Mill_O_wolnosci

Transkrypt

Mill_O_wolnosci
John Stuart Mill, O wolności, w: tegoż Utylitaryzm - O wolności, przeł. M.
Ossowska, T. Kotarbiński, BKF, PWN, Warszawa 1959, s. 129, 132-133,
190-202, 212-213,
s.129, r. I
Celem niniejszego szkicu jest stwierdzenie jednej bardzo prostej zasady,
która winna przyświecać wszelkim próbom kontrolowania lub przymuszania
jednostki przez społeczeństwo, bez względu na to, czy używa ono siły fizycznej
w postaci sankcji prawnych, czy też przymusu moralnego opinii publicznej.
Zasada ta brzmi, że jedynym celem usprawiedliwiającym ograniczenie
przez ludzkość, indywidualnie lub zbiorowo, swobody działania
jakiegokolwiek człowieka jest samoobrona, że jedynym celem, dla
osiągnięcia którego ma się prawo sprawować władzę nad członkiem
cywilizowanej społeczności wbrew jego woli, jest zapobieżenie krzywdzie
innych. Jego własne dobro, fizyczne lub moralne, nie jest wystarczającym
usprawiedliwieniem. Nie można go zmusić do uczynienia lub zaniechania
czegoś, ponieważ tak będzie dla niego lepiej, ponieważ to go uszczęśliwi,
ponieważ zdaniem innych osób będzie to mądrym lub nawet słusznym
postępkiem. Są to poważne powody, by go napominać, przemawiać mu do
rozumu, przekonywać go lub prosić, lecz nie, by go zmuszać lub karać w
razie, gdyby nas nie słuchał. Aby to ostatnie było usprawiedliwione,
postępowanie, od którego chcemy go odwieść, musi zmierzać do
wyrządzenia krzywdy komuś innemu. Każdy jest odpowiedzialny przed
społeczeństwem jedynie za tę część swego postępowania, która dotyczy innych.
W tej części, która dotyczy wyłącznie jego samego, jest absolutnie niezależny;
ma suwerenną władzę nad sobą, nad swoim ciałem i umysłem.
Zbyteczną rzeczą jest może mówić, że ta doktryna może się stosować
tylko do ludzi dojrzałych. /…/
s.132-133, r. I
We wszystkich rzeczach dotyczących stosunków jednostki ze światem jest
ona de jure odpowiedzialna przed tymi, których interesy wchodzą w grę, a w
razie potrzeby przed społeczeństwem jako ich opiekunem. Istnieją często ważne
powody do zwolnienia jej od odpowiedzialności, ale powody te muszą
wypływać ze specjalnych okoliczności: albo dlatego, że w danym wypadku
będzie ona na ogół prawdopodobnie postępować lepiej na własną rękę niż w
razie poddania jej jakiemukolwiek rodzajowi kontroli społecznej, lub dlatego, że
próba sprawowania nad nią kontroli sprowadziłaby zło większe od tego, jakiemu
by
zapobiegła.
Gdy
takie
powody
uniemożliwiają
ponoszenie
odpowiedzialności, sumienie samego sprawcy powinno wejść na pustą trybunę
sędziowską i chronić interesy tych, którzy nie mają zewnętrznej ochrony, sądząc
go tym surowiej, że dany wypadek wyklucza postawienie go przed sądem jego
bliźnich.
Istnieje jednak sfera działania, którą społeczeństwo, w odróżnieniu od
jednostki, interesuje się tylko pośrednio — obejmująca całą tę część życia i
postępowania człowieka, która wpływa tylko na niego samego lub jeśli
wpływa na innych, to tylko dzięki ich swobodnemu i dobrowolnemu
przyzwoleniu i współudziałowi. Gdy mówię: tylko na niego samego, mam na
myśli: bezpośrednio i przede wszystkim; gdyż to, co wpływa na niego
samego, może wpłynąć na innych za jego pośrednictwem, i zarzut, który
może się opierać na tej ewentualności, będzie w następstwie rozpatrzony.
To więc jest właściwą dziedziną ludzkiej wolności. Obejmuje ona, po
pierwsze, wewnętrzną sferę świadomości: żądanie wolności sumienia w
najszerszym znaczeniu tego słowa; wolności myśli i uczucia; absolutnej
swobody opinii i osądu we wszystkich przedmiotach praktycznych lub
filozoficznych, naukowych, moralnych lub teologicznych. Mogłoby się
wydawać, że wolność wyrażania i ogłaszania opinii wynika z innej zasady, gdyż
wchodzi w skład tej części postępowania jednostki, która dotyczy innych ludzi;
ale ponieważ jest prawie równie doniosła, jak sama wolność myśli, i opiera się
w dużej mierze na tych samych podstawach, jest w praktyce od niej nieodłączna.
Po drugie, zasada ta wymaga swobody gustów i zajęć; opracowania planu
naszego życia zgodnie z naszym charakterem; działania jak nam się
podoba, pod warunkiem ponoszenia konsekwencji, jakie mogą nastąpić —
bez żadnej przeszkody ze strony naszych bliźnich, dopóki nasze czyny im
nie szkodzą, choćby nawet uważali nasze postępowanie za głupie,
przewrotne lub niesłuszne. Po trzecie, z tak pojętej swobody każdej
jednostki wynika swoboda, w tych samych granicach, do zrzeszania się
jednostek; swoboda łączenia się w każdym celu nie przynoszącym szkody
innym, przy czym przypuszczamy, że zrzeszające się osoby są pełnoletnie i
nie są zmuszone lub zwiedzione.
Żadne społeczeństwo, w którym swobody te nie są, na ogół biorąc,
szanowane, nie jest wolne, bez względu na formę jego rządu; i żadne
społeczeństwo nie jest całkowicie wolne, jeśli nie są one w nim uznawane
bez żadnych absolutnie zastrzeżeń.
s. 190-202, r. II
/.../ Sądzę, że dla odrodzenia moralnego ludzkości potrzebne jest istnienie
obok etyki chrześcijańskiej innej etyki, nie zaczerpniętej wyłącznie z
chrześcijańskich źródeł; i że system chrześcijański nie jest wyjątkiem od reguły,
że dopóki umysł ludzki jest niedoskonały, interesy prawdy wymagają
różnorodności opinii. Nie jest to wcale konieczne, aby ludzie, którzy przestali
ignorować prawdy moralne nie zawarte w chrześcijaństwie, musieli ignorować
którąkolwiek z prawd, jakie ono zawiera. Takie uprzedzenie lub przeoczenie jest
bezwzględnie złem, lecz nie możemy się spodziewać, że go zawsze unikniemy, i
musimy je uważać za cenę płaconą za nieoszacowane dobro. Musimy i
powinniśmy odrzucać pretensję częściowej prawdy do bycia całą prawdą; a
gdyby impuls reakcji doprowadził z
kolei
protestujących
do
niesprawiedliwości, możemy ubolewać nad tą jednostronnością jak nad
wszelką inną, lecz musimy ją tolerować. Jeśli chrześcijanie chcą uczyć
niewierzących sprawiedliwości dla chrześcijaństwa, powinni sami oddawać
sprawiedliwość ich niewierze. Nie przysłużymy się prawdzie, zamykając oczy
na wiadomy wszystkim choćby powierzchownie obeznanym z historią literatury
fakt, że duża część najszlachetniejszych i najcenniejszych nauk moralnych była
dziełem nie tylko ludzi, którzy nie znali chrześcijańskiej wiary, ale i ludzi,
którzy ją znali i odrzucili.
Nie utrzymuję, że nieograniczona swoboda wypowiadania wszelkich
możliwych opinii położyłaby kres religijnemu lub filozoficznemu sekciarstwu.
Ludzie o ciasnych horyzontach umysłowych będą na pewno popierać, wpajać, a
nawet pod wielu względami stosować w życiu każdą prawdę, którą biorą na
serio, tak jakby nie było na świecie żadnej innej prawdy lub przynajmniej żadnej
takiej, która by mogła ją zmodyfikować lub ograniczyć. Przyznaję, że
najswobodniejsza dyskusja nie zmienia dążenia każdej opinii do tego, aby
się stać sekciarską, a często wzmaga je i zaostrza; prawda, którą powinno
się było widzieć, lecz się nie widziało, zostaje odrzucona tym gwałtowniej, że
głoszą ją osoby uważane za przeciwników. Ale zbawienny wpływ tej kolizji
opinii działa nie na namiętnego stronnika, lecz na spokojniejszego i bardziej
bezinteresownego widza. Nie gwałtowny konflikt między częściami prawdy,
ale spokojne przemilczanie jej połowy jest groźnym złem; zawsze jest
nadzieja, póki ludzie są zmuszeni wysłuchać obie strony; dopiero gdy
zważają tylko na jedną, błędy krystalizują się w przesądy, a sama prawda,
nazbyt przesadzona, robi wrażenie fałszu. A ponieważ mało jest
przymiotów umysłu rzadszych od zdolności wydania inteligentnego sądu o
dwóch stronach kwestii, z których jedna tylko ma swego rzecznika, więc
szansę prawdy zależą od tego, czy każda jej strona, każda opinia
zawierająca jakiś ułamek prawdy, nie tylko znajduje rzeczników, ale jest
przez nich tak broniona, że się jej słucha. Uznaliśmy zatem, że wolność opinii
i jej wyrażania jest konieczna dla duchowego szczęścia ludzkości (od którego
wszelka inna jej pomyślność zależy) z czterech odrębnych powodów, które teraz
w krótkości streścimy.
Po pierwsze, jeśli zmuszamy jakąś opinię do milczenia, nie możemy
być pewni, że nie jest ona prawdziwa. Zaprzeczać temu oznacza zakładać
swoją własną nieomylność.
Po drugie, choćby opinia, której kazano zamilknąć, była błędem,
może ona zawierać i zwykle zawiera cząstkę prawdy. Ponieważ ogólna lub
panująca opinia w jakimkolwiek przedmiocie rzadko lub nigdy nie jest całą
prawdą, reszta prawdy może do nas dotrzeć tylko dzięki kolizji między
przeciwnymi opiniami.
Po trzecie, nawet jeśli przyjęta opinia jest całkowicie prawdziwa, lecz
nie może ścierpieć, by ktoś ją mocno i poważnie zwalczał, będzie
wyznawana przez większość tych, którzy ją przyjmują, podobnie jak
przesąd, bez głębokiego zrozumienia lub odczucia jej uzasadnienia. I nie
koniec na tym, lecz po czwarte, znaczenie samej doktryny zaginie lub
osłabnie i utraci swój żywotny wpływ na postępowanie i charakter; dogmat
stanie się czczą formalnością i zamiast skłaniać do dobrego, będzie tylko
zajmować miejsce, nie dopuszczając do rozwijania się rzeczywistych i
gorących przekonań wyrosłych
z
rozumu
lub
osobistego
doświadczenia.
Zanim porzucimy rozważania na temat wolności opinii, wypada
poświęcić nieco uwagi tym, którzy powiadają, że należy pozwolić na swobodne
wyrażanie wszystkich opinii, ale pod warunkiem miarkowania się i nie
przekraczania granic rzetelnej dyskusji. Wiele można by powiedzieć o
niemożliwości wyznaczenia tych domniemanych granic; gdyż jeśli ich miarą
ma być obraza tych, których opinie są atakowane, to doświadczenie
pokazuje, że obrażają się oni, kiedy tylko atak jest silny i celny, i że każdy
oponent, który przypiera ich do muru i któremu z trudem odpowiadają,
wydaje im się pasjonatem, jeśli tylko omawiając dany przedmiot zdradza
głębokie uczucie. Ale wzgląd ten, choć ważny z praktycznego punktu widzenia,
zlewa się z bardziej zasadniczym zarzutem. Niewątpliwie sposób bronienia
jakiejś opinii, nawet prawdziwej, może być bardzo nieodpowiedni i zasługiwać
na surową naganę. Ale głównych przekroczeń tego rodzaju nie można zazwyczaj dowieść nikomu, chyba że sam się przypadkowo zdradzi. Najcięższym z
nich jest sofistyczne dowodzenie, przemilczanie faktów lub argumentów,
fałszywe przedstawienie okoliczności danej sprawy lub przekręcanie przeciwnej
opinii. Lecz wszystko to jest tak stale — nieraz w najwyższym stopniu —
uprawiane w najlepszej wierze przez osoby, których się nie uważa za nieuków
lub ignorantów i które pod wielu innymi względami mogą na tę nazwę nie
zasługiwać, że rzadko ma się wystarczające powody do napiętnowania z czystym sumieniem tego przekręcania jako moralnie karygodnego; a prawo jeszcze
mniej miałoby do powiedzenia w sprawie niewłaściwego zachowania się
podczas polemiki. Potępianie broni używanej w gwałtownej dyskusji —
mianowicie obelg, sarkazmu, przycinków osobistych itp. — budziłoby
większą sympatię, gdyby kiedykolwiek proponowano zakazać obu stronom
jej używania; lecz pragnie się tylko ograniczyć posługiwanie się nią przeciw
opinii panującej; ten, kto jej używa przeciw opinii mniejszościowej, nie
tylko nie spotyka się z ogólną dezaprobatą, lecz uzyska prawdopodobnie
pochwałę za rzetelną gorliwość i szlachetne oburzenie. Największą krzywdę
wyrządza jednak ta broń wtedy, gdy jest skierowana przeciw ludziom
stosunkowo bezbronnym; a nieuczciwa korzyść, jaką można wyciągnąć z tego
sposobu popierania opinii, przypada niemal wyłącznie w udziale przyjętym opiniom. Najgorszym wykroczeniem tego rodzaju, jakie można popełnić w
polemice, jest piętnowanie zwolenników opinii przeciwnej jako ludzi złych i
niemoralnych. Ci, którzy wyznają niepopularne opinie, są szczególnie narażeni
na taką potwarz, ponieważ są na ogół nieliczni i pozbawieni wpływu i nikt poza
nimi o sprawiedliwość dla nich się nie upomina; lecz broń ta z natury rzeczy
nie nadaje się dla tych, którzy atakują opinię panującą; użycie jej byłoby
niebezpieczne dla nich samych, a gdyby nawet nim nie było, zaszkodziłoby ich
własnej sprawie. Na ogół opinie sprzeciwiające się opiniom powszechnie
przyjętym mogą uzyskać posłuch
tylko
dzięki
przemyślanemu
umiarkowaniu języka oraz starannemu unikaniu wszelkiej zbytecznej obrazy i
tracą zwolenników, jeśli odstępują od tego w najmniejszym choćby
stopniu; podczas gdy ostre nagany stronników panującej opinii rzeczywiście
odstraszają ludzi od głoszenia przeciwnych opinii i od przysłuchiwania się tym,
którzy je głoszą. Dlatego w interesie prawdy i sprawiedliwości daleko
bardziej
leży powściągnięcie obelżywej
mowy większości niż
mniejszości i na przykład, gdybyśmy musieli wybierać, daleko
potrzebniejsze byłoby wstrzymanie obraźliwych ataków na niedowiarstwo
niż na religię. Jest jednak rzeczą oczywistą, że powściąganie jednych i
drugich nie należy do prawa i władz, opinia zaś powinna za każdym razem
wydawać wyrok zależnie od okoliczności danego wypadku. Obowiązkiem jej
jest potępiać każdego, po którejkolwiek stoi on stronie, jeśli broni swej opinii w
sposób zdradzający nieszczerość, złośliwość, bigoterię lub nietolerancję; lecz
nie wnioskować o tych przywarach na podstawie stanowiska, jakie ktoś w danej
kwestii zajmuje, choćby ono było naszym poglądom przeciwne; i oddawać
zasłużone honory każdemu, bez względu na jego opinię, kto spokojnie
rozpatruje i uczciwie wyłuszcza opinie swoich przeciwników, nie przesadzając
niczego z ujmą dla nich i nie ukrywając niczego, co przemawia lub mogłoby
przemawiać na ich korzyść. Taka jest prawdziwa moralność publicznej dyskusji;
a choć często jest gwałcona, z przyjemnością stwierdzam, że wielu polemistów
w dużej mierze jej przestrzega, a jeszcze więcej usilnie do niej dąży.
s. 196-202 , r. III
Przedstawiliśmy powody nakazujące dbać o to, by ludzie mogli
swobodnie wyrabiać sobie poglądy i wyrażać je bez niedomówień, oraz zgubne
skutki wynikające dla intelektualnej a przez to i moralnej natury człowieka gdy
ta swoboda nie jest zapewniona lub gdy Walczy się o nią wbrew istniejącym
zakazom. Zbadajmy teraz, czy te same powody nie wymagają, by ludzie
mogli działać zgodnie ze swymi opiniami — wprowadzać je w życie bez
przeszkody moralnej lub fizycznej ze strony swoich bliźnich, dopóki robią
to na własne ryzyko. To ostatnie zastrzeżenie jest naturalnie niezbędne. Nikt
nie utrzymuje, że czyny powinny korzystać z tej samej swobody co opinie.
Przeciwnie, nawet opinie tracą swoje przywileje, gdy są wyrażane w takich
okolicznościach, że stają się zachętą do szkodliwego czynu. Opinia, że
handlarze zbożem ogładzają biedaków lub że własność prywatna jest kradzieżą,
nie powinna być szykanowana, gdy jest tylko ogłaszana drukiem, lecz może
zasługiwać na karę, gdy się ją wypowiada ustnie wobec podnieconego tłumu
zgromadzonego przed domem handlarza zbożem lub gdy ktoś rozrzuca ją wśród
tego tłumu w postaci odezwy. Wszelkie czyny przynoszące innym szkodę bez
usprawiedliwionej przyczyny mogą, a w ważniejszych wypadkach muszą,
wywoływać nieprzyjazne uczucia, a w razie potrzeby czynną interwencję
społeczeństwa. Wolność jednostki musi być ograniczona do tego stopnia, by
nie sprawiała przykrości innym. Lecz jeśli człowiek nie wtrąca się do
cudzych spraw i po prostu kieruje się swoją skłonnością i sądem w
sprawach własnych, te same powody, które wykazują potrzebę wolności
opinii, każą mu również pozwolić bez żadnego dokuczania, by stosował
swoje opinie w praktyce na swój własny koszt. Że ludzkość nie jest
nieomylna, że jej prawdy są po większej części połowiczne, że jednomyślność
nie jest pożądana, jeśli nie wynika z najdokładniejszego i najswobodniejszego
porównania przeciwnych opinii, a różnorodność opinii nie jest złem, lecz
dobrem, dopóki ludzkość nie stanie się o wiele bardziej zdolna niż obecnie do
wszechstronnego poznawania prawdy — są to zasady dające się zastosować tak
samo do sposobów działania ludzi jak do ich opinii. Ze względu na
niedoskonały stan ludzkości zarówno pożyteczną jest rzeczą, by istniały
różne opinie, jak i rozmaite sposoby życia, by zostawiano różnorodnym
charakterom wolne pole, pod warunkiem niewyrządzania bliźnim krzywdy;
i by wartość różnych trybów życia uwidoczniła się w praktyce, gdy ktoś
uważa za stosowne je wypróbować. Krótko mówiąc, jest rzeczą pożądaną,
by indywidualność przejawiała się w sprawach, które nie dotyczą przede
wszystkim innych. Tam gdzie regułą postępowania nie jest własny
charakter, lecz tradycje lub zwyczaje innych ludzi, brak jednego z
głównych składników ludzkiego szczęścia i najważniejszego składnika
indywidualnego i społecznego postępu.
Największą trudnością, jaką spotykamy przy wysuwaniu tej zasady, nie
jest ocena środków prowadzących do uznanego celu, lecz obojętność ludzi dla
samego celu. Gdyby rozumiano, że swobodny rozwój indywidualności jest
jednym z zasadniczych składników dobrobytu; że jest to nie tylko element
współrzędny z tym wszystkim, co nazywamy cywilizacją, wykształceniem,
wychowaniem i kulturą, lecz także niezbędna część i warunek tych rzeczy,
nie byłoby niebezpieczeństwa zlekceważenia wolności i nie przedstawiałoby
wielkiej trudności wyznaczenie granicy między nią a kontrolą społeczną.
Ale zło tkwi w tym, że zwykły sposób myślenia nie uznaje wewnętrznej
wartości indywidualnej samorzutności i nie ma dla niej żadnych względów.
Większość jest zadowolona z dzisiejszych metod postępowania ludzkości (gdyż
są one jej dziełem) i nie może pojąć, dlaczego by te metody nie miały być
dostatecznie dobre dla każdego; a ponadto samorzutność nie wchodzi w skład
ideału większości reformatorów moralnych i społecznych, dla których jest
raczej przedmiotem podejrzliwości jako kłopotliwa, a może i buntownicza
przeszkoda do powszechnego przyjęcia tego, co ich zdaniem byłoby
najlepsze dla ludzkości. Mało osób poza Niemcami pojmuje znaczenie
doktryny, którą Wilhelm von Humboldt, wybitny uczony i polityk, obrał za
temat swojej rozprawy — doktryny głoszącej, że «celem człowieka, czyli tym,
co dyktują mu wieczne i niezmienne nakazy rozumu, a nie podszepty
mglistych i chwilowych pragnień, jest najwyższy i najbardziej harmonijny
rozwój jego władz złączonych w jedną logiczną całość»; że przeto celem «do
którego musi bezustannie dążyć każda ludzka istota i którego szczególniej
osobom zamierzającym wpływać na swoich bliźnich nie wolno nigdy tracić
z oczu, jest silna i rozwinięta indywidualność; że do tego są niezbędne dwie
rzeczy, «wolność i rozmaitość sytuacji»; i że z ich zjednoczenia powstaje
«indywidualna dzielność i nieprzebrana różnorodność», których
skojarzenie daje «oryginalność» 1.
Jakkolwiek mało ludzie są przyzwyczajeni do podobnej doktryny i
jakkolwiek dziwną może im się wydać tak wysoka ocena indywidualności,
niemniej sądzimy, że może to być tylko kwestia stopnia. Nikt nie wyobraża
sobie, że ludzie doszliby do szczytu doskonałości w postępowaniu, gdyby
naśladowali się jedynie nawzajem. Nikt nie twierdzi, że ludzie nie powinni
ujawniać w swoim trybie życia i w swoich sprawach własnego sądu lub
charakteru. Z drugiej strony byłoby niedorzecznością utrzymywać, że ludzie
powinni żyć tak, jakby świat, na który przyszli, był pogrążony w całkowitej
niewiedzy; jakby doświadczenie nie wykazało jeszcze w najmniejszym stopniu,
że jeden tryb życia i postępowania jest lepszy od drugiego. Nikt nie zaprzeczy,
że należy uczyć i wychowywać młodzież tak, aby mogła poznać i
spożytkować ustalone rezultaty ludzkiego doświadczenia. Lecz przywilejem
i właściwością człowieka dojrzałego jest wyzyskiwanie i tłumaczenie obcego
doświadczenia na swój własny sposób. Do niego należy wyszukanie, która
część przekazanego mu doświadczenia da się odpowiednio zastosować do jego
własnego położenia i charakteru. Tradycje i zwyczaje innych ludzi są do
pewnego stopnia dowodem, czego ich doświadczenie nauczyło i jako
przypuszczalny dowód mają prawo do jego szacunku; lecz po pierwsze,
doświadczenie ich może być zbyt ograniczone lub niewłaściwie tłumaczone, a
po drugie, ich tłumaczenie doświadczenia może być właściwe, lecz
nieodpowiednie dla niego. Zwyczaje są wytworem zwykłych okoliczności i
charakterów, a jego okoliczności i charakter mogą być niezwykłe. Po trzecie,
choćby zwyczaje były dobre i dla niego odpowiednie, jednak stosowanie się
do zwyczaju po prostu dlatego, że jest zwyczajem, nie kształci ani nie
rozwija w nim żadnej z przyrodzonych zalet człowieka. Ludzka zdolność
postrzegania, sądzenia, rozróżniania i odczuwania, działalność umysłowa, a
nawet skłonności moralne, doskonalą się tylko przy dokonywaniu wyboru. Kto
czyni coś, ponieważ jest to zwyczajem, nie czyni wyboru, nie zdobywa
żadnej wprawy w rozpoznawaniu lub życzeniu sobie
tego,
co jest
1
Zakres i obowiązki rządu barona Wilhelma von Humboldta, tłumaczenie z niemieckiego, str. 11—13.
najlepsze. Władze umysłowe i moralne, podobnie jak siły fizyczne, rozwijają się tylko dzięki ich używaniu. Nie wyćwiczymy naszego umysłu,
czyniąc coś jedynie dlatego, że inni to czynią, ani też wierząc w coś tylko
dlatego, że inni w to wierzą. Jeśli kto przyjmuje jakąś opinię, choć jej
uzasadnienie nie wydaje mu się przekonywające, nie wzmacnia swego rozumu,
lecz go osłabia; a jeśli pobudki działania nie godzą się z jego
uczuciami i charakterem (tam gdzie nie wchodzi w grę przywiązanie lub
prawa innych), wytwarza to w nim bierność i ociężałość zamiast aktywności i
energii. Temu, kto pozwala światu lub najbliższemu otoczeniu ułożyć plan
jego życia za niego, potrzebna jest tylko małpia zdolność naśladowania.
Ten, kto sam swój plan układa, rozwija wszystkie swoje zdolności. Musi on
obserwować, by widzieć, rozumować i sądzić, by przewidywać, działać, by
zebrać materiały potrzebne do decyzji, rozróżniać, by móc decydować, a gdy się
zdecydował, zachować stałość i panowanie nad sobą, by trzymać się
przemyślanej decyzji. A im częściej kieruje się w swoim postępowaniu własnym
sądem i uczuciami, tym więcej tych zalet potrzebuje i silniej je rozwija. Można
by go zapewne i bez tego skierować na dobrą drogę i uchronić od szwanku; lecz
ile wart będzie jako człowiek? Ważne jest nie tylko to, co ludzie czynią, ale
także, jacy są ci ludzie. Spośród dzieł, na doskonaleniu i upiększaniu których
ludzie słusznie spędzają życie, najdonioślejszym jest z pewnością sam człowiek.
Przypuśćmy, że byłoby możliwe budować domy, uprawiać zboże, staczać
bitwy, sądzić sprawy, a nawet wznosić kościoły i odmawiać modlitwy za
pomocą automatów mających postać ludzką. Ponieślibyśmy znaczną stratę,
gdybyśmy wymienili na te automaty nawet mężczyzn i kobiety
zamieszkujących dzisiaj bardziej cywilizowane rejony świata i będących na
pewno niedoskonałymi okazami tego, co natura może i chce stworzyć.
Natura ludzka nie jest maszyną zbudowaną według modelu i postawioną do
wykonywania wyznaczonej pracy, lecz drzewem, które rośnie i rozwija się
na wszystkie strony zgodnie z dążeniem sił wewnętrznych, które czynią je
żywą istotą. /…/
s. 212-213, r. III
/…/ Większą jeszcze nowością jest fakt, że masy nie przejmują teraz
swoich opinii od dygnitarzy kościoła lub państwa, od ludzi uchodzących za
przywódców lub z książek. Myślą za nich podobni im ludzie, którzy
zwracają się do nich lub przemawiają w ich imieniu pod wrażeniem chwili
za pośrednictwem gazet. Nie uskarżam się na ten stan rzeczy; nie twierdzę, by
coś lepszego dało się w zasadzie pogodzić z obecnym niskim poziomem
umysłowym ludzkości. Lecz nie przeszkadza to bynajmniej temu, że rząd
miernoty jest miernym rządem. Żaden rząd utworzony przez demokrację
lub liczną arystokrację nie wzniósł się nigdy ani wznieść się nie mógł
ponad mierność, czy to w swoich czynach politycznych, czy w popieranych
przez siebie opiniach, zaletach i postawach umysłu, chyba w tej mierze,
w jakiej suwerenna Mnogość ulegała wpływowi rad (i w najszczęśliwszych
okresach zawsze
tak
czyniła) bardziej utalentowanego lub
wykształconego Jednego lub Nielicznych.
Inicjatywa wszystkiego co
mądre lub szlachetne wychodzi i musi wychodzić od jednostek; zazwyczaj
najpierw od jednej jednostki. Przeciętny człowiek widzi swój zaszczyt i
chwałę w tym, że jest zdolny pójść za tą inicjatywą, że mądre i szlachetne
rzeczy znajdują w nim oddźwięk i że dąży do nich świadomie. Nie popieram
tego rodzaju «czci dla bohaterów», która oklaskuje silnego i genialnego
człowieka, gdy zagarnia on siłą władzę nad światem i każe ludziom
wbrew ich własnej woli spełniać jego rozkazy. Bohaterowi wolno żądać tylko
prawa do wskazywania drogi. Zmuszanie innych do wejścia na tę drogę nie
tylko jest sprzeczne ze swobodą i rozwojem innych ludzi, ale także demoralizuje
samego silnego człowieka. Wydaje się jednak, że gdy opinie mas złożonych z
przeciętnych ludzi stają się lub stały się już czynnikiem decydującym,
przeciwwagą i korektywą tego dążenia będzie coraz to wybitniejsza
indywidualność tych, którzy stoją na szczytach myśli. Właśnie w tych
okolicznościach należy nie odstraszać, lecz zachęcać wyjątkowe jednostki do
postępowania odmiennie od mas. W innych czasach nie przynosiło to żadnej
korzyści, chyba że postępowały one nie tylko odmiennie, ale i lepiej; lecz w
naszym wieku sam przykład niejednomyślności, sama odmowa ugięcia
kolan przed zwyczajem, jest już przysługą. Właśnie dlatego, że tyrania
opinii robi zarzut z ekscentryczności, potrzeba dla złamania tej tyranii, by
ludzie zachowywali się. ekscentrycznie. Ekscentryczność występowała
zawsze tam, gdzie było dużo siły charakteru; a zasób ekscentryczności w
społeczeństwie był zwykle proporcjonalny do zawartej w nim ilości
geniuszu, energii i odwagi moralnej. Fakt, że tak mało osób odważa się na
ekscentryczność, sygnalizuje głównie niebezpieczeństwo naszych czasów.