”. Zupełnie niepotrzebne, moim zdaniem, jest umieszczenie wśród kompozycji utworu Botticelli narodziny Wenus znanego z krążka Dźwięki morza. Posunięcie to miałoby sens, gdyby wydanie kasety i płyty dzielił dłuższy odstęp czasu. Niecały rok to stanowczo za mało. Czyżby kompozytora nie było stać na nowe twórcze pomysły? (dokonania z lat następnych przeczą temu twierdzeniu). Pozostałe zaś utwory sprawiają wrażenie, że zostały zamieszczone tylko jako osobliwy wypełniacz, przez co wydaje się, że pan Mikołaj potraktował kasetę jako „odskocznię” do kolejnej swojej produkcji - Wewnętrzny puls. El-Skwarka (wrażenia spisane w 1996, redagowane ponownie w 2004) Magazyn Muzyki Elektronicznej „Astral Voyager” Redaktor – Grzegorz Cezary Skwarliński Kontakt: [email protected] FB:http://www.facebook.com/pages/Magazyn-Muzyki-Elektronicznej-AstralVoyager/315548031957 18 Magazyn Muzyki Elektronicznej „Astral Voyager” 7/2004(18)