NÓŻ W PLECY BUCHACZA Gazeta Wyborcza nr 222, wydanie z

Transkrypt

NÓŻ W PLECY BUCHACZA Gazeta Wyborcza nr 222, wydanie z
NÓŻ W PLECY BUCHACZA
Gazeta Wyborcza nr 222, wydanie z dnia 23/09/1996 OPINIE, str. 14
- Imperium Buchacza przejęło kontrolę nad ogromnym majątkiem państwowym i rozpoczęło
budowę systemów kapitałowo-finansowych. Premier Pawlak popierał tę koncepcję. Premierzy
Oleksy i Cimoszewicz kontrowali ją - mówi Piotr Bykowski w rozmowie z Maciejem Gorzelińskim
i Pawłem Kwaśniewskim.
"Gazeta Wyborcza": Dlaczego został zwolniony minister Jacek Buchacz?
Piotr Bykowski: Gdybym był premierem rywalizującej partii, to wyrzuciłbym go wcześniej.
Ministerstwo Buchacza należy do PSL-owskich resortów gospodarczych. Realizowało ustaloną
przez kierownictwo partii politykę tworzenia silnych grup kapitałowych, systemu poręczeniowogwarancyjnego i budowy na Wschodzie instytucji finansowo-bankowych. Czy to się mogło
podobać koalicjantowi?
Rzeczywiście, imperium Buchacza przejęło kontrolę nad ogromnym majątkiem państwowym i
rozpoczęło budowę systemów kapitałowo-finansowych. Premier Pawlak popierał tę koncepcję.
Premierzy Oleksy i Cimoszewicz kontrowali ją.
4 września premier niespodziewanie odwołał ministra Buchacza. Jaka była w tej decyzji rola
prezesa Ciechu Zdzisława Mątkiewicza?
- Wokół programu "Chemia polska" narastała temperatura, a prezes Mątkiewicz, uznawany za
człowieka PSL, swoim judaszowskim listem spowodował taką, a nie inną reakcję premiera.
Wcześniej minister osobiście prezentował ten program radzie nadzorczej Ciechu. I rada przyjęła go
z aplauzem. Podpisano nawet porozumienie o dokapitalizowaniu Ciechu trzema bilionami starych
złotych przez spółkę Chemia Polska.
Jeśli wszystko było dogadane, to dlaczego, Pana zdaniem, szef Ciechu wysłał premierowi swój
słynny list?
- W ostatnich trzech miesiącach pan Mątkiewicz wynegocjował u ministra Buchacza lukratywny,
wieloletni kontrakt na kierowanie Ciechem. Mało tego, otrzymał zgodę na prywatyzację Ciechu i
wprowadzenie nowego członka zarządu ze swojej rekomendacji. Chyba nie muszę tłumaczyć, co
oznacza dla zarządu prywatyzacja tak ogromnej firmy. To wszystko działo się w okresie, gdy prasa
prowadziła zmasowany atak na prezesa Ciechu. Wysunięto podejrzenie o łapówki i wtedy wiele
środowisk żądało od ministra odwołania prezesa Mątkiewicza ze stanowiska. Pamiętajmy również o
liście, w którym około 80 proc. załogi żądało zmian w zarządzie. Minister dał czas Mątkiewiczowi,
żeby wszystkie zarzuty wyjaśnić. "Podziękowanie" za to wszystko prezes Mątkiewicz przesłał w
liście do premiera. Program "Chemia polska" wiązał się ze stworzeniem ośrodka, który mógłby
decydować o Ciechu. W żadnym wypadku nie chciał się na to zgodzić prezes Mątkiewicz. Takie
rozwiązanie stanowiło zagrożenie dla jego dotychczasowej pozycji.
Premier Cimoszewicz zarzucał ministrowi, że w wyniku jego decyzji olbrzymia część majątku
państwowego może przejść w ręce prywatnego biznesmena. Chodziło o Pana.
- Przyznaję, że miałem i mam pomysł na łączenie kapitału państwowego z prywatnym. Problem w
tym, że cała sprawa nabrała politycznego charakteru. A ja polityką się nie zajmuję. Gdy do głosu
dochodzi polityka, nie ma miejsca na merytoryczną dyskusję. Tworzenie silnych struktur
gospodarczych, o które mi chodzi, będących poza wpływami drugiego koalicjanta, to nie to samo,
co przelewanie przez ministra państwowych pieniędzy do kieszeni swego doradcy. Nie ma żadnego
dokumentu ani żadnej operacji finansowej, która udowodniłaby tezę o korzyściach osobistych
moich albo ministra. Pan premier, doskonały profesjonalista i były prokurator generalny, będzie
sam umiał ocenić wartość zebranego materiału w tej sprawie, ale na to potrzeba jeszcze trochę
czasu.
Teraz Buchacz, wcześniej Podkański. Ilu jeszcze ministrów współpracy gospodarczej z zagranicą
przepadnie, zanim osiągnie Pan cel?
- Wielki program to wielkie koszty i wielkie poświęcenie. Zacznę od Podkańskiego - moim
zdaniem to jeden z najzdolniejszych polityków gospodarczych. Ma za sobą bardzo bogate
doświadczenie, wyszedł zwycięsko ze wszystkich opresji. Był jedynym ministrem, który spór z
ministrem sprawiedliwości i prokuratorem generalnym o legalność swoich działań wygrał w Sądzie
Najwyższym. Nie można zapominać, że tym prokuratorem generalnym i ministrem był
Włodzimierz Cimoszewicz.
Teraz Buchacz - wielka osobowość, ufający i przyjaźnie nastawiony do ludzi, ale za łagodny i za
delikatny na technikę walki, z jaką przyszło mu się spotkać. Po raz pierwszy w życiu dostał nożem
w plecy. Myślę, że taki wstrząs był mu potrzebny. Po wygaśnięciu całej sprawy na pewno będzie
należał do ścisłego kierownictwa gospodarczego PSL. Wszystkie najistotniejsze decyzje, jakie
podejmował, były realizacją przyjętego programu gospodarczego tej partii. Zbudowane przez nas
rozwiązania łączące kapitał prywatny z państwowym pod względem prawnym są bez zarzutu.
Skoro mówi Pan, że pod względem prawnym nie ma zastrzeżeń, to jak to wygląda w aspekcie
moralnym?
- O moralności nie rozmawiam. To walka gospodarcza, dużo bardziej brutalna niż wojna na
karabiny. Przeważnie wojna jest wynikiem walki gospodarczej. A jeśli już muszę mówić o
moralności - to co jest bardziej moralne? Czy to, żeby obcy kapitał przejmował gospodarkę, czy
żeby tworzyć silne polskie grupy kapitałowe państwowo-prywatne? Ja wybieram to drugie. Łatwiej,
oczywiście, jest sprzedać wszystko i stworzyć jednorazowy przychód do budżetu. Trudniej jest
budować. Należy oddzielić merytoryczną dyskusję o kierunkach strategicznego rozwoju od
zarzutów prokuratorskich.
Czy takim zarzutem może być ekspansja na Wschód i budowa tam polskich banków z kapitałem,
rzeczywiście, wieluset milionów USD? Na Ukrainie powstaje polski bank, docelowo z kapitałem
100 mln USD. Trzy lata temu w memorandum między premierami rządów Polski i Ukrainy
zapisano pilną potrzebę utworzenia polsko-ukraińskiego banku. Wiele dokumentów rządowych to
potwierdza i nie jest to wymysł ani Buchacza, ani Bykowskiego. Podobne banki powinny powstać
na Białorusi i w Rosji. Czy zarzutem jest tworzenie systemu poręczeniowo-gwarancyjnego
opierającego się na majątku skarbu państwa i czy zarzutem jest mieszanie kapitału prywatnego z
państwowym, szczególnie w bankowości?
Bank Staropolski, który znajduje się w obszarze Pana wpływów, przechodzi taki proces. Z
prywatnego staje się państwowy. Na razie skarb państwa ma 52 proc. udziałów, ale są projekty, by
w stu procentach należał do państwa.
- Te największe banki, które powstały w okresie tworzenia się gospodarki rynkowej, zostały
zasilone w sposób pośredni lub bezpośredni pieniędzmi publicznymi. Żaden z urzędujących w
owym czasie premierów nie nazwał tego działalnością przestępczą. Przejęcie kontroli nad Bankiem
Staropolskim przez Polski Fundusz Gwarancyjny SA - dawną Agencję Rozwoju Gospodarczego to dwie transakcje. Pierwsza to wykup od PFG wierzytelności Galtexu przez Fundusz Poręczeń
Inwestycyjno-Eksportowych. FPIE zapłacił za nią akcjami Banku Staropolskiego - tym samym
PFG stało się właścicielem pakietu akcji dających około 30 proc. głosów. Druga transakcja to
dokapitalizowanie banku przez wykup nowej emisji akcji. Tym samym PFG przejął pakiet
kontrolny Banku Staropolskiego.
Mam świadomość, że wybór Banku Staropolskiego, który łączony jest z moją osobą, nie był
najszczęśliwszym rozwiązaniem w ustalaniu strategicznego partnera banku ukraińskiego. Tylko że
proces wyboru banku dla systemu poręczeniowo-gwarancyjnego trwał trzy lata. Najpierw tę funkcję
miał spełnić Glob Bank. Minister Podkański podpisał nawet porozumienie o zakupie od Elektrimu
51 proc. akcji tego banku. Ze względu na blokadę decyzji przez NIK i prokuratora generalnego
umowa ta nie doszła do skutku. Potem był Bank Powierniczo-Gwarancyjny SA, dawny Leonard.
Podpisano już nawet porozumienie o współpracy. Ze względu, powiedzmy, na skład akcjonariatu,
minister musiał się z tego banku wycofać. Potem były prowadzone rozmowy z NBP o przejęciu
grupy banków: PBI, Pierwszego Komercyjnego Banku w Lublinie i Prosper Banku. NBP w swojej
ofercie wyłączył z tej grupy PBI, a cena, jaką podyktował za pozostałe dwa, była nie do
zaakceptowania.
Fundusz Poręczeń Inwestycyjno-Eksportowych to przykład inkryminowanego przez premiera
mieszania kapitału prywatnego z państwowym. Co Pan miał z utworzenia FPIE?
- Ten typ instytucji poręczeniowo-gwarancyjnej jest w świecie bardzo znany. Ja zaproponowałem
wykorzystanie do tego prawa spółdzielczego. Nie zapominajmy, że na tym prawie budowane były
150 lat temu pierwsze instytucje finansowe w Polsce. Przeszło 1500 banków spółdzielczych
działających w Polsce korzysta z tej konstrukcji prawnej. Banki te przez wiele lat były wspomagane
przez państwo, ale zbyt słabo. Utworzenie takiego funduszu na prawie spółdzielczym to, moim
zdaniem, jeden z lepszych pomysłów. Do spółdzielni miało przystąpić ponad tysiąc podmiotów
gospodarczych. Każdy wpłaca jeden udział i ma jeden głos. Chcieliśmy, aby PFG podpisał
wieloletnią umowę o współpracy i reasekurował działalność korporacji spółdzielczej do kwoty np.
1 mld USD. Ludziom wydaje się, że to ogromna suma, ale naprawdę to tylko wartość średniego
zachodniego banku. Taka korporacja spółdzielcza stałaby się po pewnym czasie bardzo dużą
instytucją finansową, współpracującą z całym systemem banków spółdzielczych i z innymi
instytucjami. Po pięciu latach zakładano wycofanie państwowej reasekuracji. Niestety, projekt ten
nie przebił się ani przez KERM, ani przez Radę Ministrów. Do tematu tego trzeba będzie jeszcze
wrócić angażując w to BGŻ i którąś z międzynarodowych instytucji finansowych.
Organizacje, o których Pan mówi, już powstały - następca Agencji Rozwoju Gospodarczego, czyli
Polski Fundusz Gwarancyjny, i Fundusz Poręczeń Inwestycyjno-Eksportowych. Ale szczególnie ten
pierwszy przynosił same straty.
- Czy znają panowie samochód, który na rozruchu nie ma przepału? Każda budowa kosztuje. Nie
można jednak mówić, że to strata. Wszędzie na świecie instytucje finansowe to bardzo dobre
inwestycje. Niektóre państwa wyspecjalizowały się w tworzeniu zielonego światła dla tego rodzaju
inwestycji - np. Luksemburg, nie mówiąc już o Szwajcarii. Dochód narodowy w tych państwach
wygląda trochę inaczej niż u nas.
Nagłaśniana przez premiera i w mediach sprawa poręczenia dla Galtexu to wypadek przy pracy.
Narosło wiele mitów. Od początku byłem przeciwny temu poręczeniu. Uważałem, że to za duże
ryzyko finansowe. Ale były naciski rządu. Kontrakt został zrealizowany, cała zamówiona bawełna
przyjechała z Uzbekistanu. Galtex przeinwestował, nie był w stanie spłacić kredytu poręczonego
przez ARG. Naturalnie, ARG musiała wywiązać się z poręczenia. Ale przecież Galtex posiada jakiś
majątek. Pieniądze wcześniej czy później wrócą do poręczyciela. Na razie PFG [następca ARG przyp. red.] na tym nie stracił. Transakcja została zbuforowana przez FPIE i rozpoczęto ściąganie
długu. Są już pierwsze efekty. Nie wolno zapominać, ile złych kredytów udzieliły polskie banki w
ciągu ostatnich lat. I żadnego ministra finansów premierzy za to nie odwołali, mimo że
reprezentowali skarb państwa w tych bankach.
Dlaczego związał się Pan z PSL?
- Nie jestem w żaden sposób formalnie związany z PSL. Jestem sympatykiem tego ugrupowania i
tego środowiska. Studiowałem na Akademii Rolniczej z zamiłowania. Specjalizowałem się w
zagadnieniach ekonomicznych środowiska wiejskiego.
Czy PSL znalazł w Panu źródło finansowania partii?
- Krążą takie plotki. Ale ani ja osobiście, ani firmy ze mną związane nie finansowały PSL.
To może traktował Pan szefów MWGzZ, Podkańskiego i Buchacza, jako narzędzia w realizacji
swojej wizji gospodarczej?
- No nie. Buchacz to wielki i odważny człowiek. Zrozumiał i uwierzył, że mój pomysł na silne
ośrodki gospodarcze ma sens. Już mówiłem, że wszystkie ważniejsze decyzje obu panów były
wielokrotnie dyskutowane przez komisje sejmowe, które podejmowały popierające uchwały. Te
projekty znalazły się także w programach resortowych i rządowych. Nawet Kancelaria Prezydenta
Wałęsy, czyli opozycja, poparła te programy. Mamy to na piśmie. Przy tworzeniu tego systemu
współpracowaliśmy ze specjalistami od prawa gospodarczego, handlowego, bankowego i celnego.
Na to też są dokumenty. Nie róbcie z tych ludzi osób, które biernie dawały sobie narzucić sprzeczne
z ich przekonaniami idee. Proszę pamiętać, że ryzykowali wszystkim - swoją godnością,
autorytetem i karierą.
Prezes Ciechu ujawnił premierowi, że minister Buchacz zamierza wpompować w mały ukraiński
bank setki milionów dolarów. Sam Ciech miał oddać ze swojej kasy milion dolarów.
- Tak, to prawda. Jest taki zamiar. Chodzi o Kredytowo-Inwestycyjny Bank w Charkowie. Został
przygotowany przeszło stustronicowy materiał uzasadniający celowość tej inwestycji. Rząd
ukraiński i Narodowy Bank Ukrainy wyraziły na to zgodę. Teraz trwają rozmowy z potencjalnymi
inwestorami. To będą polskie instytucje i przedsiębiorstwa. Prace nad tym projektem trwały trzy
lata. Po tej transakcji będzie to jedna z najsilniejszych instytucji finansowych na Ukrainie, w
dodatku w polskich rękach. W tym miesiącu bank kupi budynek na nową siedzibę.
Po co Panu bank na Ukrainie?
- Wiele państw i międzynarodowych instytucji finansowych chce mieć tam swoje banki. Francuzi są
już na Ukrainie od dwóch lat. Za chwilę swą działalność rozpoczną Niemcy i Kanadyjczycy. Jestem
przekonany, że uda się jeszcze w tym roku zainwestować pierwsze 5-10 mln USD. Wiem, że jak
premier dostanie na biurko wszystkie papiery w tej sprawie, to niemożliwe, żeby ją dalej
torpedował.
Czy to ma być Pana skok na ukraińską ropę i gaz?
- Bank będzie zainteresowany całą gospodarką Ukrainy, a nie tylko ropą i gazem. Tam zaraz rusza
giełda, prywatyzacja, przygotowujemy wspólne inwestycje.
Od trzech lat charkowski KIB leży w obszarze Pana wpływów. Jest udziałowcem z Bankiem
Staropolskim i Invest-Bankiem w spółce Invest-Holding [dziś Auto Kredyt Polska - przyp. red.].
Czyli znowu Pan dokapitalizowuje "swoich".
- To prawda, że od trzech lat Bank Staropolski współpracuje z tym KIB. Pomagamy mu w rozwoju.
Bank Staropolski będzie należał do grupy inwestorów w KIB Banku - wystąpił już o zgodę w tej
sprawie do NBP.
Skąd Pana zainteresowanie chemią? Nigdy Pan w tej dziedzinie nie działał.
- Chemia jako taka mnie nie interesuje. Mnie interesuje tworzenie silnych grup kapitałowych.
Proces integracji w branży chemicznej już się rozpoczął. Przykładem jest Nafta Polska. Prace nad
koncentracją kapitału w branży chemicznej trwają od dwóch lat. Było wiele koncepcji
przygotowywanych przez Ministerstwo Przemysłu, MWGzZ i sam Ciech. Spółka Chemia Polska
jest już faktem i teraz pozostaje tylko pytanie, kogo skoncentruje wokół siebie. Nikt nie kwestionuje
potrzeby branżowych układów kapitałowych. Powstał jedynie spór, w czyich to ma być rękach.
Jak się zakończy cały ten spór wokół zdymisjonowania Buchacza?
- Od samego początku w oficjalnych dokumentach pojawiało się żądanie likwidacji tego systemu i
przekazania majątku do Korporacji Ubezpieczeń Kredytów Eksportowych (KUKE), czyli pod
bezpośrednią kontrolę ministra finansów. Z drugiej strony - wkrótce powstanie ministerstwo skarbu
i ustawowo przejmie nadzór nad majątkiem, który był w MWGzZ. Nasz system dzięki pewnym
powiązaniom kapitałowym uzyskał już pewną niezależność od decyzji politycznych. Wiadomo, że
dziś jest to w rękach kierownictwa gospodarczego PSL. Jak będzie jutro - zobaczymy. To tylko
jedna runda.
Tygodnik "Wprost" twierdzi, że Pan przejmuje kontrolę nad handlem bronią.
- Nie dostałem jeszcze takiej propozycji od tygodnika "Wprost".
Za to Urząd Ochrony Państwa, podobno, zajął się Pańskimi ostatnimi działaniami.
- UOP interesuje się mną od dawna. W interesach mi to nie przeszkadza. Przyzwyczaiłem się.
Nigdy to zainteresowanie nie przerodziło się w zarzuty prokuratorskie.
Kim właściwie Pan jest: politykiem, bankierem, biznesmenem...?
- Powtarzam, ja polityką się nie zajmuję. Jestem finansistą. Może bardziej nawet niż biznesmenem
czy przedsiębiorcą. Mam specyficzne poczucie własności. Nie trzeba być właścicielem stadionu, by
grać na nim mecz. A ja gram o stworzenie dwóch, trzech polskich silnych organizacji kapitałowych,
zdolnych konkurować na rynkach międzynarodowych. Do tego używa się różnych metod. Raz to
praca w obszarze prawa już istniejącego, raz to prawo trzeba stworzyć. Człowiek, który chce
prowadzić wielkie interesy, musi naciskać na władzę, by otwierała im furtki.
• Przygoda Piotra Bykowskiego z biznesem zaczęła się w połowie lat 80. od powołania
spółdzielni stolarskiej Pinus. Złośliwi mówią, że już wtedy Bykowski - człowiek z ZSMPowską przeszłością - wykorzystywał bliskie stosunki z władzą.
Po Pinusie przyszedł czas na Korporację Budowlaną "Drewbud". Powołując ją w 1988 r. doradca
ministra Buchacza wypróbował zasadę, której potem nauczył ministra: spółka schodząca ze sceny
wnosi udziały do tej, która na scenę dopiero wchodzi.
Pinus wniosła swoje udziały do Drewbudu tak jak później korporacje eksportowe Buchacza
wniosły udziały do spółki Chemia Polska.
Choć w 1989 r. jedna akcja Drewbudu kosztowała dziewięć przeciętnych pensji, nabywców
znalazło aż 15 tys. akcji.
Firma obracała pieniędzmi udziałowców. Te jednak się nie mnożyły, a w dodatku
Urząd Antymonopolowy zaczął głośno piętnować drewbudowski sposób na drenaż pieniędzy ze
społeczeństwa.
Wielkiemu finansiście udało się jednak omamić sporą grupę marzących o własnym domu Polaków.
Ci, którzy uwierzyli, zamiast domu dostali po paru latach grosze. Bykowski przekonuje, że zawinił
plan Balcerowicza. Rzeczywiście galopująca inflacja i podniesienie stóp procentowych
usprawiedliwiały krach przedsięwzięcia, które nie miało szansy powodzenia.
Bykowski po raz pierwszy pokazał jednak, że wie, jak mieszać prywatne z państwowym: w
Drewbudzie mieli udziały wojewodowie i państwowy Urząd Postępu Technicznego i Wdrożeń dziś Komitet Badań Naukowych oraz państwowy Fundusz Zmian Strukturalnych w Przemyśle dziś Agencja Rozwoju Przemysłu.
Po wojewodach i trzecioligowych instytucjach przyszła kolej na pierwszą ligę: Ministerstwo
Współpracy Gospodarczej z Zagranicą.
Kapitał Drewbudu przydał się przy tworzeniu kolejnych części imperium. W 1991 r. powstał InvestBank.
W tym samym roku we władanie Bykowskiego przeszło Polskie Towarzystwo Samochodowe w
Bydgoszczy - dziś szacuje się, że za pośrednictwem Invest-Banku kredytuje zakup ok. 15 proc.
nowych samochodów w Polsce.
W 1993 r. Bykowski wymyślił Polski Fundusz Emerytalny Kapitał Rodzinny (nota- bene nadzór
bankowy NBP i resort finansów orzekły jednogłośnie, że firma ta łamie prawo bankowe i
ubezpieczeniowe).
Jego prezesem został Lesław Podkański, który rok później - już jako PSL-owski minister
współpracy gospodarczej z zagranicą - za namową Bykowskiego założył zalążek imperium
Buchacza - Agencję Rozwoju Gospodarczego.
Były podwładny wybrał na doradcę byłego szefa, nie widząc zresztą w tym nic zdrożnego.
Potem przyszła kolej na Bank Staropolski (jedno z nielicznych ogniw imperium Bykowskiego nie
stworzonych przez niego samego), który został w końcu znacjonalizowany przez byłego min.
Buchacza.
W zeszłym roku obroty imperium Bykowskiego - a więc Invest Holdingu, do którego zaliczyć
trzeba też Fundusz Poręczeń Eksportowych Korporację Spółdzielczą, Invest Club Capital Finance i
Auto Finance - oszacowano na 160 mln zł (1 bilion 600 miliardów starych złotych).
Maciej Gorzeliński i Paweł Kwaśniewski; Jacek Pawlicki
[autor fot./rys] Fot. Jerzy Gumowski
RP-DGW
Tekst pochodzi z Internetowego Archiwum Gazety Wyborczej. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Kopiowanie i rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie bez odrębnej zgody Wydawcy zabronione.
© Archiwum GW 1998,2002,2004

Podobne dokumenty