Błogosławiony Edmund Bojanowski

Transkrypt

Błogosławiony Edmund Bojanowski
Błogosławiony Edmund Bojanowski - Serdecznie dobry człowiek
XIX wiek na ziemiach polskich to ciągłe zmaganie Polaków o przetrwanie polskiej
kultury, języka, obyczajów a przede wszystkim walka o ziemie polskie zagarnięte przez
ościenne narody, które dokonały rozbioru tych ziem. W ten sposób Polska zniknęła z mapy
Europy. Nie zniknęła jednak z serc Polaków, którzy w wielkiej konspiracji bronili tego co
ojczyste i polskie. W takich właśnie czasach przyszedł na świat człowiek, urodzony 14 listopada 1814 r. na ziemi wielkopolskiej, w rodzinie na wskroś katolickiej o tradycjach
patriotycznych - Edmund Bojanowski, syn Walentego i Teresy
Umińskiej.
Jako czteroletnie dziecko, dzięki gorącym modłom swej
matki, zanoszonym przed cudowną Pietą w kościele na Świętej
Górze k. Gostynia, został uzdrowiony. To właśnie matka - Teresa,
wpoiła w umysł swego dziecka Edmunda wartości chrześcijańskie
i duchowe, które stały się skarbem na całe jego życie. Ojciec
natomiast uczył Edmunda miłości do ojczyzny, dlatego Edmund
boleśnie przeżył upadek powstania listopadowego, i wszelkie
konsekwencje poniesione przez Naród. Wzrastając w takiej
atmosferze rodzinnej i spoglądając na życie okolicznej ludności,
narodziła się w sercu Edmunda - choć jeszcze o tym nie wiedział
jako dziecko i młodzieniec - idea, której poświęcił całe późniejsze
swoje życie.
Po ukończeniu nauk podstawowych studiował na
uniwersytetach we Wrocławiu i w Berlinie i chociaż zapowiadał się jako dobry literat i poeta,
stał się z czasem społecznikiem na miarę potrzeb ludu, pośród którego żył. Choroba z lat
dziecięcych pozostawiła jednak swoje ślady, nie miał zdrowia aż do końca życia. Ten brak
przeszkodził mu w ukończeniu studiów. Również w późniejszych latach, po odkryciu swego
powołania kapłańskiego z tego właśnie powodu nie otrzymał święceń kapłańskich, co było
jego wielkim pragnieniem.
Rzucone przez Boga w serce Edmunda ziarno, z czasem coraz bardziej pozwalało mu
na śmiałe decyzje. W czasie epidemii cholery, która nawiedziła Wielkopolskę, widział wiele
sierot i chorych, do których niestrudzenie zachodził, by podać kawałek chleba, lekarstwa, a
przede wszystkim przygotować umierających na spotkanie z Bogiem. Często do tych ostatnich
sprowadzał kapłana, by mogli ze spokojem serca odchodzić ze świata.
Przez ówczesnych nazwany został "serdecznie dobrym człowiekiem". Nie żądał zapłaty
czy jakiejkolwiek wdzięczności za to co czynił. Szedł i pomagał, bo tak dyktowało mu serce.
Życie polskiej wsi bardzo go interesowało. Chciał dla ludu oświaty i godniejszego życia.
Założył więc wiejskie czytelnie, organizował wieczornice, był współzałożycielem Kasyna
Gostyńskiego, a później szpitalika dla chorych wieśniaków i sierot, którego opiekę powierzył
Siostrom Miłosierdzia św. Wincentego a Paulo.
Jednak najbardziej zależało mu na dzieciach i młodzieży, bo w nich widział przyszłość
Narodu i Polski. Zrozumiał, że nie można czekać z założonymi rękoma aż ktoś zajmie się
dziećmi, aż ktoś wyjdzie im naprzeciw i pomoże w trudnych problemach. Cierpiał razem z
dziećmi w ich ciężkiej doli sierocej. 10 listopada 1853 roku zanotował
w Dzienniku: "Mimowolnie łzy mi się z ócz puściły, przypominając sobie podobne
odprowadzenie do grobu Józinki. Niemniej rozrzewnił mię widok takiej sierotki - nie mieć
nikogo, co by równie szczery udział brał w jej żałobie." Czuł, że on sam musi zacząć zmieniać
oblicze ziemi, oblicze wsi wielkopolskiej, oblicze doli wiejskiej dziatwy, że musi swoją dłoń
podać biedakom; że nie wystarczy patrzeć, jak inni wytykają palcem panoszące się zło, ale że
trzeba zacząć samemu czynić dobro.
Dla dzieci więc założył 3 maja 1850 roku pierwszą ochronkę w Podrzeczu, dając tym
początek Zgromadzeniu Sióstr Służebniczek NMP. Był to ewenement jak na owe czasy.
Wyprzedził na wiele dziesiątek lat organizowanie dzisiejszych przedszkoli. Stał się
prekursorem Soboru Watykańskiego II, gdyż już wtedy działał w Kościele jako laik. Do pracy
wśród sierot powołał wspólnotę dziewcząt, której z czasem nadał formę żeńskiego
zgromadzenia zakonnego. Stał się przez to zakonodawcą największego polskiego żeńskiego
zgromadzenia zakonnego. Musiał jednak znieść wiele przykrości i pokonać wiele przeszkód
ze strony niechętnych mu osób duchownych, które nie mogły pogodzić się z tym, że świecki,
trzydziestokilkuletni mężczyzna, zajmuje się przygotowaniem i duchowym formowaniem
dziewcząt do posługi wśród sierot.
Edmund wszystkie myśli, pragnienia i czyny powierzał Bogu przez Niepokalaną, Której
zawierzył bez reszty i bez Której - jak pisał w Dzienniku - "trudno byłoby mu wyżyć na tym
świecie". Do Matki Bożej Pocieszenia, której obraz znajduje się w kościele parafialnym w
Górce Duchownej, gdzie mieszkał przed śmiercią i skąd odszedł do wieczności 7 sierpnia
1871 r., ułożył Edmund Bojanowski tekst Godzinek, w których m.in. śpiewamy: "Do Ciebie
Panno Święta ze łzami wołamy! Po Bogu w Tobie ufność naszą pokładamy. Nie wypuszczaj
nas nigdy z Twej błogiej opieki. Daj nam żyć z Bogiem w niebie i z Tobą na wieki."
Bojanowski jako wspaniały pedagog ułożył program wychowania, którym w swej pracy
z dziećmi posługiwały się siostry ochroniarki, a ponadto sam je kształcił i wychowywał, by
były zdolne do podjęcia zadań i wymagań służby. Ułożył też regułę życia ochroniarek,
nadając im nazwę Zgromadzenia Sióstr Bogarodzicy Dziewicy Niepokalanie Poczętej.
Ostateczne zatwierdzenie reguły nastąpiło w 1866 r. Za jego życia powstały 54 ochronki domy Zgromadzenia, w tym 34 w Wielkim Księstwie Poznańskim, 14 w Galicji, 2 w
Królestwie i 4 na Śląsku. Fundamentem istnienia ochronek i Zgromadzenia było całkowite
oddanie się Bogu przez modlitwę i pracę rąk własnych. Tak jest do chwili obecnej.
Uwarunkowania polityczne Polski spowodowały podział Zgromadzenia, w wyniku którego
powstały cztery samodzielne rodziny zakonne: Sióstr Służebniczek wielkopolskich z domem
generalnym w Luboniu, Służebniczek starowiejskich z domem generalnym w Starej Wsi k.
Brzozowa, Służebniczek śląskich z domem generalnym we Wrocławiu i Służebniczek
dębickich z domem generalnym w Dębicy.
Ten serdecznie dobry człowiek, dobry dla wszystkich bez wyjątku, był jednocześnie
bardzo ludzki, czuły, pełen prostoty, bez cienia formalizmu, bez głoszenia słów, które nie
miałyby pokrycia w codzienności. Swoim życiem i postępowaniem dał przykład
samarytańskiego posługiwania i oddania bliźnim bez reszty, nie patrząc na to, jakiej
narodowości i wyznania był bliźni potrzebujący. W Dzienniku z dnia 1 kwietnia 1856 roku
czytamy: "Przywieźli dziś (...) umierającego człowieka, którego przypadkiem usłyszano w
nocy śród boru starogostyńskiego jęczącego i znaleziono go przy latarniach wraz z żoną i
dwojgiem dzieci. Są to biedni ludzie z Pakosławia, Niemcy, którzy żebrząc kawałka chleba
upadli w borze, od głodu wycieńczeni. Biedny ten chory przyjął sakramenta św., których mu
udzielił o. Feliks i posiliwszy się nieco rosołem przyszedł do siebie - ale nie ma nadziei, żeby
go przy życiu utrzymać...". Innym razem pisał: "Wracając (...) zabrałem z apteki krople
opiumowe dla kilku ludzi, którzy u nas przy żniwie na bóle żołądka dziś zachorowali...". W
każdej sytuacji starał się pomóc. Nie ograniczał swej pomocy jedynie dla dzieci; takiej
postawy uczył również swoje siostry.
Był człowiekiem głębokiej modlitwy, a jednocześnie człowiekiem wielkiego zaufania
Bogu, któremu za wszystko dziękował: "...wszystkie moje najpożądańsze życzenia ziściły się,
za co niech będą dzięki Najmiłosierniejszemu Bogu, a ku pomnożeniu Jego chwały świętej
niech się to wszystko obróci". Fundamentem całego jego życia i posługiwania była modlitwa i
życie sakramentalne. Był niepocieszony, gdy z powodu słabości nie mógł uczestniczyć w
codziennej Mszy św. i Komunii św. Starał się nie opuszczać żadnych nabożeństw z racji
różnych świąt i obchodów kościelnych. Przykładem takiego życia pociągał siostry i lud do
zjednoczenia w Bogiem. Bogaty doświadczeniem Boga mógł dzielić miłość i dobroć
pomiędzy lud, a cierpienie i bolesne momenty życia były dla niego wezwaniem do wyjednania
u Boga potrzebnych łask dla innych.
Ta otwartość, ta zgodność z wolą Bożą utorowała mu drogę na Pańskie Ołtarze.
13 czerwca 1999 r. w Warszawie Ojciec Święty Jan Paweł II wyniósł Go do chwały
błogosławionych podczas swej pielgrzymki do Ojczyzny. Powiedział wówczas: „Edmund
Bojanowski (…) wiedziony pełnym wrażliwości rozeznaniem potrzeb, dał początek licznym
dziełom wychowawczym, charytatywnym, kulturalnym i religijnym. (…) We wszelkich
działaniach kierował się pragnieniem, by wszyscy ludzie stali się uczestnikami odkupienia.
Zapisał się w pamięci ludzkiej jako „serdecznie dobry człowiek”, który z miłości do Boga i
człowieka umiał skutecznie jednoczyć różne środowiska wokół dobra.”
Ks. Jan Twardowski patrząc na duchowe oblicze Edmunda Bojanowskiego napisał:
Na starej fotografii dobrymi oczami
patrzysz na nas przez bardzo dawne okulary
teraz bardziej potrzebny i jak ojciec bliski
uczysz wielkich powołań i dziecięcej wiary.
Nie dla ciebie laurki, drukowane wiersze
trąba szerokiej sławy, długie komplementy,
boisz się kanonizacji siedząc cicho w niebie
jak każdy przyzwoity i porządny święty.
Patrzysz na Służebniczki służące dziś wszystkim
Panie, już przed Soborem - całkiem soborowy
głosisz święty laikat dobrych ludzi świeckich
ucząc stale Jezusa najprostszymi słowy.
Edmundzie Bojanowski, przemilczany Panie
cichy i nieśmiertelny jak wspomnienie drogie
ucz nas ukrytego a wielkiego dzieła
Bogu dziękując za to, że jest Bogiem.
Dziś, kiedy dziękujemy Bogu za dar życia bł. Edmunda Bojanowskiego w dwusetną
rocznicę jego urodzin, za jego wierność Bożym natchnieniom i za dzieło, które dzięki łasce
Bożej powstało w Kościele i pośród ludu, te słowa mogą być dla każdego z nas formą
modlitwy, która niechaj pozwoli nam chwalić Boga i służyć Mu całym sercem.
s.M. Rita Florkowska, służebniczka NMP