Madagaskar - Zadomowiliœmy siê ju¿ na dobre

Transkrypt

Madagaskar - Zadomowiliœmy siê ju¿ na dobre
Zadomowiliśmy się juŜ na dobre
Ambinanindrano, 15.08.1982
Madagaskar
Na Mszę św. przyszło dzisiaj więcej ludzi. Pokonali oni wiele kilometrów, aby uczcić Tę, która jest Matką nas
wszystkich. Trzeba ich podziwiać, tym bardziej, Ŝe od kilku dni pada bez przerwy obfity deszcz. Nic
więc dziwnego, Ŝe po Mszy św. kilku przyszło prosić o lekarstwa. Jeden chłopczyk, który po raz pierwszy
szedł tak daleko (25 km), nadwyręŜył sobie obie nogi i nie wiem, jak będzie wracał jutro do domu. Przez
cały tydzień ubiegły urzędowałem sam w naszym domu. O. Franciszek poszedł na tournee. Aby dzisiaj
wieczorem powrócić, musi przebyć 25 km - a tymczasem pada bez przerwy, a to mu wcale nie ułatwi drogi.
Mogę powiedzieć, Ŝe razem z o. Franciszkiem juŜ na dobre zadomowiliśmy się tu w Ambinanindrano.
Mieszkamy tu juŜ prawie 8 miesięcy. W momencie, gdyśmy się tu osiedlili, mieliśmy oprócz Ambinanindrano
jeszcze 11 wiosek rozsianych w promieniu dwudziestu paru kilometrów. W tej chwili mamy ich juŜ więcej
niŜ 20 i jest nadzieja, Ŝe obudzą się równieŜ inne. Na tym terenie misjonarze rozpoczęli pracę juŜ prawie 50
lat temu i wszystko dobrze się rozwijało, aŜ do chwili, gdy zabrakło misjonarzy. Z tego właśnie powodu 7 lat
temu zostało opuszczone Ambinanindrano. Nic więc dziwnego, Ŝe pozbawione regularnych odwiedzin
misjonarza, słabe jeszcze wspólnoty ochrzczonych zaczęły upadać na duchu a niektóre nawet się rozpadły.
Przetrwały tylko te najgorliwsze i od nich właśnie rozpoczynaliśmy pracę. „Nie zdrowi potrzebują lekarza,
ale chorzy”, dlatego próbowaliśmy w róŜny sposób nawiązać kontakt z tymi „oziębłymi” i w kilku
wypadkach się to udało. Zresztą, gdy ludzie dowiedzieli się, Ŝe w Ambinanindrano mieszkają znowu
„MOMPERA” (tak nas tutaj nazywają), zaczęli na nowo interesować się sprawami Kościoła i zapraszać
misjonarza do swojej wioski. KaŜde takie zaproszenie było dla nas wielką radością i nadzieją, nawet jeśli
idąc do wioski trzeba pokonać 30 km pieszo po trudnych górskich ścieŜkach.
Jeśli chodzi o chrzty, to jest ich jeszcze niewiele. PrzewaŜnie są to chrzty dzieci rodzin katolickich.
Pocieszające jest to, Ŝe juŜ około 100 dorosłych rozpoczęło katechumenat, czyli dwuletni okres
przygotowania do Chrztu św.
Nie ułatwia nam pracy fakt, Ŝe w samym Ambinanindrano oprócz Kościoła katolickiego jest jeszcze
anglikański i norweski odłam protestanckiego. Jest pastor, który przybył tutaj z Norwegii. Wszyscy oni tak
jak my mówią o Bogu, Jezusie Chrystusie i ludzie chociaŜ prości, pytają się, „czemu, skoro jest ten sam
Bóg, ta sama Biblia, nie ma jednego Kościoła?” Niektórzy chcąc przyjąć Chrzest św., wahają się do którego
wyznania mają przystąpić. Przede wszystkim tym niezdecydowanym potrzebne jest tchnienie łaski BoŜej,
dlatego polecam ich Waszej szczególnej pamięci w modlitwach.
Mamy w tej chwili porę deszczową chłodną (ta druga jest deszczowa gorąca). Temperatura spada czasem
w nocy do +10 C. Do tego całymi dniami pada zimny „kapuśniaczek”. MoŜna tę porę porównać do naszej
zaawansowanej jesieni z tą róŜnicą, Ŝe tutaj nie spadają liście a wszystko kończy się nie zimą, ale latem.
ŚcieŜki w terenie, które tutaj szumnie nazywamy drogami, zamieniają się w tej chwili w błotniste szlaki,
trudne do przebycia. Na liściach przydroŜnych krzewów czyhają „dimatika” - rodzaj pijawek, które bardzo
zręcznie przyczepiają się do ludzkiej skóry. Właśnie w pierwszych dniach sierpnia poszedłem do jednej
wioski odległej o 25 km. Jeszcze 8 lat temu moŜna było tam dojechać samochodem. W tej chwili nawet
motocyklem terenowym nie sposób dotrzeć, bo woda w czasie minionych cyklonów zabrała 6 mostów
na rzekach. Woda jest często tak głęboka, Ŝe trudno je przebyć w bród. Ludzie przechodzą po tzw.
„murzyńskich mostkach”, czyli zwalonym drzewie lub rzuconej belce, która ugina się jak trampolina.
Oczywiście nikt nie pomyślał o tym, Ŝe przydałyby się poręcze. Nie pozostaje nam więc nic innego, jak
nauczyć się chodzić tak jak oni. MoŜe drogi byłyby tutaj lepsze, gdyby nie brakowało tradycji
posługiwania się zwierzętami lub przewoŜenia towarów. Niestety ludzie wolą tutaj sami dźwigać na swoich
plecach, nieraz dziesiątki kilometrów, swoje bagaŜe, np. kawę do punktu skupu. Są bardzo wytrzymali
na długotrwały wysiłek. Gdy drogę przecina jakaś większa rzeka, trzeba ją przebyć w łódce wydłubanej
z jednego pnia drzewa. Dobrze, gdy umie się na wszelki wypadek pływać, bo ten środek lokomocji jest
bardzo wywrotny i nieraz przeprawa zaczyna się łódką a kończy wpław.
JuŜ przyzwyczaiłem się do tego, Ŝe ziemniaki i chleb nazywają się tutaj po prostu RYś. Jada się go trzy razy
dziennie. Gospodynie nie mają kłopotu, bo stosuje się tylko dwa sposoby przygotowania posiłku:
albo ryŜ+sos z liści, albo w dni świąteczne ryŜ+kurczak. 2-3 razy w roku, z okazji święta pogańskiego,
zabija się wołu, a jego mięso dzieli się między uczestników ceremonii. Robi się ciemno, a jeszcze muszę
przygotować na dzisiejszy wieczór aparat i filmy o Matce BoŜej z okazji dzisiejszego święta. Pozdrawiam
Was zatem serdecznie, dziękuję za modlitwy i polecam siebie i całą naszą misję w Ambinanindrano Waszej
pamięci w modlitwach. Szczęść BoŜe!
Krauz Roman OMI