Pobierz plik
Transkrypt
Pobierz plik
POLSKOŚĆ JAKO EMANCYPACJA Błażej Skrzypulec P 30 ytając o to, czym jest polskość, nieuchronnie popadamy w problemy związane z pojęciem narodu. Odwoływanie się do tej kategorii stało się obiektem różnorodnej, najczęściej lewicowej i liberalnej krytyki. Wskazywano, że budowanie silnej tożsamości narodowej jest czymś niebezpiecznym, co grozi powtórką tragicznych wydarzeń znanych z historii. Wspólnota narodowa ma mieć zawsze tendencję do tworzenia „obrazu wroga”, określania mniejszości jako „trucizny”, „zarazy” (Janion 2006). Argumentowano, że nacjonalizm jest doktryną irracjonalną, którą można wręcz uznać za rodzaj schorzenia psychicznego (Greenfeld 2005). Co więcej, ideologia związana z pojęciem narodu ma w nas zabijać indywidualność, wpajając „niebezpieczne przekonanie”, że cechy człowieka kształtowane są przez zbiorowość i można je pojąć tyko przez jej pryzmat (Berlin 2002). Dodatkowo trudno wskazać na jakieś obiektywne cechy przynależności do narodu, wspólnota narodowa jest jedynie społeczną konstrukcją, społecznością „tylko wyobrażoną” (Graff 2007), być może rodzajem fałszywej świadomości. Wobec takiej krytyki budowanie swojej tożsamości na fundamencie przynależności do narodu nie wydaje się być czymś szczególnie atrakcyjnym – za sprawą narodu zostajemy zniewoleni przez fałszywy, irracjonalny i niebezpieczny „społeczny fantazmat” (Tokarska-Bakir 2007). Pozwolę sobie przedstawić tu odmienną tezę: zwrot ku narodowości, a szczególnie zwrot ku polskości, może być rozumiany jako krok w kierunku emancypacji. Etnos i etos Etnos i etos wyznaczają dwa klasyczne, przeciwstawne bieguny pojmowania narodu (Miscevic 2010). Z jednej strony mamy naród rozumiany jako wspólnotę wyróżnioną za pomocą kryterium biologicznego, ciąg pokoleń pochodzących od wspólnych przodków. Przynależność do narodu jest w ostatecznym rozrachunku kwestią posiadania odpowiednich genów, lub używając dawniejszego języka, posiadania tej samej „krwi”, która wciąż spędza sen z oczu lewicowym krytykom nacjonalizmu. Z drugiej strony, mówiąc o etosie prezentuje się odmienną koncepcję narodu – jest on wspólnotą kulturową opartą na podzielanym języku, przekonaniach, wartościach, celach politycznych, wspólnym doświadczeniu historycznym. Kryterium przynależności do narodu nie ma w tym wypadku natury biologicznej, lecz społeczną. Czy polskość można rozumieć jako etnos? Koncepcja narodu biologicznego może wydawać się atrakcyjna – oferuje ona obiektywne pozaspołeczne kryterium. Wydaje się, że utworzonego na jej podstawie tworu nie można nazwać jedynie „społecznym fantazmatem”. Również wiele popularnych koncepcji socjobiologicznych sugeruje, że z ludźmi, z którymi dzielimy odpowiednio dużą część genomu wiążą nas, nawet jeśli nie zawsze świadomie zdajemy sobie z tego sprawę, pewne szczególne relacje (Lynn 1991). Jednakże dość szybko można zauważyć, że etnos jest nie jest w stanie oprzeć się antynarodowej krytyce. Trudno odpowiedzieć na pytanie, jaki procent „narodowego genomu” jest wystarczający, i jak stwierdzić, gdzie w historii znajduje się oryginalny „bank narodowej krwi”, tworzony przez Prapolaków, do których powinna doprowadzić nas ścieżka naszych przodków. Wszelkie próby dokonania precyzyjnych rozróżnień muszą skończyć Zwrot ku narodowości, a szczególnie zwrot ku polskości, może być rozumiany jako krok w kierunku emancypacji. się fiaskiem, szczególnie jeśli rozważamy naród polski, który kształtował się w wieloetnicznym społeczeństwie. Co więcej, większość danych antropologicznych wskazuje, że relacja pokrewieństwa nie jest budowana jedynie na danych dotyczących faktów biologicznych ( zob. np. Szynkiewicz 1992: 41-65). Jeśli nawet biologiczne pokrewieństwo nie jest faktem społecznym, to już wartościująca decyzja o tym, jaki poziom owego pokrewieństwa musi reprezentować członek narodu, z pewnością nie jest „czystym faktem”. Koncepcja etosu nijak ma się także do naszej praktyki posługiwania się takimi wyrażeniami jak „Polak” czy „Polka” – używając tych określeń raczej nie stosujemy kryterium biologicznego, co więcej, zasadniczo nie mamy nawet jasnej koncepcji, na czym owo kryterium miałoby polegać. Prawdopodobnie wielu z nas ma także silne intuicje, że zaaplikowanie biologicznego kryterium polskości mogłoby być nazbyt ekskluzywistyczne i wykluczyć z grona Polaków niejednego znanego rodaka. Być może w takim razie warto zwrócić się do koncepcji narodu jako etosu? Wydaje się to o wiele lepszą propozycją. Jako Polacy posługujemy się rzadkim i trudnym językiem, cieszy nas rok 1410, a smuci 1795, w naszym wspólnym interesie leży powodzenie Rzeczpospolitej. Oczywiście jednak wszystkie te i inne kulturowe podobieństwa podpadają pod kategorię „mitów” i „społecznych konstruktów” (Hobsbawm, Tanger 2008). To nie wspólnota narodowa powstała za sprawą posiadania jednego języka, lecz przeciwnie, odmienne regionalne dialekty zostały ujednolicone za sprawą działania instytucji państwa narodowego (Gellner 1991). Mówienie o „wspólnym doświadczeniu historycznym” zaczyna wydawać się rodzajem żartu, gdy uświadomimy sobie, że „Polakami” nazywamy zarówno potomków magnatów, jak i pańszczyźnianych chłopów. Również nic nie pozwala nam sądzić, że dziś aneksja Rzeczpospolitej przez obce państwa nie mogłaby się stać dla nas początkiem społecznego awansu, na który w obrębie państwa polskiego nie mamy co liczyć. Etos narodu jest społecznym mitem, najprawdopodobniej jednak każda społeczność potrzebuje dla siebie jakiegoś mitu, dlaczego więc nie przystać na mit narodowy? Narodowa przemoc symboliczna Jak zauważył David Hume, „Tym, którzy sprawom ludzkim przyglądają się okiem filozoficznym, nic nie wydaje się bardziej zdumiewające niż łatwość, z jaką wieloma rządzą nieliczni, oraz milcząca uległość, z jaką ludzie wyrzekają się własnych sentymentów i namiętności na rzecz sentymentów i namięt- Polska w głąb 31 ności swoich władców. Kiedy zbadamy, za pomocą jakich to środków osiągnięty zostaje ów cud, przekonamy się, że ponieważ siła jest zawsze po stronie rządzonych, zatem rządzących popierać może jedynie opinia” (2002: 54). To, czym posługują się hume’owscy rządzący, aby zapanować nad silniejszą większością, jest we współczesnej socjologii określane za Pierre’em Bourdieu jako przemoc symboliczna. Rządzeni nie są w stanie przejąć władzy głównie dlatego, że nie są w stanie pomyśleć, że mogliby należeć do elity. W społeczeństwie panuje konsensus, co do tego, że osoby pozbawione pewnych symbolicznych oznak – na przykład odpowiedniej erudycji, wyglądu, sposobu wypowiadania Najlepiej byłoby wyzwolić się od narodowego etosu – o ile jeszcze nie tkwi w nas nazbyt głęboko. 32 się, czy też nieuchwytnych szczegółów zachowania określanych jako charyzma – nie są predestynowane do sprawowania władzy. Oczywiście, owa powszechna zgoda podzielana jest przez większość, służy natomiast jedynie wyższym warstwom społecznym. Konsensus ten zazwyczaj nie jest wypowiedziany, a często jest także nieuświadamiany. Nawet jeśli otwarcie deklarujemy egalitarne poglądy, wedle których podziały ze względu na status społeczny są niczym, to w praktyce nasze zachowanie, a zwłaszcza te jego elementy, które trudno poddać kontroli, zmienia się w przypadku napotykania osób o różnej pozycji. By uświadomić sobie, że mechanizmy przemocy symbolicznej funkcjonują także we współczesnej demokracji wystarczy zastanowić się nad tym, jak w naszej sferze publicznej traktowani są politycy odbiegający od symbolicznego wzorca, określani jako „populistyczni”. (Sposób używania tego określenia jest oczywiście przykładem przemocy symbolicznej). Przemoc symboliczną reprodukują rozliczne praktyki, którym członek danej społeczności poddawany jest niemalże od początku życia, praktycznie w każdej instytucji społecznej. Wyznaczają one jednostce jej „naturalne miejsce” wytwarzając tak zwany habitus: zinternalizowaną psychofizyczną strukturę, wyznaczającą ramy tego, co jednostka jest w stanie zrobić ze swoim życiem (zob. np. Bourdieu 2006: 634-650). Być może naród, rozumiany jako etos, nie jest jedynie jednym z mitów budujących wspólnotę, lecz także narzędziem symbolicznej przemocy? Bourdieau, analizując historyczną genezę państwa, kładzie nacisk na proces postępującej kumulacji kapitału (2009: 75-101). Nie chodzi tu jedynie o kapitał ekonomiczny, lecz także między innymi o dążenie do osiągnięcia monopolu na stosowanie środków przymusu oraz do zdobycia jak największej liczby informacji zbieranych i przetwarzanych przez machinę urzędniczą. Państwo, dysponując zróżnicowanym kapitałem, staje się także właścicielem meta-kapitału symbolicznego – to ono otwiera i zamyka kanały dostępu do oznak prestiżu i statusu stanowiących kapitał symboliczny jednostki (tamże: 81). Czynić może to zarówno w bezpośredni sposób, na przykład nadając odznaczenia państwowe czy tytuły, jak i bardziej subtelnymi technikami, na przykład zezwalając na rozpoczęcie pewnego rodzaju działalności gospodarczej. Państwo, kumulując różnego rodzaju kapitał, wytwarza naród. Za sprawą ujednolicenia systemu prawa, wytyczenia granic, organizacji systemu edukacji wytwarzającego wspólnotę językową i podzielany kulturowy kanon oraz przekonanie o „wspólnym doświadczeniu historycznym”, konstruuje się, w dużej mierze ex nihilo, etos narodu. Wedle przytoczonego wyżej obrazu naród stanowi zagrożenie dla podmiotowości. Jest częścią mechanizmów przemocy symbolicznej narzucających nam nasze „naturalne” miejsce w świecie. Myślimy o sobie jako o członkach wspólnoty narodowej, lecz jednocześnie pojęcie narodu „myśli nas” nakładając ramy na naszą intelektualną aktywność i wytwarzając odpowiednie, często niezależne od woli, psychofizyczne dyspozycje, do „śmierci za ojczyznę” włącznie. W takim ujęciu naród okazuje się być koncepcją zdecydowanie antyemancypacyjną. Najlepiej byłoby wyzwolić się od narodowego etosu – o ile jeszcze nie tkwi w nas nazbyt głęboko. Eidos polskości Nikodem Bończa Tomaszewski (2006) podaje przykład, który trudno wyjaśnić na gruncie koncepcji narodu jako narzędzia symbolicznej przemocy. Opisuje on historię Wojciecha Kętrzyńskiego (vel Alberta von Winklera), XIX-wiecznego historyka, wieloletniego dyrektora Ossolineum, a za młodu romantycznego poety. Kętrzyński był dzieckiem mieszanego polsko-niemieckiego małżeństwa, wychował się w Prusach i przyswoił sobie ówczesną niemiecką ideologię narodową na tyle dobrze, że pisał utwory poetyckie opiewające potęgę Germanii (tamże: 30). W wieku osiemnastu lat otrzymał jednak list od siostry, który obudził w nim polskie uczucia patriotyczne – od tego momentu Kętrzyński zaczął uważać się za Polaka. Należałoby zapytać, jak to możliwe, że habitus wytwarzany przez lata za pomocą nieustannych praktyk stosowanych w pruskiej szkole wojskowej i w akceptującej niemiecką kulturę rodzinie został przełamany przez za sprawą jednej decyzji? Wydaje się, że teorie wskazujące na opresyjny charakter narodowości pomijają jakiś element i nie są w stanie wyjaśnić faktów tak nagłej narodowej konwersji. W wypadku Kętrzyńskiego to nie jednostka była „myślana przez naród”, wręcz przeciwnie, to narodowość została wybrana w wyniku autono- micznej decyzji podmiotu. Warto zauważyć, że ów emancypacyjny element nie jest tym, co zostało określone wcześniej jako etnos – „czystość krwi” pochodzącego z mieszanej rodziny Kętrzyńskiego jest wysoce wątpliwa. Nie jest nim także etos, Kętrzyński przed swoim narodowym nawróceniem nie miał większych kontaktów ani z polską kulturą, ani z językiem, co więcej − swoje utwory pa- Teorie wskazujące na opresyjny charakter narodowości pomijają jakiś element. triotyczne poświęcone nowej ojczyźnie pisał po niemiecku (Bończa Tomaszewski 2006: 2728). W jego wypadku odwołanie się do polskości było techniką emancypacyjną pomagającą przełamać społeczną determinację. Kętrzyński nie był w swoim działaniu osamotniony, cały nurt wolnościowej poezji niemieckiej pisanej przez jego współczesnych określany był jako Polenlieder (tamże: 31). Być może w tym punkcie docieramy do eidosu polskości, wykraczającego poza etnos i etos, którego treść stanowi dążenie do wolności, ujawniające się w polskiej historii zarówno w haśle „za wolność waszą i naszą”, w ustroju I Rzeczpospolitej i praktyce liberum veto, jak i w podzielnym od XVI wieku przez polskich teoretyków przekonaniu, że „wolność dla Polaków to zależność od woli własnej, a nie od woli władcy” (GrześkowiakKrwawicz 2006). Koncepcja polskości jako etnosu okazała się nie tylko fałszywa, ale i potencjalnie szkodliwa. Polskość jako etos podlega lewicowej krytyce związanej z pojęciem przemocy symbolicznej – jest ona elementem, który raczej zniewala, niż rozwija naszą podmiotowość. Dopiero eidos polskości – nieustanne dążenie do wolności – nie tylko opiera się standardowej antynarodowej krytyce, ale wręcz Polska w głąb 33 w pewien sposób ją wspiera. Bycie Polakiem ukazuje się w tej perspektywie programem emancypacyjnym. Jednakże emancypacja jest tylko połową drogi podmiotu do wolności. Jednostka, po uwolnieniu się od ograniczających ją struktur społecznych, musi znaleźć jakiś sposób powrotu do rzeczywistości. XIXwieczni polscy patrioci w rodzaju Wojciecha Kętrzyńskiego osiągali to na dwa sposoby: przez zachwyt nad przyrodą ojczystego kraju oraz przez poczucie więzi z ludem (Bończa Tomaszewski 2006: 129-131, 137-140). Trudno oprzeć się wrażeniu, że dziś brzmi to już anachroniczne. Być może dzisiejszy wyemancypowany podmiot potrzebuje innej drogi. Warto jednak zwrócić uwagę, że dokładnie takie same wątki można znaleźć w dość nieoczekiwanych miejscach. Jeśli wczytamy się na 34 przykład w przywoływany tekst Agnieszki Graff, osoby która zdecydowanie nie jest związana z nurtem romantycznego nacjonalizmu, w którym autorka ucieka od polskiego etosu a jednocześnie stara się sformułować jakąś inną wizję polskości, natrafimy na zaskakujące wyznania: „dla mnie symbolem Polskości i źródłem patriotycznych uniesień jest raczej widok Doliny Pięciu Stawów lub flaga narodowa sąsiadująca z flagą Unii na wiejskiej chałupie (widziałam!)” oraz „fakt, że spotykam staruszki polskie, że wdaję się z nimi (po polsku) w pogawędki o tym i owym, buduje między nami pewną nie całkiem «bezstronną» więź. I ta więź − banalna, ulotna, a jednak realna - ma coś wspólnego z polskością” (Graff 2007). Mamy tu – tak samo jak u Kętrzyńskiego − zachwyt nad przyrodą ojczystego kraju i poczucie więzi z ludem. Co dalej? Dowiedz się, jak polski eidos rozumieją Wojciech Czabanowski i Michał Zabdyr-Jamróz, autorzy wielce osobliwej interpretacji zasad ustrojowych I RP. POLSKIE POJĘCIE WOLNOŚCI Marek Przychodzeń P olskie doświadczenie wolności jest doświadczeniem szczególnym. Twierdzę, że polska tradycja myślenia i prakty-kowania wolności jest odmienną od zachodniej, a przy tym inspirowaną myślą i praktyką starożytną (Grześkowiak-Krwawicz 2006; Sulima-Kamiński 2000; Kutrzeba 2006). Trudno nam jednak obecnie zrozumieć sens i wagę tego doświadczenia, ponieważ nasze myślenie, na skutek radykalnego zerwania ciągłości i pamięci historycznej oraz poczucia niższości, charakterystycznego dla mentalności postkolonialnej (Krasnodębski 2003), jest zdominowana przez akademicką tradycję zachodnioeuropejską, importowaną na polskie uniwersytety przez spragnionych wiedzy, lecz nieco zdezorientowanych parweniuszy. Na skutek tego, mimo odmiennego kontekstu historycznego (Staniszkis 2006: 49-99), dochodzimy obecnie do podobnych dylematów teoretycznych, co zachodni teoretycy. Biorąc pod uwagę stan polskiej kultury, import intelektualny może sprzyjać modernizacji Polski, ale lepiej, by dotyczyła ona budowy autostrad i ciepłej wody w kranach, a nie naszego myślenia politycznego. W tej bowiem dziedzinie, zaryzykuję tezę, modernizacja intelektualna Polakom nie jest potrzebna, a wręcz przeciwnie, musimy wyzwolić się z dogmatów myśli nowożytnej, by otworzyć się na doświadczenie polityczne naszych przodków, które, jeśli można je scharakteryzować jednym słowem, było doświadczeniem wolności rozumianej na sposób starożytny, klasyczny, a jak wiadomo classicus po łacinie znaczy najlepszy. Dogmat dwóch koncepcji wolności Jednym z takich dogmatów jest znane rozróżnienie na wolność pozytywną i negatywną. To filozoficzne rozróżnienie zrobiło prawdziwą karierę. W rozmaitych kręgach, od profesorów aż po zwykłych obywateli, spotykałem się z użyciem tego schematu pojęciowego, sugerującego, jakoby rzeczywistość wolności rozpadała się na dwa przeciwstawne i nieredukowalne obszary. Nie chcę sugerować, że pojęcia te są zasadniczo błędne, że nic nam nie mówią. Gdyby tak było, dlaczego w ogóle ktokolwiek chciałby ich używać? Wyrażają one pewne intuicje co do rzeczywistości, jednak w moim przekonaniu nie są one na tyle poważne, by uzasadniać podział naszego doświadczenia wolności na doświadczenie wolności negatywnej i pozytywnej. Jest to dość sztuczny zabieg i mam wrażenie, że wszyscy bylibyśmy bardziej zadowoleni, gdyby udało się pokazać, że o wolności można mówić w sposób jednolity, jako o wolności właśnie. Polska w głąb 35