350. Fragmenty okolicznościowego wydawnictwa 3 kompanii 44 pp

Transkrypt

350. Fragmenty okolicznościowego wydawnictwa 3 kompanii 44 pp
Wybra ne m at er i a ł y n iem ie ck ie dot yc z ąc e w a l k o P ragę we w r z e ś n iu 19 3 9 r
350.
Fragmenty okolicznościowego wydawnictwa 3 kompanii 44 pułku piechoty
(11 Dywizja Piechoty) – Unsere Erlebnisse im Polenfeldzug. 3. Kompanie
Infanterie-Regiment 44
Unteroffizier Dadrat, Życie na Gocławiu
Nazwa Gocław będzie miło kojarzyła się każdemu żołnierzowi 3 kompanii. Reszta polskiego wojska została zamknięta w Warszawie i teraz chodziło tylko o to, aby za wszelką
cenę utrzymać ten żelazny pierścień wokół polskiej stolicy. W obrębie oblężonej Warszawy
otrzymaliśmy odcinek w G[ocławiu], małej wiosce na południe od Pragi. Na skraju wioski
kompania rozmieściła 2 plutony, a jeden pozostał jako odwód. Każda drużyna otrzymała
dom jako stanowisko, a jednocześnie jako zakwaterowanie, z rozkazem bezwzględnego ich
utrzymania. Ponieważ czas do momentu przekazania Warszawy był nieokreślony, urządziliśmy się w tych domach po żołniersku. G[ocław] stał się dla nas prawie drugim garnizonem.
Przed naszym stanowiskiem bojowym rozciągał się pas ziemi o szerokości ok. 200 metrów. Dalej zaczynały się już domy Pragi. Po lewej stronie ulicy, która wiodła do miasta, po
500 metrach był znowu pusty, płaski odcinek kończący się domami czynszowymi, w których byli Polacy. Bardzo chętnie posunęlibyśmy się dalej, aż do tego niezabudowanego terenu, ale stacjonowanie tam nie byłoby zbyt korzystne. Tak więc między nami a wrogiem
pozostawał szeroki pas ziemi niczyjej. Tutaj toczyła się działalność zwiadowcza z obu stron,
ponieważ żadna nie chciała dać się zaskoczyć przeciwnikowi. Ogólnie rzecz biorąc pole
było opanowane przez nas. Z czasem wysyłaliśmy również „organizujące grupy szpiegowskie”, aby zdobyć z opuszczonych sklepów brakujące rzeczy codziennego użytku (mydło,
alkohol, papierosy itp.). Taką jedną czteroosobową grupę szpiegowską prowadził pewnego
dnia osobiście feldfebel Tren. Po ustaleniu, że pierwsze domy były wolne od wroga, podzielił ludzi, aby szybciej przeszukać pozostałe budynki. On sam poszedł do jednego z domów
w pojedynkę. Po przeszukaniu pomieszczeń i wyjściu z butelką wódki w kieszeni, zauważył
nagle z odległości ok. 15 metrów, że z drzwi wychodzi grupa polskich żołnierzy, która najwidoczniej też przyszła na zwiady. Polacy byli w każdym razie równie zdumieni i w pierwszej chwili nie mogli się zdecydować, co zrobić. Tę okoliczność wykorzystał feldfebel Tren
do zebrania swoich ludzi, aby zmusić [Polaków] do odwrotu lub wziąć ich do niewoli.
Poza tym na pozór dni przebiegały spokojnie, tak długo, jak było jasno. Wystarczyło,
aby każda drużyna miała swoje stanowisko obserwacyjne. Pozostali mogli spać, albo byli
wyznaczani do rozbudowy pozycji. I tutaj okazało się jak to dobrze, że w każdej drużynie
byli ludzie o różnych zawodach. Boleśnie dał się odczuć brak fryzjera; wielu kolegów kazało
golić się „na glacę”. Bardzo mile widziany był natomiast rzeźnik. Ponieważ mieszkańcy tej
wioski opuścili pole walki, zwierzęta zostały wypuszczone z obór i chlewów. Naturalnie żal
nam było tych zwierzaków z powodu głodu, który cierpiały. Nie trwało to jednak długo, bo
nierogacizna została wkrótce uwolniona od tego cierpienia. Zajął się nimi kucharz i wkrót-
475
Obrona P ragi 1939
w dokumentach i wspomnieniach
ce po wszystkich pomieszczeniach rozniósł się wspaniały zapach pieczeni. Wszystkie oczy
zajaśniały: pieczeń wieprzowa i do tego własnej roboty, to dopiero posiłek jakiego życzyłby
sobie każdy wojak. Ponieważ kuchnie polowe mogły być doprowadzane tylko pod osłoną
nocy, musieliśmy również mieć zaopatrzenie na obiad. Wieczorem wystawiano kuchnię,
potem kawę, chleb i zawsze z tęsknotą oczekiwaną pocztę polową. Pozdrowienia z ojczyzny
są zawsze miłą odmianą.
Wraz z zapadnięciem ciemności zaczynało się zasadnicze życie. Ponieważ Polak nie odważył się atakować naszych pozycji za dnia, zawsze próbował tego w nocy.
Jest godzina 21.05. Właśnie wraca grupa rozpoznawcza i składa meldunek dotyczący
wroga. Z drugiej strony rozpoczyna się silny ostrzał, na który oczywiście z naszych nieprzerwanie czujnych pozycji odpowiadamy. W jednej sekundzie wszyscy są na nogach i natychmiast zajmowane są wszystkie z góry wyznaczone pozycje. Obserwatorzy wielu baterii znajdują się na najbardziej wysuniętych punktach. Wystarczy jeden krótki meldunek i przeciwnik zostaje objęty ogniem artyleryjskim. Jest cholernie ciemno i tym bardziej człowiek się
denerwuje, że oko nie może przedrzeć się przez tę ciemność. W końcu zapala się szopa na
drewno, którą podpaliła wycofująca się grupa zwiadowcza. Teraz pożar oświetla teren i żaden Polak nie będzie mógł nas zaskoczyć. On nie lubi atakować gdy jest jasno, więc wiemy,
że zaraz będzie się wycofywał.
Jesteśmy już ponad dziesięć dni w G[ocławiu] i prawie każdej nocy Polak na próżno
próbował się przebijać. Czasami próbował atakować nawet dwukrotnie jednej nocy. Jeden
z takich ataków – nieco bardziej energicznych niż pozostałe – kosztował nas tylko trzech,
na szczęście lekko, rannych. Ogień artyleryjski we wsi za dnia, głównie po to, aby niepokoić, nie wyrządził nam wiele szkód. Tylko dwóch zostało draśniętych odłamkami. W sumie
4 kompania zgłosiła tylko jednego ciężko rannego. Podlegały jej dwa półplutony km i jedna
drużyna ciężkich granatników.
Kiedyś zostaliśmy zluzowani przez inny oddział i mieliśmy spędzić dwa dni w odwodzie, aby móc się wyspać. Jako że dla żołnierzy broń jest najważniejsza, przeprowadzono
apel bojowy i potem wszyscy położyli się szybko spać. Nic nie przeszkadzało dobrze zasłużonemu odpoczynkowi z wyjątkiem kroków nocnej warty. Aż tu nagle alarm! Z przerażeniem zauważyliśmy, że stodoła, która służyła nam za obóz nocny stała w ogniu! Z Saskiej
Kępy, z której dotąd jeszcze nigdy nie byliśmy ostrzeliwani, Polak zapalił nasz słomiany
dach za pomocą pocisku smugowego. Ponieważ dla ognia słoma i drewno było świetną
pożywką, z trudem uratowaliśmy broń i inne przedmioty. W taki sposób prysł ten wyczekiwany z utęsknieniem nocny sen. Aby uniknąć rozprzestrzeniania się ognia pospiesznie
z obszaru zagrożonego pożarem usunięto wszystkie łatwopalne materiały, nawet drewniane gonty z sąsiedniej stodoły. Gdy już zagrożenie zostało opanowane, zrobiło się jasno i rozpoczynający się dzień przyniósł nowe zadania.
W dniu 26 IX 1939 r. z powodu [otrzymania] nowych zadań grupy szturmowej stanowiska zostały przekazane nowemu pułkowi. Wieczorem znowu reorganizacja i musieliśmy wrócić do G[ocławia]. I dopiero zobaczyliśmy! Bez uprzedzenia ktoś spustoszył nasze przytulne
kwatery; zniknęły wszystkie zapasy itd. Z wielkim wysiłkiem musieliśmy zaczynać od początku. Na szczęście ostały się nasze ulubione mlekodajki, „krowy oddziałowe”. Następnego
dnia przyszła wieść, że podobno Warszawa poddała się bezwarunkowo. Obecnie na froncie
krążyło codziennie tyle haseł, że na początku nie chcieliśmy im wierzyć. Wtedy przyszedł
476
Wybra ne m at er i a ł y n iem ie ck ie dot yc z ąc e w a l k o P ragę we w r z e ś n iu 19 3 9 r
rozkaz, aby nie strzelać więcej na Warszawę. A więc była to prawda. Przynajmniej nasze ofiary
z oddziału szturmowego nie były nadaremne; pomogły zmiękczyć Polaków.
Porucznik Müller, Raport z działań bojowych 3 kompanii 44 pułku piechoty z dnia
26 IX 1939
26.9.39Podczas natarcia na Saską Kępę w dniu 26 IX 39 I baon 44 [pp] był użyty po prawej stronie ul. Paryskiej, a II baon – po lewej stronie tej ulicy.
W I batalionie 44 pp 1 kompania powinna atakować z prawej, a 3 kompania z lewej. Kompania miała za zadanie zdobyć oddziałem szturmowym barykady na ul. Paryskiej.
godz. 10.30 Podczas gdy większość kompanii pozostała na poprzednim stanowisku
na Gocławiu, oddział szturmowy 3 kompanii (ljt. Brock, sekcja dowodzenia plutonu, 3 drużyna, sekcja granatników, patrol rozpoznawczy
z 1 drużyny I plutonu I/3 i jedna drużyna pionierów 11 batalionu pionierów z miotaczami ognia) ruszył z wału i posuwał się do przodu po
terenie parkowym aż do stanowiska wyjściowego, do którego dotarli
o godz. 11.
godz. 11.00 Podczas przygotowania artylerii przeszukano domy znajdujące się na
tym terenie.
O godz. 12.08 oddział szturmowy otrzymał spóźniony rozkaz z batalionu, aby uderzyć o godz. 12. Patrol zwiadowczy poszedł przodem z zadaniem, aby
jak najbardziej zbliżyć się do barykady i ustalić, z którego okna obłożonego workami z piasku, stanowiącego prowizoryczne stanowisko, prowadzono ostrzał. Pierwszy meldunek przyszedł z zakładu ogrodniczego, że był wolny od wroga, ale teren leżący przed nim był zajęty (rabaty
z kwiatami, kartoflisko z pojedynczymi drzewami).
Wtedy o godz. 12.20 wyruszył oddział szturmowy. Już na wysokości
zakładu ogrodniczego, który położony był na małym wzniesieniu i otoczony krzakami, oddział szturmowy otrzymał silny ogień z wielu karabinów maszynowych. Oddział posuwał się jednak naprzód aż do pól
przed zakładem ogrodniczym. Wtedy zaczął się ogień z prawej, z przodu i z domów po lewej stronie ulicy Paryskiej, a do tego od paru strzelców na drzewach (Baumschützen). Ludzie byli ranieni jeden po drugim, między nimi podoficer Dziellack, który wysunął się dalej do przodu ze swoją grupą zwiadowczą.
Do godziny 13.30 było w sumie 11 rannych. Dalsze posuwanie się nie
było już możliwe, ponieważ nie można było opanować karabinów maszynowych nieprzyjaciela w oknach. Aby uniknąć dalszych strat, oddział szturmowy wrócił do ogródków i poprosił o wsparcie artylerii.
godz. 14.00 Około godz. 14.00 przyszedł rozkaz, aby przerwać natarcie i trzymać
osiągniętą linię.
W międzyczasie kompania w G[ocławiu] została zluzowana przez
2 kompanię 23 pp. Po wyjściu oddziału szturmowego reszta I plutonu
477
Obrona P ragi 1939
godz. 16.00
godz. 18.10
w dokumentach i wspomnieniach
zajęła pozycję zaporową i natychmiast wysłała do przodu zastępstwo
w miejsce rannych. 7 drużyna została użyta do noszenia amunicji. Gdy
o godz. 14.00 przyszedł rozkaz przejścia do obrony, reszta kompanii została przesunięta do przodu i użyta na stanowiskach.
Na prośbę dowódców kompanii główna linia oporu została cofnięta
50 m za ogródki, tak aby przynajmniej zyskać trochę pola ostrzału pomiędzy tym całkowicie nieprzejrzystym terenem zakładu ogrodniczego a kompanią. III pluton zajął stanowiska z prawej, II z lewej, a pierwszy pluton z tyłu jako odwód.
Około godziny godz. 16.00 została wycofana ciężka broń, która do tej
pory wspierała oddział szturmowy. Wtedy Polak rozpoczął silny ostrzał
artylerii i moździerzy.
Około godz. 18.10 przyszedł rozkaz wycofania się na poprzednie pozycje. Oddział szturmowy „Brock” miał ubezpieczać cofanie jako wysunięta czata bojowa.
Około godz. 20.00 osiągnięto G[ocław] i znowu zluzowano 2 kompanię
23 pp.
Strzelec Schulte-Nölle, Oddział szturmowy 26.09.1939
Dzień 26 IX 1939 wydaje się takim jak pozostałe, bez specjalnych wydarzeń. Już nam
się trochę nudzi na tym Gocławiu. Do tego coraz rzadziej w garnku pojawia się kura, a smażone kartofle są coraz suchsze.
Aż tu, około godziny 9 przychodzi goniec z meldunkiem z dowództwa kompanii:
3 drużyna ma się natychmiast przygotować do szturmu na Pragę! Najpierw pomyśleliśmy: dlaczego tak nagle? Ale potem cieszymy się, że w końcu dostajemy jakieś odpowiedzialne zadanie i jesteśmy dumni, że dowódca kompanii wybrał właśnie nas, 3 drużynę.
Przygotowania przebiegły szybko i cały zbyteczny bagaż został oddany. O godzinie 10.15
nasz dowódca drużyny, unterfeldwebel Zimmerling zarządza zbiórkę i maszerujemy na stanowisko dowodzenia kompanii, gdzie czeka już na nas jedna drużyna miotaczy ognia, która również ma z nami uderzyć. Zjawia się nasz dowódca grupy szturmowej, leutnant Brock.
Można zaczynać.
Najpierw przesuwamy się do właściwej pozycji wyjściowej całego zadania, na wał.
Stąd idziemy naprzód ok. 300 m bez żadnych przeszkód. Wtedy nadchodzi rozkaz: padnij! Grupy szturmowe zajmują swoje stanowiska wyjściowe! Po około 15 minutach, które
nam zdawały się godziną, idziemy dalej. Jeszcze nie słyszymy ani nie widzimy przeciwnika.
Pierwsze domy, do których dochodzimy, są wolne od wroga. A więc dalej naprzód. Wroga
nadal pozornie nie widać. Grupy szturmowe, które posuwają się koło nas otrzymały już
ogień nieprzyjacielski. I również nas zauważono. Polak wysłał nam parę serii z karabinów
maszynowych. Pojedynczymi skokami dostajemy się do jakiegoś ogródka ok. 250 m przed
domami ulicy Paryskiej. Tutaj mamy stałą osłonę od ognia nieprzyjaciela. Następnie odczekujemy, aby otrzymać wynik rozpoznania naszego trzyosobowego patrolu zwiadowczego
pod dowództwem podoficera Dziellacka. Niedługo wraca on z meldunkiem, że najbliższy
kwadrat domów jest gęsto obsadzony strzelcami wyborowymi i karabinami maszynowymi. Skoro wiemy już jak wygląda sytuacja, idziemy dalej i patrol zwiadowczy zostaje zno-
478
Wybra ne m at er i a ł y n iem ie ck ie dot yc z ąc e w a l k o P ragę we w r z e ś n iu 19 3 9 r
wu wysłany do przodu do rozpoznania najbliższego terenu. Częściowo kryci przez zakład
ogrodniczy przechodzimy ok. 100 m i dochodzimy do domku ogrodnika, który obsadzamy naszym oddziałem z km. Grupa strzelców leży w lewo od nas. Ale okazuje się, że dom
ogrodnika jest chyba mocno obserwowany, ponieważ gdy tylko pojawiliśmy się przy oknie
zaczęły nam koło uszu przelatywać dobrze celowane pociski. Same ściany domku ogrodnika nie stanowią żadnej osłony – niektóre pociski przechodzą na wylot. Inne wpadają przez
okno i tylko słychać brzęk. Ze szklanej szafki, która stoi naprzeciw okna, pozostają w niedługim czasie tylko szczątki. Kofert został zraniony. Odmawia jednak wycofania się. Silnie
zraniony podoficer Dziellack musi zostać przeniesiony do tyłu. Również w grupie strzelców
czterech kolegów odniosło rany. Polskie km-y strzelają do nas ze wszystkich stron. Gdyby
można było tylko dojrzeć te psy! Ale oni ukryci są za tymi swoimi oknami obłożonymi
workami z piaskiem i przez takie dobre zamaskowanie nie można ich namierzyć. Artyleria
nie mogła uporać się z tym dużym kwartałem domów, w którym siedzi Polak. Wściekli,
uświadamiamy sobie, że bez sensu jest pchać się dalej. Teraz nawet w stronę naszego domu strzelają dwa km-y. Powoli robi nam się nieswojo i z zadowoleniem odbieramy rozkaz:
Cofamy się do ogródków! Tutaj zatrzymujemy się za płotem z desek, który co prawda nie
stanowi osłony przed ogniem, ale przynajmniej przed wglądem. Jednak tutaj znowu trzej
koledzy zostają ranni, a więc z całą pewnością mamy do czynienia ze strzelcami na drzewach. Aby uniknąć dalszych strat, cofamy się o dalsze 60 m do jakiegoś rowu. Ale i tutaj cały czas dosięga nas ogień. Przeczesujemy dokładnie swoimi km-ami najbliższe drzewa, aby
unieszkodliwić strzelców. Również inne oddziały zwiadowcze nie posunęły się dalej. Aby
niepotrzebnie nie przelewać więcej krwi polecono utrzymać zajęte stanowiska. Jaka szkoda! Chętnie byśmy wykurzyli tę podstępną bandę Polaków. Skoro odmówiono nam oczekiwanego sukcesu, pozostaje nam być dumnym z tego, że w tak silnym ogniu nie straciliśmy
odwagi i utrzymaliśmy dyscyplinę, jak przystało na niemieckich żołnierzy, a w szczególności członków dumnej 3 kompanii.
Unsere Erlebnisse im Polenfeldzug. 3 Kompanie Infanterie-Regiment 44, Köln, b.r., s. 36–39
351.
Fragmenty relacji por. Schillera z 11 batalionu pionierów (11 Dywizja Piechoty)
o walkach o Pragę139
Od przeprawy na Bugu nie mieliśmy już spokoju. Maszerowaliśmy w dzień i w nocy,
prąc niestrudzenie naprzód. Tam, gdzie znajdował się nieprzyjaciel, był odrzucany. W końcu stanęliśmy przed Warszawą, naszym ostatecznym celem. Niewiele kilometrów dzieliło
nas od mostów na Wiśle, które w ogromnym łuku spinały tę zesłaną przez los rzekę.
139 Chodzi o walki na Grochowie 15–16 IX 1939 r.
479

Podobne dokumenty