Zaproszenie do salonu pana Nodier
Transkrypt
Zaproszenie do salonu pana Nodier
Anatol Ulman Zaproszenie do salonu pana Nodier Otrzymaliśmy niedawno zaproszenie do romantycznego salonu Karola Nodier, pisarza raczej mało znanego, chyba że ktoś bywa często u naszych nielicznych bukinistów i szpera wśród tłumaczeń sprzed prawie półtora wieku. Zaproszeń jest dwadzieścia tysięcy, w takim bowiem nakładzie wyszła książka, która prezentuje w wyborze literacki dorobek pierwszego wyraziciela francuskiej uczuciowości. Kogo w naszych sceptycznych czasach zachęcić, by nabył zaproszenie? Sądzę, że wszystkich, którzy cenią sobie przyjemność obcowania z pisarzem romantycznie starym i jednocześnie zadziwiająco współczesnym. Ci, którzy przy pomocy książki przeniosą się do salonu bibliotekarza paryskiego Arsenału (pan Nodier przyjmuje w latach 1824-34), a są zorientowani w personalnych subtelnościach epoki, wśród młodych gości pisarza, zwanych pierwszą grupą Cenacle, łatwo rozpoznać poetę Wiktora Hugo i malarza Eugeniusza Delacroix oraz zrozumieją w pełni, kto otworzył romantyczne horyzonty przed Nervalem i Mussetem czy Alfredem de Vigny oraz wpłynął na psychologiczny biografizm Sainta-Beuve’a. Sugestywny erudyta i romantyczny wizjoner Nodier słynął w dwudziestych latach ubiegłego wieku jako natchniony improwizator opowieści, których składnikami była olbrzymia wiedza, niezmierna siła uczucia i pragnienie nieosiągalnej realnie sprawiedliwości sprzęgnięte z niemałym poczuciem humoru. Słuchając Karola Nodier nie będziemy jednak tkwili w jego salonie, lecz przede wszystkim wśród pejzaży romantycznej Szkocji, gdzie przyroda i wyobraźnia ludu stworzyły naturalne warunki dla istnienia oraz działania sympatycznych elfów czy dobrych wróżek z biblijnym rodowodem. Ze Szkocji poczynimy wypady na francuską prowincję, bo tam ludzie oczywiście są lepsi niż w Paryżu. Znajdziemy się też na cudownym poletku między łodygami wysokiego bobu, poznamy namiętności paryskich bibliofilów i wielu innych ludzi, a także czarodziejskie istoty w różnych miejscach świata na pograniczu rzeczywistości i wyobraźni. Pierwsza z opowieści będzie smutną historią o miłości chochlika do pięknej i czystej moralnie żony rybaka, historią z osobliwym happy-endem, który nastąpi... po śmierci bohaterki. Druga mogłaby stać się scenariuszem przerażającego horroru o starożytnych demonach, gdyż tylko w tej formie dałaby się współcześnie strawić. Natomiast dalej sama radość. Do diabła - wołam czytając Złoty sen, najkrótszą historię świata w ośmiu obrazach - miał pan poprzednika, panie Jorge Luis Borges, nie zrobiłby pan lepszej bajki lewantyńskiej! Ten intelektualny chłód u pierwszego przedstawiciela francuskiego romantyzmu, ta uszczypliwa mądrość, ogromne oczytanie i zadziwiająca zwięzłość. Po lekturze Człowieka i mrówki a nawet mistycznego Franciscusa Columny pojawia się prawie pewność, kto komu wyłożył zasady konstrukcji opowiadań. Dołożyć do fabuły lustra, kręte labirynty oraz schłodzić uczucia i jest Jorge Luis, który również wie, iż książka, wszystkie inne czyniąca zbędnymi, dawno została napisana. Tyle że Borges, unikając uczuć, unika także humoru i kto wie, czy nie jest z tego powodu w błędzie. Karol Nodier uczył się żartu oraz kpiny u Rabelais’ego, z bardzo pozytywnymi skutkami, jeśli, poza innymi utworami, wziąć pod uwagę uroczego Bibliomana. Teodor, bohater tej opowiastki, był przeciwnikiem wojowniczego Napoleona, „pochwalał jednak interwencję francuską podczas rewolucji w Hiszpanii. Oto piękna okazja - mówił - by przywieźć z Półwyspu powieści rycerskie i >>Canacioneros<<“. Rzeczywiście, wojny prowadzone w tak pożytecznym celu uzyskałyby pewien sens, „czego nie śmiem być pewien“ (tu pożyczam od Nodiera uroczy zwrot). Niewątpliwym arcydziełem Nodiera jest tytułowa Wróżka Okruchów, w której „czucie i wiara silniej mówi do mnie niż mędrca szkiełko i oko“. Tyle, że cytat z Mickiewicza mógłby sugerować treści nazbyt proste przy relacji o miłości równie wielkiej. Tymczasem opowieść o uczonym i pięknym cieśli Michale oraz niezłomnym jego uczuciu do starej, malutkiej żebraczki, będącej w istocie przepiękną Belkis, zawiera w sobie rozdziały godne Rabelais’ego i naszej gorzkiej wiedzy o naturze ludzkiej. Bo jest to wprawdzie utwór o słodkiej miłości, lecz także o ludziach prawdziwych i groźnych jak potworne psy z wyspy Man, z zarazem potężny żart z „człowieka, który w swoim mniemaniu ma prawo pogardzać wszystkim, czego nie tłumaczy jego słaba inteligencja“. Znawcy przedmiotu nie zgłoszą się tłumnie do salonu Nodiera, nie zadowoli ich bowiem wybór oparty na chronologicznej reprezentacji pisarstwa tego romantyka. Autorka wyboru, a zarazem świetna tłumaczka całości, Joanna Guze dosyć zręcznie wyjaśnia, dlaczego te, a nie inne utwory znalazły się w tomie: „są charakterystyczne jako punkty wyjścia.“ Można by powiedzieć - wyjścia z salonu nim zaczęła się najlepsza część zabawy. Wybór nie ma charakteru krytycznego, zresztą słusznie, stąd nie zadowoli romanistów czy specjalistów od romantyzmu. Pozostają tedy inni czytelnicy, myślę, że wcale liczni, bowiem opowieści Nodiera trafiają w pewien rodzaj współczesnych zainteresowań światem irracjonalnym. Sprzyja temu rosnący brak zaufania do postępów nauki, która współcześnie nie mając równych sobie osiągnięć w dziejach cywilizacji, zadławiła się własną pewnością. Świat suchej empirii i zadufanego racjonalizmu jest prawie beznadziejny, brak w nim duchowych bogactw, których natomiast wiele u Nodiera, nawet gdy go nie brać poważnie. Tym drugi czytelnikom należało jednak dać tom nieco szczuplejszy, bez Smarra albo Demonów nocy, a nawet bez Trilby’ego. Wymienione pozycje mogą spowodować, że nieprzygotowany czytelnik odłoży całość ze szkodą dla siebie. Demony nocy nużą i rażą apostrofami, a także rozwlekłością okresów. Trzeba nie lada cierpliwości, by w gęstwie epitetów oraz metafor śledzić każdą myśl zasadniczą, romantycznie zagmatwaną i zdemonizowaną. Trilby albo Chochlik z Argyle jest bez wątpienia pozycją charakterystyczną dla rodzącego się romantyzmu, ale przecież mam na myśli współczesnego czytelnika, który raczej nie uwielbia romantycznych opisów, spiętrzonych ponad miarą. Wprawdzie taki czytelnik poznałby niepełnego Nodiera (w całości i tak go nie pozna), lecz za to Nodiera dobrego, zadziwiającego trafnością sądów o różnych sprawach, krytycyzmem mimo obracania się w świecie baśni i subtelną kpiną kwitującego zbytnie zaufanie w racjonalną rzeczywistość. Pozostałe bowiem utwory zawarte w wyborze są tak dobre, jak gdyby sam pisarz z biegiem lat zrozumiał, iż romantyczna świadomość nie jest sprzeczna z oświeceniową precyzją wyrażania myśli i nieco wolterowskim stosunkiem do zjawisk. Mamy więc zaproszenie w świat romantyczny, ale nie uproszczony. Dowcipny pisarz bardzo prosto rozsądnie dowodzi, znajdując pierwej związki między materią nieożywioną a roślinami i zwierzętami, że „na człowieku zatrzymują się nasze klasyfikacje naturalne, ale nie zasięg zasady twórczej dla stworzeń i światów“. Stąd, skoro zasada działa dalej, prosty wniosek, że istnieją elfy czy chochliki, wielowiekowe karliczki żywiące się okruchami w kruchtach kościołów i wykształceni od urodzenia malcy podobni Skarbowi z Poletka Bobu. Taki lub inny kontakt z nimi, a jest nim najczęściej miłość, dla której śmierć nie stanowi cezury, dany jest ludziom prostym. Prostym nie znaczy prostaczkom, ta cecha bohaterów Nodiera wyraża się w prawości serca, naturalnej wrażliwości głębi przeżyć. Jest i druga zasada tej twórczości tłumacząca romantyczną niechęć do realizmu (czyż nie wyraża ona i naszych wątpliwości?!): „Historia rzeczywista (...), wyraz ślepej stronniczości, uświęcona opowieść zwycięskiego obozu, klasyczna bujda tak wszystkim obojętna, że nikt już nie zadaje sobie trudu, żeby się jej przeciwstawić.“ Pozostaje więc historia wzięta z wyobraźni, tylko dzięki niej, wśród szczegółów realnego świata można tworzyć wydarzenia i ludzi o takich walorach, jakie praktycznie rzadko istnieją. Łatwo zauważyć, że interesuje mnie Nodier czytany dzisiaj. A dostrzegam wielkie pożytki z tej lektury: od intelektualnej zabawy począwszy poprzez sentymentalne drgnienia serc, zarażanie myśli ironicznymi wątpliwościami, po ukryty, zręcznie zresztą, dydaktyzm niektórych opowieści wyrażający się w szacunku dla fizycznej pracy i pragnieniu głębokiej miłości. Przy okazji pochwalmy naszą rodzimą wyobraźnię: Nodier „ściągnął“ jedno z opowiadań (nie zamieszczonych w tym wyborze) od Jana Potockiego, tego, który „znalazł“ pomysły w Saragossie. Rozpoznane, mimo nieudanej obwoluty sugerującej jakąś ciemność, chociaż proza ta jest jasnością i mimo nietrafnego doboru dwu pierwszych pozycji, opowieści Nodiera winny być rozchwytywane w mig, podobnie jak utwory Hoffmana. Bo Nodier jest lepszy od niemieckiego mistrza tego gatunku, jest inteligentniejszy. W sumie chyba mało jest tych zaproszeń do salonu pana Nodier, które zawdzięczamy translatorskiej pracy Joanny Guze, pracy językowo znakomitej. Charles Nodier Wróżka Okruchów i inne opowieści Tłum., wybór: J. Guze Warszawa 1979 PIW Nowe Książki, nr 9/1980, 15 V 1980