O mnie i nie o mnie

Transkrypt

O mnie i nie o mnie
Artykuł pobrano ze strony eioba.pl
O mnie i nie o mnie
Temat narodził się dzięki mojemu dorosłemu dziecku. Dzieci są niezwykle inspirujące, nie tylko kiedy się poczynają,
albo kiedy się rodzą. Dzieci to najpiękniejszy dar.
Moja sytuacja w skrócie: kilkanaście lat kamieniołomów, to znaczy samotne utrzymywanie i
wychowywanie dzieci. Sporo wiary, energii i zapału. Nie wiem, skąd miałam siły, były i produkowałam ciągle nowe.
Wszystko poszło dobrze, chociaż chwilami były niezłe schody. Na przykład straciłam pracę, mama umarła, albo
moje dzieci zaczęły burzliwie dojrzewać. Kto przy mnie był? – znajomi, mama do pewnego momentu i ja sama,
sama ze sobą.
Kiedy powiedziałam synowi na pikiecie przed ambasadą kanadyjską w obronie foczek, że łapię niektóre spojrzenia
przechodzących ludzi i czuję się, jak oszołomiasty ekolog, i to jest głupie uczucie, syn odpowiedział – “mamo, sto
lat temu ludzie śmiali się do rozpuku z feministek, które pikietowały parlament walcząc o prawa kobiet i zobacz, ty
mogłaś nas utrzymać i być sama, jak wiele się zmieniło, minęło sto lat, naprawdę warto walczyć o to, co uważamy
za słuszne, nawet jeśli ktoś z nas się śmieje”. Zastanowiłam się nad tym, co powiedział, poczytałam i oto efekty:
W starożytności moja pozycja równałaby się pozycji niewolnika, ewentualnie rasowej krowy rodzącej potomstwo,
coś jak ruchomość wchodząca w skład majątku. Mogłabym być też nierasową krową i ciężko pracować. W
hierarchii społecznej pode mną tylko niewolnicy. Mogłabym funkcjonować samodzielnie jako wybitna kurtyzana.
Dobrze miałabym się też jako bogata wdowa, zdaje się, że tylko wysokiego rodu, albo żona słabego męża, gdybym
przejęła faktycznie władzę (ten ostatni przypadek funkcjonuje przez wieki do dzisiaj).
W okolicy Afganistanu samotna kobieta może funkcjonować jako mężczyzna i podjąć opiekę nad rodziną, jeśli
zabraknie dorosłego chłopa, pod warunkiem jednak, że pozostanie dziewicą i ubierze się jak mężczyzna, taka
damska forma mężczyzny, albo męska forma kobiety, ale dobre i to. Jeśli jednak dziewicą już się nie jest, albo się
być przestanie, koniec, jeśli się jest używaną kobietą z dziećmi, trzeba się schować pod opiekę brata, ojca, albo
stryja, jeśli takowy żyje.
W średniowieczu również nie miałabym szans. Mogłabym cieszyć się pewną wolnością osobistą, ale gdybym
wstąpiła do klasztoru, w przeciwnym wypadku pozostałoby mi być jedynie czyjąś kobietą, jak krowa albo klacz. W
klasztorze mogłabym sobie pozwolić na rozwój intelektualny, pogłębianie wiedzy i twórczość. I pewnie to bym
zrobiła, ale jako kobieta z dziećmi musiałabym znaleźć sobie sponsora, najlepiej mynża. Piszę mynż, bo to nie byłby
mąż, a jedynie mynż.
Wspaniała informacja – w społecznościach plemiennych, tych pierwotnych (np Indiańskich) kobiety cieszyły się
wysoką pozycją w swojej społeczności. Kobiety miały tam władzę polityczną. System nie był matriarchalny, a
egalitarny. Podobno zdarzało się, że żony osadników uciekały od swoich mężów do Indian, bo ci lepiej je traktowali.
Znowu ta barbarzyńska chrześcijańska hołota z Europy… Tam bym się pewnie odnalazła znakomicie, lepiej niż tu
zapewne.
Wśród Celtów kobieta cieszyła się wsparciem mężczyzny i wysoką pozycją, czy jednak mogłabym decydować o
sobie jako niezależna i wolna? Podejrzewam, że tak. O Słowianach nic się nie doczytałam. Muszę to jeszcze
przestudiować, pewnie było plemiennie.
Do rewolucji francuskiej miałabym jakieś szanse, żeby przetrwać jedynie jako bardzo bogata wdowa, ale taka
szansa byłaby.
Okazuje się że już wg Kodeksu Napoleońskiego nie mogłabym funkcjonować jako wolna i samodzielna kobieta, nie
mogłabym dbać o swoje sprawy i o moje dzieci. Kodeks Napoleoński to ‘cofka’! Zabraniał kobietom nawet składać
powództwa sądowe. Interesujące. Musiałabym wyjść za mąż albo znaleźć sobie bogatego opiekuna i chytrze go
wykorzystywać. Pomijając fakt, że za dawnych lat zapewne nie dożyłabym obecnego swojego wieku, bo medycyna,
bo higiena, bo wojny, a ja takie wrzeciono, ale zapewne mogłabym funkcjonować jako sprytna stara baba żyjąca z
głupoty bliźnich. Dopóki byłabym młoda, chytrze zastawiałabym sidła na mężczyzn. Na starość może zostałabym
znachorką albo stawiałabym karty. Chyba, że żyłby mój sponsor, czyt: mynż. Potem spaliliby mnie na stosie.
Niesamowite, jeszcze w XIX wieku w Anglii mężczyzna w dniu ślubu przejmował majątek swojej żony, ta nie miała
prawa wybrać miejsca zamieszkania, nie miała głosu przy wychowywaniu dzieci, bo to ojciec decydował o
wszystkim, a na akademii nauk przyrodniczych wykładano, że kobiety przeznaczone są tylko do życia prywatnego.
Nawet jeśli kobieta pracowała, to tylko po to, żeby pan władca mógł przejąć jej zarobki. Na dodatek musiała
udawać, że jest szczęśliwa (ten element przetrwał do dzisiaj, jak zauważyłam). Biedna kobieta pracowała od 8 roku
życia do końca, nawet po zamążpójściu. Jej mąż mógł wydać jej pieniądze na co chciał, nawet na kochanki i burdele
(bo to on rządził kasą), potem mógł ją bezkarnie zarazić tym, co dostał w prezencie od prostytutek. Hmm, czy było
tam miejsce dla samotnych, obarczonych dziećmi kobiet? Zdaje się, że były skazane na śmierć społeczną, jeśli nie
głodową. Nie przeżyłabym.
Ciekawostka: do 1884 roku w Anglii można było sprzedać żonę.
Mówią, że prostytucja to najstarszy zawód świata. Tak jest, i nie jest, bo jak mogło być inaczej, skoro kobieta nie
miała innej szansy na przeżycie? Takie prawa obyczajowe i papierowe kiedyś funkcjonowały. Prostytucja to zawód
kobiet, a bycie alfonsem albo klientem pani – rolą mężczyzny, kiedy prawa narzuca silniejszy fizycznie, stosujący
przemoc, zaburzony psychicznie, niedojrzały emocjonalnie bojący się utraty panowania nad sytuacją chłopina.
Czyżbym widziała nasze chrześcijaństwo europejskie? Zgroza i szatani! Fakt, w czasach przedchrześcijańskich,
kiedy ludzie żyli zorganizowani w małe plemienne społeczności, rola kobiet jako dających życie i jako mądrych
życiowo ludzi, była wyjątkowo wysoka. Nie było ‘kurewstwa’ (małżeńskiego też), było partnerstwo. Kobiety
zajmowały należną sobie wysoką pozycję.
Nie ma się co dziwić, że w mentalności ludzi pozostał ślad tej niewoli. Albo inaczej – właściwie należy się dziwić.
Wiele kobiet do dzisiaj, pomimo, że często są niezależne materialnie, uważa, że jedynym normalnym, moralnym i
zdrowym sposobem na życie jest pozostawanie w związku z mężczyzną, podporządkowywanie się mu i
obsługiwanie go. Jak nie pije, nie bije i nie zdradza, wszystko jest ok. Jeśli ma którąś z tych słabości, życzliwie
udamy, że nie widzimy. Zastanawiam się, czy sznurki z ludzkich mózgów nie mają zakończeń w Watykanie i czy
tam nie są pociągane? Ale to się daje zauważyć nie tylko w katolickich środowiskach, taka jest dominująca u nas
obecnie kultura, która ma korzenie na Bliskim Wschodzie.
Taka była też kultura Dalekiego Wschodu. Wielki Konfucjusz nie uważał kobiet za prawdziwych ludzi, cyt: “Kobieta
zwyczajna ma tyle rozumu, co kura; kobieta nadzwyczajna – tyle, ile dwie kury“. Nieco lepiej było z Taoizmem, tym
niemniej to Chińczycy wymyślili okaleczanie kobiecych stóp. Poza tym standard – dom, rodzenie i prostytucja.
Dobrze miałabym się jako świetna kurtyzana, nawet mając dzieci. Ale w dawnym Wietnamie, Chinach, Japonii i
Korei kobiety miały bardzo wysoką pozycję. Przekazy mitologiczne mówią to jednoznacznie. Należały na
wyłączność do nich niektóre obrzędy religijne, co świadczyło o ważnej roli w społeczności, a w Wietnamie jako
wdowy windowały się od razu na bardzo wysoką półkę w hierarchii społecznej. Znaczy to, że społeczność chroniła
osamotnione kobiety i matki. Kobiety bywały też przywódcami armii, władcami krajów. Kiedy zaczęli rządzić
wyznawcy konfucjanizmu, nastał konsekwentny patriarchat – jako kobieta rozwiedziona mogłabym być mniszką w
klasztorze, horror, dzieci pewnie zostałyby sprzedane. W Japonii miałabym szansę chyba tylko jako gejsza. Ale ze
starej baby, ups, sorry, z dojrzałej damy gejszy nie zrobisz, szkolenie zaczyna się w dzieciństwie. Może przed tym
nieszczęsnym VII wiekiem dałabym radę, wtedy kobietom powodziło się całkiem nieźle. Cóż, na świecie zapanowała
kiedyś choroba antykobieca, wszędzie! I zasadniczo trwa do dzisiaj. Ta choroba zniszczyła by mnie ciężką pracą,
zabiłaby mnie… no chyba, że ktoś ON raczyłby mnie potraktować jak swoją własność. Une mają jednak wybór,
stara im niepotrzebna, biorą młode. I to rozumiem, skoro kogoś stać, powinien mieć to, co lubi.
O Afryce nawet nie chce mi się pisać; islam, straszny obyczaj obrzezywania kobiet, ciężka praca na utrzymanie
rodziny (w afrykańskich rodzinach to na barkach kobiety spoczywa odpowiedzialność), ciągłe wojny, w
międzyczasie niewolnictwo. Afryka to głęboka rana ludzkości i w tej ranie siedzą poranione kobiety, gwałcone,
kamieniowane, bite i niewykształcone. Tam ani ja, nie dzieci nie mielibyśmy szans. Dawna Afryka stawiała kobiety
też poniżej pozycji mężczyzny, zależało to zresztą od plemienia. Tacy Zulu nie oszczędzali swoich pań.
Pewne pierwotne plemiona szanowały kobiety za dawanie życia i to robiło swoje (Polinezja). Należy zwrócić uwagę
na fakt, że nie zdawano sobie wtedy jeszcze sprawy z roli mężczyzn przy zapłodnieniu, kobiety miały monopol na
dawanie nowego życia, zapewne to miało spore znaczenie. O plemionach ogólnie już nieco pisałam, nie będę
powtarzać. Magia, czary, szamaństwo i bogini płodności, to wszystko dla nas, kobiet.
Ale wiecie co…. teraz, kiedy oficjalnie, nawet w chrześcijańskim środowisku, mówi się o pozytywnych cechach
kobiety – człowieka, i kiedy widzi się empatię, komunikatywność, umiejętność analitycznego myślenia, cierpliwość,
dokładność, zdolności intuicyjne, artyzm, lepsze połączenia między półkulami mózgowymi, kiedy widzi się całą tą
kobiecą “lepszość”, w dalszym ciągu spycha się kobietę w obręb zastosowań jedynie prorodzinnych. Bo ma
wyjątkowe ku temu zdolności, fakt. Ale to nie jedyne jej umiejętności. A bywa, że o tych właśnie musi zapomnieć,
jeśli życie postawi przed nią takie wyzwanie, i zapomina, ja potrafiłam, inne też.
Nie mam nic przeciwko idei opierania się na mężczyźnie, współpracy z nim, pomaganiu mu, otrzymywania od
niego, bo kiedy rodzimy małe, musimy mieć wsparcie, co by postawić je na własne nogi. Mężczyźni potrzebni nam
są, abyśmy stały się pełnymi kobietami, potrzebny jest człowiekowi bliski związek, tylko trzeba pamiętać, że różnie
bywa w życiu. Mąż może zniknąć z powodów niezależnych od nas. Chętny, godny zaufania do opieki nad nie
swoimi młodymi – rzadkie zjawisko. Ja – kobieta bez mężczyzny – doznałam w naszym społeczeństwie ostracyzmu
towarzyskiego, widziałam mrugające obleśnie oczka facetów i plecy umykającej rodziny. W dalszym ciągu samotna
kobieta to dziwo, zwłaszcza wśród starszego pokolenia. Znajoma 30-letnia Amerykanka polskiego pochodzenia
pracowała kilka lat w Polsce, przeżywała gehennę kontaktów z małomiasteczkową rodziną, bo ciągle chcieli ją
swatać. O ile wiem, już wróciła do Ameryki, a tam, w tym grajdole nieopodal Chicago jest dokładnie to samo.
Samotna to dziwowisko. To jest powód, dla którego poza ściśle wybranym kręgiem rodzinnym i poza kręgiem
wyjątkowo dobranych znajomych nie ma mnie, jestem powietrzem, jestem przezroczysta jak szyba. Środowiska,
gdzie tak jest: wieś, drobnomieszczaństwo, ludzie wierzący, konserwa. Chrzanić to. Żyję i jest dobrze. Tnę ich
rzeczywistość jak scyzorykiem, niewidzialna kobieta czasem staje się widzialna. Zasadniczo trudno mnie przeoczyć.
Doświadczyłam tego, mam świadomość, że potrzeba sporo energii, żeby ominąć taki gejzer ekspresji, jak ja!.
Czasem próbują mnie obciąć. Generalnie, jako osoba wyalienowana, zaczęłam czuć się bezpiecznie i nawet to
wykorzystywać, zwłaszcza teraz, kiedy jestem już bez dzieci. Nie da się ukryć, schowałam się w bezpieczną
szufladkę, w życiu pomaga mi etykietka artystki. Refleksja: cudakom wolno więcej, wolno, a nawet jest wskazane
pewne dziwactwo w imię artystycznej wolności i prowokacji, niejako potwierdza głęboki artyzm, to takie
powierzchowne bajdurzenie.
Kontynuując temat wpisu – mogłam pracować, zarabiać i utrzymać dzieci, i to jest to! Kiedyś było to niemożliwe.
Zatem dziękuję wszystkim feministkom świata za to, co dla mnie zrobiły. Dziękuje szlachetnym, pięknym i
mądrym damom, dziękuję też tym wyśmiewanym, obsmarowanym, tym przebierającym się za mężczyzn, tym
które otwarcie deklarują się jako lesbijki, tym, które paliły staniki i papierosy, po prostu dziękuję wszystkim.
Wiem, jak trudno przebić się przez ludzkie przyzwyczajenia i lenistwo umysłowe. Dziękuje i proszę o jeszcze. Dzięki
wszystkim awanturom, które ONE robiły, ja mogłam teraz przeżyć i przygotować moje dzieci do dorosłego życia.
To dzięki pracy szalonych feministek zmieniono prawo wyborcze, rodzinne i sytuację ekonomiczną kobiet. I
dziękuję pierwszej feministce w historii, za którą uznaje się Christine de Pisan, (francuska pisarka z XIV wieku). I
rozumiem to, że niektórzy mężczyźni się boją i nienawidzą, i ośmieszają, oni się boją, ale boją się tylko ci słabi. Ci
silni wiedzą, że nie tracą, a zyskują na sile kobiet.
Na upartego mogłabym podziękować też komunistom, bo pogonili do pracy kobiety bez litości i bez prawa wyboru.
Info dla łopatologów – to był sarkazm.
Pamiętajmy zawsze: to, jakie jest nasze życie i to, jakie będzie życie naszych córek i wnuczek, zależy też od nas.
Wyprodukowałam niechcący afirmację feminizmu. Zupełnie tego nie planowałam, fakty mówią same za siebie. To
wszystko wina mojego syna, zainspirował mnie. Odnośników nie ma, pisałam to tylko dla siebie i nie pomyślałam o
źródłach. Niektóre są w mojej głowie, nie pamiętam nawet, skąd wzięłam wiedzę. Sądzę, że ciekawscy z łatwością
znajdą je w necie.
Autor: skrzydlate
Artykuł pobrano ze strony eioba.pl