04 Sympozjon
Transkrypt
04 Sympozjon
4. SYMPOZJON Po niespokojnie przespanej nocy – ciągle budziłam się, bo Erik prawie do rana siedział z włączoną lampą i czytał jakąś książkę – obudziłam się z postanowieniem, że coś z tym trzeba zrobić. Nie byłam w stanie patrzeć jak dwoje z najbliższych mi osób na świecie obchodzi się w ostrożnym milczeniu do samego wieczora, jak łypią na siebie spod oka i udają, że wcale nie szukają swojego towarzystwa i wolą rozmawiać z innymi o sprawach boleśnie wręcz trywialnych. Wszyscy, którzy nocowali w Nowym Gulistanie, zeszli się na śniadanie do salonu – z wyjątkiem Mariny, która, odkąd pożegnała się wczesnym wieczorem wymówiwszy się bólem głowy, nie wystawiła nosa z pracowni. Kiedy parzyłam w kuchni herbatę, z salonu docierały do mnie strzępy rozmowy. - Nie rozumiem kobiet – usłyszałam zrezygnowany głos Erika. – I chyba nigdy ich nie zrozumiem. - No cóż, nawet Zygfryd, który był nieulękłym bohaterem, który pokonał smoka i zdobył skarb, smak strachu poznał dopiero, kiedy zobaczył śpiącą Brunhildę – zażartował profesor Weir. - Tak, to chyba dobre porównanie – przyznał ironicznym tonem Erik. – Oczywiście biorąc poprawkę na to, że ja nigdy nie byłem blond osiłkiem. Ale po lasach zdarzało mi się w życiu włóczyć. - Brunhilda miała osiem sióstr – Robert roześmiał się w głos. - Dziewięć córek, wyobrażasz to sobie! Biedny Wotan! - To chyba jeszcze gorsze niż dziewiątka Bernardów – dodał Artur. – Ja mam cztery siostry i wystarczy w zupełności. - Z drugiej strony – powiedziała Elwira z łobuzerską nutą w głosie – Muz też było dziewięć, a Apollo chyba nie narzekał. Zauważyli, że nadchodzę, więc rozmowa ucichła. Z nieco przepraszającym uśmiechem podeszłam do Erika i poprosiłam, żeby poszedł ze mną do pracowni. Marina siedziała skulona na łóżku, owinięta w kołdrę. Stanęłam u szczytu schodów. - Czy ty mi kiedykolwiek wybaczysz, Prospero? – zapytała podnosząc na niego oczy i starając się nie chlipać. Usiadł koło niej na łóżku. - Arielku, ja się nie gniewam. Uważam tylko, że niepotrzebnie mówisz nieprzemyślane głupstwa, a potem sama przez to płaczesz. 87 - Ale to jest prawda, ja naprawdę myślę, że jesteś najwspanialszym człowiekiem, jakiego znam. Ty jesteś jak wszyscy moi bracia razem wzięci! – Roześmiała się z własnych słów, chociaż po jej twarzy wciąż spływały łzy. Erik wzruszył ramionami z lekkim uśmiechem i pokręcił głową. - Nie, naprawdę – nie dawała się uciszyć Marina. – No sam zobacz. Znasz się na architekturze i rysunku, jak Jules i Louis; na medycynie jak Artur; na muzyce jak Gustave; nawet na ogrodnictwie jak Alfred. - Zaraz powiesz, że znam się również na literaturze jak Elwira i że jestem dobry i opiekuńczy jak Leonora. – Teraz i mój mąż się roześmiał. – A na koniec jeszcze dodasz, że unikam obcych, jak Lucie! – Wziął ją za ręce. - Żartujesz sobie ze mnie, ciągle sobie żartujesz. – Marina westchnęła. – A ja naprawdę tyle lat szukałam kogoś podobnego do ciebie. – Erik otworzył usta, ale ścisnęła jego dłonie. – Nie przerywaj mi, ja muszę to wreszcie powiedzieć. Ja patrzyłam na wasze małżeństwo i marzyłam, żeby samej przeżyć coś takiego. I wiesz dlaczego odważyłam się w końcu ci o tym powiedzieć? Pokręcił przecząco głową. - Bo po raz pierwszy czuję, że ktoś inny dał mi nadzieję. To głupie, ja go przecież prawie nie znam, ale mimo to czuję podświadomie, że to może być moja nadzieja. Nie jakiś zapatrzony w siebie artysta, ale ktoś zupełnie inny. Pewien matematyk, którego poznałam niedawno w Paryżu. Nie wiem dlaczego, ale on mi się wydaje podobny do ciebie; nie z talentu, ale chyba trochę z charakteru. Erik słuchał tego wszystkiego bardzo poważnie. - Arielku, wiesz jak bardzo zależy mi na twoim szczęściu – powiedział. – Jeśli, jak mówisz, czujesz, że ten mężczyzna daje ci nadzieję, mogę tylko sam mieć nadzieję, że się na nim nie zawiedziesz. Marina wyglądała tak, jakby zastanawiała się, czy mogłaby się do niego przytulić. Trwało to kilka dość długich sekund, ale w końcu powstrzymała się. - A w ogóle, już naprawdę pomijając wszystko inne - dodał Erik spokojnie - pomyśl sobie, że tobie potrzebny jest ktoś młody - ktoś, kto dotrzyma ci kroku. Ja jestem w wieku, w którym spokojnie mógłbym być twoim ojcem. - A wtedy nazywałabym się Miranda, a nie Marina. – Zaśmiała się cicho, patrząc mu w oczy. – Wiesz, co ci powiem, Prospero? Za żadne skarby nie chciałabym być twoją córką. To musiałoby być nieznośne - mieć idealnego ojca, a potem być skazaną na błąkanie się po świecie w poszukiwaniu kogoś, kto byłby do niego choć trochę podobny. 88 Erik siedział na łóżku całkowicie zaskoczony. W końcu Marina nie wytrzymała; zanim zdążył się odsunąć, wyciągnęła ręce i przytuliła się do jego koszuli. Stojąc na schodach widziałam, jak w pierwszej chwili mój mąż zesztywniał i odruchowo cofnął głowę, ale po paru sekundach, gdy ramiona naszej przyjaciółki nie rozluźniły uścisku, wyciągnął ręce i delikatnie położył jej dłonie na plecach. - No już, już... – powiedział zmieszany; Marina chyba nawet nie domyślała się, ile go to kosztuje. Pogłaskał ją łagodnym gestem, którym gładził po grzbiecie Aiszę. – Chodź na górę, herbata stygnie. Wróciliśmy do salonu i zjedliśmy śniadanie – widać było, że moja interwencja i zaprowadzenie zgody pomiędzy Erikiem i Aminą sprawiła wszystkim dużą ulgę i radość. Marina zachowywała się prawie jak gdyby nigdy nic, śmiała się i strzelała oczami na wszystkie strony, co mój mąż kwitował jak zwykle, rozbawieniem i kręceniem głową. Po śniadaniu Elwira i Anna pomogły mi poznosić naczynia do kuchni, a Leonora poszła na górę, by zacząć pakować bagaże całej swojej rodziny. Gustave wpadł jeszcze poprzedniego dnia późnym wieczorem uściskać siostrę i szwagra przed podróżą – jego pociąg do Rzymu odchodził rano z Nicei. Kochany chłopak, Anna z Arturem przezywali go Gucio – co było podobno polskojęzycznym zdrobnieniem jego imienia. Bardzo nam się to spodobało, a jak przyznał się sam młody kompozytor, w lekko zitalianizowanej wersji – jako Guccio – podchwycili to już wszyscy jego koledzy z Villi Medici. Artur wyciągnął jeszcze profesora na ostatni spacer nad morze – doktor Bernard chciał omówić z przyjacielem swoje dalsze plany zawodowe, na które wyjazd rodziny Weirów miał duży wpływ. Towarzyszyły im dzieci i Anna. Erik poszedł popracować do ogrodu, a Marina, która odkąd się pogodzili nie odstępowała go na krok jak wierny szczeniak, uparła się, że mu pomoże. Ja po sprzątnięciu po śniadaniu usiadłam z Elwirą w bibliotece, miała sprawdzić moje zadanie domowe. Odkąd dostała się na studia do Cambridge, przyjaciółka namawiała mnie, żebym też nauczyła się angielskiego. W końcu dałam się przekonać; kiedy się zna dwa obce języki, nauczenie się trzeciego nie jest aż takie trudne. Pamiętałam zresztą z dzieciństwa, że francuski opanowałam bardzo szybko i jeśli ktoś nie wiedział, że jestem cudzoziemką, po mojej wymowie by tego nie rozpoznał. Włoskiego nauczyłam się, żeby rozumieć o czym śpiewam – byłam tego bardzo ciekawa, chociaż wielu śpiewaków nie zawracało sobie tym głowy i śpiewało na pamięć, kalecząc tekst. Nauka angielskiego szła mi więc całkiem sprawnie; po kilku latach opanowałam już nieźle gramatykę i dobrze radziłam sobie z czytaniem. Za namową Elwiry próbowałam nawet pisać. Nie miałam jednak zbyt wiele okazji, by mówić w tym języku; Elle przyjeżdżała najwyżej parę razy w roku, a Erik – który 89 oczywiście władał angielskim doskonale – rzadko miał czas i ochotę, żeby konwersować z popełniającą błędy uczennicą. Przypomniałam sobie, jak Elwira przyjechała do nas po raz pierwszy po swoim ślubie, późnym latem 1888 roku. Wróciła właśnie z trwającej ponad dwa miesiące podróży po kontynentalnej Grecji – jak mi napisała, Raoul oznajmił, że wobec ogromu jego miłości do żony czterotygodniowy miesiąc miodowy to stanowczo za krótko – obładowana prezentami dla tej części rodziny, która mieszkała w Nicei. Zanim jednak jeszcze zobaczyła się z ojcem, bratem i Lucie, prosto ze stacji kazała wieźć się do Cap-Ferrat. Arystokratyczny tytuł nie zmienił wiele w jej wyglądzie; wciąż ubierała się przywiązując większą uwagę do wygody niż do elegancji, nie sprawiła sobie ani ekscentrycznego kapelusza ani wymyślnej koafiury i w ogóle bardziej przypominała studentkę lub – jak mówią Anglicy – „New Woman”, emancypantkę, niż kobietę, która właśnie zrobiła wyśmienitą partię i została wicehrabiną. Kiedy woźnica wniósł do naszej willi jej rzeczy, Elwira zeszła do salonu mówiąc, że dla nas też coś przywiozła z podróży. - Mam nadzieję, że się na mnie nie obrazicie za ten prezent. – Uśmiechnęła się nieśmiało. Podała mi sporą i dość ciężką paczuszkę zawiniętą w szary papier. Rozwinęłam go i znalazłam płaskorzeźbę wielkości dużego pudełka czekoladek, najwyraźniej wykonaną na wzór starożytny. Po prawej stronie kompozycji znajdowało się łoże, jakiego używano tradycyjnie podczas uczt, siedzieli na nim mężczyzna i kobieta w odświętnych strojach. On gestem toastu wznosił do góry ozdobny kielich w kształcie rogu zwierzęcia. Obok, po lewej stronie płaskorzeźby, stał rządek osób – mężczyzn i kobiet – przedstawionych w nieco mniejszej skali. Dopatrzyłam się sześciu czy siedmiu postaci. - To tabliczka wotywna na wzór takiej, jakie znaleziono w sanktuarium w Eleusis pod Atenami. Kiedyś odbywało się tam jedno z największych świąt antyku – Misteria Eleuzyjskie ku czci Demeter i Persefony. Nikt nie wie dokładnie o co chodziło w tych obrzędach, udział w nich obłożony był przysięgą tajemnicy. Zapewne o boginie wegetacji i plonów. Ale chyba o Hadesa też. – Elwira puściła do mnie oko. – Ma tam swoją osobną świątynkę przy jaskini. Erik spojrzał ciekawie na płaskorzeźbę. - To, jak rozumiem, właśnie Hades i Persefona na tym łożu – odgadł. Elwira uśmiechnęła się i pokiwała głową. - Niezły sympozjon, sporo nieboszczyków przyszło. – Mój mąż roześmiał się cicho. – To miało być przyjęcie w Nowym Gulistanie i solidna reprezentacja rodziny Bernard, zgadłem? – Spojrzał na naszą świeżo zamężną przyjaciółkę ze złośliwym uśmieszkiem. 90 Elwira zarumieniła się, ale po krótkiej chwili odwzajemniła uśmiech. - Dlatego właśnie dodałam do prezentu ten zeszycik. To jest opowiadanie, które napisałam po naszej wizycie w Atenach. Chyba coś w tym jest, że woda ze źródła w górze Parnas wzmaga natchnienie literackie. Pojechaliśmy do Eleusis prosto z Delf. Podobno George Byron wskoczył do źródła Kastalia i cały się w nim wykąpał. – Roześmiała się, a ja pomyślałam, że z całą pewnością to właśnie zrobiłaby Marina, gdyby tylko towarzyszyła siostrze w podróży. Elwira spojrzała na Erika. – Zanim się obruszysz, że przywiozłam dla was relief z wizją zaświatów, bardzo cię proszę, żebyś to przeczytał. Do paczuszki dołączony był cienki zeszyt w różowej okładce zapisany ładnym, prawie kaligraficznym pismem. Na okładce był napis: E. V. d Ch. MISTERIA ELEUZYJSKIE i dopisek mniejszymi literami: dla Ogrodnika. Erik uśmiechnął się i obiecał, że przeczyta opowiadanie wieczorem. Po kolacji Elwira zaciągnęła mnie do gościnnej sypialni, żeby pokazać mi prezenty, które przywiozła dla innych członków rodziny. Na Lazurowe Wybrzeże przyjechała obładowana podarunkami dla ojca, Lucie oraz Julesa z żoną i dziećmi. Dla mężczyzn miała butelki pełne jakiegoś trunku o ciemnobursztynowym kolorze. - To urocza historia – powiedziała, wskazując na eleganckie flaszki w kształcie antycznych amfor. – Kiedyś w tawernie poznaliśmy przypadkiem przemiłego Greka. Nazywał się Spiros Metaxas i jak nam opowiedział, do niedawna zajmował się handlem jedwabiem. Parę miesięcy temu rozpoczął nową działalność i zaczął produkcję tego trunku, który nazwał swoim imieniem. Zaprosił nas do swojej fabryczki; nie pozwolił Raoulowi wytłumaczyć sobie, co to znaczy abstynencja. – Roześmiała się. – Trzeba przyznać, że to jest lepsze niż jakikolwiek koniak, który piłam w życiu. Sekret jest chyba w dodatkach, które dolewają do tego winogronowego destylatu. Po pierwsze jest tam wino z winogron odmiany muskat, a ponadto jakieś bardzo tajemnicze składniki, które Spiros trzyma w najgłębszym sekrecie. Chyba chodzi o jakąś mieszankę ziół, ale kiedy powiedział mi, że w tym greckim koniaku są płatki róż, dałam się namówić na skosztowanie. Potem rozlewa się to wszystko do dębowych beczek i leżakuje przez parę lat. U nas ta skrzynka leżakowałaby pewnie w nieskończoność – Raoul nie bierze alkoholu do ust - ale doskonale nada się na prezenty. Jestem pewna, że Papa i Jules będą zachwyceni; jak chcesz, to wam też dam jedną taką amforkę. 91 Zgodziłam się chętnie i podziękowałam. Elwira miała też wisiorek dla Marie z ładnym starożytnym ornamentem, tradycyjne drewniane zabawki dla dzieci, a dla Lucie słoik miodu z orzechami pistacjowymi. Opowiadała mi o ostatnim etapie ich podróży – do Aten i później z Pireusu do Ankony we Włoszech. Na szczęście morze było spokojne, Elwira bardzo się bała choroby morskiej. Po powrocie do Paryża zdążyła już spotkać się z bratem Raoula Philippem oraz z rodziną Louisa, Weirami, Mariną i braćmi. Młoda mężatka bardzo starała się dopasować dla każdego prezent, który sprawi mu najwięcej radości. Dla Louisa miała wielki album z antyczną ceramiką, dla Gustava marmurową figurkę Orfeusza z lirą, dla Alfreda bulwy cyklamenów, dla Leonory i Marie Alphonsine kopie starogreckiej biżuterii, dla dzieci zabawki, dla Artura i Roberta repliki rzeźb wotywnych z sanktuarium Asklepiosa w Epidauros. Persom podarowała pudło greckich słodyczy, które bardzo przypominały jej kuchnię Dariusza. Kiedy zapytałam, co przywiozła dla Mariny, zachichotała. - Obrazek, który wypatrzyłam kiedyś na targu staroci. Przedstawia jej świętą patronkę. Amina nigdy nie wydawała mi się zbyt uduchowiona. Kiedy nieco zdziwiona zapytałam, czy prezent się spodobał, Elwira znowu wybuchnęła gromkim śmiechem. - To był najlepszy prezent, jaki przywiozłam. Była zachwycona. Nasz Arielek nigdzie się teraz nie rusza bez podobizny świętej Mariny! Ale kiedy chciałam, żeby mi opisała ten obrazek, stwierdziła, że muszę go sama zobaczyć, kiedy ich wreszcie odwiedzę. - Co ja ci będę opowiadać – dodała - i tak mi nie uwierzysz! Kiedy wróciłam do naszej sypialni, coś w wyglądzie Erika trochę mnie zaniepokoiło. Kiedy zapytałam, czy coś się stało, nic nie odpowiedział, tylko w milczeniu podsunął mi zeszyt, który otrzymał od Elwiry. Zaczęłam czytać: Posłuchajcie, o mystes, o wtajemniczeni. Posłuchajcie co ja, kapłanka Najpotężniejszej, opowiem wam o świętych misteriach Eleusis. Posłuchajcie i niech nic z tego, co usłyszycie, co zobaczycie i co uczynicie, nie dostanie się w ręce profanów... Nikt nie wie, skąd się wzięli bogowie. Pojawili się pewnego dnia na plaży, od razu kompletnie uformowani i dorośli. Wykluli się jak młode żółwie z jaj, gotowe do odpłynięcia; nie znające samicy, która ich zrodziła. Pierwszy pojawił się Hades; rozejrzał się wokoło, a ponieważ na ziemi nie było oprócz niego jeszcze nikogo, wziął ją sobie na własność. Następny pojawił się Posejdon, który zabrał dla siebie morze, a zaraz po nim Zeus, któremu w udziale przypadło niebo. Potem pojawiła się Demeter. 92 - Zabieram ziemię - powiedziała. - Hades już wybrał ziemię - odparł Zeus. - Ziemia to nie jest sprawa dla mężczyzny - odrzekła Demeter. - Czy Hades potrafi zrobić tak? - Tu pstryknęła palcami i nadbrzeżne skały pokryły się zielonym mchem. Spojrzała z wyższością na Hadesa, który umiał tylko tworzyć dziwne kształty z drobnego pyłu, który leżał pod ich stopami, podobne do tych, które Posejdon stwarzał dla zabawy z morskiej piany, a Zeus z chmur. Hades westchnął i poszedł poszukać jakiegoś miejsca dla siebie. Szedł tak długo, aż doszedł do jaskini. Wszedł do środka i jeszcze dalej, aż trafił nad rzekę. Coś mu mówiło, że jeśli napije się płynącej w niej wody, zdoła wszystko zapomnieć. Sięgnął ręką - woda była kompletnie czarna i całkiem smaczna - ale nic nie zapomniał. W końcu był bogiem, a bogowie o niczym nie potrafią zapomnieć. Z nadbrzeżnego pyłu stworzył więc łódkę i wioślarza, a także psa, który pilnowałby wejścia do jaskini. Nie wyszli mu zbyt dobrze; wioślarz był stary i mrukliwy, a pies miał zbyt wiele głów. Hades wzruszył ramionami, przeprawił się na drugi brzeg, usiadł z nogami pod brodą i zamyślił się. Demeter nie czekała na to, kto jeszcze pojawi się na plaży, tylko natychmiast wzięła się do pracy. Na jej skinienie z ziemi wyrastały pędy roślin, młode drzewka po raz pierwszy pokryły się pąkami, które wkrótce rozwinęły się w liście. Nastała pierwsza na ziemi wiosna. Zeus podróżując na chmurach patrzył na ogród Demeter z podziwem. Machała do niego zapraszająco, a potem oprowadzała po swoich włościach ciesząc się wciąż nowymi roślinami, które podpowiadała jej wyobraźnia. Zeus patrzył na jej młodą postać, na jej splecione w warkocze włosy i wydawało mu się, że przypomina sobie coś, czego nawet będąc bogiem nie mógł pamiętać. - Wiesz, myślę, że podobnie musiała wyglądać nasza matka - powiedział do niej kiedyś i pociągnął ją za sobą na miękkie, zielone posłanie z trawy. Demeter zaczęła lepić z gliny zwierzęta; ugniatała ich kształty, a potem wystarczyło tylko tchnąć na nie powietrze, a martwa ziemia zmieniała się w mięso i krew. Krzewy i drzewa pokryły się kwiatami - nastało pierwsze lato. - Czy wiesz, że lepisz je z życia i śmierci? - pytał Zeus, gdy z rąk Demeter w niebo frunęły rozśpiewane ptaki. Demeter uśmiechała się tajemniczo; życie wzbierało w niej jak bujna przyroda w jej ogrodzie. Zeus tego nie potrafił, jego pałace z chmur rozwiewał byle wiatr. Kiedyś, powodowany ciekawością, złapał jednego ptaszka, żeby zobaczyć z czego był zrobiony. W rękach zostało mu mięso, a przez palce na ziemię pociekła krew. Zeus dotknął językiem tej dziwnej substancji i po raz pierwszy poczuł, jak smakuje władza. Odtąd coraz rzadziej odwiedzał ogród Demeter. Nie zwróciła na to uwagi, oczekiwała pojawienia się swego największego dzieła. 93 Krew z martwego ptaszka przesiąkła przez szczeliny w ziemi aż do miejsca, gdzie nad ciemną rzeką siedział Hades. Dotknął jej, a w jego rękach pojawiło się martwe ciałko zwierzęcia. Nie widział wcześniej czegoś takiego. Zagrzebał truchełko pod kamieniem i nachylił się, żeby umyć ręce. Wtedy ptaszek pojawił się jeszcze raz, ale w innej formie. Bledszy, półprzezroczysty, jakby zrobiony był z pary wodnej. Zatrzepotał skrzydełkami i odleciał w ciemność jaskini. Hades patrzył za nim zaciekawiony, zrozumiał, że znalazł cel swojego istnienia. Wkrótce nad jego rzeką zaczęło się pojawiać więcej zwierząt. Ich półprzezroczyste duchy nie potrzebowały już miękkich, ciepłych futer - Hades nauczył się je konserwować, aby starczały na bardzo długo. Później nad rzeką pojawili się pierwsi ludzie. Demeter ulepiła ludzi pod koniec lata, kiedy siedząc nad wodą próbowała wyobrazić sobie tę nową istotę, której obecność czuła w swoim wnętrzu. Ludzie wzbudzili jej ciekawość na krótko; zbyt byli podobni do zwierząt, które mogła obserwować na co dzień. Nadawali się do najprostszych prac w ogrodzie, do niczego więcej, chociaż parę razy próbowała ich uczyć. Bez żalu zostawiła to zadanie swoim młodszym siostrom: Hestii i Herze. Hestia miała jeszcze więcej cierpliwości niż sama Demeter; Herę interesowali wyłącznie najzdolniejsi i najbardziej ambitni, ale potrafiła ich wiele nauczyć. Lato zbliżało się ku końcowi, kwiaty przekształcały się w owoce, które dojrzewały w cieple słońca. Ciało Demeter też dojrzewało, stawało się okrągłe jak owoc; nie była już tą młodą dziewczyną z warkoczami. Kiedy pierwsze owoce zaczęły spadać z drzew, przyszedł ktoś nowy - Hermes, posłaniec z zabawnymi skrzydełkami przy butach. Kiedy powiedział jej, że Zeus uczynił Herę królową i zbudował dla niej pałac na niedostępnym szczycie Olimpu, Demeter sama siedziała jak królowa - poważna i dostojna, owinięta w złoty szal z liści. Nie rozpaczała, nie czuła zazdrości. Hermes poinformował ją, że Zeus postanowił spisać wszystkie prawa bogów i ludzi - zapraszał ich na naradę. Demeter nie miała ochoty brać w tym udziału. Hermes opowiadał później, że podczas narady Posejdon uśmiechał się z przekąsem, a Hades wzruszał ramionami. Demeter miała poważniejsze sprawy na głowie. Miała córkę. W następnych latach wśród bogów też pojawiali się nowi, młodsi. Przychodzili czasem do ogrodu; owoce krótkich miłostek Zeusa i ładnych ziemianek - Demeter przyprawiało to o śmiech, nigdy nie była przeciwna tworzeniu nowego życia. Ludzie pojawiali się i znikali, podobnie jak zwierzęta, ale ogród trwał w niezmiennym cyklu wiosny, lata i jesieni. Kiedy ostatnie zbiory zostały zniesione pod dach, a spadłe na ziemię owoce wiatr przykrył kobiercem liści, Demeter wchodziła do spichlerza, zamykała za sobą drzwi, a nazajutrz wybiegała przez nie jako młoda dziewczyna z warkoczami i na nowo zaczynała się wiosna. W ogrodzie nic się nie marnowało, wszystko podlegało tylko nieustannym przemianom. Demeter dbała o wszystkie swoje stworzenia, ale wolała rośliny od zwierząt. Rośliny nie umierały. Nawet jeśli owce oskubały zielone liście, wkrótce odrastały one na nowo. Pąk zamieniał się w kwiat, kwiat w owoc, a owoc spadał na ziemię i kolejnej wiosny dawał początek nowym roślinom. Ogród rozszerzał się we wszystkich kierunkach. 94 Ludzie przypominali zwierzęta w tym, że podobnie jak one rodzili się, łączyli w pary, a potem umierali. Szybko nauczyli się, żeby do królestwa Hadesa nie przybywać z pustymi rękami. Przynosili ze sobą oliwę w białych glinianych lekytach, którą oświetlali później podziemia; często mieli drobne monety dla przewoźnika, a niektórzy również bogate szaty i uzbrojenie. A już zawsze przynosili z sobą ciekawe historie. Hades przyjmował ich gościnnie; zapraszał do wyłożonej kruszcem i klejnotami sali biesiadnej, która - odkąd ją zbudował nieodmiennie robiła na gościach wielkie wrażenie, sadzał za stołem i poił wodą z rzeki, której nadał nazwę Styks. Woda pita w ceremonialnych rytonach smakowała jak najlepsze czerwone wino, tak mówili umarli. Opowiadali mu o świecie na powierzchni ziemi, ale już po kilku ucztach ich wspomnienia zaczynały się zacierać, aż wreszcie nie pozostawało im nic ciekawego, co mogliby opowiedzieć. Wtedy, gdy już zapomnieli o wojnach, w których walczyli; o sprawach, których nie zdążyli zakończyć; o wspaniałych dziełach sztuki, których nie zdążyli wykonać - wszyscy oni mówili tylko o miłości. O tych, na których czekają - o małżonkach, przyjaciołach, dzieciach. Woda ze Styksu działała w tym przypadku tylko na chwilę - nie pomogły nawet dziwne owoce, które Hades stwarzał dla swoich gości z podziemnego pyłu. Na miłość nie było lekarstwa. Dopiero, gdy wyczekiwana osoba pojawiała się po drugiej stronie Styksu, duchy odzyskiwały spokój. Odchodzili parami lub w małych grupkach jak najdalej, aż na bezkresne łąki, gdzie nie rosło nic oprócz sino-białych asfodeli. Hades nie rozumiał, o co im chodzi z tą miłością. Pod ziemią były tylko półprzezroczyste duchy a on, mimo, że od lat nie wychodził na światło słońca, nie był duchem. Czasami odwiedzał go Hermes; przechodził suchą stopą przez Styks trzepocząc tymi śmiesznymi skrzydełkami przy butach. Kiedyś Hades spróbował pytać go, co to jest miłość - Hermes śmiał się i pił wodę z rzeki, ale choć nie chciał odpowiedzieć, nie potrafił zapomnieć tego pytania. W końcu też był bogiem, a bogowie nie umieją zapominać. Najbardziej ze wszystkich stworzeń Demeter kochała swoją córkę. Patrząc na nią widziała siebie, prawie zapominała, że dziewczynka była też córką Zeusa. On przychodził teraz do ogrodu tak rzadko, że Demeter wydawało się, że byłaby w stanie całkiem o nim zapomnieć. Nazywała dziewczynkę Kore - tak ludzkie matki mówiły na swoje córki, słowo to oznaczało po prostu młodą dziewczynę. Dla Demeter oznaczało jedyną córkę - jej córkę. Kore pomagała matce w ogrodzie, chociaż bardzo nie lubiła, kiedy ziemia zostawała pod jej paznokciami i potem długo myła ręce przy strumieniu. Była cicha, spokojna i grzeczna - nie dokazywała z gromadą niesfornych dzieci Zeusa. Demeter mówiła, że Kore ma w sobie godność, podobną jak ona sama. Nie stwarzała nowych roślin - Demeter twierdziła, że córka jest na to za młoda - ale nauczyła się podtrzymywać przy życiu te, które już istniały. Kore jednak wolała zwierzęta. Wtulała twarz w ich miękkie futerka, przyglądała się z zaciekawieniem ich igraszkom. Czasami tylko czuła smutek - akurat wtedy, gdy zdążyła się do nich przywiązać, zwierzęta znikały i chociaż natychmiast zastępowały je inne, nowe, Kore tęskniła za tymi, które zdążyła już obdarzyć sympatią. Kiedy próbowała rozmawiać o tym z 95 matką, Demeter odpowiadała wymijająco i wymyślała jej nowe prace w ogrodzie - z czasem Kore przestała więc pytać. Kore kochała swoją matkę, ale trochę się jej bała. Nie potrafiła przyzwyczaić się do zmienności Demeter. Nie rozumiała, dlaczego wiosną matka wygląda jak jej rówieśniczka i jest skora do psot, latem jest opiekuńcza i pełna czułości, a potem zaraz jesienią władcza i majestatyczna. Chciała być czymś do końca - a nie na zmianę siostrą, córką i poddaną. Demeter nie potrafiła tego zrozumieć: „Dla mnie zawsze jesteś moją córką" - mówiła. W miarę, jak Kore dorastała, jej pragnienie znalezienia czegoś, co nie będzie dotknięte zmiennością ogrodu Demeter tylko rosło. Przychodziła nad morze, bawiła się w wodzie z nimfami, ale zmienność morza przerażała ją jeszcze bardziej. Na ciągle zmieniające się chmury na niebie wolała nawet nie patrzeć. Kiedyś, przy załomie skały, Kore znalazła kamień. Był piękny, kiedy patrzyła na niego pod słońce lśnił wszystkimi kolorami, ale nie zmieniał się ani trochę. - Czy twój ogród nie mógłby być choć odrobinę podobny do mojego kamienia? zapytała matkę. - Nie, córko - Demeter zawsze mówiła do niej „córko". - Ogród jest doskonały. - Więc może to ja jestem niedoskonała... - zamyślała się Kore, a w jej oczach pojawiały się łzy tęsknoty, choć nie wiedziała, za czym tęskni. - Czy istnieje na świecie coś, co jest niezmienne? Demeter nie potrafiła odpowiedzieć na to pytanie. Kiedy Kore powtórzyła je kiedyś w obecności Hermesa, ten poradził jej, aby poszła z tym do Zeusa. Kore ruszyła więc aż na sam szczyt Olimpu. Po drodze widziała, że ogród Demeter objął już prawie całą górę, z wyjątkiem najwyższych skał. Tylko dlatego matka pozwoliła jej tam pójść; nigdy nie pozwalała jej odchodzić daleko od ogrodu. W wielkiej sali pałacu na Olimpie Zeus i Hera siedzieli na złotych tronach. Kore prawie nie znała Zeusa, był dla niej odległy i abstrakcyjny, jak wielka księga kodeksu. Kiedy jednak spojrzała na niego, uśmiechnęła się, bo jego twarz wydała się jej znajoma. - Czego potrzebujesz, córko? - zapytał Zeus. Kore spuściła wzrok stojąc przed ogromnym tronem. - Szukam czegoś, co jest niezmienne - powiedziała cicho. - Prawo jest niezmienne - odparł Zeus nie zastanawiając się nawet dłużej nad odpowiedzią. - Czy prawo, które dekretuje nieustanną zmienność, może być niezmienne? - zapytała Kore. Zeus zmarszczył brwi i zmierzył ją surowym spojrzeniem. 96 - Dlaczego nie możesz cieszyć się chwilą jak Afrodyta, albo rywalizacją jak Atena? odpowiedział pytaniem. - Chwila szybko przemija, a rywalizacja prowadzi tylko do coraz większych zmian odparła cicho Kore. - Życie to zmiany, córko - powiedział rozdrażniony Zeus. - Tak niezmienna, jak ty mówisz, jest tylko śmierć. - Co to jest śmierć? - zapytała Kore, która nigdy wcześniej nie słyszała tego słowa. - Śmierć to ostatnia zmiana, po której nie następuje już żadna następna - rzucił krótko Zeus i dał jej znak, że audiencja skończona. - Co to jest śmierć, matko? - zapytała Kore ponownie, kiedy tylko wróciła do ogrodu. - Śmierć, córko - Demeter najwyraźniej niechętnie odpowiadała na to pytanie - jest wtedy, gdy zniszczysz coś bezpowrotnie. Jesień zbliżała się właśnie do końca, Kore widziała, jak pełne ziarna wozy znikają w spichlerzu Demeter. Matka miała surową, pomarszczoną twarz, wymagała bezwzględnego posłuszeństwa. Jutro znowu wybiegnie na ukwieconą łąkę i będzie się ze mną przekomarzać jak młoda dziewczyna - pomyślała Kore z westchnieniem. Wtedy spostrzegła ten kwiat, rosnący zupełnie nie o swojej porze roku, w ciepłym zagłębieniu przy załomie skały. Przykucnęła przy nim na ziemi, płatki miał jasnożółte jak jeden z opadłych liści. Zobaczyła, jak Demeter zamiatając bogatym płaszczem idzie w stronę drzwi stodoły. - Do jutra, córko - powiedziała przechodząc obok niej. Kore zakryła dłonią dziwny kwiat. - Do jutra, matko - odpowiedziała. I kiedy tylko drzwi spichlerza zamknęły się z trzaskiem za Demeter, jednym szybkim ruchem wyrwała kwiat razem z korzeniami. Ziemia zadrżała lekko; Kore zerwała się na równe nogi widząc, jak tuż za nią skała otwiera się niczym szerokie wrota. Przestraszyła się, bo zobaczyła zwierzęta, ale zupełnie inne niż te, które stwarzała jej matka. Wyglądały jak konie, ale nie były z krwi i mięsa, tylko z czarnego dymu i pyłu. Były potężne i dziwne, ciągnęły złoty rydwan, którego wodze trzymał mężczyzna w długim, czarnym płaszczu. Kiedy pojazd zatrzymał się tuż przed nią, Kore wciąż stała ściskając w ręce wyrwany kwiat. - Kim jesteś? - Z zaskoczenia nie była w stanie powiedzieć nic więcej. - Nazywam się Hades - odpowiedział nieznajomy. - Musisz pojechać ze mną, takie jest prawo - dodał. Kiedy wyciągnął w jej stronę rękę, już się nie bała. 97 - Czy ty jesteś panem śmierci? - zapytała. - Sama sprowadziłaś śmierć, dziewczyno - odpowiedział, ale w jego głosie nie usłyszała nagany. Popatrzyła na niego ciekawie; był zupełnie inny niż wszyscy, których znała. Spojrzała i pokochała go, bo tylko Kore ze wszystkich bogów i bogiń potrafiła pokochać coś, co było od niej całkowicie różne. Chwyciła wyciągniętą ku sobie rękę; kiedy wjechali, skała zamknęła się za nimi z cichym chrzęstem. Od tej pierwszej chwili z twarzy Kore nie schodził uśmiech; uśmiechała się do półprzezroczystych duchów czekających nad rzeką, nawet do mrukliwego przewoźnika, któremu Hades wcisnął do ręki dwa obole - nawet pan śmierci musi przestrzegać prawa. Kiedy Hades z pochodnią w dłoni oprowadzał ją po swoim królestwie, patrzyła na wysoko sklepione, kamienne sale, w których woda przez wieki i tysiąclecia wyrzeźbiła cudowne kolumny i kotary, jej spojrzenie mówiło, że zawsze chciała tu trafić. Tutaj nie było nocy ani dnia, tutaj migotały różnobarwne kryształy, które nie zmieniały się nigdy. Zachwycone spojrzenie Kore budziło w Hadesie uczucie, którego nie znał wcześniej. Kiedy wieczorem Kore wyobraziła sobie, że był wieczór - zaprowadził ją do sypialni i rozwiązał węzły jej sukni, wciąż się uśmiechała. Była żywa, ciepła, nie jak zrezygnowane czy zasmucone półprzezroczyste duchy - Hades czuł, że mógłby pokochać kogoś takiego. - Jak ci na imię? - zapytał, choć nagle poczuł, że głos więźnie mu w gardle. - Matka mówi do mnie „córko" - odpowiedziała Kore, bo nie znała innego imienia. - Masz na imię Persefona - szepnął Hades. Kiedy położył ją na łożu z białego marmuru, wśród miękko wyprawionych skór martwych zwierząt, Kore pomyślała: „To ostatnia zmiana, po której nie będzie już żadnej innej" - i otworzyła przed nim ramiona. Potem, gdy zasnął, słuchała jego oddechu i myślała o imieniu, którym ją nazwał. Przywodziło jej na myśl dalekie kraje. Pachniało kadzidłem i różami z ogrodu Demeter. Po twarzy Persefony spłynęła pierwsza łza. Odtąd razem przyjmowali gości w sali biesiadnej - Persefona siedziała obok Hadesa jako jego królowa. W zachwycie patrzyła, jak wyczarowuje dla duchów swoje dziwne owoce z podziemnego pyłu, ale gdy chciała ich kiedyś spróbować, powstrzymał ją. - Nie dotykaj ich, to tylko iluzje - powiedział. Pozwolił jej za to skosztować wody ze Styksu; kiedy podniosła do ust ozdobny ryton poczuła smak czerwonego wina. Przypomniała sobie czarne, dojrzałe winogrona z ogrodu Demeter i nie potrafiła o nich zapomnieć. Coraz częściej wyobrażała sobie, czy na powierzchni ziemi panuje noc, czy dzień; coraz częściej wylewała sobie na ręce oliwę z białych lekytów, żeby przypomnieć sobie jej smak i zapach. - Co się stało, Persefono? - zapytał Hades, który zobaczył w jej oczach smutek. 98 - Opowiedz mi o ogrodzie - odpowiedziała. Zabrał ją więc jeszcze dalej, aż na krańce ich królestwa, które ciągnęło się w nieskończoność pod ziemiami Demeter i morzami Posejdona. Tam zorientowała się, że on też jest ogrodnikiem. Nauczyła się dostrzegać zwisające nad ich głowami korzenie roślin, delikatne jak splątana pajęcza sieć. Zobaczyła, jak Hades poi je wodą, karmi miękkim torfem, okłada delikatną, skruszoną na proszek skałą. Jego niezauważone na powierzchni starania podtrzymywały przy życiu ogród Demeter. Skała po tysiącleciach stawała się glebą, woda z nieskończoną cierpliwością tworzyła malownicze stalaktyty i stalagmity. Czasami na korzeniach roślin Persefona widziała mrówki i inne drobne żyjątka. Przysuwała wtedy do nich twarz i szeptała: „Powiedzcie jej, że jestem szczęśliwa. Powiedzcie jej, że ją kocham", a jej oczy napełniały się łzami tęsknoty. Potem zaczęła zagadywać duchy w czasie uczt, które wydawali; kazała im opowiadać sobie o ogrodzie. Wkrótce nie musiała nawet pytać. Przy przeprawie łodzią tłoczyli się ludzie o zmęczonych twarzach. Było ich więcej niż kiedykolwiek wcześniej. Nie przynosili już ze sobą bogatych szat ani zbroi, ale czarny popiół. Kiedy Persefona próbowała się do nich zbliżać, chwytali ją za ręce i zduszonym szeptem powtarzali tylko: „Ona oszalała. Wielka Pani oszalała". Persefona nie rozumiała, czego chcą te wszystkie psy z wystającymi żebrami, te dzieci o rozdętych brzuszkach i kobiety o pomarszczonych twarzach. Kiedyś spotkała nad brzegiem Styksu dziewczynę w strojnej szacie, o upiętych włosach zaplecionych w skomplikowane warkocze. - Ty musisz być jej córką - zawołała nieznajoma chwytając Persefonę ze ręce. - Jesteś do niej tak bardzo podobna. Posłuchaj, co miałam ci powiedzieć. Wielka Pani mówi, że skoro odebrał jej ciebie, może sobie zabrać cały ogród. Persefona nabrała wody z rzeki do ozdobnego rytonu i dała pić dziewczynie; jej ręce przestały drżeć, a na twarzy pojawił się błogi uśmiech zapomnienia. Potem przyszedł Hermes. Siedząc w sali biesiadnej powiedział im to, co Persefona słyszała już wcześniej z ust duchów. Że Demeter porzuciła ogród; że nastała susza, głód i zaraza. Że oszalała bogini błąkała się po całej ziemi targając swoje włosy, krzycząc tylko: „Córko! Córko!" w każdą szczelinę, do każdej studni, która bez jej troski pełna była tylko duszącego pyłu. Persefonie pękało serce, kiedy tego słuchała. - Demeter złamała prawo - powiedział cicho Hades, patrząc w ziemię. Hermes dodał, że w swojej rozpaczy matka poszła aż na szczyt Olimpu, gdzie padła na kolana przed tronem Zeusa. - To szantaż. - Hades wciąż patrzył w ziemię. - Prawo jest niezmienne. Hermes odwrócił się i spojrzał Persefonie prosto w twarz. 99 - Zeus nakazuje ci wrócić - powiedział. - To niemożliwe, złamałby prawo - odparł Hades. - Demeter była jego pierwszą miłością - wyjaśnił Hermes. Potem odeszli we dwóch nad brzeg Styksu; widziała jak Hermes zanurzył w rzece swój ryton i podsunął swemu towarzyszowi. Persefonie wydawało się, że dobiegł ją cichy, gorzki śmiech. Gdy Hermes suchą stopą przeszedł na drugi brzeg rzeki, Persefona odważyła się podejść bliżej. W oczach Hadesa błyszczały łzy. - Rano Hermes będzie czekał przy bramie - powiedział. Persefona wciąż pamiętała, co to znaczy rano. Nagle Hades wyciągnął w jej stronę otwartą dłoń. Była biała, jakby wykonano ją z kamienia; w zagłębieniu dłoni leżał owoc, podobny do tego, które wyczarowywał dla swoich gości. Był czerwony jak krew. Persefona popatrzyła na Hadesa pytająco. - Jeśli go skosztujesz, umrzesz - powiedział cicho, nie patrząc na nią. - Boginie nie mogą umrzeć - szepnęła. - Nie wiem, co się stanie, jeśli złamię prawo i pozwolę ci to zjeść. Będą musieli pozwolić ci zostać. Jego dłoń drżała lekko, wyglądał, jakby całą siłą woli powstrzymywał się, żeby jej nie cofnąć. Persefona chwyciła z jego ręki owoc i rozłamała go na pół. Dookoła posypały się drobne pestki, czerwone jak rubiny i pełne soku, jak jajeczka żaby. Persefona wepchnęła sobie garść do ust - trzaskały pod jej zębami, a ich smak był zupełnie inny niż owoców z ogrodu Demeter. Smakowały wodą ze Styksu i żelazem, jak krew. Jedna, druga, trzecia. Kiedy chciała podnieść do ust następną garść pestek, Hades wytrącił jej owoc z ręki i ze zduszonym szlochem chwycił w ramiona. Kochali się ostatni raz na marmurowym łożu, wśród zwierzęcych skór. Potem Hades gładził ją lekko po twarzy ze smutkiem w oczach. - Będą musieli pozwolić ci wrócić, Persefono - powiedział. - Śmierć jest wieczna. - Nie, Hadesie. - Uśmiechnęła się słabo. - To miłość jest wieczna. Następnego ranka Hermes czekał przy bramie. - Ile czasu minęło? - zapytała Persefona, nawet na niego nie patrząc. - Trzy miesiące - odrzekł. 100 Kiedy wyszła na powierzchnię, światło słońca oślepiło ją tak bardzo, że musiała zasłonić twarz ręką. Hermes prowadził ją łagodnie za ramię. Wyszła z jaskini blada jak delikatny pęd rośliny, który pierwszy raz wychyla się spod ziemi. Matka już na nią czekała. Była młoda i piękniejsza niż kiedykolwiek, długie włosy zaplotła w warkocze i przystroiła kwiatami. Wokół niej śpiewały kolorowe ptaki. Nie skarciła jej, nie powiedziała nic, tylko chwyciła ją w ramiona, a po jej twarzy spływały łzy szczęścia. Przyzwyczaiwszy się trochę to jaskrawości dnia, Persefona otworzyła szerzej oczy. Wtedy w oczach matki zobaczyła zaskoczenie i jakby lęk. Demeter przysunęła do jej twarzy srebrne zwierciadło i Persefona spostrzegła, że jej własne oczy - wcześniej niebieskie jak niebo Zeusa - stały się czarne jak woda w Styksie. - Co ci się stało, córko? - spytała przestraszona Demeter. - Mam na imię Persefona - odpowiedziała cicho. Matka oddaliła się na chwilę, po czym wróciła z wielką miotłą i grabiami. - Chodź, pomożesz mi posprzątać w ogrodzie - powiedziała z uśmiechem. - Zbierzemy wszystkie te zeschłe rośliny i zbudujemy wielki stos ofiarny, który będzie widać na samym Olimpie. Persefona wzięła się do pracy; dopiero teraz zdała sobie sprawę z ogromu zniszczenia, jakie dokonało się podczas jej nieobecności. Kiedy stos był już gotowy matka podała jej płonącą pochodnię. Wtedy w pamięci Persefony pojawił się obraz Hadesa, który z pochodnią w ręku oprowadzał ją po swoich kamiennych salach. Demeter myślała, że łzy na twarzy córki wywołał gryzący dym. Persefona często siadywała potem nocą przy załomie skały - noc przypominała jej najbardziej królestwo Hadesa. - Opowiedz mi o śmierci, matko - poprosiła pewnego ranka. - Bogowie nie umierają, córko - odpowiedziała Demeter, chociaż to Persefona wiedziała i bez niej. Demeter rozplatała swoje długie warkocze, a na pytania córki reagowała tak, jakby ich nie słyszała. Musiała jednak usłyszeć, bo w ogrodzie zaczęli zjawiać się goście. Dzieci Zeusa, przyrodnie rodzeństwo Kore. Pierwszy przyszedł Apollo - piękny i promienny w koronie złotych włosów, tak inny od Hadesa, którego włosy były czarne. - Opowiedz mi o śmierci, bracie - poprosiła Persefona. Uśmiechnął się i zaprosił ją do swojego ognistego rydwanu zaprzężonego w siwe konie które Zeus stworzył dla niego z letnich chmur. Pojechali aż na kraniec ogrodu, a tam Apollo strzelał ze złotego łuku do latających nad mokradłami ptaków. Persefona podbiegała do zwierząt, gdy tylko zdążyły one spaść na ziemię; spoglądała w ich zachodzące mgłą oczy. Brała w ręce ich główki na wiotczejących szyjach i szeptała do nich swoje imię: Persefona. Wiedziała, że zwierzęta nie mają dobrej pamięci, nie potrzebują nawet pić wody ze Styksu, żeby zapomnieć wszystko, gdy tylko znajdą się w królestwie Hadesa. Miała jednak nadzieję, 101 że choć to jedno słowo uda im się zapamiętać. Apollo nie rozumiał, dlaczego Persefona głaszcze główki zestrzelonych ptaków. - Radość łowów nie jest dla ciebie, siostro - powiedział i wrócił na Olimp. Następna pojawiła się Atena - ulubiona córka Zeusa; ta, która nigdy nie potrzebowała matki. Przybyła na bojowym rydwanie, uzbrojona w tarczę i długą dzidę. - Opowiedz mi o śmierci, siostro - poprosiła Persefona. Atena pozwoliła jej stanąć za sobą w rydwanie i pojechały aż na drugi kraniec ogrodu, do ziem zamieszkanych przez ludzi, którzy w ciągu lat rozmnożyli się i założyli wielkie miasta, jak mrówki. Miasta te toczyły ze sobą nieustanne wojny, którymi lubiła bawić się Atena stając raz po jednej, to znów po drugiej stronie konfliktów. Persefona widziała wodzów prowadzących wielkie armie, wykrzykujących imię Ateny i jej towarzysza Aresa; widziała ludzi strzelających do siebie z łuków, rozpłatujących swoje ciała mieczami i przeszywających włóczniami. Najbardziej lubiła pobojowiska, kiedy już cały zgiełk i krzyk ucichły. Chodziła wtedy pomiędzy konającymi, gładziła ich po twarzach, a kiedy podnosili na nią oczy mówiła: „Powiedz mu, że Persefona tęskni". Nie wiedziała, czy powtórzą. Atena nie rozumiała, dlaczego szczęk broni drażni Persefonę. - Radość wojny nie jest dla ciebie, siostro - powiedziała jej w końcu i odjechała, bo gdzieś właśnie szykował się pochód tryumfalny. Persefona najbardziej czekała na Hermesa. Wiedziała, że jako jedyny potrafił przekroczyć Styks, ale kiedy błagała go, by opowiedział jej o Hadesie, posłaniec mówił, że prawo stanowi, że żadna wiadomość nie może wydostać się z podziemnego królestwa na powierzchnię. Persefona przypomniała sobie wtedy ich ostatnią noc i słowa, że bogowie będą musieli pozwolić jej kiedyś wrócić. - Ile czasu minęło? - zapytała Hermesa. - Trzy miesiące - odpowiedział. Nie wolno mu było powiedzieć jej nawet tego, że w podziemnym królestwie Hades też nauczył się liczyć czas. Mijały tygodnie. Kiedy wiosna szykowała się właśnie do przemiany w lato, Persefona wciąż siadywała przy załomie skały z nogami pod brodą, nieruchoma jak kamień. - Dlaczego tak siedzisz, córko? - denerwowała się Demeter i głaskała ją po twarzy. Persefonę drażniła jej czułość. - Będziesz musiała pozwolić mi wrócić - powiedziała kiedyś, gdy matka jak na złość przyniosła jej młode zwierzęta, które Kore tak bardzo niegdyś lubiła. - Boginie nie mogą umrzeć - powiedziała matka tylko. 102 - Zjadłam owoc, który dał mi Hades - odparła na to Persefona. - Powiedział mi, że jeśli go zjem, to umrę. Matka nic nie odpowiedziała, westchnęła tylko i odeszła do swoich zwierząt. Następnego dnia Persefona poczuła się bardzo źle. Nigdy wcześniej nie chorowała, ale od duchów, które przychodziły nad Styks słyszała, że Demeter potrafiła karać ludzi zsyłając na nich choroby. Persefona czuła się, jakby jej wnętrzności chciały wydostać się na zewnątrz. Chcesz, żebym zwróciła cząstkę owocu, który zjadłam - pomyślała o matce ze złością. Nie uda ci się to. Śmierć jest wieczna, tak powiedział Hades. Całą siłę woli wkładała w to, aby nie zwymiotować. Owinęła się szczelniej wełnianym płaszczem, który zapachem przypominał jej trochę miękkie skóry w łożu Hadesa i usiadła jeszcze bardziej nieruchomo. Mijały tygodnie; kwiaty na drzewach przekształciły się w zawiązki owoców. Matka była zajęta pracą w ogrodzie, ale Persefona czuła się zbyt chora, by jej pomagać. Czekała, aż Demeter zdejmie z niej swoją karę - potrafiła przecież być taka czuła i kochająca - ale choroba nie mijała. Kiedyś znowu odwiedził ją Hermes; miała nadzieję, że przynosi nowinę, że bogowie pozwalają jej wrócić. Nic nie powiedział, usiadł tylko obok niej przy załomie skały. - Ile czasu minęło? - zapytała Persefona słabym głosem. - Trzy miesiące - odpowiedział Hermes i odszedł. - Powiedz mu... - chciała jeszcze za nim zawołać Persefona, ale nawet się nie odwrócił. Gdy na drzewach zaczęły dojrzewać oliwki, Persefona zauważyła z przerażeniem, że coś się zmieniło. Że jej własne ciało, które odkąd dorosła nie zmieniło się ani odrobinę, zaczyna podlegać dziwnym i przerażającym przemianom. Patrząc na swoje piersi, które stały się wyraźnie większe, Persefona z grozą myślała, że nigdy bardziej nie była podobna do Demeter. Widziała, jak jej ciało puchnie, jak dłonie, stopy, cała postać staje się obrzmiała jak pierwsze czerwieniejące na drzewach owoce. Jeśli wcześniej bała się Demeter, teraz poczuła do niej głęboką, zapiekłą urazę, graniczącą z nienawiścią. Jaki okrutny czar rzuciła na nią matka, aby zatrzymać ją w ogrodzie? Przecież obolała i opuchnięta nie pomagała jej w pracy od tygodni. Demeter znów wydawała się starsza, jak kobieta, która przeżyła całe długie ludzkie życie. Była dumna i władcza, trzymała się na dystans, a kiedy już spoglądała w stronę córki, w jej oczach Persefona dostrzegała jakąś nieznaną, okrutną tajemnicę, o którą nawet nie chciała pytać. Kiedyś Demeter przyszła i rytualnymi gestami natarła ciało córki świeżo wytłoczoną oliwą, którą wylała z glinianego lekytu na dłonie. Persefona przypomniała sobie, że podobne naczynia przynosili ze sobą umarli. - Jeżeli myślisz, że odbierając mi młodość i urodę zdołasz sprawić, żebym zapomniała o powrocie, to się mylisz - warknęła na nią Persefona. - Moja miłość jest wieczna i niezmienna. Matka posłała jej przeciągłe spojrzenie, ale nic nie odpowiedziała. 103 - Kończy się jesień - dodała Persefona. - Jeśli namaszczasz mnie na śmierć to wiedz, że on będzie czekał na mnie po drugiej stronie bramy. - Boginie nie mogą umrzeć - powtórzyła cicho Demeter. - Nie mogą też zapomnieć - odparła Persefona. - Jeśli dłużej będziesz mnie więzić wbrew mej woli, będę pierwszą boginią, która umrze. Nie udało ci się sprawić, żebym wyrzuciła z siebie kawałek owocu Hadesa, który zjadłam - dodała ze złością. Demeter usiadła na ziemi naprzeciwko córki. - Dobrze więc, powiem ci coś o śmierci - zaczęła. - Dotąd sądziłam, że nie musisz o tym wiedzieć, ale teraz widzę, że to konieczne. Śmierć bierze się z życia, córko; powstała wkrótce po tym, kiedy powstało życie. Śmierć karmi się życiem i podtrzymuje je. Życie bierze się ze śmierci. Persefona przypomniała sobie podziemne ogrody Hadesa i pomyślała, że być może wiedziała o tym od początku. Że to, co jak wierzyła, było brakiem zmian, było zmianą, ale przebiegającą tak wolno, że prawie niedostrzegalnie. - Tak, matko - powiedziała spokojnie. - Czy tego miałam się nauczyć? Czy teraz już pozwolisz mi odejść? Demeter wstała z ziemi i uśmiechnęła się swym najbardziej królewskim uśmiechem; jej posiwiałe włosy rozwiewał chłodny, jesienny wiatr. - Jeszcze chwilę, córko - powiedziała. Nagle Persefona poczuła ból, przy którym wcześniejsza choroba wydała jej się drobną uciążliwością. Całe ciało bolało ją rozdzierająco; czuła się, jakby miała za moment rozpaść się na kawałki. Spojrzała w dół na swoje ciało, spływało krwią. To musi być śmierć pomyślała Persefona. Więc jednak będę pierwszą boginią, która umrze. Dobrze więc, matko - umrę, jeśli tylko w ten sposób pozwolisz mi wrócić do Hadesa. Kiedy to pomyślała, ból stał się nie do zniesienia, czekała więc aż lada chwila straci przytomność i zobaczy ciemne wody Styksu. Resztką świadomości Persefona usłyszała jeszcze dziwną, tryumfalną pieśń swojej matki, a potem zapadła cisza. Kiedy się ocknęła, wciąż leżała w ogrodzie Demeter, przy załomie skały, cała we krwi. Podniosła się na łokciach i zobaczyła obok siebie coś, co wyglądało jak martwe zwierzę - było z mięsa i krwi, a najbardziej ze znanych Persefonie istot przypominało człowieka. Nagle ta dziwna istota otworzyła oczy i spojrzała na nią - jej oczy były niebieskie jak oczy Demeter; stworzenie wydało z siebie cichy, zwierzęcy skowyt. Nic nie rozumiejąc, Persefona spojrzała w drugą stronę, gdzie zobaczyła uśmiechnięte promiennie oblicze swojej matki. - Życie bierze się ze śmierci, córko - powiedziała Demeter i podniosła dziwne stworzenie z ziemi. Umyła je wodą z potoku i namaściła oliwą. 104 Persefona dalej nic nie rozumiała. - To twoja córka - powiedziała Demeter, patrząc na nią z czułością. - Co mam z nią teraz zrobić? - zapytała słabym głosem Persefona. - Może zacznij od tego, że nadasz je imię - uśmiechnęła się Demeter. - Potrafię tylko nazwać ją „córką", tak jak ty nazwałaś mnie - odparła Persefona i usiadła przy skale. - Imienia, które noszę, nie dostałam od ciebie. Demeter zawinęła noworodka w powijaki i podała córce. Persefona wstała i narzuciła na plecy ciepły, wełniany płaszcz. Z drzewa spadały ostatnie liście. Wtedy spostrzegła, że przez ogród idzie w jej stronę Hermes. Uśmiechnął się na jej widok. - Ile czasu minęło, Hermesie? - zapytała Persefona. - Kolejne trzy miesiące - odpowiedział. Persefona otuliła się szczelniej płaszczem, ukrywając przy swoim boku swoją córkę. - Teraz będziesz musiała pozwolić mi odejść, matko - powiedziała spokojnie. - Tak - odpowiedziała Demeter. - Wiem, że wrócisz. Persefona uśmiechnęła się z czułością; zobaczyła, jak skała za jej plecami rozsuwa się z cichym chrzęstem. Wszyscy troje poszli w stronę rozpadliny; przodem Hermes, za nim owinięta płaszczem Persefona, a za nimi Demeter, która mimo wszystko łykała łzy. Zobaczyła Hadesa, jak stał nieruchomo w głębi jaskini; przez chwilę spojrzał nad jej głową i oboje z Demeter posłali sobie ostrożne, długie spojrzenie. - Hadesie - powiedziała z uśmiechem Persefona - bogowie pozwolili mi wrócić. Odrzuciła płaszcz i wyciągnęła do niego ręce. - Spójrz, to nasza... - ale gdy chciała już powiedzieć „córka" zauważyła, że twarzyczka noworodka jest sina i nieruchoma. Przez chwilę stała oniemiała, po czym odwróciła się w progu i spojrzała na Demeter. - Śmierć bierze się z życia, matko - powiedziała i złożyła zawiniątko w jej wyciągniętych rękach. Następnie postąpiła krok w kierunku Hadesa, który położył jej ręce na ramionach. Zanim jeszcze zamknęła się za nimi brama podziemia, objął ją i poprowadził ze sobą; usłyszała, jak szepnął: - Nie będzie już żadnych więcej zmian, Persefono. W ostatniej wpadającej przez otwór w skale smudze dziennego światła spojrzała w jego czarne oczy i zrozumiała, że kłamał. 105 To było... takie poruszające. Siedziałam na brzegu łóżka z opowiadaniem autorstwa mojej przyjaciółki w dłoniach i nie potrafiłam nic powiedzieć. Erik to zauważył. - Kiedy rozmawiałaś z Elwirą, przeczytałem to dwa razy i za każdym razem robiło na mnie takie samo wrażenie. Ona jest naprawdę zdolna. Pokiwałam tylko głową, nic nie mówiąc. - Słowo daję, wreszcie udało się naszej autoressie napisać coś z sensem, a nie tylko te romansidła pod publiczkę. Moje usta niemal bezwiednie rozszerzyły się w uśmiechu, gdy usłyszałam tę sarkastyczną uwagę. - Naprawdę, Eriku – powiedziałam – nie musisz być złośliwy. - Nie jest złośliwy – odparł. – Jestem wstrząśnięty. Położyliśmy się spać nie rozmawiając więcej. Długo leżałam mając świadomość, że przytulony do moich pleców mąż też nie może zasnąć. W końcu udało mi się zapaść w sen, ale do samego rana męczyły mnie wizje postaci i scen z opowiadania Elwiry, a kiedy wreszcie się obudziłam, spostrzegłam, że po moich policzkach spływają łzy. Przy śniadaniu Erik zapytał Elwirę czy zrobiła dla siebie kopię tekstu, który mu podarowała. Kiedy zapewniła go, że zawsze sporządza dla siebie kopie, zobowiązał ją, by jak tylko dotrze do Paryża, zaniosła opowiadanie do swojego wydawcy. Widać było, jak wiele znaczyła dla Elle pochwała Prospera – byłam pewna, że postąpi tak, jak jej poradził. Nigdy wcześniej nie chwalił jej pisarskich dzieł, chociaż przy każdym spotkaniu pasjami dyskutowali o literaturze. Kiedy Elwira próbowała dopytywać się o jego wrażenia po przeczytaniu jej powieści – zawsze przysyłała nam egzemplarz prosto z drukarni – Erik albo mówił coś grzecznie wymijającego, albo - przyparty do muru - odpowiadał, że było w porządku. Elwira cieszyła się, chociaż nie dało się ukryć, że liczyła na hojniejsze pochwały. Tylko ja byłam boleśnie świadoma, że w ustach Erika „w porządku” znaczyło „tak sobie”, ale był zbyt grzeczny i zbyt lubił Elwirę, żeby powiedzieć to wprost. Ani wydana w 1886 roku Miłość dwóch światów, która zapewniła naszej przyjaciółce spory dochód i dużą popularność, ani szybko dopisana kontynuacja przygód bohaterów tej powieści zatytułowana Vendetta, ani tym bardziej wydana rok później Telma nie zrobiły na moim mężu takiego wrażenia, jak to krótkie opowiadanie. Elwira w swojej karierze pisarki posługiwała się pseudonimem literackim – jak jej ukochane siostry Brontë, co zawsze podkreślała. Początkowo, podobnie jak one, rozważała użycie męskiego nom-de-plume, ale w końcu postanowiła posłużyć się aluzją malarską. Wymyśliła dla siebie nazwisko Angel Deverell – po Walterze Deverellu, młodo zmarłym malarzu z kręgu podziwianych przez nią Prerafaelitów. Kiedyś pokazała mi kilka reprodukcji jego obrazów, zwłaszcza jeden zrobił na mnie duże wrażenie – Szara papuga z 1852 roku. 106 Młoda kobieta w wygodnie umeblowanym wnętrzu, z książką na kolanach, głaszcząca po główce oswojonego ptaszka. Obraz ten przepełniała atmosfera dziwnej melancholii, mimo otwartego okna ptak nie zdradzał żadnej chęci ucieczki z zamknięcia. Dziewczyna miała ciemne włosy związane w węzeł z tyłu głowy podobnie, jak nosiła je Elwira. Moja przyjaciółka była wtedy świeżo po zaręczynach z wicehrabią de Chagny. Dlaczego nie cieszyła się swoim szczęściem? Nie bardzo mogłam zrozumieć, skąd ta skłonność do przygnębiających obrazów. Kiedy nalegałam, wyznała mi, że imię Angel Deverell to ostrzeżenie. - Żeby nigdy się nie poddać; żeby nigdy nie stać się domowym zwierzątkiem – powiedziała. Nie bardzo rozumiałam. – Boję się zostać arystokratką – wyjaśniła Elle. – Boję się, że rodzina Raoula odrzuci mnie jako sprytną przybłędę, której udało się złowić książątko. Z drugiej strony boję się, że stanę się taka jak oni; że zostanę powierzchowną snobką, która potrafi rozmawiać tylko o modnym kroju sukienek. - Nie wszyscy arystokraci są powierzchowni – chciałam ją jakoś pocieszyć, ale jej słowa przypomniały mi tylko moje dawniejsze obawy. - A jeśli chodzi o Angel - dodała z uśmiechem – no cóż, każdy człowiek potrzebuje swojego Anioła Stróża. Gdy Elwira przyjechała do nas z prezentami był koniec września, pora dojrzewania winogron. Siedziałyśmy w salonie, gdy Erik wziął do ręki duży wiklinowy kosz i poszedł w stronę wyjścia do ogrodu. Ciemne winogrona pokrywały jedną ścianę naszego domu. Zwierzyłam się Elwirze, że przez jej opowiadanie przez całą noc miałam niespokojne sny; pokiwała głową. - Obawiałam się, czy nie sprawię ci przykrości – powiedziała. - To było bardzo piękne, ale ta zmarła córka... to takie okrutne. - Życie bywa nie mniej okrutne niż śmierć – powiedziała poważnie Elwira. - Zastanawiałam się ciągle, kto zabił to dziecko. Demeter, bo nie chciała, żeby Kore zabrała swoją córkę do podziemia? Sama Persefona, nieświadomie, bo więcej w niej było śmierci niż życia? Ona tak bardzo nie chciała żadnych zmian. - Sama się nad tym zastanawiałam i przyznam ci się, że nie znam odpowiedzi. To mógł być jeszcze Hades; on też nie chciał zmian, poza tym mam wrażenie, że odkąd pokochał Persefonę starał się spełniać wszystkie jej marzenia – nawet te, których nie ośmielała się wypowiedzieć. - Naprawdę myślisz, że Persefona mogła chcieć śmierci ich córki? – Spojrzałam na przyjaciółkę z przestrachem. Elwira westchnęła. 107 - Sądzę, że mogła raczej żałować, że dziecko w ogóle zaistniało. Mogła uważać to za zemstę Demeter. Christine, ja naprawdę próbowałam zakończyć to opowiadanie inaczej, ale nie potrafiłam dać tam na końcu żadnej nadziei. To chyba prawda, że śmierć tworzy życie a życie tworzy śmierć. – Spojrzała na mnie z czułym uśmiechem i poklepała po ramieniu. – Zresztą, to tylko taka metafora, to wcale nie miało być o was. Byłam pewna, że jeśli nie dodam do tej płaskorzeźby żadnego wyjaśnienia, Prospero będzie mi dokuczał, że przywiozłam wam z Grecji nagrobek. - To naprawdę piękna interpretacja tego mitu, Elle. Piękna i mądra. Tylko trochę smutna. Elwira uśmiechnęła się. - Chodźmy, zobaczymy, co tam robi nasz Ogrodnik. - Jak go znam, to przycina winogrona – powiedziałam. Do śmierci Madame Annette mieliśmy umowę, że owoce odbiorą Bernardowie; żona Julesa seniora potrafiła zrobić z nich naprawdę świetne wino. Od trzech lat, odkąd jej zabrakło, nikomu nie udawała się już ta sztuka; po dwóch wylanych gąsiorach kwasu, cały zeszłoroczny zbiór przerobiłam na kompoty. Nie pomyliłam się. Mój mąż stał na drabince opartej o ścianę domu, z koszem zawieszonym na jej szczycie i sekatorem w ręce, w roboczym ubraniu, które przyniósł sobie kiedyś z budowy w Nicei i w słomkowym kapeluszu, przez który przeświecały promienie słoneczne, rzucając na jasną maskę migotliwe refleksy. Kiedy nas zobaczył, zszedł z drabiny i podał Elwirze kiść dojrzałych, granatowo-czarnych winogron. - Masz, Kaliope – powiedział żartobliwie. – W tym roku są wyjątkowo słodkie. Elle roześmiała się. - W tym stroju, drogi Hadesie - powiedziała mrużąc szelmowsko oczy – prawie przypominasz mi człowieka. Wiosną 1892 literacka sława Angel Deverell była już solidnie ugruntowana. Do listy jej dzieł dołączyły dwie kolejne pozycje, które jednak nie spotkały się z większym uznaniem mojego męża niż poprzednie powieści. Zwłaszcza zaangażowaną społecznie Gwiazdę Piołun uważał za nieudaną i pompatyczną, mimo że książka poruszająca problem alkoholizmu zyskała powszechne uznanie i zdobyła nagrodę Angielskiego Towarzystwa Abstynenckiego. Dla Elwiry główny efekt tego był taki, że teraz już absolutnie nie brała do ust alkoholu, traktując trzeźwość jako swoją misję. Kiedy Jules junior odwiózł Gustava na pociąg jadący przez Niceę do Rzymu, reszta rodziny – oprócz grupy nicejskiej także Louis z Marie i Claudem oraz Alfred – zjechała koło 108 południa do Nowego Gulistanu. Goście zamierzali jechać wspólnie nocnym pociągiem do Paryża, wraz z Weirami, Elwirą i Mariną. Artur i Anna wracali do Lannion nazajutrz, pociągiem przez Bordeaux. Wotywna tabliczka ze sceną sympozjonu wisiała już od czterech lat na honorowym miejscu nad kominkiem w bibliotece. Widok jej musiał przywołać u gości wspomnienia, gdyż Alfred rzucił w stronę Elwiry zawadiackie spojrzenie i z całą bezpośredniością stwierdził, że od lat czeka na coś równie dobrego jak Misteria eleuzyjskie, które młoda Madame la Vicomtesse opublikowała jesienią po swoim ślubie na łamach L’Epoque, podpisując się jedynie inicjałami. - Po tym opowiadaniu uwierzyłem, że naprawdę napiszesz ten doktorat w Anglii – dodał młody botanik, a Artur i Robert pokiwali głowami. Elwira od dobrych dwóch lat oznajmiała co parę miesięcy, że praca jest już na ukończeniu, a potem znowu odwlekała datę obrony doktoratu. Można to było zrozumieć, nalegania ze strony wydawcy aby pisała kolejne powieści nie ułatwiały pracy naukowej. Obowiązki towarzyskie pani wicehrabiny też często kolidowały z planami wizyt w Anglii, gdzie Elwira mogłaby na kilka tygodni zamknąć się w bibliotece albo uczęszczać na seminaria prowadzone przez jej dawne znajome z Girton College. Ja wierzyłam w talent i determinację Elle – nie po to doszła tak daleko, aby przed samym ukończeniem porzucić swój wymarzony projekt dotyczący symboliki natury w Wichrowych Wzgórzach. - To był ciekawy tekst – powiedział Junior z lekkim przekąsem – ale przyznam się, że nigdy nie podejrzewałbym Elwiry jako autorki o takie okrucieństwo. Domniemana autorka-sadystka prychnęła cicho. - Wy byście zawsze chcieli mieć happy end, co? – warknęła. - Ależ ja myślę, że tam jest tylko niedopowiedzenie – włączyła się do rozmowy Leonora. Reszta, włącznie z Elwirą, popatrzyła na nią ciekawie. – No tak – wyjaśniła, czując na sobie ich spojrzenia. – Zarówno Demeter, jak i Persefona powtarzają po parę razy, że boginie nie mogą umrzeć. A przecież córka Hadesa i Persefony nie może być nikim innym, niż boginią. Więc to oczywiste, że nie umarła, a w każdym razie nie nieodwracalnie. Kiedy to czytałam, byłam pewna, że Persefona oddała dziecko swojej matce, aby ta mogła zwrócić mu życie. Erik aż się pochylił na krześle w kierunku mówiącej Alienor, a na twarzy Roberta zajaśniała duma z intelektu żony. - To przecież logiczne – kontynuowała profesorowa. – Demeter powiedziała, że jest pewna, że Persefona do niej wróci. A jak po trzech miesiącach znowu wróciła na powierzchnię, matka dała jej śliczne, zdrowe niemowlę! - Wiesz, nie przyszło mi coś takiego wcześniej do głowy, ale jak ciebie słucham, wydaje mi się to prawdopodobnym rozwiązaniem – zgodziła się Elwira. 109 - A ja tam zawsze wyobrażałem sobie, że ten Charon to pływał przez Styks z Cerberem w łódce – roześmiał się Louis i kilka głosów mu zawtórowało. – W końcu pasażerów miał tylko w jedną stronę, więc musiało mu być smutno wiosłować samemu z powrotem. Marie Alphonsine pogłaskała męża czule po jasnych bokobrodach, a Marina wybuchnęła głośnym śmiechem. - Jak byłem chłopcem, pamiętam, że zawsze chciałem mieć psa, a rodzice nigdy się na to nie zgadzali – bronił się Louis. - Pies nie byłby szczęśliwy w mieście, w kamienicy – tłumaczył się Jules senior z przepraszającym uśmiechem. - Mówiłeś kiedyś, że jak byłeś mały, to miałeś suczkę o jakimś rosyjskim imieniu – Robert Weir powiedział do Erika, który na wzmiankę o psie pokiwał głową wcale się nie uśmiechnąwszy. - Tak – rzucił krótko Erik. – Chyba nawet przez pewien czas myślałem, że sam jestem psem. – Parsknął cicho, ale nie zabrzmiało to wesoło. – Ale Jules ma rację, pies potrzebuje przestrzeni, ogrodu. Miejskie parki to nie to samo. - Człowiek nie przetrwa bez przyrody – zgodził się Alfred. – Te wszystkie doniczkowe rośliny, oswojone zwierzęta to tylko namiastki. Miejskie życie wyjaławia; wcześniej czy później odezwie się w człowieku ten pierwotny zew powrotu do natury. Chociaż przyznam się wam, że będąc chłopcem też marzyłem o psie. Uważam, że dzieci i zwierzęta mają ze sobą dużo wspólnego; kierują się bardziej instynktem niż rozumem. Poza tym to dość męczące być najmłodszym z braci. – Uśmiechnął się. Kiedy to mówił, Aisza przedefilowała z dumnie zadartym ogonem pomiędzy nogami gości i wskoczyła na kolana Erika. Spojrzał na nią z czułością i pieszczotliwie podrapał za uchem. - A ty, królewno - powiedział do kotki – choć sama o tym nie wiesz, zapewne uratowałaś mi życie. 110