Dziś, kiedy spojrzałam przez okno, nie było go tam, gdzie zwykl

Transkrypt

Dziś, kiedy spojrzałam przez okno, nie było go tam, gdzie zwykl
Dziś, kiedy spojrzałam przez okno, nie było go tam, gdzie zwykle. Siedział
na ławce i słuchał śpiewu ptaków. Znudzony i jednocześnie ciekawy świata wypoczywał
w parku pod pachnącymi lipami. Z gołębiami i ziarnami sezamu w dłoni, czekał na moje
przybycie.
Z przyzwyczajenia ubrałam na rękę mój srebrny zegarek, uczesałam skołtunione
przez sen włosy i w szlafroku zeszłam na śniadanie. Mama czekała już z gorącą czekoladą
i grzankami z marmoladą wiśniową. Ubrałam się i w moich nowych butach podbiegłam
do ławki, na której siedział.
- Masz nowe buty- powiedział, zanim zdążyłam się z nim przywitać.
- Dzień dobry – ukłoniłam się i przytaknęłam z uśmiechem na jego miłą uwagę.
- Dźwięk przy stawianiu kolejnych kroków był inny niż wczoraj – powiedział
Jak zwykle wzięłam go za rękę i szłam ulicą Długą, tłumacząc, jak w każdy
wtorek, co nowego jest na wystawie butików, ile kosztuje szarlotka w cukierni czy cena
czarnego melonika wreszcie spadła. Starszy i poczciwy człowiek słuchał mnie uważnie i pytał
o coraz to nowe rzeczy. Nagle podbiegł do mnie wysoki mężczyzna i wyrwał mi z ręki
plecak, który niosłam za duże zielone uszko. Puściłam pana Mateusza i pobiegłam
za rabusiem. Biegł on w stronę zupełnie mi nieznaną w garści trzymając mój niebieskozielony plecaczek. Miałam w nim tylko parę złotych i szczelnie zamknięte pudełeczko
z ziarnami dla gołębi. Biegłam ok. 5 min. I nagle zgubiłam z oczu złodzieja. Z prawej i lewej
strony miałam tylko mury. Biegłam dalej, choć wiedziałam, że złodziej uciekł mi na dobre.
W pewnej chwili, zmartwiona i zrezygnowana stanęłam i zobaczyłam przed sobą małego
szczeniaka, wpatrzonego we mnie, jak w wielką, białą kość. Wzięłam go na ręce i powoli
wracając, myślałam, co mógł zrobić pan Mateusz, kiedy zostawiłam go samego przy sklepie
z melonikami. Gdy dobiegłam do miejsca w którym go opuściłam, ujrzałam tylko starszą
panią, trzymającą na uwięzi małego pudla. Minęłam centrum handlowe, sklep z butami
i budkę z lodami. Na ławce siedział pan Mateusz, który w jednej ręce trzymał loda
pistacjowego, a w drugiej mojego ulubionego, o smaku cytrynowym.
-To dla Ciebie – powiedział, wręczając mi loda.
-Dziękuję – odpowiedziałam ze zdziwieniem, jak niewidomy człowiek kupił dla mnie loda,
usiadł na ławce, na której zwykle z nim siadałam i z uśmiechem na twarzy zapytał:
-Udało ci się go złapać?
-Niestety nie, ale całe szczęście, że plecaczek nie zawierał nic cennego – odpowiedziałam
– Ale mam coś dla pana – oznajmiłam wręczając mu szczeniaka. Siedzieliśmy ponad godzinę.
Dosiadła się nawet jakaś pani, ale ja niestety musiałam już iść do domu na obiad. Pani
obiecała, że odprowadzi pana Mateusza do domu. Tak się też stało.
Od tamtej pory, patrząc na ławkę wiedzę już nie tylko, dotąd samotnego pana
Mateusza, ale także siedzącą obok Martę z małym Tofim.
Dziś, kiedy spojrzałam przez okno, nie było go tam, gdzie zwykle. Siedział
na ławce i słuchał śpiewu ptaków. Znudzony i jednocześnie ciekawy świata wypoczywał
w parku pod pachnącymi lipami. Z gołębiami i ziarnami sezamu w dłoni, czekał na moje
przybycie.
Z przyzwyczajenia ubrałam na rękę mój srebrny zegarek, uczesałam skołtunione
przez sen włosy i w szlafroku zeszłam na śniadanie. Mama czekała już z gorącą czekoladą
i grzankami z marmoladą wiśniową. Ubrałam się i w moich nowych butach podbiegłam
do ławki, na której siedział.
- Masz nowe buty- powiedział, zanim zdążyłam się z nim przywitać.
- Dzień dobry – ukłoniłam się i przytaknęłam z uśmiechem na jego miłą uwagę.
- Dźwięk przy stawianiu kolejnych kroków był inny niż wczoraj – powiedział
Jak zwykle wzięłam go za rękę i szłam ulicą Długą, tłumacząc, jak w każdy
wtorek, co nowego jest na wystawie butików, ile kosztuje szarlotka w cukierni czy cena
czarnego melonika wreszcie spadła. Starszy i poczciwy człowiek słuchał mnie uważnie i pytał
o coraz to nowe rzeczy. Nagle podbiegł do mnie wysoki mężczyzna i wyrwał mi z ręki
plecak, który niosłam za duże zielone uszko. Puściłam pana Mateusza i pobiegłam
za rabusiem. Biegł on w stronę zupełnie mi nieznaną w garści trzymając mój niebieskozielony plecaczek. Miałam w nim tylko parę złotych i szczelnie zamknięte pudełeczko
z ziarnami dla gołębi. Biegłam ok. 5 min. I nagle zgubiłam z oczu złodzieja. Z prawej i lewej
strony miałam tylko mury. Biegłam dalej, choć wiedziałam, że złodziej uciekł mi na dobre.
W pewnej chwili, zmartwiona i zrezygnowana stanęłam i zobaczyłam przed sobą małego
szczeniaka, wpatrzonego we mnie, jak w wielką, białą kość. Wzięłam go na ręce i powoli
wracając, myślałam, co mógł zrobić pan Mateusz, kiedy zostawiłam go samego przy sklepie
z melonikami. Gdy dobiegłam do miejsca w którym go opuściłam, ujrzałam tylko starszą
panią, trzymającą na uwięzi małego pudla. Minęłam centrum handlowe, sklep z butami
i budkę z lodami. Na ławce siedział pan Mateusz, który w jednej ręce trzymał loda
pistacjowego, a w drugiej mojego ulubionego, o smaku cytrynowym.
-To dla Ciebie – powiedział, wręczając mi loda.
-Dziękuję – odpowiedziałam ze zdziwieniem, jak niewidomy człowiek kupił dla mnie loda,
usiadł na ławce, na której zwykle z nim siadałam i z uśmiechem na twarzy zapytał:
-Udało ci się go złapać?
-Niestety nie, ale całe szczęście, że plecaczek nie zawierał nic cennego – odpowiedziałam
– Ale mam coś dla pana – oznajmiłam wręczając mu szczeniaka. Siedzieliśmy ponad godzinę.
Dosiadła się nawet jakaś pani, ale ja niestety musiałam już iść do domu na obiad. Pani
obiecała, że odprowadzi pana Mateusza do domu. Tak się też stało.
Od tamtej pory, patrząc na ławkę wiedzę już nie tylko, dotąd samotnego pana
Mateusza, ale także siedzącą obok Martę z małym Tofim.
Blanka Tarnowska kl. VI