Dlaczego trójka
Transkrypt
Dlaczego trójka
Dlaczego trójka? No właśnie, dlaczego? Gdy próbuję sobie przypomnieć pobudki, kierujące mną przy wyborze liceum, nie natrafiam na nic sensownego. Pierwsze trzy odpowiedzi, przychodzące na myśl, gdy ktoś pyta mnie, dlaczego to właśnie trójkę wybrałem, to: 1.Bo tak. 2.Bo i czemuż by nie? 3.Bo i po co miałbym wybierać co innego? Enigmatyczne to odpowiedzi i niewiele wyjaśniają, spróbuję więc na sprawę rzucić trochę więcej światła. By to zrobić, musimy zatrzymać się na chwilę i spojrzeć w- niezbyt odległą- przeszłość… Szaleństwo przyszło nagle, wraz z edukacyjną reformą. A może było w nas już o wiele wcześniej, rosło niedostrzegalnie, aby w końcu objawić się w całej swej potwornej okazałości? Tego pewni nie jesteśmy, wiadomo jednak, że pokolenie zrodzone w 1990 roku odczuło w pełni jego siłę na własnej skórze. Nie padłem, jako jeden z niewielu, ofiarą tej irracjonalnej „rekrutacyjnej gorączki”, jednak wydarzenia, których byłem świadkiem odcisnęły na mnie niezatarte piętno. A zaczęło się całkiem niewinnie, ! września roku pańskiego 2005. Po zwyczajowym, rozpoczynającym rok szkolny przemówieniu dyrektora udałem się do klasy, którą uważałem za swoją, by usiąść w ławce, którą także za swoją uważałem i wysłuchać równie pasjonującej mowy wychowawcy- wszelkie pozory świadczyły, że mojego. A jednak, ów pogodny na co dzień człowiek stał się nagle inny, bez wyraźnego powodu o wiele poważniejszy. Mówił, jak ważny będzie dla nas ten rok, jak doniosłe wydarzenia nas czekają i jak to wszystko wpłynie na naszą przyszłość. Mówił o końcu gimnazjum. Niby nic szczególnego, a jednak w jego słowach dało się wyczuć cień jakiejś przyczajonej grozy. -Ojej –pomyślałem strwożony. Na razie jednak wszystko o czym mówił wydawało mi się dosyć odległe. Nie sposób, mimo wszystko, było nie zauważyć że coś się w powietrzu unosi. Coraz częściej po korytarzach echem niosły się pytania: „A ty, dokąd idziesz potem?” i innych rozmów strzępy, pełne „czternastek”, „dwunastek”, „dziewiątek”, „trójek” i innych liczebników, które zdawało się, pojawiały się w zdaniach na niezupełnie odpowiednich miejscach. „Potem”, jak udało mi się później ustalić, miało oznaczać „po gimnazjum”, odcyfrowanie tajemniczych liczb zajęło mi jednak jeszcze trochę czasu. …i tak właśnie wyglądało to rok temu. Nigdy do końca zapewne nie zrozumiem szału związanego z wyborem liceów i bardzo się z tego cieszę. W numerach nie orientuję się do dziśrozróżniam „trójkę”, oczywiście, i sławną-niesławną „czternastkę” (o czym później), ale reszta pozostaje dla mnie zagadką. Denerwują mnie ludzie pytający się innych „Ile miałeś punktów rekrutacyjnych?” i uczestnicy „wyścigu szczurów” w którym metą jest mrzonka „dobrej szkoły”.(Nietrafna i krzywdząca ta wyścigowa metafora – krzywdząca, rzecz jasna, dla szczurów. Te, podobno niezwykle inteligentne zwierzęta biegną zwykle w kierunku czegoś rzeczywistego, posiadającego praktyczną wartość i dającego się zjeść.) „Dobrej szkoły”! Pisząc te słowa trudno mi powstrzymać śmiech. Czy ktoś kiedyś wreszcie zastanowi się, co właściwie ma znaczyć „dobra”? Co czyni szkołę dobrą? Absurdalne statystyki (statystyka, jak ktoś mądry kiedyś powiedział, jest jednym z trzech podstawowych rodzajów kłamstwa), nie mające nic wspólnego z rzeczywistością? Nauczyciele? Budżet? Wystrój wnętrza? (odpowiedź całkiem niegłupia, skoro organizuje się imprezy w rodzaju „Dni otwartych”- czym innym liceum może się podczas takiego wydarzenia pochwalić?) A może… uczniowie? Czy to nie oni decydują o wszystkich tych osiągach, których chwałe na szkołę spada? A teraz zagadka: Mamy szkołę o reputacji „matematycznej” i jedno z „biologiczno-chemicznych” liceów. Niespodziewanie , wszyscy obdarzeni zdolnościami matematycznymi z pewnego rocznika decydują się na edukację w szkole „biologicznej”. Która ze szkół jest teraz matematyczna? Matematyczna jest trójka. Ale gdyby ci wszyscy „matematycy” wybrali, mimo wszystko, jakąś tysiąc-pięćset-sto-dziewięćsetkę, mielibyśmy tysiąc-pięćset-sto-dziewięćsetkę matematyczną „-A jednak” –mogłaby spytać jakaś bystra osoba- „ty nie wybrałeś tysiąc-pięćset-stodziewięćsetki!”. Owszem, trafne spostrzeżenie. Rozumuję bowiem tak: „Skoro LO3 ma reputację szkoły matematycznej, to pewnie uczniowie podobnego pokroju przytrafią się także w tym roku”. Nic więcej. Decydując się na trójkę miałem wolny wybór, bowiem zostałem już wpisany w poczet Wielce Wspaniałych i Wielmożnych Laureatów Konkursu Wojewódzkiego, zwanych także „Przyszłością Narodu” (A mnie nachodzi nieodparta chęć, by przypomnieć o sławetnej dwói Einsteina z matematyki. Czy ludzie, używający tego sformułowania nie zauważyli jeszcze, że sukcesy młodości znaczą tyle, mniej więcej, co nic, czy po prostu zabrało im weny przy pisaniu przemówienia?), co oznacza tyle, że każda szkoła, którą wybiorę, zmuszona była mnie przyjąć. Czysto teoretycznie, pomyślałem przez chwilę o sławnej-niesławnej czternastce, według statystyk najlepszej, która w uczniowskich opowieściach urosła do rangi mitu. Tak zła i bluźniercza, że i H.P. Lovecraft nie znalazłby przymiotnika, zdolnego ją opisać, w okrutny sposób zmuszająca młodzież do niewolniczej pracy, niczym mityczna Sfinks pożera każdego, kto nie podoła sprawdzianowi wiedzy. Uczeń, który przekroczy jej bramy, nie ujrzy już światła dziennego- przed piątą, albo dopóki nie wygra jakiejś olimpiady. Oczywiście, niezbyt dobrym pomysłem byłoby kierować się szkolnymi legendami, jednak każdy mit zawiera ziarno prawdy, a tu, jak się obawiałem, mogłaby być nim konieczność pracy, czasem w sporych ilościach. Jako że wysiłek uważam za coś, co przytrafia się innym, skierowałem swe kroki ku „drugiej”- lub „pierwszej”, w zależności od tego kogo pytać – ku trójce. Nawet nie zadałem sobie trudu, by dowiedzieć się czegokolwiek o pozostałych. „Dobre liceum, matematyczne, nie trzeba się przemęczać – czemu nie?”- pomyślałem. Pewnie większość osób na moim miejscu zrobiłaby to samo. Wiem, że prawdopodobnie wpływ tej decyzji na moją przyszłość nie będzie duży- nie sądzę, żebym miał problem ze zdaniem matury a na studia jakoś się pewnie dostanę i będę, tak czy siak, musiał uczyć się wszystkiego od początku. Jednak moje postępowanie wyznaczył ogólnie przyjęty schemat i dobrowolnie włączyłem się w absurd „licealnej gorączki”. Nie potrafię dorobić do tego ideologii. Może mój konformizm nie jest wzniosły i piękny. Ale za to jaki wygodny!