C. Schmitt, Pojęcie polityczności, [w:] tegoż Teologia polityczna i
Transkrypt
C. Schmitt, Pojęcie polityczności, [w:] tegoż Teologia polityczna i
C. Schmitt, Pojęcie polityczności, [w:] tegoż Teologia polityczna i inne pisma, wybór, przekład i wstęp M. A. Cichocki, Kraków-Warszawa: SIW ZNAK, Fund. Im. Stefana Batorego, 2000, s.3242, 60-72, 191-208, 209-211, 216-224, 240-250. s. 31-42 Ze wstępu Marka A. Cichockiego /…/ Trudności interpretacyjne i translatorskie wywołuje także inne kluczowe pojęcie filozofii politycznej Schmitta, a ściślej rzecz ujmując, para pojęć przeciwstawnych - „wróg" i „przyjaciel". Schmitt dokładnie wyjaśnia w tekście, dlaczego posługuje się pojęciem wroga, a nie na przykład nieprzyjaciela lub przeciwnika. Gorzej przedstawia się sprawa z pierwszym członem opozycji. Freund ma w języku niemieckim konkretne znaczenie: przyjaciel, od którego trudno jest abstrahować. Jednocześnie sam Schmitt niewiele mówi o samym tym pojęciu, dlatego musimy oprzeć się przede wszystkim na analogii. Skoro pojęcie wroga ma sens tylko jako pojęcie ze sfery publicznej (mówimy przecież „wróg publiczny numer jeden"), to w podobny sposób powinniśmy rozumieć pojęcie przyjaciela. W języku polskim określenie „przyjaciel" ma jednak wyraźne zabarwienie osobiste, chociaż mówimy czasem, że „ktoś jest nam nieprzyjazny", a więc wrogi. Zamiast określenia „przyjaciel" można by oczywiście posłużyć się innymi określeniami, takimi jak „sojusznik" albo „zausznik". Mają one jednak w kontekście tego, co pisze Schmitt, bardziej kontraktualistyczną wymowę i kojarzą się przede wszystkim z porozumieniami zawieranymi między państwami. Nie oddają natomiast owej egzystencjalnej podstawy politycznej jedności, o której pisze Schmitt. Inaczej mówiąc, bycie sojusznikiem lub zausznikiem jest jakąś dalszą formą bycia przyjacielem. Pozostaje jeszcze określenie „sprzymierzeniec", które opisuje związek o wyraźnie większej intensywności niż poprzednie dwa określenia. Jednak także ono sprowadza się do umowy i interesu, a nie do suwerennej, egzystencjalnej decyzji. Nie należy zapominać, że pojęcie „przyjaciela" jako przeciwieństwo „wroga" w politycznej filozofii Schmitta odnosiło się przede wszystkim do wewnętrznej jedności państwa — do państwa jako politycznej jedności -a nie do relacji między sprzymierzonymi państwami, które toczą wojnę z innymi państwami. Dlatego określenie „przyjaciel" jako ten, kto nie tylko nam sprzyja, ale razem z nami tworzy egzystencjalną więź, jedność, wspólnotę (tak jak przyjaźń w sferze publicznej rozumie Platon w III księdze Praw) najlepiej oddaje sens pierwszej części, zasadniczej z punktu widzenia polityczności opozycji, o której mówi Schmitt. Trafność tego wyboru potwierdza także Słownik języka polskiego (PWN 1969), który pod hasłem „przyjaciel" przytacza jako synonim takie określenia jak: zwolennik, miłośnik, protektor. Zwłaszcza to ostatnie określenie nawiązuje do Hobbesowskiej zasady protego ergo obligo [chronię, więc oczekuję wypełniania zobowiązań – M.K.], do której sam Schmitt przywiązywał tak wielką wagę. Przyjaciel to także ten, kto nas ochrania i z kim wiąże nas szczególna zależność lojalności. Warto także zwrócić uwagę na fakt, że tłumaczka książki Helmutha Plessnera Władza a natura ludzka (PWN 1994) Elżbieta Paczkowska-Łagowska poszła podobnym tropem. Wyjaśnienia wymaga również kwestia związana z niemieckim pojęciem Öffentlichkeit. Jest ono kluczowe dla Schmittowskiej definicji liberalizmu jako idei politycznej opartej na wizji debaty publicznej i parlamentarnej. W polskim tłumaczeniu książki J.S.Milla O wolności - która w dużym stopniu zaważyła na poglądach Schmitta na naturę klasycznego liberalizmu - znajdujemy nieco archaicznie brzmiące w tym kontekście pojęcie publiczność na określenie konstytutywnej dla liberalizmu sfery publicznej. W tekście Schmitta o parlamentaryzmie termin Öffentlichkeit został zależnie od kontekstu oryginału przetłumaczony jako sfera publiczna, życie publiczne lub opinia publiczna. /…/ s.33 TEOLOGIA POLITYCZNA. CZTERY SUWERENNOŚCI ROZDZIAŁY 1. DEFINICJA SUWERENNOŚCI Ten, kto decyduje o stanie wyjątkowym, jest suwerenny. POŚWIĘCONE NAUCE O Definicja ta najlepiej określa pojęcie suwerenności jako pojęcie graniczne. W nieprecyzyjnej terminologii, która funkcjonuje w dzisiejszej literaturze naukowej, pojęcie graniczne to często pojęcie niejasne, gdy tymczasem w istocie dotyczy ono kwestii ostatecznych. Oznacza to, iż odnosi się ono nie do zwykłych przypadków, lecz do przypadków wyjątkowych, krańcowych. W dalszej części wywodu wyjaśnię, dlaczego stan wyjątkowy traktuję jako ogólne pojęcie z zakresu nauki o państwie, a nie jako jakieś szczególnego rodzaju rozporządzenie lub jako stan oblężenia. Przykład stanu wyjątkowego doskonale nadaje się do wyjaśnienia definicji suwerenności, co ma swoje głębokie systemowe i logiczno-prawne przyczyny. Decyzja o stanie wyjątkowym to decyzja par excellence. Ogólna norma, tak jak sformułowana jest w obowiązującej zasadzie prawnej, nigdy nie jest w stanie określić absolutnego wyjątku. Dlatego też nie może dostatecznie uzasadnić decyzji o tym, czy rzeczywiście nastąpił przypadek wyjątkowy. Mohl1, twierdząc, że na drodze prawa nie jesteśmy w stanie sprawdzić, czy naprawdę zaistniał stan najwyższej konieczności, wychodzi z założenia, iż każda decyzja w sensie prawnym powinna całkowicie wynikać z treści danej normy. Ale na tym właśnie polega problem. Ogólna teza Mohla wyraża jedynie typowy dla liberalizmu pogląd na prawo i państwo, który nie docenia samoistnego znaczenia decyzji. Nie ma większego praktycznego ani teoretycznego znaczenia, czy przyjmiemy abstrakcyjną definicję suwerenności, zgodnie z którą suwerenem jest ten, kto posiada najwyższą, niezależną od nikogo władzę. Na ogół nikt i nie toczy debat na temat samych pojęć, a już z pewnością nie w przypadku pojęcia suwerenności. Spór dotyczy tego, w jaki sposób się nim posługujemy. A to oznacza, że fundamentalne pytanie brzmi: kto w sytuacji konfliktu rozstrzyga, na czym polega interes publiczny i państwowy, publiczne bezpieczeństwo i porządek, kwestia ocalenia publicznego itd. Sytuację wyjątkową, której nie sposób opisać za pomocą obowiązujących norm prawa, można co najwyżej określić jako stan najwyższej konieczności, stan największego zagrożenia dla egzystencji państwa. Nie można natomiast opisać jej zgodnie ze stanem faktycznym. Dopiero stan wyjątkowy stawia nas wobec pytania o podmiot suwerenności, a więc o samą istotę bycia suwerenem. Nie da się w prostych, jasnych kategoriach określić warunków koniecznych do uznania danej sytuacji za wyjątkową. Nie da się również dokładnie wyliczyć, jakie działania są dopuszczalne w sytuacji naprawdę skrajnej, którą chcemy opanować. Warunki jaki treść kompetencji są to z konieczności nieograniczone. Dlatego z punktu widzenia państwa i prawa taka kompetencja w ogóle nie istnieje. Konstytucja może najwyżej określić, kto w sytuacji wyjątkowej podejmuje działania. Jeśli działania podejmowane w czasie stanu wyjątkowego nie podlegają żadnej kontroli, nie są przypisane w formie kompetencji różnym instancjom wzajemnie się równoważącym i ograniczającym - tak jak jest to w praktyce konstytucyjnego państwa prawa - wówczas wiadomo, kto jest suwerenem. Jest nim ten, kto decyduje zarówno o tym, czy wystąpiła sytuacja wyjątkowa, jak i o metodach jej przezwyciężenia. Stoi ponad normalnie obowiązującym porządkiem prawnym, a jednocześnie jest z nim związany, ponieważ do niego należy decyzja, czy konstytucja może zostać in toto zawieszona. Rozwój prawa we współczesnym państwie idzie w takim kierunku, aby ten typ suwerena zlikwidować. Jest to konsekwencja zastosowania tez Hugo Krabbego i Hansa Kelsena, o których piszę w następnym rozdziale. Przekonanie, że ekstremalna, wyjątkowa sytuacja może kiedyś zniknąć z ludzkiego życia, na pewno nie jest kwestią, która podlegałaby prawnym spekulacjom. Wiara i nadzieja, iż kiedyś ludzkość będzie wolna od takich sytuacji, zależy od filozoficznych, a zwłaszcza historiozoficznych i metafizycznych przekonań. Istnieje kilka książek, w których autorzy podejmują próbę opisania historycznej ewolucji pojęcia suwerenności. Niestety, wszyscy zadowalają się powtarzaniem abstrakcyjnej formuły, która zawiera podręcznikową, uproszczoną definicję suwerenności. Można odnieść wrażenie, że żaden z tych autorów nie zadał sobie trudu i nie przeanalizował dokładniej pustych frazesów o najwyższej władzy, powtarzanych bez końca przez najwybitniejszych teoretyków pojęcia suwerenności. A przecież już w pismach Bodina widać dokładnie, że pojęcie suwerenności ściśle związane jest z możliwością pojawienia się krytycznego przypadku, to znaczy sytuacji wyjątkowej. To właśnie jego uwagi na temat „prawdziwych znamion suwerenności",2 bardziej nawet niż cytowana często definicja suwerenności: „suwerenność jest absolutną i nieustającą władzą Rzeczypospolitej"3 (la souveraineté 1 Robert von Mohl, Staatsrecht, Völkerrecht und Politik. Monographien, 1860-69, s.626. Jean Bodin, Sześć ksiąg o Rzeczypospolitej, tłum. Zygmunt Izdebski, Warszawa 1958, rozdz. X, ks. 1. 3 Tamże, s. 88. 2 est la puissance absolue et perpetuelle d’une Republiąue [suwerenność to absolutna i nieustająca władza republiki [państwa] - M.K.] ), tworzą fundament współczesnej nauki o państwie. Bodin opisuje pojęcie suwerenności na wielu praktycznych przykładach i za każdym razem powraca do tego samego pytania: jak dalece suweren związany jest regułami prawa i do jakiego stopnia musi liczyć się z wolą stanów? Na to wyjątkowo ważne pytanie Bodin odpowiada, że zawsze należy dotrzymywać przyrzeczeń, ponieważ siła zobowiązań wynikających z danego słowa opiera się na prawie naturalnym. Jednak powszechne, naturalne zasady przestają obowiązywać w sytuacji wyższej konieczności. Bodin stwierdza ogólnie, że książę powinien dotrzymywać zobowiązań wobec stanów i ludu, o ile wywiązanie się z danego słowa leży w interesie jego poddanych. Zobowiązania księcia przestają być dla niego wiążące w momencie wystąpienia nagłej konieczności. Tezy te nie są szczególnie nowe. Decydujący w rozważaniach Bodina jest raczej sposób, w jaki przedstawia relację między księciem i stanami. W sytuacji wyjątkowej książę staje wobec konieczności radykalnego wyboru: albo-albo. Fundamentalne znaczenie definicji Bodina polega właśnie na tym, że suwerenność traktował jako niepodzielną jedność i ostateczne rozwiązanie kwestii władzy w państwie. Jego pozycja w historii nauki o państwie oraz sukces, jaki odniosła jego doktryna, biorą się stąd, że jako pierwszy uznał decyzję za podstawę pojęcia suwerenności. Dzisiaj każdy tekst na temat pojęcia suwerenności obowiązkowo zawiera przytoczony już cytat z Bodina. Nigdzie jednak nie znajdziemy wskazówek, które naszą uwagę kierowałyby na ów kluczowy fragment dziesiątego rozdziału O Rzeczypospolitej. Bodin zastanawia się w nim, czy przyrzeczenia, które książę składa stanom i ludowi, stawiają pod znakiem zapytania jego suwerenność. W odpowiedzi wskazuje przypadek, kiedy z konieczności książę musi działać wbrew wcześniejszym przyrzeczeniom -zmienia reguły obowiązującego prawa lub całkowicie je uchyla odpowiednio do zaistniałej sytuacji, czasu lub pod wpływem pewnych osób. Gdyby natomiast w podobnej sytuacji książę musiał wpierw zabiegać o zgodę senatu lub ludu, oznaczałoby to, że jego poddani udzielają mu dyspensy, uchylającej nałożone na niego przez prawo ograniczenia. Bodin uważa taką sytuację za absurdalną. Ponieważ stany nie mają władzy nad prawem, to udzielając księciu dyspensy, same potrzebowałyby od niego zgody na uchylenie prawnych reguł. Suwerenność stawałaby się wówczas grą prowadzoną przez obie strony. Władcą raz byłby lud, a innym razem książę, co jest sprzeczne z rozsądkiem i naturą prawa. Dla Bodina władza uchylania obowiązujących reguł - jako zasada ogólna oraz w pojedynczych przypadkach -jest wyznacznikiem suwerenności. I dlatego z niej właśnie wyprowadza pozostałe atrybuty suwerenności, takie jak wypowiadanie wojny i zawieranie pokoju, powoływanie urzędników, sprawowanie ostatniej instancji, prawo łaski i wiele innych. W książce o dyktaturze4, idąc pod prąd utartym schematom i historycznym interpretacjom, starałem się pokazać, że nawet XVII-wieczni teoretycy prawa naturalnego uważali suwerenność za kwestię ściśle związaną z decyzją o sytuacji wyjątkowej. Dotyczy to przede wszystkim Pufendorfa. Wszyscy są zgodni, że kiedy w ramach państwa pojawiają się konflikty, każda partia pragnie oczywiście wyłącznie dobra powszechnego - tak powstaje sytuacja bellum omnium contra omnes [wojna wszystkich przeciw wszystkim - M.K]. Suwerenność, a przez to i państwo polegają natomiast na tym, aby ów konflikt rozstrzygnąć, to znaczy określić ostatecznie, czym jest porządek publiczny i bezpieczeństwo, a co mu szkodzi. W konkretnych przypadkach spotkać możemy różne wyobrażenia, czym jest porządek publiczny i bezpieczeństwo. Decyzja o tym, czy jakieś działania są wymierzone w porządek publiczny i bezpieczeństwo może leżeć w gestii wojskowej biurokracji, opanowanego przez duch kupiectwa samorządu lub jakiejś organizacji partyjnej. Każda forma porządku zrodzona jest przez decyzję. Nawet pojęcie porządku prawnego - stosowane bez namysłu jako coś oczywistego zawiera w sobie owe dwa sprzeczne elementy prawne, decyzję i normę. Jednak nawet porządek prawny, tak jak każda inna forma porządkuje opiera się na normie, lecz na decyzji. Według niektórych teorii suwerenności, suwerennym może być tylko Bóg, a ściślej -ten, kto w świecie doczesnym uznawany jest za jego reprezentanta. Według innych, suwerenny jest cesarz, książę albo lud, a dokładniej ci, którzy mogą identyfikować się z wolą ludu. Bez względu na różnice, chodzi wciąż o to samo pytanie, o podmiot suwerenności, o zastosowanie pojęcia do konkretnego 4 Carl Schmitt, Die Diktatur - Von den Anfangen des modernen Souveranitatsden-kens bis zum pmletarischen Klassenkampf, München 1921. stanu rzeczy. Prawnicy, zajmujący się problemem suwerenności, począwszy od XVI wieku tworzyli katalog kompetencji, stanowiących niezbędne cechy suwerenności, który w zasadzie sprowadza się do cytowanych już uwag Bodina. Aby być suwerenem trzeba posiadać owe cechy. Wobec niejasnych stosunków prawnych panujących w dawnej Rzeszy Niemieckiej, argumentacja teoretyków państwa i prawa oparta była często na konkluzji, że obecność jednej z bezspornych cech suwerenności oznacza zarazem obecność innych takich cech. Spór pomiędzy nimi toczył się zawsze wokół tej samej kwestii, komu przypadają kompetencje, które nie są określone przez pozytywne reguły lub akty, na przykład takie jak kompetencja podejmowania decyzji o kapitulacji. Innymi słowy, kto ma prawo działać i podejmować decyzje w sytuacji, dla której żadne reguły nie są przewidziane. Bardziej znana wersja tego samego pytania brzmi: kto mógłby dsyponować nieograniczoną władzą? Stąd wzięła się cała dyskusja na temat stanu najwyższej konieczności (extremus necessitatis casus). Ta sama struktura logiki prawnej powtarza się również w rozważaniach na temat podstaw władzy monarchy. Także w tym przypadku chodzi o pytanie, kto podejmuje decyzje w sytuacjach nieregulowanych przez konstytucję, a więc do kogo należą kompetencje, jeżeli obowiązujący porządek prawny ich nie określa. Spór, toczący się wokół kwestii, czy poszczególne państwa niemieckie były suwerenne w myśl konstytucji z 1871 roku, nie miał większego znaczenia politycznego. A przecież i tu odnaleźć możemy ten sam schemat prawniczej argumentacji. Kiedy Seydel próbował udowodnić, że poszczególne państwa niemieckie są suwerenne, w niewielkim stopniu interesował się tym, jakie jest źródło Praw zachowanych przez państwa po zjednoczeniu Niemiec. Zajmowała go przede wszystkim kwestia, czy kompetencje Rzeszy są ograniczone, ponieważ zostały określone przez konstytucję, podczas gdy kompetencje Poszczególnych państw niemieckich w zasadzie nie są niczym ograniczone. Zgodnie z artykułem 48 obowiązującej konstytucji z 1919 roku prezydent Rzeszy wprowadza stan wyjątkowy, jednak pod kontrolą Reichstagu, który w każdej chwili może zażądać jego uchylenia. To rozwiązanie odpowiada ewolucji i praktyce państwa prawa, w którym podział kompetencji oraz wzajemna kontrola oddala pytanie o suwerenność. Jednakże tendencjom charakterystycznym dla państwa prawa odpowiada tu jedynie regulacja mechanizmów wprowadzenia stanu wyjątkowego, podczas gdy z samej treści artykułu 48 można wywieść kompetencje, które złożyłyby się na władzę całkowicie nieograniczoną. I gdyby nie kontrola Reichstagu, władza ta byłaby w równym stopniu suwerenna co władza monarchy, który zgodnie z artykułem 14 karty z 1815 roku mógł suwerennie decydować o sytuacji wyjątkowej. Jeżeli więc zgodnie z przyjętą interpretacją artykułu 48 poszczególne państwa niemieckie nie mają prawa same wprowadzać "stanu wyjątkowego, to nie są prawdziwymi państwami. To właśnie ten artykuł konstytucji jest najlepszą podstawą do udzielenia odpowiedzi na pytanie, czy niemieckie kraje związkowe są państwami czy nie. Jeżeli będziemy potrafili określić kompetencje niezbędne do wprowadzenia stanu wyjątkowego - czy to wskazując instytucję kontrolującą, czy wprowadzając pewne czasowe ograniczenia, czy wreszcie wyliczając wyjątkowe kompetencje, jak to ma miejsce w prawnym uregulowaniu stanu oblężenia - wówczas suwerenność zostanie w zasadniczym stopniu ograniczona. Jednak w żadnym razie nie zostanie zniesiona. W praktyce orzecznictwa sądowego, które dotyczy kwestii życia codziennego oraz spraw bieżących, pojęcie suwerenności nie odgrywa żadnej roli. Z tego punktu widzenia wszystko, co nie jest normalne i przyjęte, stanowi „zakłócenie” porządku. Natomiast wobec wypadków skrajnych prawodawstwo okazuje się bezradne. Nie zawsze przyznanie nadzwyczajnych kompetencji, podjęcie wyjątkowych policyjnych środków czy też wprowadzenie nadzwyczajnych rozporządzeń oznacza stan wyjątkowy. Taki stan charakteryzuje się raczej nieograniczoną władzą. To znaczy, że cały obowiązujący dotąd porządek prawny zostaje zawieszony. W takiej sytuacji prawo ustępuje całkowicie państwu. Ponieważ stan wyjątkowy nie oznacza wcale chaosu ani anarchii, jest on w rozumieniu prawa w dalszym ciągu formą porządku, chociaż już nie formą porządku prawnego. Okazuje się zatem, że istnienie państwa może mieć większą wartość niż obowiązywanie norm prawnych. Wtedy właśnie decyzję uwalniają się od związku z normami i nabierają charakteru absolutnego. W sytuacjach nadzwyczajnych państwo zawiesza ważność prawa, kierując się instynktem przetrwania. Dwa elementy, składające się na pojęcie porządku prawnego, porządek i prawo, występują wówczas w opozycji do siebie jako zupełnie samodzielne pojęcia. Podobnie jak w normalnej sytuacji moment decyzji ulega maksymalnemu ograniczeniu, tak w sytuacji nadzwyczajnej zniesieniu ulega norma. Pomimo to stan wyjątkowy nie jest kompletnie obcym zjawiskiem dla prawnego myślenia, ponieważ oba elementy, zarówno norma, jak i decyzja, zachowują swoje znaczenie w świetle prawa. Byłoby zwykłym przeniesieniem schematycznej dysjunkcji socjologii i nauki prawa, gdyby ktoś twierdził, że wyjątek nie ma żadnego prawnego znaczenia i dlatego należy uważać go za zjawisko „socjologiczne". Wyjątku nie można podporządkować nadrzędnej zasadzie; nie da się go ująć w żadne ogólne ramy. Jednocześnie to dopiero wyjątek umożliwia w pełni podjęcie decyzji, która jest specyficznym elementem prawa. Stan wyjątkowy może zaistnieć w swej absolutnej formie dopiero wtedy, gdy wcześniej stworzona została sytuacja, w której mogą obowiązywać reguły prawne. Każda ogólna reguła wymaga istnienia normalnych form ludzkich relacji, do których się odnosi i które podporządkowuje sobie jako norma. Potrzebuje jednolitego medium. Taka faktyczna normalność nie jest tylko „zewnętrznym uwarunkowaniem”, które prawnik może zignorować; jest ona raczej immanentnym warunkiem obowiązywania reguł. Żadna norma nie stosuje się do chaosu. Aby porządek prawny miał sens, wpierw musi zostać ustanowiona normalna sytuacja. Władza suwerena to właśnie władza decydowania o tym, czy panująca sytuacja jest rzeczywiście normalna. Każde prawo ma charakter sytuacyjny. Suweren tworzy sytuację jako całość i zapewnia jej trwały charakter. To on zachowuje monopol na podejmowanie ostatecznych decyzji. Na tym polega istota suwerennej władzy w państwie, która z prawnego punktu widzenia nie jest wcale monopolem stosowania przymusu lub monopolem panowania, lecz dokładnie wyłącznością na podejmowanie ostatecznych decyzji. Przy czym słowo „decyzja" należy rozumieć w znaczeniu, o którym będę pisał w dalszej części. Sytuacja wyjątkowa najlepiej ukazuje istotę władzy w państwie. Na jej przykładzie dokładnie widać, że decyzja jest niezależna od normy prawnej, i paradoksalnie władza nie potrzebuje prawa, by ustanowićporządek prawny. Sytuacja wyjątkowa zupełnie nie pasowała do prawnej doktryny państwa u Locke’a ani do XVIII-wiecznego racjonalizmu. Żywe zainteresowanie sytuacją wyjątkową, obecne w XVIIwiecznej nauce prawa naturalnego, zanika w wieku następnym wobec ustanowienia stosunkowo trwałego porządku. Dla Kanta prawo wyższej konieczności w ogóle nie jest prawem. We współczesnej nauce o państwie mamy do czynienia z daleko idącą polaryzacją stanowisk. Z jednej strony zwolennicy racjonalizmu skłonni są zupełnie ignorować możliwość występowania wyjątków, z drugiej zaś zwolennicy idei przeciwnych do racjonalizmu przywiązują do sytuacji wyjątkowej bardzo wiele wagi. Dla Hansa Kelsena jako zwolennika neokantyzmu stan wyjątkowy nie ma oczywiście żadnego znaczenia. Erich Kaufmann, którego opublikowane dotąd teksty układają się w wyraźną linię rozumowania, w Clausula rebus sic stantibus55 uczynił z sytuacji wyjątkowej oś całego wywodu. Również u niego nie jest to kwestia przypadku, lecz konsekwencja wynikająca z przyjętego na początku punktu wyjścia do dalszych rozważań. Ale nawet racjonalistę musi interesować pytanie, jak to się dzieje, że porządek prawny może zakładać sytuację wyjątkową, a więc sytuację unieważnienia jego własnych zasad. W ramach tak pojętego racjonalizmu prawa z łatwością można sobie wyobrazić, w jaki sposób norma, porządek lub zasada „sama się ustanawia". O wiele trudniej natomiast wyobrazić sobie, jak jedność systemu i porządek mogą w konkretnej sytuacji unieważnić same siebie. Jest to problem prawny, ponieważ stan wyjątkowy różni się od zwykłego chaosu i anarchii. Wyraźna tendencja w prawie państwowym zmierzająca do jak najbardziej szczegółowego uregulowania stanu wyjątkowego oznacza przecież tylko próbę dokładnego opisania sytuacji, w której prawo uchyla samo siebie. Skąd prawo czerpie do tego siłę i jak logicznie można wytłumaczyć, że dana norma obowiązuje z wyjątkiem konkretnego przypadku, którego treści sama nie jest w stanie określić? Konsekwentny racjonalista powiedziałby, że wyjątek o niczym nie świadczy i dlatego przedmiotem naukowego zainteresowania może być tylko sytuacja normalna. Wyjątek burzy jedność i porządek racjonalnego schematu. Podobny argument często znajdujemy w pozytywnej nauce o państwie prawa. Dlatego na pytanie, jak należy postępować w przypadku nieuchwalenia ustawy budżetowej, Anschiitz może odpowiedzieć, że zagadnienie to w ogóle nie należy do dziedziny prawa. „Sytuacja taka nie wynika z jakiejś luki prawnej ani nie jest ona wynikiem niedoskonałości konstytucji. Po prostu państwo prawa milczy wobec takiej sytuacji”.6 Także Erich Kaufmann kieruje się racjonalistycznymi przesłankami, kiedy postuluje oddzielenie sytuacji ekstremalnych od prawa. Rozważając problem stanu wyższej konieczności, Kaufmann opisuje sytuację, w której naprzeciw siebie stają dwa prawa 5 Erich Kaufmann, Das Wesen des Volkerrechts und die clausula rebus sic stantibus - Rechtsphilosophische Studie zum Rechts-, Staats-, Vertragsbegriff, Tübingen 1911. 6 Gerhardt Anschiitz, Handbuch des deutschen Staatsrechts, Tübingen 1932, s. 906. zrodzone z takiego stanu, zagrażając sobie nawzajem. W obu przypadkach prawo wyższej konieczności usprawiedliwia zagładę przeciwnika W tym kontekście Kaufmann zauważa: „Prawo ze swoim systemem norm nie jest w stanie zracjonalizować lub uregulować podobnych sytuacji ekstremalnych, w obliczu takich wydarzeń musi się nieśmiało wycofać, nie domagając się ani odszkodowania, ani kary”.7 Kaufmann mówi o sytuacji wyższej konieczności, która dotyczy dwóch jednostek lub dwóch państw jako podmiotów w prawie międzynarodowym. Co się jednak stanie, jeżeli skrajny przypadek wyższej konieczności wystąpi wewnątrz państwa? Czy wtedy właśnie sytuacja wyjątkowa określa istotę porządku państwowego? Kaufmann przytacza w tym miejscu poglądy Hegla z Filozofii prawa (§ 128), który uważał, że konieczność uświadamia nam zarówno skończoność, jak i przypadkowość prawa. Można dodać, że uświadamia nam jeszcze znaczenie państwa oraz jego prawny charakter. Zwłaszcza filozofia konkretnego życia nie może nie dostrzegać wyjątku oraz sytuacji wyjątkowej. Kwestie te powinny stale znajdować się w centrum naszej uwagi. Z punktu widzenia tej filozofii wyjątek może być ważniejszy od reguły, i to nie ze względu na romantyczną ironię rozmiłowaną w paradoksach, lecz z całą powagą przekonania głębszego niż budowane na statystyce jasne uogólnienia. Wyjątek jest bardziej interesujący niż normalna sytuacja. Normalność o niczym nie świadczy, wyjątek świadczy o wszystkim; reguła istnieje tylko dzięki wyjątkom, które ją potwierdzają. Wyjątki są wyrazem prawdziwego życia, przełamującym rzeczywistość skostniałą w mechanicznej powtarzalności. Pewien protestancki teolog, który udowodnił, że nawet w XIX wieku możliwa jest żywa, autentyczna teologiczna refleksja, powiedział: „Wyjątek wyjaśnia to, co ogólne i sam siebie. (...) I jeśli ktoś pragnie właściwie studiować to, co ogólne, musi tylko rozejrzeć się za rzeczywistym wyjątkiem. Wyjaśnia on wszystko znacznie lepiej niż ogólność. (...) Nieskończone mówienie o ogólności nudzi; istnieją wyjątki. Jeśli nie można ich wyjaśnić, także ogólność pozostanie niewyjaśniona. Zwykle nie zauważa się tej trudności, ponieważ zazwyczaj nie myśli się ogólności z pasją, lecz z wygodną powierzchownością”. 8 s.60- 72 Zastanawiające jest, że akurat jeden z najbardziej konsekwentnych przedstawicieli abstrakcyjnych nauk przyrodniczych w XVII wieku tak ogromną wagę przypisywał personalizmowi. Prawdopodobnie Hobbes jako teoretyk prawa chciał uchwycić efektywną stronę rzeczywistości życia społecznego tak samo, jak w naukach przyrodniczych i filozofii chciał wyjaśnić rzeczywistość natury. Natomiast nie zdawał sobie sprawy z tego, że może istnieć prawna rzeczywistość, która wcale nie musi odpowiadać realności nauk przyrodniczych. Widać tu także ślad matematycznego relatywizmu i nominalizmu. Często wydaje się, że Hobbes może uzasadnić jedność państwa z dowolnego punktu widzenia. Jednak w jego czasach myśl prawna nie była jeszcze do tego stopnia opanowana przez nauki przyrodnicze, aby mógł on, przy całym swym przywiązaniu do zasady naukowości, po prostu przejść obojętnie obok specyficznego dla prawnej rzeczywistości fenomenu życia wyrażającego się za sprawą formy prawnej. Forma, której poszukuje, powstaje w wyniku decyzji podjętej przez konkretną instancję. Zarówno treść decyzji, jak i podmiot decyzji zachowują swoje niezależne znaczenie. Pytanie, kto podejmuje decyzję, bezpośrednio dotyka fenomenu życia w rzeczywistości prawnej. Oprócz pytania o wewnętrzną słuszność decyzji, musimy także zapytać o uprawnienie do jej podjęcia. Problem formy prawnej dotyczy bowiem zarówno przeciwieństwa między treścią i podmiotem decyzji, jak i samodzielnego znaczenia podmiotu. Forma prawna nie ma nic wspólnego z aprioryczną pustką formy transcendentalnej, ponieważ jest ona wytworem prawnego konkretu. Różni się także zasadniczo od formy technicznej precyzji, która opiera się na z istoty swej rzeczowej, bezosobowej celowości. W końcu jest też czymś zupełnie innym niż forma estetyczna, która nie ma nic wspólnego z fenomenem decyzji. 3. TEOLOGIA POLITYCZNA Wszystkie istotne pojęcia z zakresu współczesnej nauki o państwie to zsekularyzowane pojęcia teologiczne. Dowodzi tego nie tylko historyczna ewolucja tych pojęć, które zostały przeniesione z teologii do nauki o państwie - w ten sposób na przykład wszechmocny Bóg stał się wszechmocnym 7 8 Kaufmann, cyt. wyd., s. 121, por. Untersuchungsausschufi, Berlin 1920, s. 77. Søren Kierkegaard, Powtórzenia, tłum. Bronisław Świderski, Warszawa 1992, s.43. prawodawcą - lecz świadczy o tym również ich systemowa struktura, której znajomość konieczna jest do ich socjologicznego ujęcia. Stan wyjątkowy ma dla nauki prawie analogiczne znaczenie jak cud w naukach teologicznych. Dopiero kiedy uświadomimy sobie takie analogie, możemy w pełni zrozumieć rozwój różnych idei z zakresu filozofii państwa, który dokonał się w ostatnich stuleciach. Współczesna idea państwa prawa pojawiła się razem z deizmem, a więc wynikała przekonań teologicznych i metafizycznych, które wykluczały możliwość występowania cudów w realnym świecie. Tak więc w teologii porzucono wiarę w bezpośrednią boską ingerencję, która przełamywała prawa natury tworząc wyjątek (wiarę tę wyrażało właśnie pojęcie cudu), tak jak w naukach prawnych odrzucono możliwość bezpośredniej ingerencji suwerena w obowiązujący porządek prawny. Oświeceniowy racjonalizm w ogóle nie dopuszczał myśli o pojawieniu się sytuacji wyjątkowej. Dlatego w dobie kontrrewolucji konserwatywni pisarze starali się ideologicznie uzasadnić suwerenną władzę monarchy, odwołując się do teistycznej teologii. Od dawna już zwracałem uwagę na fundamentalne systemowe i metodologiczne znaczenie związku między teologią i prawem.9 Dokładny opis tego, jak wielkie znaczenie miało teologiczne pojęcie cudu dla nauk prawnych i polityki, muszę odłożyć na później. Dla naszych obecnych rozważań istotne jest przede wszystkim pytanie, jak dalece owe analogie i związki między teologią i prawem determinują dziś sposób ujęcia pojęć prawnych w socjologii? Katoliccy filozofowie państwa w czasach kontrrewolucji, Louis de Bonald, Joseph de Maistre i Donoso Cortes, często wykorzystywali politycznie analogię między teologią, prawem i polityką i do dziś pozostają dla nas pod tym względem bardzo inspirujący. W ich pismach już na pierwszy rzut oka widać, że mamy tu do czynienia z pojęciowo przejrzystą, systematyczną analogią, nie zaś z mętną grą pojęć tek charakterystyczną dla wszelkiej mistyki, filozofii natury i romantycznego sposobu myślenia, które zawsze, a zatem także w odniesieniu do Państwa i społeczeństwa, niosły ze sobą natłok symboli i niejasne wyprażenia. Spośród niemieckich prawników chyba tylko Erich Kaufmann potrafił w pełni zrozumieć jedność łączącą wszystkie duchowe formy wyraz danej epoki, dzięki czemu postrzegał kwestie prawne w uniwersalnym związku z innymi sferami duchowego życia. Jednak to w Nova Methodus Leibniza (§ 4, 5) znajdziemy najbardziej dobitne filozoficzne wskazanie analogii łączącej teologię i nauki prawne. Leibniz odrzuca wszystkie te teorie, które wiążą nauki prawne z medycyną i matematyką i wyraźnie podkreśla systemowy związek nauki o prawie z teologią. Merito partitionis nostrae exemplum a Theologia ad Jurisprudentiam transtulimus, quia mira est utriusque Facultatis similitudo. Zarówno nauki prawne, jak i teologia mają podwójną zasadę (duplex principium): rozum, czyli ratio (dlatego istnieje naturalna teologia i naturalne nauki prawne) oraz scriptura, to znaczy zapis pozytywnego objawienia i pozytywnych reguł. Adolf Menzel stwierdza w tekście Naturrecht und Soziologie10 że dzisiaj socjologia przejęła funkcje, które w XVII i XVIII wieku pełniło prawo naturalne: zawiera postulat sprawiedliwości, konstrukcje historiozoficzne oraz ideały. Wydaje się więc, że dla Menzla socjologia jest podrzędna wobec nauk prawnych, które stały się pozytywne, i dlatego stara się udowodnić, że wszystkie dotychczasowe systemy socjologiczne wyrażają jedynie „polityczne tendencje przebrane w pozór naukowości”. Jeżeli jednak zadać sobie trochę trudu i dokładnie zbadać pojęcia i argumenty całej literatury pozytywnych nauk prawnych z zakresu państwa i prawa, okaże się, że państwo ingeruje w każdą sprawę: raz jako deus ex machina, mocą pozytywnego prawodawstwa, aby rozstrzygnąć daną kontrowersję, która nie pozwala odnieść wolnego aktu prawnego poznania do jakiejś ogólnej, wyjaśniającej normy, innym znów razem jako uosobienie miłosierdzia i dobrotliwości, za sprawą ułaskawienia lub amnestii okazując wyższość wobec swych własnych praw. W każdym przypadku mamy do czynienia z tą samą niewytłumaczalną jednością państwa, które jest prawodawcą, wykonawcą praw, strażnikiem, instancją łaski i zarazem opiekunem. Dlatego ktoś, kto jako zewnętrzny obserwator spojrzałby z pewnego dystansu na dzisiejsze nauki prawne, mógłby je uznać za wielką teatralną maskaradę, w której państwo jako jedna osoba występuje w wielu przebraniach. „Wszechmoc" współczesnego prawodawcy, o której pisze się w każdym podręczniku prawa państwowego, nie jest tylko językowym zapożyczeniem z teologii. W naukach prawnych nawet drobne szczegóły argumentacji zdradzają wyraźny związek z teologią. 9 10 Der Wen des Staates, 1914; Politische Romantik, 1919; Die Diktatur, 1921. Adolf Menzel, Naturrecht und Soziologie, Wien 1921. Najczęściej ten związek ma polemiczny charakter. W epoce nauk pozytywistycznych często wysuwa się pod adresem przeciwnika zarzut, że uprawia on teologię lub metafizykę. Jeżeli założymy, że zarzut taki jest czymś więcej niż tylko zwykłą obelgą, to warto rozważyć pytanie, skąd bierze się taka skłonność do teologicznych lub metafizycznych „odchyleń"? Należałoby wpierw dokładnie zbadać, czy jest ona wynikiem jakiś historycznych uwarunkowań, na przykład pozostałością nauki o państwie z czasów monarchii, która identyfikuje teistycznego Boga z osobą króla? A może u podstaw tej skłonności leży jakaś systemowa i metodologiczna konieczność? Chętnie zgodzę się z poglądem, że dla niektórych prawników, którzy nie potrafią poradzić sobie ze wszystkimi sprzecznościami i wątpliwościami, pojęcie państwa jest jedynie wytworem ułomnego ludzkiego umysłu. Przypominają oni tych metafizyków, którzy, bezradni wobec pewnych pojęć, nadużywali imienia Boga. To jednak nie wyjaśnia jeszcze w pełni owej metafizycznej i teologicznej skłonności w nauce o państwie. Dotąd często zadowalano się tylko ogólnymi uwagami na ten temat. Wiele różnych zarzutów wysuwano na przykład wobec nauki o państwie Paula Labanda. Jednak były one całkowicie sprzeczne z krytyką, jakiej z kolei Erich Kaufmann poddawał tę szkołę prawną, twierdząc, iż brakuje jej jakiegokolwiek metafizycznego ugruntowania. W tekście na temat prawa formalnego i materialnego Albert Hanel przytacza znane zastrzeżenie, że postulat skupienia wszystkich funkcji państwowych w jednym jedynym organie ze względu na konieczność zachowania jednorodnego i planowego charakteru woli państwowej jest wyrazem „metafizyki" (chociaż sam Hänel nie neguje takiej koniecznej jednorodności i planowości państwa). Także Preuss broni swego opartego na teorii stowarzyszeń pojęcia państwa, zarzucając przeciwnikom myślenie w kategoriach teologicznych i metafizycznych. Za sprawą pojęcia suwerenności u Labanda i Jellinka oraz teorii o „niepodzielnej władzy państwa" państwo ze względu na monopol swej władzy, zrodzony w iście mistyczny sposób, staje się czymś w rodzaju abstrakcyjnego indywiduum, jest unicum sui generis. Według Preussa jest to po prostu łaska Boża przebrana w skrojony przez nauki prawne kostium; powtórka nauk Maurenbrechera, z tą jedną modyfikacją, że w miejsce fikcji religijnej pojawia się fikcja prawna. Tak więc przedstawiciele organicznej nauki o prawie często zarzucali swoim przeciwnikom, że ci „teologizują". Sami jednak nie byli wolni od podobnych zarzutów. Bernatzik w swej krytycznej analizie pojęcia osoby prawnej11 formułuje identyczne zastrzeżenie pod adresem organicznej nauki o prawie. Szyderczo odnosi się do poglądów Steina, Schulzego, Gierkego i Preussa, stwierdzając, że jeżeli różne organy państwa jako jednej osoby miałyby być traktowane także jako odrębne osoby, wówczas każdy urząd, każdy sąd itd. miałby status osoby prawnej niezależnie od tego, że państwo jako całość również miałoby identyczną pozycję. „W porównaniu z tym zrozumienie dogmatu o jedności Trójcy Świętej byłoby drobnostką" stwierdza Bernatzik. Odrzuca również pogląd Otto Stobbego, jakoby różne formy spółek miały status osoby prawnej, uzasadniając, iż „nie rozumie tego typu pomysłów, które nawiązują bezpośrednio do dogmatu jedności Trójcy Świętej". W końcu sam oświadcza: „Już w samym pojęciu zdolności prawnej kryje się pogląd, że porządek prawny państwa sam siebie ustanawia podmiotem wszelkiego prawa, a więc jest osobą prawną". Ten pogląd, owo samoustanowienie się, wydaje mu się tak proste i przekonujące, że każde odmienne przekonanie uważa za „kuriozalne". W ogóle nie zadaje sobie pytania, dlaczego źródło zdolności prawnej, mianowicie porządek prawny, a do tego porządek prawny państwa, ma być swoim własnym wytworem, dlaczego właśnie w tym tkwi logiczna konieczność, a nie na przykład w tezie Friedricha Juliusa Stahla, iż tylko jakaś osoba może uprawomocnić inną osobę. Podkreślenie metodologicznego powinowactwa między teologią i nauką prawa jest jedną z zasług Kelsena, który czynił to we właściwy sobie sposób od mniej więcej 1920 roku. W jego ostatniej pracy na temat socjologicznego i prawnego pojęcia państwa znajdziemy wiele rozproszonych przykładów tej analogii, które wszelako wynikają z głębszej refleksji nad historią idei, z wewnętrznej spójności reprezentowanej przez niego teorii poznania oraz z demokratycznego światopoglądu. U podstaw Kelsenowskiej tezy o tożsamości państwa z porządkiem prawnym leży metafizyczny pogląd, który identyfikuje prawa natury z prawami normatywnymi. Pogląd ten jest w całości wytworem myślenia pozytywistycznego i polega na odrzuceniu wszelkiej „arbitralności", jest więc wyrazem przekonania, iż można wykluczyć z ludzkiej duchowości wyjątek. Pogląd ten doskonale uwidacznia się w pismach Johna Stuarta Milla, które stanowią ważny etap w całej historii kształtowania się relacji 11 Bernatzik, w: „Archiv des öffentlichen Rechts", V, 1890, s. 210, 225, 244. między teologią i naukami prawnymi. Także on domagał się bezwarunkowego uznania każdego rodzaju prawa z obawy przed arbitralnością oraz w imię zachowania obiektywizmu. Ale w przeciwieństwie do Kelsena nie zakładał, że wolny akt prawnego poznania może z każdego dowolnego zespołu pozytywnych praw stworzyć kosmos własnych reguł, ponieważ w ten sposób właśnie zakwestionowana zostałaby obiektywność. To, czy bezwarunkowy pozytywizm trzyma się bezpośrednio przypisanej mu reguły, czy też sam próbuje tworzyć swój własny system, nie ma większego znaczenia wobec metafizyki popadającej w patos obiektywności. Kelsen, kiedy wykracza poza ramy metodologicznej krytyki, posługuje się pozytywistycznym pojęciem przyczyny. Widać to dokładnie na przykład tam, gdzie twierdzi, że Hume'owska i Kantowska krytyka pojęcia substancji da się zastosować w naukach o państwie,22 w ogóle nie uwzględniając faktu, że pojęcie substancji w tradycji scholastycznej oznaczało coś zupełnie innego niż w naukach matematyczno-przyrodniczych. Rozróżnienie między substancją prawa a wykonaniem prawa, które odgrywa fundamentalną rolę w historii dogmatów i pojęcia suwerenności,23 nie daje się ująć w ramy pozytywistycznych schematów, chociaż stanowi przecież zasadniczy element prawnej argumentacji. Styl, w jakim Kelsen uzasadnia swoje uznanie dla demokracji, zdradza charakterystyczny dla niego matematyczno-pozytywistyczny sposób myślenia o konstytucji24: demokracja jest wyrazem politycznego relatywizmu oraz wolnej od dogmatów i wiary w cuda naukowości, ugruntowanej w ludzkim rozumie i krytycznym nastawieniu. Jasność pojęć z zakresu socjologii prawa jest niezbędna dla zrozumienia socjologicznego pojęcia suwerenności. Systemowa analogia między pojęciami teologii i nauk prawnych jest podnoszona w tym kontekście właśnie dlatego, że pojęcia socjologii prawa zakładają konsekwentną i radykalną ideologię. Byłoby fatalnym nieporozumieniem uważać, że chodzi tutaj o spirytualistyczną historiozofię w odróżnieniu od historiozofii materialistycznej. Teza postawiona przez Maxa Webera w krytyce filozofii prawa Stammlera, w myśl której radykalnie materialistycznej historiozofii bez trudu można przeciwstawić równie radykalną historiozofię spirytualistyczną, odnajduje wszelako bardzo trafną ilustrację w teologii politycznej doby kontrrewolucji. Myśliciele kontrrewolucyjni tłumaczyli przyczynę politycznych zmian zmianą światopoglądów i łączyli rewolucję francuską z filozofią oświecenia. Dlatego pogląd radykalnych rewolucjonistów, którzy z kolei uważali zmiany w sposobie myślenia za prosty wynik zmian społecznych i politycznych stosunków, można uznać za antytezę poglądów kontrrewolucjonistów. Już w latach 20. XIX wieku powszechny był we Francji dogmat, że przemiany w sferze religii, filozofii, sztuki i literatury są ściśle związane ze zmianą stosunków politycznych i społecznych. W marksistowskiej historiozofii związek ten został wyrażony w sposób jeszcze bardziej radykalny przez swoistą ekonomizacją myślenia oraz gruntownie usystematyzowany, dzięki podporządkowaniu myślenia - również tego o zmianach społecznych i politycznych - ekonomii jako stałemu punktowi odniesienia. Taki typ materialistycznego wyjaśniania uniemożliwia traktowanie ideologicznych zjawisk w sposób wyizolowany, ponieważ są one zawsze „refleksem", „odzwierciedleniem", „wyrazem" stosunków ekonomicznych. Dlatego materializm dziejowy konsekwentnie posługuje się psychologicznym wyjaśnieniem, a - w swojej wulgarnej formie - zwykłą techniką podejrzeń. To właśnie ze względu na swój przemożny racjonalizm może bardzo łatwo przekształcić się w całkiem irracjonalną koncepcję historii, ponieważ wszelkie formy myśli ludzkiej chce traktować jako funkcję i emanację witalnych procesów. W ten sposób Georges Sorel świadomie próbował łączyć filozofię życia Bergsona z ekonomicznym ujęciem historii Marksa, dając podstawę koncepcji socjalizmu anarcho-syndykalistycznego. Spirytualistyczne wyjaśnianie materialnych procesów oraz materialistyczne tłumaczenie duchowych fenomenów opiera się na tym samym poszukiwaniu związków przyczynowych. Jeden i drugi punkt widzenia dekretuje wpierw istnienie dwóch przeciwstawnych sfer po to, by je później całkowicie unieważnić, redukując jedną sferę do drugiej. Taki sposób postępowania musi z konieczności wyrodzić się w formę własnej karykatury. Skoro na przykład Engels uważał, że dogmat predestynacji u Kalwina jest odzwierciedleniem bezsensownej i nieobliczalnej konkurencji w świecie kapitalizmu, to dlaczego nie uznać współczesnej teorii relatywizmu za wyraz stosunków panujących na rynku walutowym, wskazując w ten sposób jej ekonomiczne podstawy? Zwykle taki sposób wyjaśniania nazywa się dzisiaj socjologią jakiegoś pojęcia lub jego teorią. Tym jednak nie będziemy się tu zajmować. Czym innym jest natomiast taka metoda socjologiczna, gdzie dla pewnych idei i form intelektualnych próbuje się ustalić typowy krąg osób, które ze względu na swoje społeczne położenie dochodzą do określonych postaw ideowych. Kiedy Max Weber wyjaśnia zróżnicowanie rzeczowych obszarów prawa przez fakt wykształcenia się kręgu ludzi posiadających wiedzę prawniczą, kadry urzędników stojących na straży prawa i prawnej elity,25 wówczas mamy do czynienia z socjologią pojęć prawnych w tym drugim sensie. Socjologiczna „charakterystyka danego kręgu osób, które zawodowo zajmują się kształtowaniem prawa" determinuje określone metody postępowania oraz przykłady stosowane w prawnej argumentacji. Ale nawet takiego ujęcia nie można jeszcze nazwać socjologią jakiegoś prawnego pojęcia. Przypisanie pojęcia określonej grupie społecznej to psychologia, wskazanie pewnego rodzaju motywacji w ludzkim działaniu. Jest to już co prawda problem socjologiczny, nie jest to jednak socjologia pojęcia. Jeżeli zastosujemy taką metodę do duchowych fenomenów, wówczas będziemy je tłumaczyć środowiskowo lub po prostu w kategoriach „psychologii" ducha, którą lepiej znamy pod postacią socjologii określonych typów - biurokraty, prawnika, mianowanego przez państwo profesora. W ten sposób moglibyśmy stworzyć socjologię Heglowskiego sytemu. Określilibyśmy ją jako filozofię uprawianą przez zawodowego docenta, któremu ekonomiczne i społeczne warunki umożliwiły uświadomienie sobie istnienia absolutnej świadomości dzięki kontemplatywnemu namysłowi, to znaczy umożliwiły mu zawodowe uprawianie filozofii. Naukę o prawie Kelsena moglibyśmy uznać za ideologię stworzoną przez prawnego biurokratę, który pracował w różnych warunkach politycznych i dlatego stosując relatywistyczny ogląd każdej formy władzy starał się systemowo uporządkować podsuwane mu pozytywne reguły i przepisy. To właśnie byłaby owa socjologia duchowych fenomenów. Przypominałaby ona bardziej literaturę piękną. Społecznopsychologiczny „portret" Hegla lub Kelsena niewiele różniłby się w swej strukturze od literackoduchowej krytyki, którą możemy znaleźć chociażby u Saint-Beuve'a. Czymś zupełnie innym jest socjologia pojęcia, którą tu proponuję i która daje szansę naukowego podejścia do pojęcia suwerenności. Polega ona na tym, aby wyjść poza granice prawnych pojęć wynikających wyłącznie z praktycznych, doraźnych interesów środowiska prawnego i znaleźć ostateczną, radykalnie systemową strukturę pojęć, którą można byłoby porównywać ze społeczną strukturą danej epoki i jej pojęciowymi przekształceniami. Nie ma tutaj znaczenia fakt, czy ideał radykalnej pojęciowości jest wyrazem pewnej społecznej rzeczywistości czy też odwrotnie, czy społeczna rzeczywistość bierze się z określonego sposobu myślenia, a tym samym także działania. Mamy tutaj raczej do czynienia z duchową, ale i substancjalną tożsamością dwóch sfer. Dlatego tezy, zgodnie z którą na przykład XVII-wieczna monarchia potraktowana została jako polityczna realność „odzwierciedlająca" Kartezjańskie pojęcie Boga, nie uznamy za dobry przykład socjologii pojęcia suwerenności. Natomiast zgodzimy się z takim poglądem, który mówi, że historyczno-polityczna treść monarchii odpowiadała stanowi świadomości ludzi w Zachodniej Europie w owych czasach, a prawna forma tej historycznej i politycznej rzeczywistości wyrażała się w pojęciu, którego struktura zgadzała się ze strukturą pojęć metafizycznych. W tym sensie możemy mówić o socjologicznym ujęciu pojęcia suwerenności. Przez zestawienie z panującym wówczas światopoglądem monarchia staje się zjawiskiem tak samo oczywistym i zasadnym jak dzisiaj demokracja. Tak więc warunkiem socjologicznego podejścia do prawnych pojęć staje się postulat radykalnej pojęciowości, który prowadzi nas do poszukiwań w sferze metafizyki i teologii. Metafizyczny obraz świata, właściwy dla każdej epoki, ma taką samą strukturę co odnosząca się do niego forma politycznej organizacji. Ustalenie takiej tożsamości jest właśnie socjologicznym ujęciem pojęcia suwerenności. Metoda ta potwierdza przekonanie, któremu Edward Caird dał wyraz w książce o Auguście Comte, iż metafizyka jest najbardziej czytelnym i najmocniejszym wyrazem danej epoki. Zasada naśladowania niepodważalnych praw Boskich (Imiter les décrets immuables de la Divinité) była ideałem prawnego życia w państwie XVII-wiecznego racjonalizmu. U Rousseau, w którego tekście Ekonomia polityczna16 ideał ów został sformułowany, polityzacja pojęć teologicznych jest, szczególnie w przypadku pojęcia suwerenności, tak uderzająca, że nie mogło to umknąć uwagi chyba żadnego z wytrawnych znawców jego politycznego pisarstwa. Boutmy stwierdza: „Rousseau przenosi ideę Boga z filozofii na osobę suwerena w państwie: suweren może wszystko zrobić, ale nie może chcieć niczego złego".27 O tym, że w XVII-wiecznej nauce o państwie monarcha utożsamiany jest z Bogiem i zajmuje w państwie podobne miejsce do tego, które przynależy Bogu w świecie zgodnie z systemem kartezjańskim, pisał już Atger: „Władca tworzy rzeczywistość państwa przez ciągłą kreację. Jest kartezjańskim Bogiem przełożonym na język polityczny".28 W Rozprawie o metodzie Rousseau, Ekonomia polityczna, w: Trzy rozprawy z filozofii społecznej, tłum. i oprać. Henryk Elzenberg, Warszawa 1956. 27 Emile Boutmy, Annales des sciences politiąues, 1902, s. 418. 28 Frederic Atger, Essaisur 1'histoire des doctrines du contrat social, 1906, s.136. 26 znajdziemy bardzo pouczający przykład na to, że mamy tutaj do czynienia z całkowicie psychologiczną (dla fenomenologów na pewno także fenomenologiczną) tożsamością zachodzącą między wyobrażeniami metafizycznymi, politycznymi i socjologicznymi, postulującą także suwerena jako osobową jedność i ostatecznego sprawcę. Rozprawa o metodzie stanowi dokument nowego racjonalistycznego ducha, który wobec niezliczonych wątpliwości spokój i pewność odnajduje w nieomylnym posługiwaniu się rozumem. „Miałem pewność posiłkowania się we wszystkim rozumem" - pisze Kartezjusz.29 Na co przede wszystkim zwracamy uwagę w pierwszym momencie? Na to, że dzieła wielu mistrzów nie są nigdy tak doskonałe jak dzieło jednego. Dom i miasto powinny być dziełem „tylko jednego architekta"; najlepsza konstytucja może być stworzona tylko przez jednego mądrego prawodawcę – we wszystkich tych przykładach chodzi o „inwencję jednego ducha"30; w końcu przecież światem rządzi jeden Bóg. „Tak jak Bóg ustanawia w świecie prawo naturalne, tak król ustanawia prawa w swoim królestwie", stwierdza Kartezjusz w liście do Mersenne'a. Ta myśl zdominowała XVII i XVIII stulecie. Za sprawą tej właśnie idei Hobbes - niezależnie od decyzjonistycznego charakteru swej filozofii państwa - pomimo ewidentnego nominalizmu i upodobania do nauk ścisłych, pomimo zredukowania indywiduum do atomu, wprowadza do swej teorii wątki personalistyczne, postuluje istnienie ostatecznej, konkretnej instancji, a samemu państwu, Lewiatanowi, nadaje postać wielkiej osoby. Nie jest to wcale żaden przejaw antropomorfizmu Hobbesa, lecz metodologiczna i systemowa konieczność wynikająca z jego koncepcji prawa. Obraz architekta i budowniczego świata zawiera wszakże niejasność związaną z pojęciem przyczynowości. Budowniczy świata jest jednocześnie sprawcą i prawodawcą - jest autorytetem, który daje podstawy dla wszelkich uzasadnień. W czasach oświecenia aż do rewolucji francuskiej ów budowniczy świata i budowniczy państwa był także prawodawcą (législateur). Od tamtych czasów polityczne idee zdominowane zostały całkowicie przez charakterystyczny dla nauk pozytywnych sposób myślenia, który wyparł prawno-etyczne argumenty, często przywoływane jeszcze w dobie oświecenia. Powszechność obowiązywania reguły prawnej utożsamiono z pozbawionym jakichkolwiek wyjątków systemem pozytywnych reguł natury. Suweren, który zgodnie z deistyczną wizją świata, był kimś w rodzaju budowniczego wielkiej maszyny, przestał być w ogóle potrzebny. Maszyna działa już sama. Począwszy od Leibniza i Malebranche'a metafizyka opierała się na mocnym przekonaniu, że w świecie mamy do czynienia z Boską wolą wyrażoną jedynie w kwestiach generalnych, a nie jednostkowych. U Rousseau wola powszechna tożsama była. z wolą suwerena; jednocześnie rozumienie powszechności zyskuje ilościowy charakter, co w praktyce oznacza, że suwerenem może być tylko lud. W ten sposób zagubione zostają decyzjonistyczne i personalistyczne elementy pojęcia suwerenności. Wola ludu jest zawsze słuszna, lud tworzy sprawiedliwe prawo. „Jakkolwiek lud wyraża swoją wolę, wystarcza, że ją wyraża; wszystkie formy jego woli są dobre, jego wola zawsze stanowi najwyższe prawo" (Emmanuel Sieyes). Konieczność, która powodowała, że lud zawsze pragnął tego, co właściwe, miała wszakże zupełnie inny charakter niż konieczność, która czyniła właściwymi rozkazy wydawane przez suwerena-osobę. Decyzja absolutnego monarchy rozstrzygała walkę między sprzecznymi interesami i wrogimi koalicjami, dzięki temu gwarantowała jedność państwa. Natomiast jedność ludu nie ma już tego decyzjonistycznego charakteru; jest jednością organiczną, a wraz z pojawieniem się świadomości narodowej pojawia się również idea państwa jako organicznej całości. W ten sposób teistyczne i deistyczne pojęcie Boga znika z politycznej metafizyki. Oczywiście tu i ówdzie zachowują się jeszcze w polityce pewne szczątkowe formy teologicznego myślenia. Na przykład w Ameryce pod postacią roztropnej i pragmatycznej wiary w to, że głos ludu jest jednocześnie głosem Boga. To właśnie ta wiara umożliwiła w 1801 roku zwycięstwo Jeffersonowi. W opisie amerykańskiej demokracji Tocqueville'a znajdziemy uwagę, że demokratyczna idea zakłada, iż lud znajduje się jakby ponad całym państwowym bytem, niby Bóg ponad światem; lud jest przyczyną i celem wszystkich rzeczy, wszystko bierze od niego początek i w nim znajduje swój koniec. Jednak współczesny uczony, taki jak Kelsen, będzie rozumiał demokrację w zupełnie inny sposób, jako wyraz relatywistycznej, wolnej od wszelkich personalistycznych elementów naukowości. Jego pogląd na demokrację jest prostym wynikiem ewolucji, jaką w XIX wieku przeszła polityczna teologia i metafizyka. XVII-wieczne i XVIII-wieczne pojęcie Boga zakładało, że Stwórca jest transcendentny wobec świata; podobnie ówczesna filozofia polityczna wychodziła z przekonania, iż suweren jest transcendentną siłą wobec państwa. Wiek. XIX został natomiast prawie całkowicie opanowany przez ideę immanencji. Wszystkie koncepcje tożsamości, które pojawiają się w XIX-wiecznych doktrynach politycznych i państwowo-prawnych, opierają się tej jednej idei – dotyczy to i demokratycznej koncepcji tożsamości rządzących z rządzonymi, i organicznej koncepcji państwa z charakterystycznym dla niej przekonaniem o tożsamości państwa i suwerenności, dotyczy także nauki o państwie i prawie Krabbego, zakładającej tożsamość suwerenności i porządku prawnego, a w końcu także teorii Kelsena o tożsamości państwa i porządku prawnego. Po tym jak pisarze doby kontrrewolucji rozwinęli szczególny rodzaj teologii politycznej, radykalni przeciwnicy wszelkiego istniejącego porządku świadomie zwrócili ostrze swej ideologicznej krytyki przede wszystkim przeciwko wierze w Boga, którą uznali za najbardziej ekstremalny i podstawowy wyraz wiary we władzę i jedność. Pod wyraźnym wpływem nauk Augusta Comte'a Proudhon podjął swoją krucjatę przeciwko Bogu. Bakunin przeniósł tę walkę na jeszcze wyższy poziom nienawiści i fanatyzmu. Zwalczanie przekazywanej z pokolenia na pokolenie religijności może oczywiście mieć różne polityczne i społeczne motywy: na przykład niechęć do konserwatywnej postawy Kościoła i łączenia autorytetu tronu i ołtarza, fakt społecznego „zdeklasowania" znacznej liczby wielkich pisarzy oraz to, że w XIX wieku powstaje sztuka, która wyraża frustrację niekiedy naprawdę genialnych twórców, brutalnie odtrąconych przez świat mieszczaństwa. Często wciąż w niedostatecznym stopniu uwzględnia się te wszystkie społeczne okoliczności buntu przeciwko zastanemu porządkowi. W XIX wieku mamy bez wątpienia do czynienia z wyraźną tendencją - wraz ze wzrostem liczby ludzi wykształconych destrukcji ulegają wyobrażenia transcendencji i zostają zastąpione albo przez jakiś rodzaj panteistycznej immanencji, albo przez jakąś formę pozytywistycznej obojętności na metafizykę. Filozofia immanencji, która najdoskonalszy wyraz znajduje w systemie Heglowskim, może zachować pojęcie Boga, pod warunkiem jednak, że Bóg zostaje, jeśli można tak powiedzieć, wchłonięty przez świat, a prawo i państwo stają się wytworami immanentnej obiektywności. W ekstremalnym przypadku prowadzi to do ateizmu. Niemiecka lewica heglowska była chyba najbardziej świadoma tej zależności. To ona przecież głosiła konieczność zdetronizowania Boga przez człowieka i pod tym względem nie była wcale mniej radykalna od Proudhona. Marks i Engels zawsze rozumieli, że wyobrażenie ludzkości, która wraz z postępem staje się coraz bardziej świadoma samej siebie, musi w końcu doprowadzić do anarchizacji wolności. Szczególnie znacząca jest tu wypowiedź młodego Engelsa, który całkowicie intuicyjnie stwierdza w jednym ze swych wcześniejszych tekstów, że „istota państwa, jak i religii, jest leję ludzkości przed samą sobą". Jeżeli spojrzymy na rozwój XIX-wiecznej teorii państwa z perspektywy historii idei, zauważymy dwa charakterystyczne elementy: po pierwsze usunięcie wszelkich teistycznych i transcendentnych wyobrażeń oraz upowszechnienie się całkiem nowego pojęcia legitymizacji. Tradycyjne pojęcie legitymizacji z oczywistych względów przestaje być w XIX wieku zrozumiałe. Ani jego prywatno-prawna, patrymonialna wersja z czasów restauracji, ani odniesienie go do sentymentalnych, pietystycznych więzi nie mogło dotrzymać kroku procesowi rozwoju. Ostatnia poważna próba stworzenia 1 systemowej koncepcji państwa opartej na teistycznych założeniach to filozofia N prawa Stahla. Od 1848 roku mamy do czynienia już prawie wyłącznie z pozytywną nauką o państwie - przy czym określenie „pozytywna" często skrywało zwykłą bezradność nauk prawnych wobec metafizyki. Nauki te utożsamiały wszelką władzę z konstytucyjną władzą ludu, a to oznaczało zastąpienie zasady monarchii przez demokratyczną koncepcję legitymizacji. Dlatego tak wielkie znaczenie ma dla nas uwaga jednego z ważniejszych reprezentantów decyzjonizmu i wybitnego przedstawiciela katolickiej filozofii państwa, Donoso Cortésa, który w obliczu rewolucji 1848 roku stwierdził koniec epoki rojalizmu. Nie można mówić o idei monarchii, kiedy nie ma już monarchów z prawdziwego zdarzenia. W tym sensie nie ma już także pojęcia legitymizacji, związanego z ideą monarchii. Dlatego Cortes widzi tylko jedno rozwiązanie - dyktaturę. Jest to wniosek, do którego wcześniej doszedł Hobbes, chociaż jego decyzjonizm przeniknięty był matematycznym relatywizmem. Auctoritas non veritas facit legem. Dotąd nie powstała jeszcze żadna wyczerpująca praca na temat decyzjonizmu, a i sama postać Donoso Cortesa nie doczekała się jeszcze godnej analizy. Przy okazji naszych rozważań można jedynie nadmienić, że teologiczna refleksja Donoso Cortesa mieści się w tradycji myśli średniowiecznej, której struktura jest na wskroś prawna. Wszystkie jego spostrzeżenia, wszystkie argumenty są zatem w swej najgłębszej istocie rezultatem refleksji nad fenomenem prawa. Dlatego z punktu widzenia jego filozofii prawa nie ma nic bardziej obcego niż ów matematyczny, pozytywistyczno-naukowy styl myślenia; podobnie jak dla XIX-wiecznych pozytywnych nauk prawnych zupełnie niezrozumiały był decyzjonizm oraz wnioski płynące z tradycji nauk prawnych, odwołujących się bezpośrednio do fenomenu osobowej decyzji. 30 Ren Descartes, Rozprawa o metodzie, tłum. Wanda Wojciechowska, Warszawa 1988, s.25 30 We, s. 14 i nast. We ber, Rechtssoziologie, II, § 1. 22 Kelsen, Der soziologische und der juristische Staatsbegriff, s. 208. 23 Zwracam na to uwagę w mojej książce Die Diktatur, s. 44, 105, 194. 24 „Archiv fiir Sozialwissenschaften", 1920, s. 84. s. 191-216 POJĘCIE POLITYCZNOŚCI Pojęcie państwa zakłada pojęcie polityczności. Pod pojęciem państwa rozumiemy dziś polityczny status narodu, zorganizowanego na określonym, zamkniętym terytorium. Jest to naturalnie tylko ogólny opis tego, czym jest państwo, a nie jego dokładna definicja. Tam, gdzie chodzi o istotę polityczności, dokładna definicja państwa nie jest potrzebna. Pozostawmy więc na boku kwestię, czym w istocie jest państwo - czy jest podobne do maszyny czy raczej do organizmu, czy jest jak osoba ludzka czy jak zwykłe urządzenie, czy jest tożsame ze społeczeństwem czy ze wspólnotą, czy jest jak fabryka, czy jak ul, a może jest zwykłym zbiorem reguł postępowania. Wszystkie te określenia i przenośnie narzucają już pewną interpretację i strukturę, z góry nadając sens i uprzedzając wszelkie wyjaśnienia. Dlatego nie mogą posłużyć za punkt wyjścia prostego, elementarnego objaśnienia polityczności. Państwo, zgodnie z faktycznym znaczeniem tego słowa, ale również jako zjawisko historyczne, jest szczególnym stanem narodu. W decydującym przypadku jest to stan miarodajny i dlatego, w przeciwieństwie do statusu indywidualnego lub kolektywnego, jest stanem samym w sobie. Więcej na razie powiedzieć się nie da. Wszelkie skojarzenia związane z wyobrażeniami statusu i narodu nabierają sensu dopiero dzięki polityczności. Byłyby więc całkiem zrozumiałe, gdyby polityczność została fałszywie zinterpretowana. Rzadko można spotkać prostą definicję polityczności. Najczęściej polityczność pojawia się w znaczeniu negatywnym jako opozycja do różnych pojęć; na przykład jako element antytezy polityka i gospodarka lub polityka i moralność, czy polityka i prawo. W obrębie samego prawa bywa natomiast przywoływana jako element antytezy polityka i prawo cywilne.12 Takie negatywne, najczęściej polemiczne przeciwstawienie pojęć może w konkretnej sytuacji i zależnie od kontekstu doprowadzić do precyzyjnego wyjaśnienia jakiejś jednej kwestii nie może być definicją konkretnego specyficznego zjawiska. Określenie „polityczne” jest często traktowane jako synonim określenia „państwowe” W każdym razie kojarzone jest z państwem.13 W takim przypadku państwo staje się zjawiskiem 12 Opozycja prawa i polityki często pokrywa się z opozycją prawa cywilnego i publicznego, np. Johann Kaspar Bluntschli, Allgemeines Staatsrecht, I, 1868, s. 219-„Własność jest pojęciem prawa prywatnego i nie ma politycznego charakteru"! Polityczne znaczenie tej antytezy szczególnie wyraźnie pojawiło siew 1925 i 1926 roku przy okazji debaty na temat wywłaszczenia panujących wcześniej w Niemczech książęcych rodzin. Jako przykład może posłużyć zdanie z przemówienia posła Dietricha (posiedzenie Reichstagu z 2 grudnia 1925 roku, Berichte, 4717): „Naszym zdaniem nie chodzi tutaj o kwestię z zakresu prawa cywilnego, lecz o problem polityczny" (oklaski w ławach Demokratów i w lewej części sali). 13 Również w tych definicjach polityczności, dla których pojęcie „władzy" jest rozstrzygające, władza ta ma najczęściej charakter władzy państwowej - np. u Maxa Webera - jako dążenie do udziału we władzy lub wpływ politycznym, a polityczność okazuje się treścią państwa. Ten zaklęty krąg pojęć nie może jednak posłużyć nam za zadowalające wyjaśnienie kwestii, która nas zajmuje. W prawniczej literaturze fachowej znajdziemy wiele opisów polityczności, które, jeżeli nie mają ewidentnie polemicznego i polityczne charakteru, odwołują się do praktycznej i technicznej strony prawnych i administracyjnych decyzji podejmowanych w poszczególnych przypadkach. Swój sens zyskują zatem dzięki temu, że bez zastrzeżeń z góry istnienie państwa, w ramach którego mają funkcjonować. I tak na przykład w ramach prawa o stowarzyszeniach mamy do czynienia z orzecznictwem i literaturą prawną, które dotyczą „politycznych stowarzyszeń” lub „zgromadzeń politycznych".14 We francuskim prawie administracyjnym zaczęto posługiwać się pojęciem motywu politycznego (mobile politique), aby odróżnić „polityczne" akty wydawane przez rząd (actes de gouvernement) od „niepolitycznych" rozporządzeń urzędów i wyłączyć je spod kontroli sądów administracyjnych.15 na podział władzy, czy to między państwami, czy między różnymi grupami ludzi w ramach państwa; lub jako , „kierowanie lub wywieranie wpływu na kierowanie związkiem p o 1 i t y c z n y m, a więc w dobie współczesnej - państwem" [Polityka jako zawód i powołanie, tłum. Andrzej Kopacki, Kraków-Warszawa 1998, s. 56]; lub zgodnie z tezą {Parlament und Regierung im neugeordneten Deutschland, 1918, s. 51), że „istotą polityki jest walka i agitacja, prowadzona przez członków związku oraz ich sympatyków". Heinrich Triepel (Staatsrecht und Politik, 1927, s. 16) stwierdza, że „jeszcze kilkadziesiąt lat temu utożsamiano politykę z nauką o państwie [...] I tak na przykład Waitz uważał, że polityka polega na naukowym rozpoznaniu panujących w państwie stosunków z uwzględnieniem zarówno historycznego rozwoju państwa, jak i jego współczesnych warunków i potrzeb". Następnie Triepel ze zrozumiałych względów całkiem słusznie krytykuje pozornie apolityczny, „całkowicie" naukowo-prawny sposób rozumowania szkoły Gerbera i Labanda oraz próby jej kontynuowania w okresie powojennym przez Kelsena. Triepel nie rozumiał jednak do końca stricte politycznego znaczenia postulatu „apolitycznej czystości" nauk prawnych, ponieważ sam utożsamiał jeszcze określenie "polityczny" z „państwowym". W rzeczywistości, o czym będzie niejednokrotnie mowa, chodzi tutaj o typowy i coraz częstszy sposób uprawiania polityki, polegający na tym, że przeciwnika określa siew kategoriach politycznych, natomiast własna pozycja przedstawiana jest jako apolityczna, tj. naukowa, słuszna, obiektywna, bezstronna, itp. 14 W §3 ust. 1 ustawy o związkach i stowarzyszeniach w Niemieckiej Rzeszy (kwietnia 1908 roku czytamy, że związek polityczny „to taki związek, który za cel stawia sobie wpływanie na sprawy polityczne". W praktyce przez sprawy polityczne rozumie się zwykle kwestie związane z utrzymaniem lub zmianą organizacji państwa, z możliwością wpływania na funkcjonowanie struktur państwowych wiązanych z nimi stowarzyszeń o charakterze publicznym. W takim ujęciu spraw politycznych kwestie polityki, państwa i życia publicznego całkowicie się wnikają. Do 1906 roku (wyrok sądu drugiej instancji z 12 lutego 1906 roku) w państwie pruskim traktowano działalność Kościołów i związków religijnych, nawet rekolekcje kościelne, jako wpływanie na bieg spraw publicznych, a w każdym razie jako mieszanie się do nich. Uznanie przez prawo, że problemy religijne, kulturalne, społeczne lub jakiekolwiek inne nie są problemami państwa oznacza de facto, że państwu odbiera się władzę nad pewnymi obszarami życia, które stają przedmiotem wpływów i interesów określonych grup i organizacji. Sięgając do XIX-wiecznego słownika, powiedzielibyśmy, że „społeczeństwo" usamodzielniwszy się występuje wobec państwa jako równorzędny podmiot. Skoro więc zgodnie z obowiązującą teorią państwa, nauką o prawie i przyjętym powszechnie rozumieniem pojęć, polityczne równa się państwowe, wówczas można wyciągnąć wniosek (logicznie niepoprawny, lecz w praktyce najwyraźniej nieunikniony), że wszystko co niepaństwowe, a więc w tym sensie wszystko, co społeczne, jest niepolityczne! Częściowo wniosek ten opiera się na naiwnym błędzie, będącym doskonałą ilustracją teorii Yilfredo Pareto o rezyduach i derywatach (Traité de sociologie générale, wydanie francuskie z 1917 i 1919,1, s. 450 i nast., II, s. 785 i nast.). Jednak mamy tutaj także do czynienia z bardzo wygodnym, praktycznym i wyjątkowo skutecznym środkiem walki politycznej z państwem i jego porządkiem. 15 Gastona Jeze'a (Les principes generaia du droit administratif, I, wyd. trzecie '25, s. 392) cale to rozróżnienie jest tylko kwestią polityczną. Także zob. R. Ali-Ue contróle juridictionnel de I 'administration, Paris 1926, s. 70 i nast.; Rudolf Smend, Diepolitische Gewalt im Verfassungsstaat unddas Problem der Staats-"''Tiibingen 1923, s. 16; także Verfassung und Verfassungsrecht, 1928, s. 103, > '54 oraz raport opublikowany przez Institut International de Droit Public ; tamże raporty R. Launa i P. Dueza. W raporcie Dueza (s. 11) znajdziemy interesującą definicję specyficznie politycznego aktu rządowego (acte de y^ewent), ważną ze względu na przedstawione przeze mnie kryterium poli-°ści (różnicę między przyjacielem i wrogiem). Definicja ta pochodzi od Du-l.,w tamtym okresie wielkiego twórcy teorii aktów rządowych"), z Traite de "dninistratij'appliąue, t. V, s. 128: „Podstawą aktu rządowego jest cel, jaki sobie stawia jego autor. Akt, którego celem jest obrona społeczeństwa jako takiego lub reprezentowanego przez rząd, akt skierowany przeciwko nieprzyjaciołom wewnętrznym lub zewnętrznym, występującym otwarcie lub w ukryciu, faktycznym lub prawdopodobnym, oto akt 194 Tego rodzaju określenia, tworzone dla potrzeb praktyki prawnej, pozwalają jedynie skutecznie odróżniać od siebie rozmaite zjawiska prawne zachodzące w państwie. Natomiast same nie dają żadnej ogólnej definicji polityczności; odnoszą się wyłącznie do państwa i sfery jego działalności - i to wystarczy, przynajmniej dopóki można zakładać, że państwo i jego instytucje są czymś oczywistym i trwałym. Również ogólne określenia polityczności, które odsyłają nas wprost do pojęcia „państwa”, są zrozumiałe i naukowo uzasadnione, o ile państwo pozostaje jednoznacznie określonym tworem, który w oczywisty sposób odróżnia się od niepaństwowych, a zatem i „niepolitycznych" związków i stowarzyszeń - a więc, o ile państwo posiada monopol na polityczność. Taki monopol rzeczywiście istniał kiedyś, na przykład w XVIII wieku, kiedy państwo nie musiało konkurować ze „społeczeństwem" lub przynajmniej (jak w Niemczech w XIX i w początkach XX wieku) sprawowało n a d nim stabilną i niepodzielną władzę. Tymczasem twierdzenie, że państwowe to to samo, co polityczne, jest w takim samym stopniu błędne i mylące, co przekonanie o tym, że państwo i społeczeństwo przenikają się wzajemnie, gdy wszystkie sprawy należące kiedyś do państwa zostają uznane za sprawy społeczne i odwrotnie wszystkie dotąd wyłącznie społeczne problemy nabierają nagle ( wowego znaczenia -jak to się dzieje w każdej demokratycznie zor-. wanej społeczności. W wyniku nakładania się sfery państwa i spo-eństwa zanikają „neutralne" dotąd obszary, takie, jak religia, kultu-dukacja czy gospodarka; przestają być „neutralne", to jest: nie-pań-I owe i nie-polityczne. Przeciwieństwem tak rozumianej neutralizacji S Upolitycznienia istotnych dziedzin życia jest państwo totalne, a więc ństwo, które jest tożsame ze społeczeństwem. Państwo totalne koloni-je każdą dziedzinę i każdy obszar życia. W takim państwie wszystko jest przynajmniej potencjalnie polityczne, a odwołania do państwa „je pozwalają już wyróżnić żadnej specyficznej cechy „polityczności". Państwo absolutystyczne jako wytwór XVIII wieku przekształciło się najpierw w XIX-wieczne państwo neutralne (to znaczy państwo odrzucające politykę interwencjonizmu), aby w XX wieku przyjąć w końcu formę państwa totalnego.165 Demokracja unieważnia wszystkie typowe dla XIX-wiecznego liberalizmu różnice oraz wszystkie cechy właściwe dla procesu odpolitycznienia i, przeciwstawiając społeczeństwo państwu (a więc zjawiska społeczne zjawiskom politycznym), przezwycięża charakterystyczne dla XIX wieku opozycje i podziały, takie jak: religijny (wierzący) jako przeciwieństwo politycznego, rządowy we właściwym sensie tego słowa". Różnica między aktami rządowymi i zwykłymi aktami administracyjnymi (actes de sim-ple administratioń) staje się jeszcze bardziej znacząca za sprawą debaty we francuskim Zgromadzeniu Narodowym w czerwcu 1851 roku, której tematem była parlamentarna odpowiedzialność prezydenta republiki. Wówczas to sam prezydent chciał przejąć właściwą odpowiedzialność polityczną, to znaczy odpowiedzialność za decyzje rządu; por. Esmein-Nezard, Droit constitutionnel, wyd. siódme, s. 234. Podobne rozróżnienie znajdziemy w art. 59 par. 2 konstytucji pruskiej, określającym kompetencje tzw. „ministerstwa spraw bieżących", gdzie sprawy bieżące oznaczały akurat sprawy polityczne; por. StierSomlo „Archiv des offentli-chen Rechts", t. 9 (1925), s. 233; Ludwig Waldecker, Kommentarzur Preufiischen Verfassung, wyd. drugie, 1928, s. 167, oraz decyzja Sądu Najwyższego Niemieckiej Rzeszy z 21 listopada 1925. W tym przypadku ostatecznie zrezygnowano z wyraźnego oddzielenia spraw bieżących (niepolitycznych) od spraw innych (politycznych). Tekst Alberta Schaffle, Uber den wissenschaftlichen Begriff der Politm, „Zeitschrift fur die Gesamte Staatswissenschaft", t. 53 (1897) jest w całości oparty na przeciwstawieniu spraw bieżących (=administracja) sprawom politycznym, a Mannheim w Ideologii i utopii uczynił z tego podziału punkt wyjścia swej ana ij [por. wyd. poi., tłum. Jan Miziński, Lublin 1992]. Na podobnej zasadzie można oddzielić prawo jako urzeczywistnioną politykę od samej polityki, która jes urzeczywistnionym jeszcze prawem - w pierwszym przypadku mamy do czy nia z pewnym ugruntowanym stanem, a w drugim z dynamicznym procesem. 16 Carl Schmitt, Der Hutter der Verfassung, Tubingen 1931, s. 78-79. kulturalny jako przeciwieństwo politycznego, gospodarczy jako przeciwieństwo politycznego, prawny jako przeciwieństwo politycznego, naukowy jako przeciwieństwo politycznego oraz wiele innych, polemicznych, a więc z istoty swej politycznych opozycji. Wnikliwi myśliciele XIX-wieczni od razu pojęli znaczenie owej zmiany. W Weltgeschichtliche Betrachtungen Jacoba Burckhardta (pisanych około roku 1870) znajdziemy znamienną uwagę na temat demokracji: „Światopogląd demokratyczny jest jak wielka rzeka, w której mieszają się wody wszystkich dopływów; zmienia się zależnie od pochodzenia swych wyznawców. W jednym wszakże demokracja jest konsekwentnie jednorodna - władza państwa nad Jednostką nigdy nie jest dla niej wystarczająca. Dlatego w demokracji zaciera się w końcu różnica między państwem i społeczeństwem, w ręce państwa zostaje oddane to wszystko, czego, jak się przypuszcza, społeczeństwo robić nie będzie. Wszystkie sprawy stają się przedmiotem dyskusji i znajdują się w ciągłym ruchu. W końcu zaś poszczególne kasty mogą domagać się prawa do pracy i utrzymania”. s. 198Chcąc określić pojęcie polityczności , trzeba najpierw ustalić i opisać specyficzne, polityczne kategorie. Polityczność ma bowiem własne kategorie, które wobec różnych, względnie samodzielnych obszarów ludzkiego myślenia i działania, zwłaszcza zaś wobec moralności, estetyk' i ekonomii, dają się zastosować tylko w szczególny dla siebie sposóh Dlatego polityczność opiera się na specyficznym dla niej podstawowym rozróżnieniu, do którego sprowadzić można wszystkie działania polityczne. Załóżmy, że w obszarze moralności najbardziej podstawowym rozróżnieniem jest podział na dobro i zło, w estetyce na piękno i brzydotą, w ekonomii na zysk i stratą lub na to, co opłacalne i nieopłacalne Pojawia się zatem pytanie, czy istnieje też takie przekonujące rozróżnienie, które nie byłoby podobne ani analogiczne do pozostałych, lecz wręcz przeciwnie, byłoby niezależne i samodzielne i mogłoby służyć za jasne kryterium polityczności? Na czym takie rozróżnienie miałoby polegać? Specyficznie polityczne rozróżnienie, do którego można sprowadzić wszystkie polityczne działania i motywy, to rozróżnienie przyjaciela i wroga. Pozwala ono na takie określenie pojęcia, które daje nam jasne kryterium polityczności, ale zarazem nie jest ani jej wyczerpującą definicją, ani nie przesądza o jej treści. Nie istnieją inne kryteria różnicy między przyjacielem i wrogiem poza tymi, które przynależą ściśle do sfery polityczności. Jedynie przy tym zastrzeżeniu możemy powiedzieć, że kryteria polityczności są analogiczne do stosunkowo samodzielnych kryteriów, na których opierają się rozróżnienia w innych dziedzinach ludzkiego myślenia i działania - rozróżnienie na dobro i zło w moralności, piękno i brzydotę w estetyce i tak dalej. Specyficznie polityczne rozróżnienie między przyjacielem i wrogiem jest więc samodzielne nie w znaczeniu jakiegoś dodatkowego, autonomicznego obszaru. Jego samodzielność polega na tym, że nie daje się ono sprowadzić do żadnej różnicy czy różnic z innego obszaru ani się na nich nie opiera. Skoro nie można po prostu powiedzieć, że różnica między dobrem i złem jest taka sama jak różnica między pięknem i brzydotą lub tym, co ekonomicznie korzystne i niekorzystne, a więc nie można jednej różnicy zredukować do drugiej, to tym bardziej nie wolno mieszać i mylić z innymi przeciwieństwami różnicy między przyjacielem i wrogiem. Polityczne rozróżnienie to zdolność określenia najwyższego stopnia intensywności związku lub oddzielenia, stowarzyszenia (Assoziation) lub rozproszenia (Dissoziation). Różnica ta może być teoretyczna lub faktyczna, ale wcale nie musi pociągać za sobą innych, moralnych, estetycznych czy ekonomicznych różnic. Polityczny wróg nie musi być moralnie zły, estetycznie odpychający, ani też nie musi być postrzegany jako ekonomiczny konkurent. Z ekonomicznego punktu widzenia prowadzenie interesów z wrogiem może być czasami korzystne. W sensie egzystencjalnym on jest t ym i n n y m, jest o b c y i to w zupełności wystarcza, aby określić jego istotę. Dlatego w ekstremalnym przypadku może dojść do konfliktu, którego nie da się rozstrzygnąć za sprawą przyjętych z góry generalnych unormowań ani przez wyrok jakiejś trzeciej, a więc „niezaangażowanej", bezstronnej" osoby. Właściwy sposób rozpoznania i zrozumienia konfliktu, a tym samym prawo do współdecydowania i sądzenia, możliwe są wyłącznie za sprawą egzystencjalnego udziału i uczestnictwa. Ekstremalny przypadek konfliktu mogą rozstrzygnąć między sobą tylko sami jego uczestnicy. Każdy sam musi bowiem zadecydować, czy w przypadku konkretnego konfliktu inność obcego oznacza zanegowanie jego własnej formy egzystencji i czy, aby uratować swój własny sposób życia, trzeba obcego wypędzić lub zwalczyć. Psychologicznie wróg łatwo utożsamiany jest z tym, co złe i odpychające, każda bowiem różnica i każda jedność (przede wszystkim różnica i jedność polityczna jako najsilniejsze i najbardziej intensywne formy odrębności i związku) opiera się między innymi na użytecznym wykorzystaniu przeciwieństw o zasadniczym znaczeniu dla innych dziedzin życia. Nie narusza to w niczym ich autonomii. Dlatego to, co jest moralnie złe, estetycznie odpychające lub ekonomicznie szkodliwe, wcale nie musi być wrogie w sensie politycznym. Również odwrotnie, to, co moralnie dobre, estetycznie piękne i ekonomicznie korzystne nie staje się od razu przyjacielem w politycznym znaczeniu tego pojęcia. Egzystencjalna bliskość polityczności oraz jej autonomiczność uwidaczniają się już w samej tylko możliwości oddzielenia owego specyficznego podziału na przyjaciela i wroga od innych dziedzin życia, traktowania go jako czegoś samodzielnego. Pojęcia „przyjaciel" i „wróg" mają tu konkretny sens egzystencjalny, dlatego nie należy traktować ich jako metafor lub symboli, ani też utożsamiać z nazbyt często używanymi wyobrażeniami z dziedziny ekonomii i moralności. A już na pewno nie należy ujmować ich z perspektywy psychologii, w sensie prywatno-indywidualistycznym, jako wyrazu prywatnych uczuć i skłonności. Pojęcia te nie tworzą żadnej normatywnej ani też „czysto" duchowej opozycji. Liberalizm, w charakterystyczny dla siebie sposób rozdzielając sferę duchową i ekonomiczną (mowa o tym szerzej w rozdziale 8), spowodował, że często utożsamia się wroga z konkurentem w świecie interesów, a w świecie duchowym z oponentem w dyskusji. Jednak w ekonomii nie ma prawdziwych wrogów, są tylko konkurenci, a w świecie całkowicie moralnym i etycznym istnieją wyłącznie polemiści. Być może dla kogoś różnica między przyjacielem i wrogiem wyda się potworna, a fakt, że narody wciąż jeszcze jednoczą się wokół takich pojęć, niektórzy uważać będą za atawizm, pozostałość po czasach barbarzyństwa. Inni zaś będą mieli nadzieję, że pewnego dnia różnica między przyjacielem i wrogiem po prostu zniknie. Być może też ze względów wychowawczych należy udawać, że nie ma żadnych wrogów. Tym wszystkim nie będziemy się tu jednak zajmować. Nie chodzi nam bowiem o fikcje lub o normatywne postulaty, ale o faktyczną rzeczywistość i o realną możliwość pojawienia się różnicy między przyjacielem i wrogiem. Można podzielać lub nie owe nadzieje i wychowawcze skrupuły. Nie sposób jednak, zachowując zdrowy rozsądek, zaprzeczać, że narody jednoczą się wokół przeciwstawnych pojęć przyjaciela i wroga i że również dzisiaj to przeciwieństwo faktycznie zachowuje znaczenie dla każdego narodu jako politycznego bytu. Wróg nie jest więc konkurentem lub przeciwnikiem w sensie ogólnym. Wróg nie jest też prywatnym przeciwnikiem, którego nienawidzimy czy do którego czujemy osobistą antypatię. Wróg to walcząca lub co najmniej gotowa do walki, zorganizowana grupa ludzi, która stoi na drodze innej, podobnie zorganizowanej grupy. Wróg ma charakter wyłącznie publiczny, wszystko bowiem, co odnosi się do jakiejś zorganizowanej grupy ludzi, a w szczególności do narodu, ma sens publiczny. Wróg to hostis, a nie inimicus o szerszym znaczeniu, , a nie .9 Język niemiecki, podobnie jak inne języki, nie rozróżnia między „wrogiem" prywatnym i politycznym. Stąd bierze się tyle nieporozumień i błędów związanych z tym pojęciem. Często przytaczane zdanie „Miłujcie nieprzyjacioły wasze" (Mt 5,44 i Łk 6, 27) brzmi: „diligite inimicos vestros", , nie zaś diligite hostes vestros. O wrogu politycznym nie ma w tym fragmencie w ogóle mowy. W tysiącletniej historii wojen między chrześcijaństwem i islamem nigdy żaden chrześcijanin nie wpadł na pomysł, aby z miłości do Saracenów lub Turków wydać im na łup Europę, zamiast stanąć w jej obronie. Politycznego wroga nie trzeba wcale osobiście nienawidzić. To dopiero w sferze prywatnej postulat miłości wobec „wroga" ma sens. Przytoczony fragment Biblii nie zawiera propozycji zniesienia różnicy między dobrem i złem, ani między pojęciem piękna i brzydoty, a już w najmniejszym stopniu nie zachęca do porzucenia różnicy między przyjacielem i wrogiem. W każdym razie nie zaleca, aby kochać wrogów swojego narodu i wspierać ich w walce przeciwko własnym rodakom. U Platona, w piątej księdze Państwa, rozdz. XVI, różnica między , i jest bardzo silnie podkreślona, lecz jednocześnie zostaje połączona z innym przeciwieństwem między (wojna) a (bunt, rebelia, powstanie, wojna domowa). Dla Platona prawdziwą wojną jest tylko wojna między Hellenami i barbarzyńcami (którzy „z natury są wrogami"). Natomiast walki pomiędzy Hellenami to (przetłumaczona przez Otto Apelta jako „waśń, utarczka, niezgoda", w Ubersetzung der Philosophischen Bibliothek, t. 80, s. 208). Za tym rozróżnieniem kryje się przekonanie, że naród nie może toczyć wojny sam przeciwko sobie, a „wojna domowa" jest czymś w rodzaju samounicestwienia i nie może prowadzić do ustanowienia nowego państwa lub narodu. Jako komentarz do pojęcia hostis służą najczęściej wybrane fragmenty 50, 16 i 118 z Pomponiusza. Jednak najlepsza definicja hostis znajduje się w Lexicon totius Latiniatis Forrcelliniego, 1771, III, s. 320 i 511: Hostis is est cum quo publice bellum habemus... in quo ab inimico differt, qui est is, quocum habemus privata odia. Distingui etiam sic possunt, ut inimicus sit qui nos odit; hostis qui oppugnat. Polityczne przeciwieństwo to przeciwieństwo najmocniejsze, o najwyższym stopniu intensywności. Każda konkretna sytuacja różnicy jest tym bardziej polityczna, im bliżej jej do krytycznego punktu wyznaczającego granicę między przyjacielem i wrogiem. W r a m a c h państwa, czyli w zorganizowanej politycznej jedności, która jako całość sama podejmuje decyzje o tym, kto jest jej przyjacielem, a kto wrogiem, o b o k tej zasadniczej politycznej decyzji istnieją również liczne w t ó r n e „polityczne" rozstrzygnięcia, które czerpią z niej swoje uzasadnienie. Wróćmy na chwilę do opisanego w pierwszej części zjawiska łączenia określeń „polityczny" i „państwowy". W wyniku takiego połączenia przeciwstawia się na przykład działania „państwowo-polityczne" działaniom „partyjno-politycznym". Mówi się też o prowadzonej przez państwo polityce religijnej, edukacyjnej, komunalnej, społecznej itp. Jednak we wszystkich tych i w wielu innych przypadkach przeciwieństwo i antagonizm nadal pozostają konstytutywne dla pojęcia polityczności w ramach państwa.10 Polityczność jest tutaj naturalnie mocno złagodzona przez fakt istnienia państwa jako politycznej jedności, która obejmuje wszystkie wewnętrzne przeciwieństwa. Powstają dalsze, jeszcze słabsze i bardziej 9 Polityka społeczna pojawia się dopiero wtedy, kiedy jakaś klasa społeczna o politycznym znaczeniu sprecyzuje i postawi swoje „społeczne" żądania. Opieka społeczna, którą otaczano kiedyś biednych i potrzebujących, nie była uważana za problem społeczno-polityczny i nie określano jej w taki sposób. Podobnie polityka wobec Kościoła pojawiała się dopiero wtedy, gdy Kościół stawał się politycznie istotną stroną. 10 zniekształcone formy „polityki", aż do form karykaturalnych p a s o ż y t n i c z y c h, gdzie z pierwotnego rozróżnienia między przyjacielem i wrogiem pozostaje jedynie jakiś cień antagonizmu, wyrażający się w taktycznych rozgrywkach, intrygach, konkurencji i wszelkiego rodzaju podobnych praktykach. Najdziwniejsze układy i manipulacje traktuje się jako „politykę". A jednak nawet tam, gdzie zupełni zanikła świadomość znaczenia „sytuacji wyjątkowej", język przechowuje w powszechnym użyciu pierwotny sens politycznego związku jako wyra konkretnej różnicy między przyjacielem i wrogiem. Można przekonać się o tym bez trudu na przykładzie dwóch powszechnych zjawisk. P o p i e r w s z e, wszystkie polityczne pojęcia, wyobrażenia i określenia mają znaczenie p o l e m i c z n e. Odnoszą się do konkretnej sytuacji przeciwieństwa i pozostają z nią w ścisłym związku Jej ostateczną konsekwencją jest jednoczenie się ludzi według kryterium przyjaciela lub wroga, co prowadzi do wojen i rewolucji. W momencie kiedy znika sytuacja przeciwieństwa, pojęcia te stają się pustymi abstrakcjami bez ducha. Takie określenia jak państwo, republika," społeczeństwo, klasa, a także: suwerenność, państwo prawa, absolutyzm, dyktatura, plan, neutralne lub totalne państwo itp. pozostaną niezrozumiałe, jeśli nie będzie wiadomo, do kogo konkretnie się odnoszą i przeciwko komu są wymierzone.12 Użycie określenia „polityczny" jest na trwałe zdeterminowane przez polemiczny charakter. Jest tak niezależnie od tego, przeciwnik został określony jako „apolityczny" (a więc ktoś oderwany od życia lub niezaangażowany) czy też odwrotnie - jako „polityczny", no to, by zdyskredytować go i podważyć jego wiarygodność, a jednocześnie, by w lepszym świetle przedstawić własną „niepolityczną" postawę (w sensie bardziej rzeczowej, naukowej, moralnej, etycznej, zgodnej z zasadami prawa i ekonomii). Po drugie, w codziennych sporach wewnątrz państwa często posługujemy się pojęciem „polityczny", chociaż w rzeczywistości na ogół chodzi nam o zjawiska, które mają charakter ewidentnie „partyjno-polityczny". W nieunikniony sposób wszystkie takie decyzje polityczne są „nierzeczowe"; są jedynie słabym odbiciem pierwotnej różnicy między przyjacielem i wrogiem, właściwej dla wszelkich politycznych zachowań. W przypadku partii decyzje polityczne są zdegenerowane do prostych form decyzji personalnych, dotyczących obsadzania stanowisk i poszukiwania intratnych urzędów. Postulat „odpolitycznienia", który pojawia się w tym kontekście, oznacza w istocie tylko chęć przezwyciężenia skutków partyjnej polityki. Utożsamienie polityczności z partyjną polityką jest możliwe dopiero wtedy, kiedy państwo traci znaczenie jako jedność polityczna, obejmująca wszystkie wewnętrzne polityczne stronnictwa i łagodząca ich przeciwieństwa. Wówczas różnice wewnątrz państwa zyskują na intensywności i zaczynają dominować nad przeciwieństwami w polityce zagranicznej, a więc w relacjach z innymi państwami. Jeżeli sprzeczności o charakterze partyjno-politycznym stają się w państwie stricte polityczne, wówczas osiągnięty zostaje najwyższy stopień intensywności napięć „wewnątrzpolitycznych" Na przykład Machiavelli nazywa republikami wszystkie państwa, które nie są monarchiami. W ten sposób ustanowiona przez niego definicja republiki funkcjonuje do dzisiaj. Richard Thoma definiuje demokrację jako państwo bez przywilejów. Tym samym państwo niedemokratyczne to państwo oparte na przywilejach. 12 Również tutaj możliwe są różne rodzaje i stopnie polemicznego charakteru pojąć. Polemiczność pozostaje zawsze rozpoznawalną, niezmienną cechą wszystkich politycznych pojęć i określeń. Kwestie terminologiczne stają się w ten sposób sprawami jak najbardziej politycznymi. Jakieś słowo lub wyrażenie może być jednocześnie symptomem, wyrazem, znakiem rozpoznawczym konfliktu między wrogami, może być również bronią. Karl Renner, socjalista II Międzynarodówki, w bardzo ważnym naukowym studium (Rechlsinstitute des Privatrechts, Tubingen 1929, s. 97) pisze na przykład, że czynsz, który wynajmujący płaci właścicielowi mieszkania, jest rodzajem trybutu. Większość profesorów prawa, sędziów i adwokatów w Niemczech uznałaby takie określenie za niedopuszczalną „polityzację" stosunków prywatno-prawnych i odrzuciło je jako próbę mieszania się w kwestie „czysto prawne" i „czysto naukowe". Wychodzą bowiem z założenia, że problem ten został ostatecznie rozwiązany w kategoriach cywilno-prawnych i respektują zawartą w tym rozwiązaniu polityczną decyzję państwa. Natomiast bardzo wielu socjalistów II Międzynarodówki z naciskiem podkreślało, że zobowiązania finansowe, które uzbrojona Francja narzuciła rozbrojonym Niemcom, nie są żadną formą, „trybutu", lecz „reparacjami". Pojęcie reparacji wydaje się bowiem bardziej prawne, pokojowe, niepolemiczne i apolityczne niż pojęcie trybutu. W rzeczywistości jednak ma ono jeszcze bardziej polemiczny, a tym samym polityczny charakter. Opiera się na prawnym, a nawet moralnym potępieniu wykorzystanym w celach politycznych. Chodzi o to, aby zdyskwalifikować pokonanego wroga w sensie prawnym i moralnym, narzucając mu finansowe zobowiązania. Dzisiaj kwestia, czy mamy posługiwać się pojęciem „trybutu" czy „reparacji", urosła w Niemczech do rangi wewnątrzpaństwowego sporu. Przypomina to w pewnym stopniu odwrotny spór sprzed kilkuset lat między niemieckim cesarzem (królem Węgier) i tureckim sułtanem. Spór dotyczył kwestii, czy cesarz wypłacał Turkom „pensję" czy „trybut". Dłużnik upierał się, że nie płaci trybutu, lecz pensję, podczas gdy jego wierzyciel uważał, że chodzi o trybut. W tamtych czasach słowa, przynajmniej w odniesieniu do stosunków między chrześcijanami i Turkami, miały bardziej rzeczowy charakter i szersze znaczenie, a pojęcia prawne nie były jeszcze w takim stopniu Politycznie instrumentalizowane. A jednak Bodin, który opisuje cały ten spór (por. Sześć ksiąg o Rzeczypospolitej, tłum. Zygmunt Izdebski, Warszawa 1958), zauważa, że „pensja" jest wypłacana najczęściej nie po to, aby chronić się przed wrogiem, lecz przede wszystkim przed możnym protektorem, oraz aby wykupić się w ten sposób od niebezpieczeństwa inwazji. 11 i wewnątrz państwa powstają ugrupowania, które formują się według kryterium przyjaciela i wroga. Takie wewnętrzne podziały mają kluczowe polityczne znaczenie ze względu na możliwość wybuchu zbrojnego konfliktu. Jednocześnie mają one inny charakter niż te sprzeczności, które prowadzą do konfliktu w polityce międzynarodowej. W przypadku takiego właśnie „prymatu polityki wewnętrznej" realna możliwość walki stale obecna w polityce, by w ogóle można było o polityce mówić, nie dotyczy już wojny między zorganizowanymi zbiorowościami narodowymi - państwami lub imperiami, lecz w o j n y d o m o w e j. Z pojęciem wroga wiąże się bowiem realna możliwość walki, a wszelkie przypadkowe zmiany w technice wojennej i w uzbrojeniu, wynikające z rozwoju historycznego, nie mają w tym przypadku żadnego znaczenia. Wojna to zbrojna walka, prowadzona przez zorganizowane politycznie jedności; wojna domowa to zbrojna walka w ramach zorganizowanej jedności (która wszelako z tego względu traci swój jednoznaczny charakter). Istotą broni jest to, że służy fizycznemu unicestwieniu człowieka. Dlatego takie pojęcia jak „wróg" i „walka" należy rozumieć w bezpośrednim, egzystencjalnym sensie. Walka nie oznacza konkurencji, „duchowego" starcia w dyskusji, ani symbolicznie pojętego „zmagania się", które towarzyszy człowiekowi przez całe życie — wszak człowiek jest wiecznym „wojownikiem", a jego życie nieustanną „walką". W rzeczywistości takie pojęcia jak przyjaciel, wróg czy walka mają realne znaczenie właśnie dlatego, że związane są z faktyczną możliwością fizycznego unicestwienia. Wojna wynika z wrogości, ta ostatnia oznacza bowiem egzystencjalną negację innego bytu. Wojna jest tylko ostateczną formą urzeczywistnienia wrogości, a więc nie musi być czymś codziennym, czymś normalnym; nie jest też idealnym ani pożądanym zjawiskiem. Pozostaje jednak realną możliwością, dopóki pojęcie wroga zachowuje sens. W żadnym wypadku nie jest prawdą, jakoby każdy polityczny byt oznaczał w istocie krwawą wojnę, a każde działanie polityczne miało charakter zbrojnej walki. Narody nie prowadzą między sobą tylko wojen, ich relacje nie są wyłącznie określane przez alternatywę przyjaciel czy wróg, a uniknięcie wojny może być w danym momencie słusznym politycznie działaniem. Przedstawiona definicja polityczności nie ma więc charakteru wojennego, militarystycznego, imperialistycznego czy pacyfistycznego. Nie jest też próbą uczynienia ze zwycięskiej wojny lub udanej rewolucji „społecznego ideału", ani wojna bowiem, ani rewolucja nie wyrażają żadnych „społecznych" lub „idealnych" celów.13 Walka prowadzona militarnymi środkami nie oznacza kontynuacji polityki innymi metodami, jak błędnie na ogół interpretuje się słynne zdanie Clausewitza.14 Wojna kieruje się swoimi własnymi, strategicznymi, taktycznymi regułami i punktami odniesienia. Nie zmienia to w niczym faktu, że polityczna decyzja o tym, kto jest wrogiem, zapadła już wcześniej. Na wojnie przeciwnicy stają naprzeciw siebie jako wrogowie, których odróżnia tylko umundurowanie. Różnica między przyjacielem i wrogiem nie jest już wtedy żadnym politycznym problemem, który walczący żołnierz miałby sam rozwiązać. Pewien angielski dyplomata trafnie zauważył, że polityk jest lepiej wyszkolony w walce niż żołnierz, ponieważ walczy przez całe życie, podczas gdy żołnierz walczy tylko w wyjątkowych sytuacjach. Wojna nie jest wcale celem ani sensem, czy nawet treścią polityki. Natomiast realna możliwość wojny jest stale obecną Neokantowskiej tezie Rudolfa Stammlera, jakoby „społecznym ideałem" była „wspólnota posiadających wolną wolę ludzi" Erich Kaufmann przeciwstawia (w Das Wesendes Vólkerrechts und die clausula rebus sicsłantibus, 1911, s. 146) pogląd, że „to nie wspólnota posiadających wolną wolę ludzi, lecz zwycięska wojna jest społecznym ideałem: zwycięska wojna jako ostateczny środek do zrealizowania owego najwyższego celu". Kaufmann przejmuje więc pojęcie „społecznego ideału", charakterystyczne dla neokantowskich, liberalnych wyobrażeń, w ramach których nie ma miejsca dla wojny, nawet dla wojny zwycięskiej. W ten sposób neokantowskie pojęcie zostaje połączone z wyobrażeniem „zwycięskiej wojny", które wywodzi się z historiozofii Hegla i Rankego, gdzie z kolei nie funkcjonuje pojęcie „społecznego ideału". Tak więc zaskakująca na pierwszy rzut oka antyteza rozpada się na dwie oddzielne części. I nawet retoryczna siła wyrazu takiego znaczącego kontrastu nie ukryje braku jego strukturalnej koherencji i nie uleczy tkwiącej w nim intelektualnej niezborności. 14 W O wojnie [wyd. niem. Berlin 1834, wyd. poi. tłum. Augustyn Cichowicz, Leon Wacław Koc, Franciszek Schoener, Lublin 1995, s. 23] Clausewitz stwierdza, że „wojna jest tylko dalszym ciągiem polityki prowadzonej innymi środkami". Wojna jest dla niego „tylko narzędziem polityki". W pewnym sensie jest to oczywiście prawda, ale stwierdzenie takie nie wyczerpuje w pełni znaczenia, jakie wojna ma dla istoty polityki. Zresztą, ściślej rzecz biorąc, Clausewitz nie uważa wojny za jeden z wielu instrumentów, lecz za ultima ratio polityczności, a więc jednoczenia się ludzi według różnicy między przyjacielem i wrogiem. Wojna posiada wprawdzie własną „gramatykę" (to znaczy własne reguły prawa wojennego), ale polityka pozostaje nadal jej „mózgiem". Wojna nie ma bowiem „swojej 13 własnej logiki". Taka logika może wynikać dopiero z różnicy między przyjacielem i wrogiem. Istotę polityczności Clausewitz ujął między innymi w zdaniu, że, jeżeli wojna należy do polityki, to przybiera ona jej charakter. Im potężniejsza i większa staje się polityka, tym potężniejsza i większa będzie wojna, by w środku wznieść się na wyżyny swej absolutnej postaci" (s. 764). Również wiele innych fragmentów książki dowodzi, jak dalece specyficznie polityczna refleksja opiera się na owych politycznych kategoriach przyjaciela i wroga. Dotyczy to na przykład fragmentów o wojnach koalicyjnych i sojuszach (por. także Hans Rothfels, Carl von Clausewitz, Politik und Krieg, Berlin 1920, s. 198, 202). przesłanką, która w właściwy sobie sposób określa ludzkie działanie i myślenie, wywołując specyficznie polityczne zachowania. Rozróżnienie przyjaciela i wroga nie oznacza wcale, że narody skazane są na wieczną przyjaźń lub wrogość, że neutralność jest niemożliwa albo nie ma politycznego sensu. Również pojęcie neutralności, jak każde pojęcie polityczne, uwarunkowane jest ostatecznie przez realną możliwość jednoczenia się ludzi według podziału na przyjaciela i wroga. Jeżeli na świecie zapanowałby stan powszechnej neutralności, wówczas nie tylko wojna nie miałaby żadnego uzasadnienia, ale także sama idea neutralności straciłaby rację bytu. Podobnie jak każda forma polityki, również polityka unikania walki traci sens, jeśli znika realna możliwość walki. Miarodajna jest tylko możliwość pojawienia się sytuacji rozstrzygającej, prawdziwej walki, a co za tym idzie decyzji, czy taka sytuacja zaistniała czy nie. Fakt, że sytuacja autentycznej walki występuje jedynie wyjątkowo, nie zmienia wcale jej decydującego charakteru, lecz wręcz go uzasadnia. I chociaż dzisiaj wojny nie są już tak częste jak kiedyś - przestały być zjawiskiem powszednim - to jednak nie straciły niczego ze swej wszechogarniającej totalności, a może nawet jeszcze bardziej przybrały na sile, równoważąc niejako fakt, iż nie są już tak częste i powszechne. Także dzisiaj wojna uważana jest za „sytuację wyjątkową". Można powiedzieć, że sytuacja wyjątkowa ma tutaj - jak również w innych przypadkach - decydujące znaczenie, które odkrywa przed nami istotę rzeczy. Dopiero bowiem moment prawdziwej walki odsłania ostateczną konsekwencję politycznego jednoczenia się ludzi według podziału na przyjaciół i wrogów. Dzięki tej możliwości w życiu człowieka pojawia się specyficzne, polityczne napięcie. Świat, w którym realna możliwość takiej walki zostałaby ostatecznie przezwyciężona, a więc glob ziemski bez reszty ogarnięty ideą pacyfizmu - to świat bez różnicy między przyjacielem i wrogiem, a zatem świat pozbawiony polityki. W takim świecie nadal mogłyby pojawiać się różne bardzo ciekawe sprzeczności i kontrasty, wszelkiego rodzaju formy rywalizacji i intryg. Niemożliwa byłaby natomiast taka różnica, która sensownie uzasadniałaby konieczność poświęcenia własnego życia, i która uprawniałaby ludzi do rozlewu krwi i do zabijania innych. Definicja polityczności nie polega wcale na tym, by świat bez polityki uznać za pożądany stan idealny. Fenomen polityczności można zrozumieć tylko przez odniesienie go do realnej możliwości jednoczenia się ludzi według różnicy między przyjacielem i wrogiem, niezależnie od tego, jak oceniać będziemy polityczność z punktu widzenia religii, moralności, norm estetycznych czy ekonomii. Wojna jako ostateczny środek polityczny jest wyrazem możliwości odróżnienia przyjaciela od wroga, możliwości leżącej u podstaw każdego wyobrażenia o politycznym znaczeniu. Dlatego wojna ma sens jedynie wtedy, jeśli w ludzkim świecie rzeczywiście zaistnieje różnica między przyjacielem i wrogiem lub przynajmniej możliwe jest pojawienie się takiej różnicy. Wojna prowadzona z „czysto" religijnych, moralnych, prawnych lub ekonomicznych motywów pozbawiona byłaby sensu. Z przeciwieństw właściwych dla każdego z tych obszarów nie można wywieść różnicy między przyjacielem i wrogiem, a tym samym dać wystarczającej podstawy do prowadzenia wojny. Ci, którzy prowadzą wojny, nie muszą wcale kierować się religijnym motywem zbawienia, moralnym motywem dobra lub ekonomicznym motywem zysku - we współczesnych wojnach najprawdopodobniej żaden z tych motywów nie odgrywa roli. Ta prosta prawda jest rzadko dostrzegana, ponieważ sprzeczności o religijnym, moralnym czy jeszcze innym podłożu podnoszone są do rangi politycznego konfliktu, co powoduje, że jednoczenie się ludzi może przebiegać według kryterium przyjaciela i wroga. Jeżeli jednak dojdzie już do takiego konfliktu między różnymi grupami, wówczas od razu znikają wszystkie religijne, moralne czy ekonomiczne motywy i pozostaje jedynie kryterium polityczności. Liczy się tylko możliwość lub fakt pojawienia się konfliktu jako ostatecznej konsekwencji podziału na przyjaciela i wroga, niezależnie od tego, jakie ludzkie motywy są wystarczająco silne, aby taki podział wywołać. Nie można uwolnić się od konsekwencji polityczności. Jeżeli sprzeciw pacyfistów wobec wojny okazałby się na tyle silny, że doprowadziłby do wypowiedzenia wojny przeciwnikom pacyfizmu, a więc do „wojny przeciwko wojnie", byłby to wystarczający dowód, że ich postawa ma charakter polityczny, w jej wyniku bowiem ludzie jednoczyliby się według różnicy między przyjacielem i wrogiem. Skoro pragnienie zapobieżenia wojnie jest tak silne, iż prowadzi w efekcie do jej rozpętania, musi mieć ono polityczny charakter. Pragnienie takie zakłada więc możliwość wojny oraz akceptuje jej sens, nawet jeżeli konflikt zbrojny traktowany jest jako ostateczna ewentualność. We współczesnym świecie takie usprawiedliwianie wojny wydaje się szczególnie przydatne. Powszechnie uważa się bowiem, że taka wojna będzie „definitywnie ostatnią" w historii ludzkości. Z konieczności wojny takie są szczególnie brutalne i okrutne, chcąc bowiem przekroczyć horyzont wyznaczony przez polityczność, trzeba zredukować wroga za pomocą moralnych lub innych kategorii i sprawić, by stał się nieludzkim monstrum, z którym nie tylko prowadzi się walkę, ale które należy za wszelką cenę unicestwić wróg przestaje być wrogiem w ramach politycznego pojęcia. Także na przykładzie takich „ostatecznych" wojen można dokładnie zobaczyć, że w dzisiejszych czasach zbrojny konflikt nadal pozostał realną możliwością, a to jest rozstrzygająca kwestia dla trwałości różnicy między przyjacielem i wrogiem oraz rozpoznania polityczności. Każde przeciwieństwo religijne, moralne, ekonomiczne, etniczne lub jakiekolwiek inne przekształca się ostatecznie w przeciwieństwo polityczne, o ile jest dostatecznie silne, by faktycznie podzielić ludzi na przyjaciół i wrogów. Polityczność nie polega na samej walce. Wojny rządzą się własnymi technicznymi, psychologicznymi i wojskowymi regułami. Istota polityczności tkwi w działaniach wynikających z realnej możliwości walki. Polityczność to wyraźne rozpoznanie własnej sytuacji wobec możliwości konfliktu; trafne odróżnienie przyjaciela od wroga. Wspólnota religijna, prowadząca walkę przeciwko członkom innych religijnych wspólnot, bądź przeciwko komukolwiek, przekracza horyzont sfery religijnej i staje się polityczną jednością. Jeżeli wspólnota religijna może negatywnie wpłynąć na proces kształtowania się politycznego podziału, to znaczy jest w stanie zakazać swoim członkom udziału w wojnie i w ten sposób zanegować egzystencjalną obcość wroga, wówczas staje się wielkością polityczną. To samo dotyczy grup zorganizowanych wokół zasad ekonomii, na przykład koncernów przemysłowych lub związków zawodowych. Także „klasa" w sensie marksistowskim przestaje być zjawiskiem czysto ekonomicznym i staje się wielkością polityczną, jeśli stanie przed koniecznością podjęcia takiej decyzji, jeśli, na przykład, proletariat poważnie potraktuje postulat w a l k i klasowej i uzna swego klasowego przeciwnika za faktycznego wroga, którego będzie usiłował po konać. Walka klas może przybrać formę konfliktu międzynarodowego dwóch lub kilku państw; może również wybuchnąć wewnątrz państwa jako wojna domowa. W każdym z tych przypadków walka nie podlega już regułom ekonomii, lecz kieruje się - obok czysto technicznych metod prowadzenia wojny - własnymi politycznymi uwarunkowaniami i zasadami, swoimi specyficznymi motywami zawierania koalicji i kompromisów. Przejęcie pełnej władzy politycznej przez proletariat oznacza powstanie państwa proletariatu, które jest tworem politycznym w takim samym sensie jak państwo narodowe, państwo kościelne, państwo handlowe, państwo wojowników, państwo biurokratyczne czy jakikolwiek inny rodzaj politycznej jedności. Gdyby przez odwołanie się do różnicy między przyjacielem i wrogiem można było podzielić ludzkość na dwa wrogie obozy lub państwa - państwo proletariatu i państwo burżuazji – i jednocześnie zawrzeć w tym podziale wszystkie inne egzystencjalnie istotne różnice między ludźmi, to wówczas realna obecność polityczności zdominowałaby całkowicie z pozoru „czysto" ekonomiczne pojęcie klas. A gdy jakaś klasa lub inna grupa w ramach narodu posiada wystarczającą siłę, by powstrzymać wojnę skierowaną na zewnątrz, jednocześnie jednak nie potrafi, czy to z braku woli czy organizacyjnych zdolności, przejąć w państwie władzy i samodzielnie określać, kto jest przyjacielem, kto zaś wrogiem, a w sytuacji ostatecznej poprowadzić wojnę, wówczas polityczna jedność ulega zniszczeniu. Polityczność czerpie siłę z różnych obszarów ludzkiego życia, ze sprzeczności religijnych, ekonomicznych, moralnych i innych. Sama nie ma własnego określonego obszaru; oznacza jedynie stopień intensywności zjednoczenia lub rozproszenia jakiejś zbiorowości ludzkiej. Przyczyny, dla których tworzą się lub rozpadają grupy ludzkie, mogą być natury religijnej, narodowej (w sensie etnicznym lub kulturalnym), gospodarczej bądź jeszcze innej i w różnych epokach prowadzić one mogą do powstawania odmiennych form związków i podziałów. Niezależnie od tego, jakie mogą być motywy organizowania się ludzi według podziału na przyjaciół i wrogów, zjawisko to ma tak fundamentalne i decydujące znaczenie dla ludzkiej egzystencji, że wobec niego bledną wszystkie nie- polityczne różnice; tracą one swój „czysto" religijny, „czysto" ekonomiczny lub „czysto" kulturalny charakter i są jedynie pośrednim etapem Powstawania nadrzędnej wobec nich, podstawowej różnicy politycznej. Taka różnica, nawet jeśli zrodziła się z czysto religijnych, ekonomicznych lub kulturalnych sprzeczności, podlega własnym politycznym uwarunkowaniom i zasadom, które z kolei z perspektywy czystej ekonomii, religii czy kultury mogą wydawać się niezrozumiałe czy wręcz „irracjonalne". Zbiorowość jest zbiorowością polityczną wtedy, kiedy twórz się w wyniku sytuacji wyjątkowej. To właśnie sprawia, że polityczna zbiorowość jest miarodajna. Jeżeli bowiem dochodzi już do ukształtowania się politycznej jedności, to zgodnie z definicją pojęcia polityczności jest ona zawsze miarodajna i „suwerenna" w tym sensie, że decyzja o tym, czy dana sytuacja jest miarodajna lub czy wystąpił właśnie przypadek wyjątkowy, może zostać podjęta tylko w ramach politycznej jedności. „Suwerenność" i ,jedność" należy rozumieć pozytywnie. Pojęcia te nie oznaczają przecież, że każdy szczegół z życia człowieka jako członka politycznej jedności powinien być politycznie sterowany, lub że centralistyczny system będzie niszczył wszystkie inne organizacje i zrzeszenia. Może okazać się, że względy gospodarcze będą silniejsze od wszystkich innych celów, którymi mógłby kierować się rząd w kraju pozornie neutralnym ekonomicznie. Również w państwie neutralnym wyznaniowo rząd łatwo może natknąć się na granice swej polityki wyznaczone przez religijne przekonania. W istocie wszystko sprowadza się do sytuacji konfliktu. Jeżeli w gospodarce, kulturze lub religii mamy do czynienia ze sprzecznościami o takiej sile, iż są w stanie uzasadnić decyzję o zaistnieniu sytuacji wyjątkowej, wówczas to one stają się nową treścią politycznej jedności. Jeżeli natomiast sprzeczności te nie są na tyle silne, by zapobiec wojnie, wymierzonej w zasady i interesy, z których się biorą, to znaczy, że nie są jeszcze na tyle intensywne, aby dać początek politycznej jedności. Może się także zdarzyć, że owe sprzeczności w gospodarce, kulturze lub religii są tak wielkie, iż uniemożliwiają w praktyce prowadzenie wojny, nawet jeśli dążą do niej władze w państwie, ponieważ wybuch konfliktu nie leżałby w interesie żadnej z konkurujących grup społecznych lub byłby sprzeczny z wyznawanymi przez nie zasadami. Jednocześnie sprzeczności te nie są na tyle silne, aby doprowadzić do suwerennej decyzji o rozpoczęciu wojny w obronie interesów lub zasad, z których się biorą. W takim przypadku przestaje istnieć jednorodna sfera polityczna. Niezależnie od wszystkiego - skoro zakładamy realną możliwość pojawienia się prawdziwego wroga i prowadzenia z nim faktycznej walki, musi wpierw zaistnieć polityczna jedność. I albo będzie to jedność, która daje podstawy do organizowania się ludzi według różnicy między przyjacielem i wrogiem, a więc jedność o charakterze całkowicie suwerennym (nie w znaczeniu absolutyzmu oczywiście), albo nie będzie jej wcale. Wielu teoretyków głosi dzisiaj pogląd, że państwo umarło lub że pogrąża się w agonii. Ten nazbyt pośpieszny wyrok pojawił się w momencie, kiedy dostrzeżono, że organizacje gospodarcze mogą uzyskać w państwie znaczące wpływy polityczne. Przede wszystkim, gdy przekonano się o rosnącej potędze związków zawodowych, które często traktują strajk jako skuteczny instrument ekonomicznego nacisku na stosunkowo bezbronne instytucje państwa. Wydaje mi się, że około roku 1906 francuscy syndykaliści przekształcili tezę o śmierci państwa w nową doktrynę.15 Spośród teoretyków państwa, którzy tę nową doktrynę wypracowali, najbardziej wyróżnia się Leon Duguit. Mniej więcej od 1901 roku starał się konsekwentnie obalić zarówno pojęcie suwerenności, jak i koncepcję państwa jako osoby. Jego argumenty często trafnie uderzały w bezkrytyczną metafizykę państwa oraz jego personalizację jako pozostałości z czasów absolutnej monarchii. Jednak Duguit zasadniczo mylił się , w swoim rozumieniu istoty suwerenności. Ten sam zarzut dotyczy również anglosaskich teoretyków tzw. pluralizmu państwa począwszy od George'a Douglasa Howarda Cole'a do Harolda J. Laskiego,16 którzy pojawili się po syndykalistach. E. Berth, który wiele ze swych idei zaczerpnął od Georges'a Sorela, stwierdza [ w „Le Mouvement socialiste", październik 1907, s. 314:,Jakież to niezwykłe [...] śmierć tego fantastycznego, nadzwyczajnego bytu, który miał tak wielkie znaczenie w dziejach: Państwo umarło". Leon Duguit cytuje tę wypowiedź w swoich wykładach Le droit social, le droit individuel et la transformation de I 'Etat, pierwsze wydanie z 1908 roku; przy tym zadowala się jedynie ogólnym stwierdzeniem, że suwerenne państwo rozumiane jako osoba umarło lub właśnie pogrąża się w agonii (s. 150: „państwo suwerenne i rządzone przez jednostki umarło lub właśnie umiera"). W książce L 'Etat, Paris 1901, nie znajdziemy jeszcze tak radykalnej tezy, chociaż krytyka 15 pojęcia suwerenności jest już w niej obecna. Inne ciekawe przykłady syndykalistycznej diagnozy upadku współczesnego państwa znajdziemy u Esmeina, Droit constitutionnel (siódme wydanie Nezarda) z 1921 roku, I, s. 55 i nast., i przede wszystkim w wyjątkowo ciekawej książce Maxime'a Leroya, Les transformations de la puissance publiąue z 1907. Syndykalizm różni się zasadniczo od teorii marksistowskich właśnie w diagnozie stanu państwa. Dla marksistów państwo wcale nie umarło, ani nie znajduje się w agonii; jest ono przede wszystkim koniecznym środkiem do zaprowadzenia bezklasowego i bezpaństwowego społeczeństwa. Dlatego przynajmniej w fazie przejściowej państwo jest jak najbardziej potrzebne. Można powiedzieć, że idea państwa zyskała nowe siły i energię właśnie w państwie sowieckim dzięki marksistowskiej doktrynie. 16 Bardzo czytelne i przekonujące streszczenie tez Cole'a (przygotowane przez niego samego) znajdziemy w publikacji Aristotelian Society, t. XVI, 1916, s. 310-325. Również tutaj podstawowa teza brzmi: państwo jest zasadniczo podobne do innych związków organizowanych przez ludzi. Z tekstów Harolda Laskiego należy wymienić przede wszystkim: Studies in the Problem ofSovereignty, 1917, Autho-rity in the Modern State, 1919, Foundations of Sovereignty, 1921, A Grammar of Politics, 1925, Das Recht und der Staat, w: „Zeitschrift fur óffentliches Recht", t. X, 1930, s. 1-25. s. 216-224 /…/ W gestii państwa jako politycznej jedności leży prawo do wojny (jus belli) - realna możliwość rozpoznania w danym przypadku wroga i podjęcia z nim walki na mocy własnej decyzji. Tak długo, jak zjednoczony politycznie naród chce walczyć o swoją egzystencję i niezależność, przy czym to on sam decyduje, na czym owa niezależność polega, nie ma znaczenia, jakimi środkami technicznymi prowadzona jest wojna, jak zorganizowana jest armia i jakie są perspektywy zwycięstwa. Rozwój techniki wojskowej być może doprowadzi do sytuacji, kiedy tylko nieliczne państwa będą mogły prowadzić wojny choćby potencjalnie zwycięskie, podczas gdy państwa mniejsze i słabsze dobrowolnie lub pod przymusem zrezygnują z jus belli, o ile nie będą w stanie zachować samodzielności dzięki właściwie prowadzonej polityce sojuszy. Rozwój techniki nie jest wcale dowodem na to, że wojna, państwo i polityka przestaną w ogóle istnieć. Przemiany i rewolucje charakteryzujące historię i rozwój człowieka zawsze prowadziły do powstawania nowych form i nowych wymiarów politycznej integracji (Gruppierung) - istniejące struktury polityczne ulegały zniszczeniu, wybuchały konflikty między narodami i wojny domowe, a liczba zorganizowanych politycznie tworów to rosła, to znów malała. „Można powiedzieć, że w chwili mobilizacji społeczeństwo przekształca się we wspólnotę". E. Lederer, „Archiv fur Sozialwissenschaften" 39, 1915, s. 349. 17 Państwo jako miarodajna polityczna jedność zachowało wyjątkowe uprawnienie: może prowadzić wojny, a więc otwarcie rozporządzać ludzkim życiem. Jus belli zakłada bowiem takie podwójne uprawnienie państwa: pozwala wymagać od obywateli, aby byli gotowi poświęcić własne życie i jednocześnie odbierać życie innym - zabijać ludzi walczących po stronie wroga. Zadaniem normalnego państwa jest jednak przede wszystkim zabezpieczenie pokoju wewnątrz własnych granic, na swoim terytorium. Państwo powinno zaprowadzić „pokój, bezpieczeństwo i porządek", aby w ten sposób mogła powstać normalna sytuacja, która jest podstawą funkcjonowania norm prawnych. Każda norma zakłada bowiem istnienie normalnej sytuacji. Normy tracą ważność w sytuacjach całkowicie nienormalnych. Konieczność zapewnienia wewnętrznego pokoju w państwie sprawia, że w krytycznej sytuacji państwo jako polityczna jedność samo określa także „wewnętrznego wroga". Dlatego w każdym państwie istnieje w jakiejś formie zasada, która w prawie państwowym republiki greckiej pozwalała uznać kogoś za , a w rzymskim prawie państwowym za hostis. Zasada ta, w łagodniejszej lub ostrzejszej formie, występuje ipso facto lub na podstawie form prawnych obowiązujących dzięki ustawom wyjątkowym. Wyraża ona w sposób otwarty lub ukryty w ogólnych formułach opisowych wolę wygnania jakiegoś członka wspólnoty, potępienia go, poddania proskrypcji, uchylenia wobec niego reguł pokoju - a więc uznania go przez państwo za wewnętrznego wroga. Zależnie od tego, jak będą postępować ci, którzy zostali uznani przez państwo za wewnętrznego wroga, ich potępienie może prowadzić do wybuchu wojny domowej, to znaczy do rozwiązania państwa jako terytorialnie zamkniętej i niedostępnej dla obcych zorganizowanej politycznie jedności, w której granicach zaprowadzono pokój. Wojna domowa decyduje o dalszym losie politycznej jedności. Pomimo wszelkich prawno-konstytucyjnych ograniczeń to samo, bardziej jeszcze niż do jakiegokolwiek innego państwa, odnosi się do mieszczańskiego państwa prawa opartego na konstytucji. Albowiem w „państwie konstytucyjnym", jak napisał Lorenz von Stein, konstytucja jest „wyrazem społecznego porządku - jest samą istotą mieszczańskiego społeczeństwa i jego państwa. Jeśli konstytucja zostanie zakwestionowana, wojna musi rozstrzygnąć się poza konstytucyjnymi i prawnymi regułami, a więc p rzy użyciu z b r o j n e j p r z e m o c y".20 Prawo dysponowania (w formie wyroku skazującego) życiem i śmiercią człowieka ,jus vitae ac necis, może przysługiwać również innej grupie w ramach politycznej jedności, na przykład rodzinie lub głowie rodziny. Dopóki jednak istnieje polityczna jedność, inne grupy nie mogą decydować o jus belli ani mieć prawa do uznania kogoś za wroga (hostis). Również prawo do zemsty w konfliktach między rodzinami lub rodami musi zostać przynajmniej zawieszone na czas wojny, jeśli ma być utrzymana polityczna jedność. Związek ludzi, którzy chcieliby ominąć te konsekwencje politycznej jedności, nie będzie związkiem politycznym, rezygnowałby bowiem z możliwości podjęcia decyzji o tym, kogo należy uznać za wroga. Najsłynniejszym przykładem zastosowania w historii reguły wewnętrznego wroga jest oczywiście grecka psefisma, uchwalona na wniosek Demofantosa; ta decyzja narodu ateńskiego podjęta po wypędzeniu Czterystu w roku 410 przed Chrystusem, uznawała każdego, kto podejmował próbę zniszczenia ateńskiej demokracji, za „wroga Ateńczyków" ( ); inne przykłady i bibliografia na ten temat u Busolt-Swoboda, Griechische Staatskunst, wyd. trzecie 1920, s. 231, 532; o corocznym wypowiadaniu wojny przez spartańskich eforów mieszkającym w granicach państwa helotom, tamże, s. 670. O uznaniu za hostis w prawie rzymskim u Theodora Mommsena, Romisches Staatsrecht, 1887-88, III, s. 1240 i nast.; na temat proskrypcji tamże i II, s. 735 i nast.; o wyjęciu spod prawa, klątwie i wygnaniu, obok znanych podręczników niemieckiej historii prawa przede wszystkim Eduard Eichmann, Acht und Bann im Reichsrecht des Mittelalters, 1909. Praktyka Jakobinów oraz Komitetu Ocalenia Publicznego daje wiele przykładów postawienia kogoś poza prawem, opisanych w historii francuskiej rewolucji Francois Aularda (Histoire politiąue de la Revolution francaise, 1900). Na szczególną uwagę zasługuje cytowany przez Emsta Friesenbahna raport Komitetu Ocalenia Publicznego: „Odkąd lud francuski zademonstrował swoją wolę, wszystko, co mu się sprzeciwia, jest poza granicami suwerenności, a wszystko, co jest poza granicami suwerenności, jest wrogie. [...] Między ludem i jego wrogami nie ma już nic wspólnego prócz miecza". Wyjęci spod prawa mogą być również wyznawcy pewnych religii lub członkowie pewnych partii, jeżeli ich poglądy uznane zostaną za niebezpieczne dla pokoju i porządku prawnego. Polityczna historia kacerzy i heretyków dostarcza wielu przykładów, jak często do walki z nimi wykorzystywano argumentację użytą przez Nicolasa de Vernuls (De una et diversa religiom, 1646): kacerza nie można tolerować w państwie nawet wtedy, jeśli jest on nastawiony pokojowo (pacifiąue), takim ludziom bowiem z zasady obce są pokojowe zamiary (cytat za H. J. Elias, L 'eglise et l 'etat, „Revue belge de philologie et d'histoire", V, 1927, zeszyt 2/3). Istnieje wiele różnych łagodniejszych form uznania kogoś za wroga (hostis), na przykład konfiskata, wydalenie (Expatriierung), zakaz stowarzyszania się i zgromadzeń, odebranie prawa do pełnienia urzędów publicznych itp. Przytoczony fragment z Lorenza von Steina można znaleźć w opisie politycznych i społecznych procesów z czasów restauracji i tzw. Królestwa Lipcowego we Francji, Geschichte der sozialen Bewegung in Frankreich, 1.1, pod hasłem „społeczeństwo", wydanie Gottfrieda Salomona, s. 494. 20 Władza dysponowania ludzkim życiem wyróżnia polityczną wspólnotą spośród wszystkich innych wspólnot i społeczeństw. Z kolei w ramach wspólnoty mogą istnieć struktury niższego rzędu o wtórnym politycznym charakterze, posiadające własne lub przekazane uprawnienia, nawet włącznie z prawem rozporządzania życiem lub śmiercią ograniczonym do członków jakiegoś węższego kręgu. Wspólnota religijna, Kościół, może żądać od swoich członków, aby poświęcili życie za wiarę i zginęli śmiercią męczeńską. Motywem ich śmierci nie jest jednak ofiara dla kościelnej wspólnoty jako struktury władzy w doczesnym rozumieniu, lecz wyłącznie pragnienie zbawienia własnej duszy. W przeciwnym razie wspólnota kościelna staje się wspólnotą polityczną. Święte wojny i wyprawy krzyżowe są prowadzone w oparciu o decyzję, kto jest wrogiem - tak jak to dzieje się w przypadku każdej innej wojny. We wspólnocie określonej przez zasady ekonomii, w której porządek, a więc reguły przewidywalnego funkcjonowania w obszarze ekonomii, wynika samoistnie, nie do pomyślenia jest, aby którykolwiek członek wspólnoty poświęcił życie w imię jej sprawnego funkcjonowania. Uzasadnianie takiej ofiary przez ekonomiczną celowość leżałoby w całkowitej sprzeczności z indywidualistyczną zasadą porządku liberalnej gospodarki i w żaden sposób nie dałoby się usprawiedliwić regułami czy ideałami gospodarki rozumianej jako twór autonomiczny. Człowiek może z własnej woli umierać w imię tego, co sam wybierze; jak wszystko, co ma znaczenie w liberalno-indywidualistycznym społeczeństwie, jest to wyłącznie jego „prywatna sprawa" i wynika z wolnej, niekontrolowanej decyzji, która nie powinna obchodzić nikogo innego, poza podejmującą ją osobą. Społeczeństwo funkcjonujące według zasad ekonomicznych dysponuje wystarczająco skutecznymi środkami, aby wyrzucić poza swój nawias i „pokojowo", bez użycia przemocy unieszkodliwić tych wszystkich, którzy przegrali w gospodarczej konkurencji, którym brak sukcesów i którzy „przeszkadzają" innym. Dokładniej rzecz ujmując, społeczeństwo może doprowadzić takich ludzi do śmierci głodowej, jeśli dobrowolnie nie poddadzą się jego regułom. System społeczny oparty na zasadach kulturalnych lub cywilizacyjnych jest na ogół wyposażony w całą gamę środków, które pozwalają przeciwdziałać zagrożeniom i rozwiązywać problemy wynikające z niepożądanych zjawisk. Jednak żaden program, ideał czy norma, żadna pragmatyczna korzyść nie dają prawa do rozporządzania ludzkim życiem. Pomysł, że można wymagać od ludzi, aby zabijali innych i sami byli gotowi umrzeć, ponieważ w ten sposób czynią się do rozkwitu handlu i gospodarki lub zapewnią swym wnukom możliwość większej konsumpcji, jest tyleż przerażający, co niedorzeczny. Z kolei sytuacja, kiedy potępia się wojny jako przejaw zbiorowe mordu, a jednocześnie żąda się od ludzi, aby prowadzili je, ginęli w nich i zabijali innych pod hasłem „nigdy więcej wojny", jest przykładem oczywistego oszustwa. Stan wojny, gotowość walczących ludzi do śmierci oraz do pozbawienia życia tych, którzy znajdują się po stronie wroga wszystko to nie ma żadnego normatywnego sensu, lecz wyłącznie sens egzystencjalny, i to w sytuacji prawdziwej walki z prawdziwym wrogiem a nie w znaczeniu jakiegoś ideału, programu czy normy. Nie ma żadnego racjonalnego sensu, żadnej tak słusznej normy, żadnego tak wzorowego programu, żadnego społecznego ideału ani żadnej legitymizującej lub legalizującej zasady, które mogłyby usprawiedliwić wzajemne zabijanie się ludzi. Jeżeli pozbawienie kogoś życia nie wynika z konieczności utrzymania własnej formy egzystencji zanegowanej przez inną w takim egzystencjalnym właśnie sensie, to nic nie usprawiedliwia takiej zbrodni. Wojny nie można również uzasadniać za pomocą norm etycznych i prawnych. Skoro pojawia się rzeczywisty wróg w egzystencjalnym znaczeniu, wówczas, kiedy to konieczne, fizyczna walka z nim i obrona jest politycznie, ale tylko politycznie sensowna. Od czasów Grotiusa powszechnie wiadomo, że pojęcie sprawiedliwości nie odnosi się do sytuacji wojny.21 Argumenty na rzecz sprawiedliwej wojny same najczęściej służą politycznym celom. To całkiem zrozumiałe, że zjednoczony politycznie naród powinien prowadzić wojny tylko ze słusznych powodów, to znaczy wyłącznie przeciwko prawdziwemu wrogowi. W przeciwnym razie postulat sprawiedliwej wojny może być wyrazem ukrytych dążeń politycznych, by władzę dysponowania jus belli przekazać komuś innemu i by wypracować takie normy sprawiedliwości, których treść oraz zastosowanie w poszczególnych przypadkach nie podlegałyby decyzji państwa, lecz jakieś innej, trzeciej stronie. To ona, a nie bezpośredni uczestnicy konfliktu, decydowałaby na podstawie własnych norm sprawiedliwości o tym, kto jest wrogiem. Tak długo, jak naród istnieje w sferze polityczności, musi choćby tylko w sytuacji wyjątkowej - o której zaistnieniu samodzielnie decyduje - sam dokonać rozróżnienia między przyjacielem i wrogiem. Na tym polega istota jego politycznej egzystencji. Jeśli nie będzie zdolny lub zabraknie mu woli, aby dokonać takiego rozróżnienia, przestaje istnieć w sensie politycznym. Jeżeli dopuści, aby ktoś obcy decydował, kto jest jego wrogiem i przeciwko komu ma walczyć lub nie, wówczas przestaje być politycznie wolnym narodem i zostaje podporządkowany innemu systemowi politycznemu lub weń włączony. Wojen nie prowadzi się w imię ideałów lub norm prawnych; ich sens polega na walce z prawdziwym wrogiem. Kategorie przyjaciela i wroga stają się niejasne, jeżeli nakładają się na nie różne abstrakcyjne pojęcia lub normy. Naród, który chce zachować swój polityczny byt, nie może zrezygnować z samodzielnego określenia w danej sytuacji i na własną odpowiedzialność, kto jest jego przyjacielem, a kto wrogiem. Można składać uroczyste oświadczenia, w których potępia się wojnę jako środek rozwiązywania międzynarodowych sporów i deklarować rezygnację z wojny jako „instrumentu narodowej polityki", jak uczyniono to w tzw. Pakcie Kellogga z 1928 roku.22 W ten sposób jednak ani nie rezygnuje się z wojny jako instrumentu międzynarodowej polityki (a wojna, która służy polityce międzynarodowej, może być Hugo Grotius, De jurę belli acpacis, 1. I, c. I, N. 2: ,Justitiam in definitione (sc. belli) non includo". Średniowieczni scholastycy uznawali wojnę przeciwko niewiernym za bellum justum (a więc za wojnę prawdziwą, a nie za jakąś formę „eg" zekucji", „pokojowych środków zaradczych" czy „sankcji"). 22 Urzędowe tłumaczenie niemieckie („Reichsgesetzblatt" 1929, II, s. 97) brzmi „wojnę należy osądzić jako środek rozwiązywania międzynarodowych sporów", w amerykańsko-angielskięj wersji zaś mowa jest o condemn, a we francuskiej o condamner. Tekst Paktu Kellogga z 27 sierpnia 1929 roku opatrzony jest istotnymi zastrzeżeniami: w przypadku Anglii zastrzeżono prawo do wojny w obronie narodowej godności, wobec konieczności samoobrony, pogwałcenia praw Ligi Narodów i umów z Locamo, zagrożenia dobra i nienaruszalności terytorium Egiptu, Palestyny itp.; w przypadku Francji wobec konieczności samoobrony, pogwałcenia praw Ligi Narodów, umów z Locarno, traktatów o neutralności, a przede wszystkim w przypadku naruszeniu samego Paktu Kellogga; w przypadku Polski wobec konieczności samoobrony, naruszenia Paktu Kellogga, zasad Ligi Narodów — zob. w Der Vólkerbund und das politische Problem der Friedenssicherung, Teubners Quellensammlungfur den Geschichtsunterricht, IV, 13, Leipzig 1930. Ogólny problem prawny, który pojawia się przy tego typu zastrzeżeniach, nie doczekał się jeszcze systematycznego opracowania, nawet w tekstach wyczerpująco omawiających kwestię świętości zawartych umów i zasadę pacta sunt servanda. Wobec powszechnego braku naukowych opracowań na ten temat godnym uwagi wyjątkiem jest Carl Bilfinger i jego Betrachtungen iiber politisches Recht, „Zeitschrift fur auslandisches offentliches Recht", 1.1, s. 57 i nast, Berlin 1929. Na temat światowego pacyfizmu por. część szóstą niniejszego tekstu; odnośnie do argumentu, że Pakt Kellogga nie zabrania wcale wojny, lecz ją sankcjonuje, zob. Borchardt, The Kellogg Treaties sanction war, „Zeitschrift fur auslandisches óffentliches Recht", '929, s. 126 i nast. oraz Arthur Wegner, Einfiihrung in die Rechtswissenschaft U (Góschen Nr. 1048), s. 109 i nast. bardziej okrutna niż ta która służy wyłącznie narodowo-politycznym celom), ani jej całkowicie nie potępia. Po pierwsze bowiem, wszelkie takie deklaracje obwarowane są określonymi, mniej lub bardziej oczywistymi zastrzeżeniami, np. zastrzega się prawo obrony własnego, państwowego bytu oraz prawo do samoobrony; warunkiem takim mogą być także dochowanie istniejących traktatów, prawa do wolnej i niezależnej egzystencji narodu, i tak dalej. Po drugie, jeśli przyjrzeć się logicznej strukturze tego typu zastrzeżeń, okaże się, że nie są one wcale odstępstwem od normy, ale to dopiero one nadają normie jej konkretną treść. Zastrzeżenia te nie są po prostu kolejnym wyjątkiem, mało istotnym ograniczeniem jakiegoś zobowiązania, lecz same posiadają znaczenie konstytuujące normę, dzięki któremu zobowiązanie otrzymuje swoją treść. Po trzecie, to niezależne państwo decyduje samodzielnie na mocy swojej niezależności o tym, czy zachodzi przypadek, do którego odnosi się dane zastrzeżenie (np. konieczność samoobrony, agresja ze strony przeciwnika, pogwałcenie istniejących traktatów, włącznie z samym Paktem Kellogga). Po czwarte, nie można „potępić" wojny jako takiej. W rzeczywistości potępiani są konkretni ludzie, narody, państwa, klasy społeczne, religie itp., i w ten sposób zostają zakwalifikowani jako wrogowie. Tak więc nawet najbardziej uroczysta deklaracja potępiająca wojnę nie unieważnia różnicy między przyjacielem i wrogiem, lecz otwiera nowe możliwości, dzięki którym pojęcie hostis zaczyna funkcjonować w przestrzeni międzynarodowej, a rozróżnienie na przyjaciela i wroga zyskuje nową treść. Kiedy brakuje rozróżnienia na przyjaciół i wrogów, wówczas zamiera życie polityczne. Naród istniejący politycznie w żadnym wypadku nie jest w stanie proklamacjami ani innymi zaklęciami zmienić własnego losu i uwolnić się od różnicy między przyjacielem i wrogiem. Nawet jeżeli niektórzy członkowie takiego narodu oświadczą, że nie mają żadnych wrogów, to zależnie od sytuacji, mogą faktycznie znaleźć się po stronie wroga i mimowolnie pomagać mu. Tego typu oświadczenia nie prowadzą bowiem do zniesienia różnicy między przyjacielem i wrogiem. Gdy zaś obywatele jakiegoś państwa oświadczyli, że nie mają żadnych wrogów, wówczas nie ma to nic wspólnego z różnicą, o której mowa, ponieważ osoba prywatna nie ma wrogów politycznych. Może ona natomiast za sprawą takiego oświadczenia wyrazić chęć wystąpienia z politycznej całości, do której w naturalny sposób należy, i oddania się wyłącznie prywatnemu życiu.23 Błędem byłoby przypuszczać, by jakiś naród 21 dzięki jednostronnej deklaracji przyjaźni z całym światem lub dobrowolnie rozbrajając się, mógł faktycznie znieść różnicę między przyjacielem i wrogiem. Dzięki temu świat wcale nie ulegnie odpolitycznieniu i nie zacznie podlegać wyłącznie czystym regułom moralności, prawa lub gospodarki. Jeżeli jakiś naród lęka się ciężaru i ryzyka politycznej egzystencji, to zawsze pojawi się jakiś inny, który ten ciężar z niego zdejmie, przejmując odpowiedzialność za „ochronę przed zewnętrznym wrogiem", a co za tym idzie, przejmując władzę polityczną. Obrońca sam określa wroga na mocy odwiecznego związku, łączącego o c h r o n ę i p o s ł u s z e ń s t w o. Na tej zasadzie opierał się nie tylko feudalny porządek oraz relacja między panem lennym i wasalem, wodzem i poddanym, patronem i klientelą, chociaż na tych przykładach zasada ta jest szczególnie wyrazista i widoczna. Bez związku ochrony i posłuszeństwa żadna relacja podporządkowania czy nadrzędnej władzy, żadna forma legitymizacji czy legalności nie miałyby sensu. Protego ergo obligo (ochraniam więc wymagam) jest w przypadku państwa jak cogito ergo sum (myślę więc jestem). Nauka o państwie, która systematycznie nie uwzględnia tej zasady, ma charakter przyczynkarski. Hobbes uznał,24 że zasadniczym celem jego Lewiatana jest właśnie uświadomienie „wzajemnej relacji między ochroną i posłuszeństwem". Zasadę tę powinniśmy, jego zdaniem, wytrwale zgłębiać, co nakazuje nam ludzka natura i Boskie prawo. Hobbes zrozumiał tę prawdę w okrutnych czasach wojny domowej, gdy rozwiewają się wszystkie iluzje związane z wiarą w normy prawne i formy legitymizacji, iluzje, które ludzie, łudząc się, przypisują rzeczywistości politycznej w czasach niezmąconego niczym bezpieczeństwa i pokoju. Jeśli w ramach państwa pojawiają się zorganizowane stronnictwa, które są w stanie zagwarantować swoim członkom większe bezpieczeństwo niż władza państwowa, wówczas państwo staje się jedynie dodatkiem do takiego stronnictwa, a każdy obywatel dobrze wie, komu naprawdę winien jest posłuszeństwo. Taką sytuację może uzasadniać „pluralistyczna koncepcja państwa" w formie, w jakiej przedstawiliśmy ją w czwartym rozdziale niniejszego tekstu. W polityce zagranicznej oraz w stosunkach między państwami owa elementarna zasada związku ochrony i posłuszeństwa widoczna jest jeszcze wyraźniej, chociażby na przykładzie protektoratu w prawie międzynarodowym, mocarstwowego związku państw lub mocarstwowego państwa związkowego oraz wszelkiego rodzaju traktatów i gwarancji obronnych. Jest sprawą politycznej wspólnoty, w jaki sposób zechce ona uregulować status takich wyłączonych z życia publicznego, politycznie niezainteresowanych, szczególnych osób (czy przez uprzywilejowanie ich prawami obcych, zorganizowane wyodrębnienie, eksterytorialność, pozwolenia na pobyt i koncesje, jakiś rodzaj prawa dla Metojków czy jeszcze inaczej). Na temat dążeń do pozbawionego ryzyka, apolitycznego życia (definicja bourgeois) por. poglądy Hegla przedstawione na s. 232 i nast. niniejszego wydania. 24 Thomas Hobbes, Lewiatan, w zakończeniu do angielskiego wydania z i o J wyd. poi. tłum. Czesław Znamierowski, Warszawa 1954, s. 627. 23 Śmieszną wydaje się myśl, że bezbronny naród otoczony jest przez samych przyjaciół. Żałosne jest również przypuszczenie, że wroga uda się wzruszyć brakiem oporu. Nikt nie uważa, na przykład, że rezygnacja z estetycznej twórczości lub gospodarczej produktywności uczyni nagle świat moralnym. Tym bardziej więc rezygnacja jakiegoś narodu z wszelkiej formy politycznej decyzji nie zapewni ludzkości niezmąconego niczym stanu pełnej moralności lub czysto ekonomicznej, bezproblemowej egzystencji. Polityczność nie ulega destrukcji za sprawą samego faktu, że jakiś naród nie ma już siły ani woli, by utrzymać się w tej sferze. Natomiast destrukcji ulega taki właśnie słaby naród. s. 240-250 Liberalizm ostatniego stulecia konsekwentnie przeobraził i ostatecznie zmienił znaczenie wszystkich dotychczasowych politycznych idei. Jednocześnie liberalizm jako zjawisko historyczne nie mógł uwolnić się od polityczności, podobnie jak każda znacząca idea i ruch polityczny. Dlatego, pomimo neutralizowania i odpolityczniania całych sfer ludzkiego życia (na przykład edukacji lub gospodarki), liberalizm nadal zachowuje znaczenie polityczne. Liberałowie we wszystkich krajach uprawiali politykę tak jak inni, zawiązywali koalicje z różnymi nie-liberalnymi ruchami politycznymi, szli na kompromisy z przedstawicielami innych politycznych idei, tworząc stronnictwa narodowoliberalne, socjal-liberalne, liberalno-konserwatywne czy liberalno-katolickie.39 Przede wszystkim jednak liberalizm łączył się z ruchami demokratycznymi, które paradoksalnie są ze swej natury nieliberalne, bo z istoty swej polityczne, prowadzące wręcz do państwa totalnego. 40 Trzeba postawić sobie pytanie, czy można stworzyć jakąkolwiek ideę polityczną, opierając się wyłącznie na pojęciu indywidualistycznego liberalizmu? Odpowiedź musi być przecząca. Nietrudno wyliczyć następne przykłady. Ich lista może być długa. Niemiecki romantyzm w latach 1800-1830 jest tradycjonalistyczną i feudalną odmianą liberalizmu. Z punktu widzenia socjologii stanowi on przykład nowoczesnego ruchu mieszczańskiego, z tym że mieszczaństwo nie było jeszcze na tyle silne, aby obalić polityczną władzę feudałów. Dlatego szukało jakiejś formy porozumienia z nią, analogicznie do późniejszych prób związania się z demokratycznym w swej istocie nacjonalizmem i ruchem socjalistycznym. Mieszczański liberalizm nie jest bowiem w stanie samodzielnie zbudować żadnej politycznej teorii. Z tego samego powodu romantycy nie stworzyli żadnej nowej koncepcji politycznej, tylko starali się dopasować do już istniejącego układu politycznych sił. Historycy, którzy tak jak G. von Below pragną widzieć w romantyzmie wyłącznie „konserwatyzm", pomijają najbardziej oczywiste związki, łączące romantyzm z liberalizmem. Nie przez przypadek trzema największymi heroldami liberalnego parlamentaryzmu byli typowi romantycy: Edmund Burkę, Renę de Chateaubriand i Benjamin Constant. 40 Na temat różnicy między liberalizmem i demokracją zob. Duchowa i historyczna sytuacja dzisiejszego parlamentaryzmu, s. 115 i nast. niniejszej książki, a także tekst Ferdinanda Tonniesa, Demokratie und Parlamentarismus, „Schmollers Jahr-buch", t. 51, 1927, s. 173 i nast., który również zdecydowanie oddziela liberalizm od demokracji; dalej por. bardzo interesujący esej Hermanna Hefele w piśmie „Hochland", listopad 1924. O związku demokracji i państwa totalnego por. s. 180 niniejszego wydania. 39 Każdy konsekwentny indywidualizm polega na zanegowaniu polityczności, co w praktyce prowadzi do podejrzliwości wobec wszelkich politycznych instytucji i form państwa, wszelako nigdy do stworzenia własnej, pozytywnej teorii państwa i polityki. Dlatego w przypadku liberalizmu możemy mówić o polityce jedynie jako o polemicznym przeciwstawieniu się wszelkim ograniczeniom indywidualnej wolności ze strony państwa czy religii. Jest to zawsze polityka handlowa, polityka wobec Kościoła, polityka edukacyjna, kulturalna. W żadnym wypadku jednak nie jest to polityka liberalna jako taka, a jedynie liberalna krytyka polityki. Systematyczna teoria liberalizmu dotyczy więc prawie wyłącznie problemu wewnętrznych walk politycznych z instytucjami władzy państwowej; opisuje przede wszystkim różne metody ochrony i obrony indywidualnej wolności oraz własności prywatnej przed zakusami państwa. W teorii tej państwo opiera się na „kompromisie", a jego instytucje traktowane są jak „wentyl bezpieczeństwa". Liberałowie dążyli także do „zrównoważenia" monarchii i demokracji, co, w sytuacjach krytycznych - szczególnie w 1848 roku prowadzić może do takich sprzeczności w ich działaniu, że wszyscy wnikliwi obserwatorzy wydarzeń tamtych czasów, Lorenz von Stein, Karol Marks, Fr. Julius Stahl i Donoso Cortes, powątpiewali w to, czy myśl liberalna opiera się na jakiejkolwiek politycznej zasadzie i czy może być wewnętrznie spójna. Myśl liberalna systematycznie i konsekwentnie lekceważy lub pomija państwo oraz politykę, natomiast z wyjątkowym uporem nawiązuje do dwóch, wyraźnie spolaryzowanych, heterogenicznych sfer, do etyki i gospodarki - świata duchowego i świata interesów, do wiedzy i własności. Krytyczny i nieufny stosunek do państwa i polityki łatwo można wytłumaczyć regułami samego systemu liberalnego, w którym indywiduum pozostaje terminus a quo i terminus ad ąuem. Polityczna jedność może w pewnych sytuacjach wymagać od nas ofiary złożonej z własnego życia. Taka możliwość z punktu widzenia liberalnego indywidualizmu nie istnieje, ponieważ nie daje się jej w żaden sposób uzasadnić. Indywidualizm, który dopuszcza, by o życiu jednostki nie decydowała ona sama, lecz ktoś inny, byłby pozbawiony sensu. Podobnie jak nie miałaby sensu liberalna idea wolności, gdyby treść i zakres indywidualnych swobód określał ktoś inny, a nie sama zainteresowana osoba. Jednostka jako taka nie ma żadnych wrogów, z którymi musiałaby walczyć na śmierć i życie, chyba, że sama zechce ich mieć. Jeżeli ktoś chciałby zmusić ją do walki wbrew jej woli, to ze względu na prywatność i niezależność, którymi cieszy się każdy człowiek, uznano by taką próbę za akt zniewolenia i przemoc. Liberalizm zwraca cały swój patos przeciw wszelkim formom zniewolenia i przemocy. Każda próba uszczuplenia lub pogwałcenia indywidualnej, z zasady nieograniczonej wolności, własności prywatnej czy prawa do wolnej konkurencji oznacza „przemoc" i jest eo ipso przejawem zła. Liberalizm toleruje państwo i politykę tylko pod warunkiem, że będą one zmierzać do utrwalenia wolności i zapobiegać jej ograniczaniu. W ten sposób liberalizm prowadzi do powstania całego systemu odpolitycznionych, powiedzielibyśmy „zdemilitaryzowanych" pojęć. Niektóre z nich warto przypomnieć, aby unaocznić sens wyjątkowo konsekwentnej myśli liberalnej, która, pomimo licznych porażek, w najnowszej historii Europy wciąż jeszcze pozostaje niezastąpiona. Należy przy tym zawsze pamiętać, że system liberalnych pojęć został skonstruowany w taki sposób, iż jego granice wyznaczone są przez: etykę (świat ducha) i ekonomię (świat interesu). Przestrzeń między tymi biegunami powinna być wolna od polityczności jako sfery „przemocy i wojowniczości". Pojęcie „państwa prawa" w sensie „prawa prywatnego" jest dźwignią, która wprowadza w ruch cały system liberalny. Pojęcie własności prywatnej stanowi serce tego systemu, a jego bieguny - etyka i ekonomia - są jedynie dwoma przeciwległymi refleksami tego promieniującego centrum. Każdy prawdziwie liberalny pogląd łączy w sobie typową dla materializmu ekonomii rzeczowość z etycznym patosem. To właśnie te dwa nowe składniki zmieniają w liberalizmie sens wszystkich politycznych pojęć. I tak, polityczne pojęcie w a l k i z liberalnej perspektywy oznacza k o n k u r e n c j ę w gospodarce, a w sferze ducha – d y s k u s j ę. W miejsce przejrzystej różnicy między stanem wojny i pokoju wkracza dynamiczne pojęcie nieustającej konkurencji i nieprzerwanej dyskusji. P a ń s t w o staje się tożsame ze s p o ł e c z e ń s t w e m, które z kolei z jednej strony, tej etyczno-duchowej, wyraża etyczny ideał „l u d z k o ś c i" i humanizmu, z drugiej zaś staje się ekonomiczno-techniczną jednością podlegającą jednolitemu s y s t emowi produkcji i k o m u n i k a c j i. W o l a, która towarzyszy walce i pozwala pokonać wroga, zostaje w świecie liberalnym zastąpiona przez racjonalną konstrukcję, przez na przykład i d e a ł lub p r o g r a m społeczny, t e n d e n c j ę w gospodarce lub ekonomiczną k a l k u l a c j ę. N a r ó d jako polityczna jedność przepoczwarzą się pod wpływem liberalnej myśli to w p u b l i c z n o ś ć jako odbiorcę określonych kulturowych wytworów, to w s i ł ę r o b o c z ą i wykwalifikowany p e r s o n e l, innym zaś razem w r z e s z ę k o n s u m e n t ó w. P a n o w a n i e i w ł a d z a oznaczają w sensie duchowym p r o p a g a n d ę i sztukę o d d z i a ł y w a n i a na masy, w gospodarce – k o n t r o l ę. Wszystkie te przekształcenia pojęć jedno mają bez wątpienia na celu: chodzi o to, aby pozbawić państwo i politykę ich specyficznego znaczenia i całkowicie podporządkować kategoriom indywidualistycznym (to jest moralności zbudowanej na prawie prywatnym) oraz ekonomicznym. Z zaskakującą wręcz łatwością liberałowie uznają „autonomiczność" wszystkich, z wyjątkiem polityczności, sfer ludzkiego życia, z których każda uznana zostaje za szczególną i ma być odizolowana od pozostałych. Z punktu widzenia liberalizmu wydaje się oczywiste, że sztuka jest nieodrodną córką wolności, że sądy estetyczne mają autonomiczny charakter, a geniusz artysty jest suwerenny. W niektórych krajach liberałowie uderzają w podniosły ton dopiero wtedy, gdy autonomicznej wolności sztuki zaczynają zagrażać „apostołowie moralności". Z kolei moralność jest dla liberała autonomiczna wobec metafizyki i religii, a gospodarka wobec religii, sztuki i moralności. Jednak, co najważniejsze, z niezachwianą pewnością za autonomiczne i niezależne uznane zostają przez liberałów normy i prawa ekonomii. Jednym z niewielu naprawdę niepodważalnych i nie podlegających żadnej dyskusji dogmatów liberalizmu stał się pogląd, zgodnie z którym produkcja i konsumpcja, kształtowanie cen i rynku stanowią własną sferę nie podlegającą etycznym, estetycznym czy religijnym dyrektywom, a zwłaszcza niezależną od polityki. Liberałowie z naciskiem twierdzą, że polityka nie ma żadnego samodzielnego znaczenia i podlega regułom „porządku" moralnego, prawnego i gospodarczego. Ponieważ, jak już mówiłem, w konkretnej rzeczywistości politycznego bytu nie istnieją żadne abstrakcyjne formy porządku ani systemy norm, lecz zawsze jedynie konkretni ludzie lub związki ludzi dążą do panowania nad innymi ludźmi lub grupami, tak więc z politycznego punktu widzenia również „panowanie" systemu moralnego, prawnego i gospodarczego ma zawsze konkretne znaczenie polityczne. Uwaga (niezmieniona z wydania z 1927 roku): ideologiczna struktura traktatu wersalskiego dokładnie odpowiada polaryzacji etycznego patosu z jednej strony i ekonomicznej kalkulacji z drugiej. W artykule 231 traktatu Rzesza Niemiecka zostaje zmuszona do uznania swojej „odpowiedzialności" za wszystkie szkody i straty wojenne, co stanowiło podstawę do jej moralnego i prawnego oskarżenia. Polityczne pojęcia, takie jak „aneksja" są w traktacie pominięte. Zajęcie Alzacji i Lotaryngii zostaje określone jako desannexion, a więc jako akt zadość uczynienia wyrządzonych krzywd. Konieczność oddania polskich i duńskich terenów uzasadnia się idealistycznie rozumianymi prawami grup narodowościowych zamieszkujących te obszary. Zaś odebranie kolonii przedstawia się w art. 22 jako bezinteresowny akt humanitarny. Drugie oblicze tego idealizmu stanowią decyzje ekonomiczne, przede wszystkim reparacje, to znaczy nieustanne i niczym nie ograniczone grabienie pokonanego państwa. Skutek: traktat wersalski nie mógł ustanowić „pokoju", ponieważ pokój jest pojęciem politycznym. Dlatego konieczne było zawieranie z Niemcami kolejnych, za każdym razem „ostatecznych" traktatów pokojowych, takich jak: protokół londyński z sierpnia 1924 (tak zwany plan Dawesa), traktat z Locarno z października 1925 roku, przyjęcie Niemiec do Ligi Narodów we wrześniu 1926 - i na pewno na tym się nie skończy. Liberalizm zawsze podnosił przeciwko państwu i polityce zarzut „stosowania przemocy". Można by uznać to za zwykłe pomówienie, rzucone w ferworze politycznych sporów, gdyby nie fakt, że zarzut ten ma o wiele głębszy sens i większą moc przekonywania, niżby można sądzić z początku, a to za sprawą określonego metafizycznego kontekstu i specyficznego rozumienia historii. Oświeceniowi myśliciele w XVIII wieku widzieli przed sobą prostą drogę postępu, po której śmiało kroczyła ludzkość. Ich zdaniem, postęp polegał przede wszystkim na intelektualnym i moralnym doskonaleniu się ludzi. Droga postępu miała także określony punkt wyjścia i dojścia. Rozpoczynała się w mrokach fanatyzmu, a kończyła na osiągnięciu duchowej wolności i dojrzałości; prowadziła od dogmatyzmu do postawy krytycznej, od przesądów do oświecenia, od ciemności ku światłu. W pierwszej połowie XIX wieku pojawiają się różnego rodzaju trójczłonowe teorie, przede wszystkim koncepcja Hegla o trzystopniowym, dialektycznym procesie rozwoju (od naturalnej wspólnoty, przez społeczeństwo mieszczańskie, do państwa) oraz słynny podział Comte'a na trzy stadia rozwoju (od teologii, przez metafizykę, do nauk pozytywistycznych). Wszelkiego rodzaju triadom brakuje już jednak owej polemicznej siły, która obecna jest w każdej prostej antytezie opartej na dwóch przeciwstawnych członach. W drugiej połowie XIX wieku, po okresie względnego spokoju, znużenia i prób przywrócenia starego porządku, w Europie znów wybuchają walki. Szybko powrócono też do prostych teorii zbudowanych na dwóch przeciwstawnych elementach. W samych Niemczech, gdzie początkowo dualizmu tego wcale nie traktowano jako oręża w walce politycznej, diada panowania i stowarzyszenia u Gierkego oraz wspólnoty i społeczeństwa u Tonniesa zaczęły wypierać trójczłonowy schemat Hegla. Najbardziej znaczącym i historycznie najbardziej brzemiennym w skutki przykładem XIXwiecznego dualizmu jest sformułowana przez Karola Marksa antyteza burżuazji i proletariatu. Marks skupił wszystkie konflikty z całej historii świata w tej jednej, ostatecznej walce przeciwko burżuazji jako największemu wrogowi ludzkości, formując całą burżuazję i cały proletariat świata w dwie armie ustawione naprzeciwko siebie. Dzięki temu stworzył niewyobrażalny wręcz w sile swego wyrazu obraz walki, u podstaw której leży ostateczny podział na przyjaciela i wroga. Myśl Marksa dlatego była tak bardzo przekonująca w XIX wieku, że w walce z liberalno-burżuazyjnym przeciwnikiem odwoływała się bezpośrednio do kategorii ekonomicznych. Dzięki temu zwolennicy Marksa mogli, by tak rzec, na terytorium przeciwnika walczyć z nim jego własną bronią. Było to z resztą konieczne, wyraźny bowiem zwrot ku ekonomii dokonał się ostatecznie wraz ze zwycięstwem „społeczeństwa industrialnego". Zwycięstwo to przypada mniej więcej na rok 1814, gdy Anglia zatriumfowała nad militarnym imperializmem Napoleona. W tym samym czasie Herbert Spencer ogłasza swoją interpretację historii, która w prosty, wyrazisty sposób opisuje mentalność industrialnego społeczeństwa. Według Spencera, historia ludzkości rozwija się od porządku militarno-feudalnego do społeczeństwa industrialno-handlowego. Benjamin Constant, który dał początek całej liberalnej duchowości XIX wieku, publikuj e w tym samym roku (1814) esej De I 'esprit de conąuete. Jest to pierwszy i jednocześnie najlepszy dokument zwycięstwa industrialnej mentalności. Decydującą rolę miało tu połączenie wiary w postęp moralny i intelektualny - a zatem „duchowy" - z ekonomicznym, industrialnym i technicznym rozwojem w XIX wieku. „Gospodarka" uważana była za główny filar, na którym wspierała się, w rzeczywistości bardziej złożona, kon- strukcja. Gospodarka, handel i przemysł, techniczna perfekcja, wolność i proces racjonalizacji traktowane były jako zjawiska jednorodne; i pomimo że w oczywisty sposób wyrażały zdecydowany sprzeciw wobec feudalizmu, reakcji i państwa policyjnego, powszechnie uchodziły za przejaw łagodnego i pokojowego nastawienia współczesnego człowieka, w przeciwieństwie do okrucieństwa i przemocy dawnych czasów. W ten sposób ukształtowało się charakterystyczne dla XIX wieku rozróżnienie: różnienie: wolność, postęp i rozum jako przeciwieństwo feudalizmu, reakcji i przemocy, sprzymierzone uosabiających prymat z gospodarką, jako przeciwieństwo państwa, wojny i polityki przemysłem i techniką, co swój wyrażony w formie wyraz znajduje w parlamentaryzmie jako przeciwieństwo dyktatury We wzmiankowanym już tekście Benjamina Constanta z roku 1814 możemy znaleźć całe bogactwo takich antytez oraz ich możliwych kombinacji. Constant oświadcza z niezachwianą pewnością: oto żyjemy w epoce, która niechybnie zastąpi wiek wojen, tak jak wiek wojen był konieczny, aby nastała nasza epoka. Następnie autor charakteryzuje obie epoki. W naszych czasach ludzie zdobywają niezbędne do życia dobra drogą pokojowego porozumienia, za obopólną zgodą {obtenir de gré à gré), w czasach dawnych zdobywali je dzięki wojnom i przemocy. Epoka, w której żyjemy, to czasy cywilizowanych obrachunków (le calcul civilisé), natomiast epoka stara to czasy barbarzyńskich namiętności (/'implusion sauvage). Ponieważ wojna i zdobyte przemocą łupy nie mogą zapewnić nam poczucia komfortu i bezpieczeństwa, tak jak dostarczają ich handel i przemysł, dlatego dzisiaj wojna przestała się opłacać i nawet zwycięska kampania to dla zwycięzcy kiepski interes. Poza tym niezwykle szybki rozwój współczesnej techniki wojennej (Constant wymienia jako przykład artylerię, która zapewniła wojskom napoleońskim techniczną przewagę nad przeciwnikiem) całkowicie zmienił charakter konfliktów zbrojnych, i to, co kiedyś było dowodem męstwa i powodem do chwały, jak osobista odwaga i pasja walki, dzisiaj straciło zupełnie sens. Dlatego, zdaniem Constanta, wojna przestała się współcześnie opłacać i straciła swój dawny urok; człowieka wojna już nie pociąga ani z racji interesu, ani z namiętności. W dawnych czasach wojownicze ludy podbijały kraje żyjące z handlu. Dziś jest odwrotnie. Skomplikowany sojusz gospodarki, wolności, techniki, etyki i parlamentaryzmu ostatecznie przezwyciężył resztki starego porządku absolutystycznego państwa i feudalnej arystokracji. Tym samym jednak sojusz ten stracił rację bytu. Jego miejsce zajmują dzisiaj inne rodzaje związków i koalicji. Gospodarka nie daje już eo ipso wolności. Technika nie służy już wyłącznie zapewnieniu komfortu, ale w równym stopniu służy produkcji niebezpiecznych broni i środków zagłady. Postęp techniczny nie prowadzi wcale eo ipso do humanitarnej i moralnej doskonałości, tak jak wyobrażano sobie w XVIII wieku sens postępu, a racjonalizacja techniki może stanowić przeciwieństwo racjonalizacji w ekonomii. Pomimo to duchowość europejska nadal przepojona jest XIX-wiecznym rozumieniem historii. Przynajmniej do niedawna jeszcze stare liberalne formuły i pojęcia zachowywały duchową siłę tkwiącą w nich wciąż jeszcze po faktycznym rozpadzie starego absolutystycznego świata. Dobrym tego przykładem z ostatnich dziesięcioleci są tezy Franza Oppenheimera, który ogłosił, że jego celem jest „unicestwienie państwa". Oppenheimer był tak radykalnym liberałem, że nie chciał uznać państwa nawet w roli uzbrojonego stróża. „Unicestwienie", które zapowiadał, miało się dokonać dzięki wartościującej i emocjonalnej definicji państwa. Zdaniem Oppenheimera, pojęcie państwa określone powinno być przez „środki polityczne", pojęcie społeczeństwa zaś (z istoty swej niepolitycznego) przez „środki ekonomiczne". Jednakże sposób, w jaki owe polityczne i ekonomiczne środki są zdefiniowane i opisane przez Oppenheimera, doskonale odzwierciedla charakterystyczną dla liberalizmu polaryzację etyki i ekonomii, która usprawiedliwia pełen patosu sprzeciw wobec państwa i polityki. Oppenheimer pozostaje wierny starym antytezom, które wyrażąjąpolemiczny stosunek państwa i społeczeństwa, polityki i gospodarki w XIX-wiecz-nych Niemczech. I tak, środki ekonomiczne to, według niego, wymiana - usługa jest świadczona w zamian za inną usługę - a zatem i wzajemność, równość, sprawiedliwość i pokój są ni mniej, ni więcej tylko „wyrazem ducha wspólnoty, zgody, braterstwa i sprawiedliwości".41 Natomiast środki polityczne to „przemoc pozaekonomicza", grabież, podbój i wszelkiego rodzaju zbrodnia. Oppenheimer zachowuje więc hierarchię wartości, która określa relację między państwem i społeczeństwem, z tą jedną różnicą, że podczas gdy niemiecka nauka o państwie, usystematyzowana w XIX wieku przez Hegla, daje państwu najwyższą pozycję jako królestwu etyczności i obiektywnego rozumu dominującemu nad „światem zwierząt" i społecznym egoizmem, to w przypadku Oppenheimera porządek wartości jest akurat dokładnie odwrotny - społeczeństwo jako oaza pokoju i sprawiedliwości dominuje nad państwem, które zostało zdemaskowane jako instrument amoralnej przemocy. Zmieniły się role, pozostała natomiast skłonność do przesady. Nie można dopuścić do tego, by pojęcia definiowano przez ich moralną dyskwalifikację. Takiego procederu nie mogą usprawiedliwić żadne argumenty moralne, psychologiczne, a w najmniejszym już stopniu argumenty naukowe. Nie można po prostu przeciwstawić dobrej, sprawiedliwej, pokojowej, słowem: sympatycznej wymiany wstrętnej, bandyckiej, zbrodniczej polityce. Dokładnie na tej samej zasadzie ktoś inny mógłby zdefiniować politykę jako sferę uczciwej walki, a gospodarkę jako dziedzinę oszustwa. W końcu przecież związek polityczności z przemocą i grabieżą jest tak samo oczywisty jak związek ekonomii z przebiegłością i oszustwem. Znaczenie słów „wymieniać" i „podmieniać" jest często tożsame. Władza nad ludźmi oparta na ekonomii, która uchodzi za władzę niepolityczną, a więc wolną od wszelkiej politycznej odpowiedzialności oraz zewnętrznych form polityczności, w rzeczywistości jest jednym olbrzymim oszustwem. Wymiana wcale nie wyklucza powstania takiej sytuacji, w której jeden z kontrahentów ponosi dotkliwe straty, a cały system wzajemnych umów staje się powoli narzędziem straszliwego wyzysku i zniewolenia. W takim przypadku, oczywiście, uciskani i wyzyskiwani nie użyją w swej obronie środków ekonomicznych. Równie oczywiste jest to, że z kolei ludzie, którzy posiadają władzę ekonomiczną, uznają każdą próbę zmiany ich pozycji metodami „pozaekonomicznymi" za przejaw bandytyzmu i przemocy i będą im przeciwdziałać wszystkimi dostępnymi środkami. W ten sposób ginie nie pojęcie państwa, ale idea społeczeństwa, które ma się opierać na wymianie i wzajemnych umowach, a więc jest eo ipso społeczeństwem pokojowym i sprawiedliwym. Trzeba pamiętać, że na świętość zawartych umów i na zasadę/weto suntser-vanda często powołują się również zwykli oszuści i szantażyści. Sfera wymiany ma swoje granice i nie rozciąga się w nieskończoność. Pewne rzeczy po prostu nie podlegają wymianie. Na przykład nie ma wystarczającego ekwiwalentu dla politycznej wolności i niezależności, bez względu na to, jak wysoka jest suma oferowanej za nie łapówki. Dzięki podobnym definicjom i teoriom, jak te zaproponowane przez Oppenheimera, które nie mogą ostatecznie uwolnić się od dwubieguno-wości etyki i ekonomii, nie można „unicestwić" państwa i polityki, a tym samym odpolitycznić świata. Gospodarka, jak każda inna dziedzina ludzkiego życia, może stać się podglebiem polityczności. Świadczy o tym zarówno ewidentnie polityczny charakter gospodarczych sprzeczności, jak i fakt, że powszechnie przyjęło się określenie „dominująca pozycja gospodarcza". Często w tym kontekście przytacza się słynną wypowiedź Walthera Rathenaua, który stwierdził, że w czasach współczesnych naszym przeznaczeniem nie jest już polityka, lecz gospodarka. Wydaje się jednak, że polityka nadal pozostaje naszym przeznaczeniem z tą zasadniczą różnicą, iż dzisiaj jej motorem stała się gospodarka. W tym sensie również ona jest naszym „przeznaczeniem". Dlatego w błędzie są ci którzy, tak jak Joseph Schumpeter w Soziologie des Imperialismus z 1919 roku, uparcie dowodzą, że pozycja polityczna zdobyta dzięki gospodarczej przewadze ma zawsze ze swej istoty pokojowy charakter. W rzeczywistości pokojowy charakter może 41 Por. streszczenie u F. Sandera, Gesellschaft und Staat, Studie zur Gesellschaftsleh-re von Franz Oppenheimer, „Archiv fur Sozialewissenschaften", 56, 1926, s. 384. mieć wyłącznie liberalna terminologia, i to dzięki istocie liberalnej ideologii. Natomiast gospodarczy imperializm prowadzi do sytuacji, w której na świecie obowiązują charakterystyczne dla niego środki gospodarczego panowania, takie jak embargo na dostawę surowców naturalnych, zakaz udzielania kredytu lub celowe niszczenie obcej waluty. Z tego punktu widzenia każda próba podjęta przez naród lub inną zbiorowość wykorzystującą środki „pozaekonomiczne" w celu obrony przed takimi „pokojowymi" środkami gospodarczego panowania uznana zostanie za przemoc, obcą dla sfery eko- nomii. W walce z wrogami gospodarczy imperializm będzie sięgał po coraz ostrzejsze środki przymusu, które nadal pozostaną środkami „ekonomicznymi", a więc zgodnie z terminologią liberalizmu „niepolitycznymi" i z istoty swej pokojowymi. Dobrym przykładem praktycznych konsekwencji takiego sposobu myślenia są wytyczne przyjęte przez Ligę Narodów w Genewie (pkt 14 decyzji podjętej na drugim zgromadzeniu Ligi Narodów w 1921 roku), wśród których znajduje się między innymi embargo na dostawy żywności dla ludności cywilnej w celu wywołania klęski głodu. W ostateczności zawsze pozostają techniczne środki fizycznej zagłady - doskonałe technicznie uzbrojenie, które dzięki nakładom finansowym i ludzkiej pomysłowości doprowadzono do perfekcji z myślą o tym, że kiedyś cały ten nagromadzony arsenał broni będzie można użyć. Wszelako groza, którą musi budzić świadomość, że wszystkie te środki przemocy nieuchronnie zostaną wykorzystane, została całkowicie wyparta przez neutralne, pacyfistyczne nazewnictwo. Wojna – jako określenie przestała istnieć, pojawiły się natomiast takie opisowe pojęcia jak egzekucja, sankcja, ekspedycja karna, pacyfikacja, obrona zobowiązań międzynarodowych, międzynarodowy system bezpieczeństwa, środki zachowania pokoju. Przeciwnika nie nazywa się już wrogiem, lecz wichrzycielem i burzycielem pokoju - jest on poza prawem i poza człowieczeństwem. Wojna prowadzona w celu zachowania lub ekspansji gospodarczej dominacji dzięki niezmordowanym wysiłkom propagandy uchodzi za „krucjatę", „ostatnią bitwę ludzkości". Tego wymaga polaryzacja etyki i ekonomii. Polaryzacja ta jest, co prawda, zdumiewająco systematyczna i konsekwentna, jednak nawet ten rzekomo apolityczny czy z pozoru wręcz antypolityczny system albo służy utrzymaniu istniejącej już różnicy między przyjacielem i wrogiem, albo też prowadzi do jej powstania. Dlatego nigdy nie zdoła uciec od konsekwencji polityczności.