Aldo Coradello, w: Hermann Kuhn (red.)

Transkrypt

Aldo Coradello, w: Hermann Kuhn (red.)
Aldo Coradello, w: Hermann Kuhn (red.): Stutthof. Ein Konzentrationslager vor den Toren Danzigs, ©
Edition Temmen, Bremen 1995, s.124-128 (odpis, tłumaczenie: pracownicy Muzeum Stutthof w Sztutowie)
Aldo Coradello
ur. 11 listopada 1912r. we Włoszech
w obozie oznaczony numerem I 41380
w Stutthofie od 12 lipca 1944 do 25 stycznia 1945
A. Coradello był w latach 1937- 1943 włoskim wicekonsulem w Gda sku. Po przewrocie Badoglio odmówił
współpracy z SS przy werbowaniu włoskich ochotników. Z tego powodu został aresztowany ze swoja on po raz
pierwszy. Po oporze przeciwko wst pieniu do partii faszystowskiej, stracił swoje stanowisko i ponownie został
aresztowany.
Najwi ksz liczb ofiar tak w Stutthofie jak i w innych obozach koncentracyjnych pochłon ły
komory gazowe. Trudno jest poda ich dokładn liczb . SS-mani uczynili z tego sposobu zabijania
swoiste rzemiosło. Ró ne były typy komór gazowych. Skonstruowane zostały według gustu SSmanów i wykorzystaniem najnowszej techniki. Pocz wszy od ciemnych, prostych pomieszcze bez
wygód z napisem: Uwaga, niebezpiecze stwo, dobrze zamkn drzwi, a po przystosowane do tego
celu wagony kolejki, które je dziły na trasie Gda sk- Stutthof.
W komorze gazowej Stutthofu mordowano głównie ydów, Polaków i Rosjan. Wiem, e prócz
zagazowania około 50-60 radzieckich je ców wojennych w sierpniu 1944 roku, pocz wszy od
jesieni 1944r. przeprowadzono jeszcze wi cej zabójstw.
Po wycofywaniu si ze wschodu Niemcy sprowadzili do obozu około 4000 ydów. Pochodzili oni
z tamtejszych obozów regionu bałtyckiego. Przypominam sobie na przykład yda imieniem Lurie i
jego syna Asjass, którzy pochodzili z Rygi. Byli w strasznym stanie. Nale eli do ostatnich, którzy
prze yli. W Stutthofie byli traktowani jeszcze gorzej ni obozach z których przybyli. Nic dziwnego,
e wi niowie ydowscy w 1944r.,mówi c j zykiem SS-manów, padali jak muchy. Kiedy we mie
si pod uwag warunki klimatyczne panuj ce w Stutthofie jesieni , mo na mie wyobra enie jak
le wpływały one na wi niów, ile cierpienia im przysparzały.
Aby pozby si umieraj cych jeszcze z zbyt powolnym tempie ydów, codziennie dokonywano ich
selekcji w blokach. Starsi blokowi wybierali tych, którzy czuli si szczególnie le. Po kolacji
pop dzono grup około 30 wi niów w kierunku kantyny. Tam załadowano ich na proste
drewniane wozy. Cz sto zdarzało si , e ojciec nie mógł uratowa stoj cego obok syna albo brat
swojego rodze stwa. Ofiary, które ładowano na wozy, były najcz ciej tak słabe, e bez protestu
pozwoliły si wywie . Gdyby spo ród nich był kto kto by zaprotestował, zostałby powalony
uderzeniem jednego z kryminalistów i wrzucony na wóz. Wszyscy w obozie wiedzieli, e tego
wieczora b dzie działała komora gazowa. Tego dnia tak e i z mojego bloku usuni to ydów,
którzy podczas apelu zgłosili si
do „odkomenderowania”. Kapo krematorium, zawodowy
przest pca Willy Patsch, powiedział mi, e zostan zagazowani.
Nie jestem w stanie opisa tych barbarzy skich , nieludzkich scen. Dzi wydaj mi si jakby były
strasznym, smutnym snem. Niestety ten sen był rzeczywisto ci . Ci, którzy tak jak ja prze yli,
mog to po wiadczy .
Pewnego dnia raz zbli yłem si do tego „wozu mierci”, eby zobaczy na własne oczy tych tak
brutalnie skazanych na mier i porozmawia z nimi, pozna ich ostatnie my li. Ofiary le ały cicho
i spokojnie obok siebie. Nikt nic nie mówił. W k cikach ust pojawił si smutny, zrezygnowany
u miech a w ich oczach mo na było wyczyta słowa, których nie mogli ju wypowiedzie : Wiem,
e w ten sposób zostan zamordowany.
1
Jeden z nich poprosił mnie o papierosa. Dałem mu zapalonego. Zaci gn ł si i przekazał go swoim
kolegom. W ten sposób papieros w drował z ust do ust. W tych krótkich chwilach do wiadczyłem
tragedii ydowskiej rodziny, podobnej do milionów innych. Była dowodem na to, jak ci ka wina
le y na Niemcach i e nie mo e zosta im nigdy zapomniana.
Pewien yd opowiadał, e mieszkał ze swoj on i dzie mi w Pradze. Był ku nierzem i w ten
sposób zarabiał na utrzymanie rodziny. Po wkroczeniu Niemców wraz z cał rodzin został
wysiedlony. Po niewymownym cierpieniu, setki razy maj c ju mier przed oczami, trafił w ko cu
do Stutthofu. on i dwójk dzieci stracił ju w pierwszej fazie eksterminacji, w dniu kiedy USA
przyst piły do wojny. Dokładnie wczoraj widział swoj młodsz córk , która była na drodze do
obozu kobiecego. Ogromnie si ucieszył chocia było to krótkotrwałe widzenie. Wczoraj
wieczorem, po wielogodzinnym czatowaniu, mógł jeszcze raz z daleka zobaczy córk . Dzi rano
był jednak za słaby aby wsta .
Jestem, powiedział, jak człowiek w Starym Testamencie, który wprawdzie widzi ju drugi brzeg, ale
wie, e nie mo e do niego dotrze . Miał tylko jedno yczenie, aby jego dziecko mogło do y ko ca
wojny, eby jeszcze po latach nieko cz cych si cierpie , mogło y szcz liwie, eby
przynajmniej jako jedyne z rodziny mogło powróci do opuszczonego domu. Te chwile, dla których
opisu nie znajduj słów, pokazuj wielki dramat ycia ludzkiego. Ani słowa o zem cie ani słowa o
nienawi ci, ostatnie my li skierował na dziecko.
Wypełniony wóz zaci gni ty został przez dziesi ciu wi niów za bram w kierunku krematorium.
Za wozem szło dziesi ciu stra ników z przygotowan do strzału broni . Nieszcz nicy ci zostali
zostali „załatwieni” przez SS-manów po kilkunastu minutach. (…)
Jesieni 1944 roku w ciekło SS-manów odczuł szczególnie obóz kobiecy. Spo ród zebranych tam
kobiet, około 14 000 wskutek wycie czenia nie było zdolnych do pracy. Oznaczono je tak e w
raportach biura zatrudnienia. Liczba niezdolnych do pracy wzrastała z dnia na dzie .
W Stutthofie wymy lono odpowiednie rozwi zanie.
eby pozby si „niepotrzebnych
darmozjadów”, wystosowano do Berlina pewn propozycj . Do krematorium, do trzech wi niów
odkomenderowano czwartego. Dodatkowo komando to wzmocniło pracuj ce na nocn zmian
komando pod dowództwem SS-Scharführera Petersa, który pracował wcze niej w gda skim
browarze. Nie narzekał na prac , poniewa , jak mówił, mo na było czasem znale złote z by
kiedy przeszukało si dokładnie ciała przed spaleniem. To wystarczyło na wódk albo na zrobienie
oszcz dno ci.
W Berlinie szybko zorientowano si , jak mo na zaoszcz dzi ywno dla „bohaterów na froncie”:
do zagazowania przeznaczono 4000 kobiet. Od razu przyst piono do pracy. Ofiary wyszukane
zostały przez SS-mana Fotha, nadzorczynie i blokowych, tak e przez lekarza SS dr. Heidl`a.
Nast pnie pierwsza grupa ok. 60-70 kobiet opu ciła obóz. Chodziło o istoty najbardziej słabe,
wygłodzone dla których mier nie miała ju znaczenia. W ka dej chwili były na ni przygotowane.
adna z kobiet nie miała siły protestowa cho wiedziały, e powinny zosta zagazowane. SS-mani
czynili z ludzkiej tragedii widowisko. Tak było i tym razem. Wyja nili kobietom, e udało si im
otrzyma budynek szkoły aby tam urz dzi sanatorium dla wi niów Stutthofu. Nikt w to nie
wierzył ale yczył tym biednym kobietom by mogła to by prawda. Wzmocnione t złudn
nadziej , opuszczały dobrowolnie obóz. Bez skrupułów wpychano je do komory gazowej. Cz sto
ilo gazowanych była za mała co oznaczało w konsekwencji dłu sze cierpienia cho skutek był
taki sam.
Czasami było tak, e zbrodniarze mieli mało czasu bo chcieli jeszcze wzi udział w kolacji. Aby
si nie spó ni bardzo si spieszyli i zdarzało si , e poza zmarłymi kobietami wleczono z komory
gazowej do pieców tak e tylko te ogłuszone cyklonem. Wi zie polityczny Erich Rössler
2
opowiedział mi, e niemieccy zawodowi przest pcy kiedy si upili, najpierw połowie ofiar toporem
rozbili czaszki. Potem powracali do bloku zabrudzeni krwi bo, nie mieli czasu aby si umy . Od
swojego „opiekuna” Chemnitz`a otrzymali wódk .
Ta akcja gazowania w połowie listopada 1944 roku trwała cztery dni i poci gn ła za sob mier
wi cej ni 400 kobiet. Potem nagle została wstrzymana. W ród wi niów rozeszła si pogłoska, e
miałyby j przerwa władze w Berlinie. Powody tego były nieznane. (…)
Dnia 26 sierpnia zostałem ponownie dostarczony do Stutthofu. Dwa tygodnie wcze niej zostałem
przywieziony do Gda ska wagonem bydl cym po przesłuchaniu przez gestapo. Przesłuchiwano
mnie wi cej ni dziesi razy. Prawdopodobnie przesłuchania te nie przyniosły oczekiwanego
rezultatu i dlatego trafiłem do Stutthofu. Musiałem przej ceremonie powitania, któr ju znałem.
Na placu przed odwszalni zobaczyłem grup około 50-60 rosyjskich inwalidów wojennych.
Wi kszo miała amputowane nogi, niektórym brakowało obu nóg. Poruszali si o kulach z
ogromnym trudem. Innym brakowało r k albo byli niewidomi. Wszyscy byli wygłodzeni i w
łachmanach. aden nie posiadał butów, ich pi ty były spuchni te i pełne ran. Byli bardzo słabi,
wygl dali makabrycznie, jeszcze gorzej ni tak zwani w obozie „kryple”.
Długoletni wi niowie, którzy zajmowali si odwszawianiem i „przyjmowaniem” nowoprzybyłych,
mówili mi, e ci inwalidzi przywiezieni zostali z obozu jenieckiego Hammerstein. Byli ju trzy dni
w drodze, bez adnego po ywienia. Jedyne co mogli otrzyma to było troch wody i jedzenia,
które dawali im inni wi niowie. Zdaniem władz obozu, ci niezdolni do pracy inwalidzi nie byli
warci tego aby ich ywi .
My, nowoprzybyli wi niowie, musieli my czeka w pal cym sło cu od godziny 10 do 18 na
załatwienie formalno ci zwi zanych z przyj ciem do obozu. Wokół nas kr yli komendant obozu
Obersturmbannführer Hoppe, kierownik obozu Meyer i pilnuj cy porz dku w obozie Chemnitz. Z
ich rozmów mogłem zrozumie , e zajmuj si problemem rosyjskich inwalidów wojennych.
Chemnitz uwa ał, e nale ałby si pozby tej „rosyjskiej chołoty”. Mówi c to patrzył na
krematorium. (…) Po południu Chemnitz i Lüdtke podeszli do inwalidów i oznajmili im, e zostan
przesłani do sanatorium dla inwalidów, gdzie z pewno ci lepiej si b d czu . Widziałem rado
na twarzach tych nieszcz liwców, e w ko cu b d traktowani po ludzku, tak jak na to zasługuj
jako je cy wojenni i do tego inwalidzi.
Resztk wody, która im pozostała, próbowali si umy aby porz dnie wygl da . Nigdy nie
zapomn , jak jeden z nich próbował pomóc drugiemu, który nie miał r k, zgoli kawałkiem szkła
brod . Nie mieli mydła, p dzla ani brzytwy. Z bólem serca, patrzyłem jak si spiesz aby by
gotowymi przed odjazdem do sanatorium. W rzeczywisto ci zostali wywiezieni, nie przez bram
główn lecz furt boczn na prawo od SS-Schuhmacherei, przez któr codziennie wywo ono
zwłoki do krematorium z obozu i ze szpitala. Dla nas, do wiadczonych wi niów, było jasne, e za
kilka godzin zostan okrutnie zamordowani.
Wieczorem zaewidencjonowano w ko cu nasz transport. Fryzjer ostrzygł nam włosy a do skóry.
Ka dy otrzymał swój numer, który musiał nosi na wysoko ci lewej piersi i na spodniach. Na
plecach oznaczono nas du ym czerwonym krzy em z farby olejnej, podobnie na obu nogawkach.
Kilku otrzymało biało – niebieskie ubranie wi zienne- pasiaki, wi kszo natomiast dostała
podarte gałgany. Otrzymałem zadziwiaj co ponownie ten sam numer 41380 i czerwony winkiel z
czarn liter „I”. To oznaczało, e jestem Włochem osadzonym w obozie z powodów politycznych i
mam numer 41 380. Numery innych współwi niów si gały 54000 to znaczyło, e od mojego
pierwszego aresztowania w ci gu dwóch miesi cy osadzono w obozie 13000 wi niów, nie licz c
tych, których zamordowano natychmiast, nie nadaj c im numerów, tak jak radzieckich inwalidów
wojennych czy w gierskie ydówki. (…)
3
Raz, kiedy siedzieli my razem z kolegami, raptem pojawiło si dwóch wi niów Wilhelm Patsch i
Franz Knitter. Byli niemieckimi „zawodowymi przest pcami” nosz cymi zielony winkiel. W
Stutthofie pełnili wysokie funkcje. Patsch był kapo w krematorium a Knitter był jego praw r k .
Tego wieczora obaj upili si .
Od jednego dowiedziałem si , e inwalidów rosyjskich zamordowano w komorze gazowej około
godziny 18.00. Aby unikn
mo liwego z ich strony oporu, SS-mani urz dzili specjalne
przedstawienie. Obok krematorium przebiegały w skie tory kolejki na trasie Stutthof-Gda sk. Tego
dnia podstawiono w pobli e krematorium dwa wagony trzeciej klasy. Inwalidzi zaj li miejsca. Byli
przekonani, e wszystko jest dobrze. Po pół godzinie przyszli Chemnitz, Lüdtke i Meyer, którzy
przeklinali maszynist za niepunktualno . Potem wyja nili inwalidom, e lokomotywa przyjedzie
dopiero za godzin , tak wi c mogliby jeszcze przed podró zje kolacj . Wszyscy wysiedli i udali
si do „poczekalni”. Jak tylko znale li si w pomieszczeniu wskazanym przez Chemnitz`a,
zatrza ni to za nimi elazne drzwi, a przez otwór w dachu napełniono pomieszczenie gazem. Przy
tej egzekucji obecna była cała komendantura obozu. Po dobrej godzinie drzwi zostały otworzone.
Zwłoki wyniesiono i zło ono przy piecu krematoryjnym. Ka dy trup został rozebrany do naga a
ubrania do ponownego wykorzystania uło ono w stos. Ka dy zmarły został sprawdzony czy nie
posiada bi uterii i złotych z bów. Złote z by usuwano wraz z uchw za pomoc specjalnego
narz dzia a zwłoki oznaczano napisem: Sprawdzone przez dentyst .
W zale no ci od ilo ci zebranych łupów Chemnitz fundował obsłudze krematorium wódk . SSmani wzbogacali si złotem. Kapo komanada lusarzy powiedział mi pewnego razu, e robił dla
Chemnitz`a kasetk ze złota dentystycznego. Wa yła kilogram. SS-manom nie brakowało złota i
brylantów. Bi uteria była rodkiem płatniczym przy grze w karty czy przy zakupie wódki.
Patsch i Knitter opowiadali, e palenie zwłok radzieckich inwalidów wojennych przebiegło bardzo
szybko poniewa , chciano ukry ten mord. Polano trupy olejem i benzyn . Zazwyczaj wkładano do
pieca 13 ciał a spalanie trwało około 80-100 minut. Ciała inwalidów były szczególnie wychudzone
tak, e mo na było załadowa do pieca 15 zwłok. O północy napełniono piec ostatnimi ciałami. Ju
w nast pnych dniach nowoprzybyli wi niowie chodzili w ubraniach zagazowanych radzieckich
inwalidów wojennych. Nie przeczuwali w jakich cierpieniach zgin li ich wcze niejsi wła ciciele.
A.Coradello został oswobodzony w dniu 10 marca 1945r. na trasie marszu w Łówczu.
Z: Aldo Coradello, Erinnerungen. Originalfassung im Archiv des Ausschusses zur Aufklärung der
Verbrechen gegen das polnische Volk, Warschau. Hier liegt die polnische Textfassung zugrunde. Aus dem
Polnischen von Leon Lendzion.
Geschrieben 1946 als Aussage in den Stutthof- Prozessen anstelle einer mündlichen Aussage.
4