Fałszywi prorocy w krainie histerii

Transkrypt

Fałszywi prorocy w krainie histerii
Fałszywi prorocy w krainie histerii
Autor: Wojciech Kwinta - publicysta „Businessman.pl”
(„Polska Energia” - nr 3-4/2011)
Jeszcze nie policzono strat, jeszcze Japończycy nie opłakali swoich bliskich utraconych
w niedawnej tragedii, a już jak świat długi i szeroki wyskoczyły krzywonose czarownice.
W tumulcie bębenków i piszczałek armii satyrów zaczęły ryczeć: katastrofa atomowa,
reaktory to zło, zło! Zamknąć! Zalać betonem! Zniszczyć!
Kiedy emocje biorą górę, zaczynają rosnąć klapy na oczach. W pewnej chwili miałem
wrażenie, że w Japonii nie było trzęsienia ziemi, nie było tsunami, a jedynie ludzie na własne
życzenie wywołali niszczycielskiego dżina z butelki. Histeria zbiorowa napędzana przez
fałszywych proroków.
I nic to, że masa ekspertów przekonuje, tłumaczy, że przez lata zarówno technologie, jak i
standardy bezpieczeństwa osiągnęły kosmiczny poziom. Dosłownie, bo procedury w
energetyce atomowej są chyba bardziej restrykcyjne niż podczas lotów w kosmos. Wystarczy
być przeciwnikiem i już. Nic się nie liczy. Agresywna propaganda stara się – często z
sukcesem – u postronnych osób wytworzyć schemat skojarzeniowy: elektrownia jądrowa
równa się wielki grzyb po wybuchu bomby atomowej. Choć akurat żaden reaktor (nawet ten z
Czarnobyla) nie ma prawa wybuchnąć jak morderczy Little Boy. To nie takie proste.
Paradoksalnie, japońska tragedia to jednocześnie triumf techniki nuklearnej: stare,
czterdziestoletnie reaktory przetrzymały trzęsienie ziemi o niespotykanej sile. Systemy
chłodzenia poległy po ataku tsunami, doszło do pożarów i wybuchów wodoru tworzącego się
w reakcji z rozgrzanym cyrkonem. owszem, rósł poziom promieniowania, ale jak na skalę
wydarzeń to był właściwie incydent. Przy wszystkich stratach, ludzie poradzili sobie dzięki
dyscyplinie i technice. Gdyby, hipotetycznie, porównywalnej siły żywioły zdarzyły się w
Polsce, to nie zostałby kamień na kamieniu. a przecież nie mamy ani jednej elektrowni
atomowej. Szczęśliwie żyjemy w takim obszarze tektonicznym i z dostępem do tyciego
morza, że ani wielkie trzęsienia ziemi, ani 10-metrowa fala tsunami nam nie grożą. Choć i bez
tego możemy sobie nawyrządzać szkód ze względu na częste zjawisko, delikatnie to ujmując,
zacietrzewienia mentalnego. W różnych dziedzinach. a co do energetyki atomowej: współczesne konstrukcje dzieli technologiczna przepaść od archaicznych reaktorów w Japonii.
Zresztą jeżeli na śrubowanie norm bezpieczeństwa wpłynęły głosy oponentów technologii, to
w tym przypadku należą im się brawa. Gorzej, kiedy usiłują wykorzystywać
emocje,
by prowadzić niezrozumiałą krucjatę. Niezrozumiałą, bo jednocześnie zabiegają o czyste
środowisko i przeciwdziałanie zmianom klimatycznym. A na razie wskazano jeden front: obniżenie emisji gazów cieplarnianych. Jeżeli komukolwiek wydaje się, że osiągniemy ten cel
jedynie budując instalacje wychwytu i magazynowania CO2 oraz rozwijając odnawialne
źródła energii, to niech już puknie się w czoło. W skali potrzeb świata – nie ma mowy. Nawet
w samej Polsce, gdzie trzeba zastąpić stare bloki energetyczne nowymi i jeszcze dołożyć
sporo nowych mocy. Gdzie węgiel będzie miał dominujący udział w produkcji energii
elektrycznej jeszcze długie lata. Tak czy siak, bez paru elektrowni atomowych się nie
obędzie.
Siła histerii napędzana przez złych proroków to codzienność naszej cywilizacji. Gdy
zobaczyłem 60 tys. Niemców demonstrujących przeciw energetyce atomowej, opadły mi ręce.
Czego oni chcą? żeby nie było trzęsień, ani tsunami? Ja też chcę i co z tego? Gdy
przeczytałem, że niemiecki premier Brandenburgii i władze Berlina liczą, że Polska
zrezygnuje z programu atomowego – obśmiałem się jak norka. Co za różnica, czy reaktory
będą u nas, czy na Białorusi? Żadna. Przyznam, że ucieszyła mnie zdecydowana postawa
naszego rządu, deklarującego kontynuację planów budowy elektrowni atomowej, i opozycji,
która też wykazała się rozsądkiem. Jasny punkt, szczególnie w porównaniu z reakcjami władz
paru innych krajów. Ale cóż, taki jest współczesny świat, że ciągle mamy się czegoś bać:
reaktorów, modyfikowanej żywności, dioksyn, akrylamidów, ultrafioletu, braku ozonu, braku
cukru i wódki sprzedawanej na stacjach benzynowych. Dlatego warto sobie czasem przypomnieć słowa poety: gdy wieje wiatr historii, ludziom jak pięknym ptakom rosną skrzydła,
natomiast trzęsą się portki pętakom.