CZĘŚĆ DRUGA Dama z wiewiórką i szpakiem 8
Transkrypt
CZĘŚĆ DRUGA Dama z wiewiórką i szpakiem 8
CZĘŚĆ DRUGA Dama z wiewiórką i szpakiem 8 Czasami rzeczywisty człowiek z krwi i kości jest mniej wiarygodny niŜ wywołany z mroków przeszłości. John Clement mrugał powiekami, ledwo rozpoznając twarz młodej kobiety. Była śmiertelnie blada i wystraszona, usta jej nerwowo drgały. Przed chwilą był w zupełnie innym czasie i miejscu. Mały chłopiec grający w ciupy z bratem Edwardem. Dwaj bracia przykucnięci na zamkowym korytarzu, gdzie hulał wiatr. A za drzwiami krzyki i kłótnie dorosłych. Głosy były róŜne i stale się zmieniały. Ojciec krzyczał gniewnie i walił pięścią w stół; często towarzyszył temu rumor przewracanych mebli albo świst ostrza tnącego materiał. Stryjowie byli inni. Stryj Ryszard, posępny i ponury, a przy tym ostroŜny niczym najmłodszy szczeniak w miocie, gryzł palec lub wargi i z wyraźną przyjemnością powiadamiał - z niemiłym północnym akcentem - o niewygodnych faktach oraz domagał się podjęcia konkretnych działań. Stryj Jerzy był jak wieczny chłopiec, który uparcie twierdził, Ŝe się pomylił po kaŜdym zdemaskowaniu prób groŜenia, zastraszania, przekupstwa i szpiegowania na dwie strony – po kaŜdej ujawnionej zdradzie. Nie wpływało to na jego dobry humor, przeciwnie - wywoływało kolejne ataki furii. Z dwóch babek jedna miała głos skrzypiący jak metalowe zawiasy, a druga była niby potulna i skrzywdzona przez los, dopóki nie wpadła w gniew, a wtedy przypominała jadowitego węŜa. W takich sytuacjach oczy Edwarda odpowiadały spokojnie na spojrzenie przeraŜonego młodszego brata. śaden z nich nie miał wpływu na Ŝycie dorosłych. Na ich bezwzględną Ŝądzę krwi. Trudno byłoby wymienić wszystkie miejsca, gdzie słuchali kłótni po drugiej stronie zamkniętych drzwi. Stale się przenosili, i wszędzie było tak samo przewaŜnie w odwrocie lub w ataku, często mając do czynienia ze zdradą dawnego przyjaciela, sojusznika lub członka rodziny. PrzeraŜone dzieci usiłowały jakoś za tym nadąŜyć, zrozumieć gromy rzucane na głowę kogoś, kto niedawno wypadł jak burza, czerwony z gniewu, groŜąc zemstą, a nieobecny nie mógł się bronić przed zarzutami. Chłopcy usiłowali zrozumieć cokolwiek z relacji o najświeŜszych potyczkach. Nie chodziło wcale o to, po czyjej stronie była racja. Mieli na tyle zdrowego rozsądku i niezdrowej goryczy, by wiedzieć, Ŝe dorośli rzadko miewali rację. Po co zatem doszukiwać się winnych czy wysłuchiwać kłamliwych usprawiedliwień. Dzieci potrzebują o wiele prostszych wiadomości: czy Ŝycie znów się nie wywróci wskutek kolejnej bitwy i czy za tydzień nie znajdą się na innym, teŜ pełnym przeciągów zamkowym korytarzu. Wzrastali w atmosferze niepewności i strachu, tylko ich poziom wiedzy i świadomości się zmieniał. On był trzy lata młodszy, czyli za mały, by go darzyć zaufaniem. To Edwardowi mówiono róŜne rzeczy (tylko złe). „Ty będziesz kiedyś głową tej przeklętej rodziny, więc ci się to przyda” - bełkotał ojciec, popadając po pijanemu w ckliwy nastrój, ale był taki tylko w stosunku do Edwarda. Wylewał wtedy Ŝale przed chłopcem, który z niechęcią tego słuchał, wcale nie chcąc być głową przeklętej rodziny. Nie interesowało go teŜ, kogo ojciec ściga, kogo chce zabić, z kim zamierza prowadzić wojnę, albo dlaczego najlepszy przyjaciel nagle stał się śmiertelnym wrogiem. Nie lubił siedzieć przy jednym stole z tym budzącym strach człowiekiem, miaŜdŜącym w zębach kości kurcząt i wlewającym w siebie kolejne beczułki wina. Był dzieckiem cichym, małym i szczupłym. Chciał spokoju. John Clement dobrze pamiętał swoją zazdrość, ale teŜ i ulgę, Ŝe nie musi wysłuchiwać wszystkiego. Jako mały chłopiec gorąco pragnął znaleźć się w mocnym ojcowskim uścisku i słuchać wypowiadanych ochrypłym szeptem sekretów, nim pijany ojciec zapadnie w sen. Wolał natomiast nie pamiętać o pewnym rodzicielskim sekrecie, odkrytym niechcący. Miał wtedy osiem lat i włóczył się po korytarzu, pogwizdując pod nosem i zaglądając do kolejnych komnat. Czuł się jeszcze nieswojo po pogrzebie Anny. W jednej z komnat pod oknem zobaczył nakryty czymś, poruszający się kształt. Przyjrzał się bliŜej kształt okazał się ojcem, który dziwnie się kołysał i dyszał. Chłopiec zobaczył teŜ nogę i rękę naleŜące do kogoś, kto znajdował się pod spodem. - A takŜe głowę z długimi, ciemnymi, kobiecymi włosami, odwróconą do niego tyłem. Uciekł i wciąŜ pogwizdując, wrócił do siebie. Ale ojciec zdąŜył go zauwaŜyć. W komnacie John podszedł do okna i zaczął się bawić otrzymanym niedawno w podarunku sztyletem ze stosownymi insygniami wyrytymi na rękojeści. Wyciągnął go z pochwy, wsunął z powrotem i wyjął; znów wsunął i wyjął, z przyjemnością słuchając cichego szelestu. Nie myślał o niczym i zdziwił się, gdy do komnaty wpadł ojciec, poprawiając jeszcze na sobie strój, jakby sprawdzał, czy wszystko jest na miejscu. Obrzucił chłopca niespokojnym wzrokiem. - Zdaje się, Ŝe coś widziałeś. - Wszyscy doskonale wiedzieli, Ŝe nie przepuścił Ŝadnej kobiecie, i przymykali na to oko, ale on się bał, Ŝe się Ŝona dowie. - Nie! - John Clement zachował ten moment w pamięci. Mały chłopiec patrzył niewinnie na dorodną, rumianą twarz ojca, niby spokojnie i obojętnie, ale w środku aŜ wił się z obawy, Ŝe mogłoby dojść do dalszej rozmowy. - Nie wiem, o czym mówisz, ojcze. - Ulga, kiedy dorosły męŜczyzna przyjął jego wyjaśnienie i wyszedł. Nadal nie potrafił ocenić, czy to błogosławieństwo, czy przekleństwo, Ŝe był młodszym synem. Z jednej strony pomogło mu to zachować niewinność i trwać w niewiedzy o najgorszych ekscesach dorosłych. Ale z drugiej strony napełniło goryczą jego uczucia do Edwarda, z którym przechodził wszystko. Groziło tym, ze gdy dorosną, zaczną na wzór poprzedniej generacji niszczyć się nawzajem krzyczeć, walić pięścią w stół i grozić bronią - jakby cała ta złość wspólnie znoszona latami była zatruwającym duszę dziedzictwem, od którego nie ma ucieczki. Najpierw zapadło między nimi milczenie, potem się rozstali, gdy on wyjechał na kontynent, a na koniec zapanowała między nimi niechęć; wytworzyła się przepaść, nad którą nie dało się przerzucić mostów nawet wtedy, gdy po wielu latach przyznał, Ŝe Edward miał rację i warto było wyrzec się pewnych spraw w imię świętego spokoju i normalnego Ŝycia. Jak na ironię to właśnie Edward pragnął pogrzebać przeszłość i wszystko zacząć na nowo. A John Clement, który dopiero w wieku dorosłym nauczył się, Ŝe za wszelką cenę naleŜy unikać konfliktów, był - co teraz gorzko sobie wyrzucał zapalonym, rozgorączkowanym raptusem. To on domagał się sprawiedliwości, zemsty, odpłaty za krzywdy. To on uwaŜał Edwarda za tchórza i - co było niewybaczalne - wykrzyczał mu to w twarz. To on był winien rozdźwięku między nimi. Edward nie Ŝył i juŜ niczego nie da się naprawić. Nie ma szansy, by z ponurego rodzinnego dziedzictwa wynikło coś pozytywnego; nie ma teŜ z kim pogadać o dawnych dziejach. Pozostało tylko gorzkie wspomnienie pobytu w pałacu Lambeth i bólu w oczach Edwarda, gdy arcybiskup poszedł spać, a wtedy on buńczucznym młodzieńczym tonem rzucił słowo, które odbiło się głośnym echem w wysoko sklepionym wnętrzu: „Tchórz!”. Rano, gdy się zbudził, Edwarda nie było. A teraz został sam. Czarnowłosa dziewczyna w białym czepku wpatrywała się w niego. Lęk malujący się na jej twarzy wywołał w nim litość. Dosyć, dosyć! Czas skupić się na tym, co go czeka teraz. Jest męŜczyzną w powaŜnym wieku, a w ciągu tych lat, które minęły, odkąd grał z Edwardem w ciupy w coraz to innych, pełnych przeciągów zamkach Anglii, ta dziewczyna zajmowała jego myśli i marzenia. - Meg - odezwał się. Słowa przychodziły mu z trudem, ale jej imię, ku swemu zdziwieniu, wymówił niespodziewanie łatwo i dzięki niemu wrócił do teraźniejszości, w której kochał tę kobietę. - To był mój brat. Westchnęła. Tego się nie spodziewała. Po chwili się uspokoiła i odpręŜyła. Zaczęła rozumieć i przestała się bać; znów patrzyła na niego z ufnością. Podeszła bliŜej i nachyliła się. Przez ułamek sekundy ujrzał jej twarz promieniejącą macierzyńską niemal czułością. Objęła go serdecznie i przytuliła jak małe dziecko. Dobrze mu było w jej ramionach, więc zwlekał z tym, co teraz musi nieodwołalnie nastąpić i czego bardzo się bał. Mignęło mu wspomnienie guzików poddających się palcom i Ŝarliwych niebieskich oczu, gdy leŜała na leśnej trawie. Nie mógł jednak sobie teraz pozwolić na rozpamiętywanie tamtych chwil; oto wzywa go teraźniejszość. NajwyŜsza pora, by obecne nadzieje zwycięŜyły smutną przeszłość. Lęk zasnuł rozkoszny obraz. Wiedział, co jest tego przyczyną, ale nie potrafił przeciwstawić się fali smutku. Czas zatem wszystko wyznać, jak nakazał sir Thomas. Tylko Ŝe gdy ona się dowie, moŜe odejść. Na tę myśl zadrŜało mu serce. - Tak mi przykro - szeptała, tuląc go czule. - Strasznie mi przykro. Nie wiedziałam, Ŝe to twój brat. śałował, Ŝe nie widzi wyrazu jej twarzy, ale bał się podnieść wzrok. Wymawiając słowa współczucia, starała się panować nad głosem, by nie zdradzić swej wielkiej ulgi. Myślała pewnie, Ŝe wie juŜ wszystko, i uwierzyła w przyszłe szczęście. Nie chciał jej tego psuć. - To ten brat, o którym mówiłeś, tak? Z którym próbowałeś się pogodzić po dawnych kłótniach? - dodała dobrotliwie, kładąc dłoń na jego głowie. Skinął potakująco. - Zrobiłeś wszystko, co w ludzkiej mocy... Nie czyń sobie wyrzutów... To nie twoja wina. Nagle coś sobie przypomniała i nieco się cofnęła. - Czy... właśnie o tym ojciec kazał ci ze mną rozmawiać? - W jej głosie zabrzmiał niepokój. Nie potrafił odpowiedzieć, a ona wzięła to za potwierdzenie. - PrzecieŜ nie zrobiłeś nic złego - uspokajała go. - Dlaczego był taki zagniewany? Zebrał się w sobie, podniósł się, objął ją i przytulił. Stali oparci o stół. - Nie wiem, jak mam ci to wytłumaczyć - szepnął. Spojrzała na niego z ufnością, która wprost bolała. - Nie musimy juŜ mieć przed sobą Ŝadnych sekretów, prawda? - powiedziała cicho i spróbowała się uśmiechnąć. - Bardzo chciałbym nie mieć przed tobą Ŝadnych sekretów - westchnął. - Ale Ŝyję na tym świecie znacznie dłuŜej niŜ ty i nazbierało się tego trochę. Niestety, nie jestem ideałem. - Wzięła go za rękę i przeplotła palce. Nie spuszczała z niego oczu. CiąŜyło mu jej spojrzenie, więc odwrócił wzrok. Popatrzył na jej białą dłoń i westchnął cięŜko. - Twój ojciec ma rację. Jeśli naprawdę mam być wobec ciebie uczciwy, muszę ci jeszcze o czymś powiedzieć. - Mówił dość głośno, ale i tak odnosił wraŜenie, Ŝe nie zdoła zagłuszyć bicia swego serca. - Bardzo bym nie chciał, by to cokolwiek zmieniło między nami - dodał szybko. Słowa płynęły teraz wartkim strumieniem; rozpacz to sprawiła. - Muszę ci wyznać pewne sekrety z mojej przeszłości. Pamiętaj jednak, Ŝe juŜ zdecydowaliśmy wspólnie, co chcemy robić dalej. Liczy się teraźniejszość i przyszłość, a nie to, co zostawiamy za sobą. Oboje nie mieliśmy łatwego Ŝycia. Zgodziła się z nim. Była nieco zaŜenowana, ale wciąŜ ufna, i nawet się uśmiechnęła. - Czy chcesz mi powiedzieć o kobietach, które kochałeś? - spytała. - To dla mnie niewaŜne. - Nie - pokręcił głową. - Widzisz... Czy pamiętasz z naszych lekcji, co mówiliśmy o... ksiąŜętach w Tower? Mieliśmy nawet taką zabawę. - KsiąŜęta zabici przez Ryszarda. - Ochoczo podjęła temat w nadziei, Ŝe miłe wspomnienia z lat szkolnych go rozchmurzą. - Okrutnego, podstępnego stryja. Nie, chyba nie tędy droga. Sam nie wiedział, jak zacząć. Dawno nikomu tego nie mówił. Niewiele osób wiedziało, a tym, którzy wiedzieli, nie trzeba było tłumaczyć. Musi zacząć z innej strony. - Mój brat miał na imię Edward - oznajmił. - Wiem - odparła zaskoczona. - Sir Edward Guilford. - Nie dziwi cię, Ŝe nosił inne nazwisko niŜ ja? - Machina poszła w ruch i nie wiadomo, jak to się skończy. MoŜe uda się coś uratować, jeśli uczciwie powie wszystko. Wzruszyła ramionami. Nie rozumiała, czemu zadaje tak dziwne pytanie. - Twoja matka wyszła po raz drugi za mąŜ? - W głosie jej zabrzmiało lekkie zniecierpliwienie. - Nie - odparł. Wyrecytował szybko: - To nie jest jego prawdziwe nazwisko. Spojrzała uwaŜnie. - CzyŜby nazywał się Edward Clement? - zapytała takim tonem, jakby spodziewała się potwierdzenia oczywistej diagnozy. - Nie. - Zamknął oczy i wyrzucił z siebie: - Plantagenet. Edward Plantagenet. Wszystko nagle odpłynęło, świat zamarł i pozostało jedynie pulsowanie krwi w uszach. Poczuł kropelki potu zbierające się nad brwiami. Panowała całkowita cisza. Wreszcie podniósł wzrok. Patrzyła na niego szeroko otwartymi oczami. - Królewicz z Tower? - wyszeptała. Pokiwał głową. - A ty kim jesteś? - Głos jej zamarł. - Ryszardem - odparł gorzko. - Kiedyś nosiłem tytuł księcia Yorku.