PDF / 0,17 MB - Mali żołnierze

Transkrypt

PDF / 0,17 MB - Mali żołnierze
gazeta.pl, 1 marca 2006
Uganda: Dzieci zabijają dzieci
Wojciech Jagielski
Czy zmuszono cię, byś zabił któregoś z krewnych? Czy zmuszano cię, byś odrąbywał ludziom maczetą
ręce lub nogi? Czy zmuszano cię, byś wydłubywał ludziom oczy? Czy zmuszano cię, byś gwałcił kobiety? Czy
zmuszano cię, byś palił ludzi żywcem? Na większość pytań takiej ankiety w ośrodku rehabilitacyjnym nieletni
partyzanci odpowiadają twierdząco.
wszystkie zdjęcia: Uganda, obozy resocjalizacyjne dla dzieci, które były w partyzantce antyrządowej
i kobiet porywanych na żony dla partyzantów
Fot. Krzysztof Miller / AG
Na prawym brzegu Białego Nilu, za wodospadami Karuma, leży kraj ludu Acholi. Od 20 lat toczy
się tu najkoszmarniejsza i najbardziej zapomniana ze współczesnych wojen. Dzieci porywane z wiosek
i szkół, i przymusem wcielone do partyzanckiej armii dokonują najbardziej makabrycznych zbrodni, a ich
ofiarami są inne dzieci. Partyzancka armia młodocianych zbrodniarzy mieni się Bożą Armią Oporu, a jej
przywódca, 43–letni Joseph Kony utrzymuje, że jest mesjaszem, przez którego przemawia Duch Święty.
Terapia
Na podwórzu ośrodka reedukacyjnego w Lirze dzieci podzieliły się na dwie grupy – partyzantów
i żołnierzy – i zaczęły zabawę w wojnę. Partyzanci uzbrojeni w wystrugane z drewna karabiny i maczety napadli na wioskę i uprowadzili grupę dziewcząt. Dwie z nich przewrócili na ziemię i zatłukli kijami.
Przepychając się między sobą, wołali w języku Acholi: “Dajcie i mnie ją zabić!”. Krztusząc się ze śmiechu,
obsypali ciała swoich ofiar suchymi liśćmi, by spalić trupy.
Za chwilę obozowisko partyzantów zostało zaatakowane przez zaalarmowane przez wieśniaków
wojsko. Po krótkiej bitwie partyzanci zostali pobici, a pozostali przy życiu jeńcy – uratowani.
Gdy zapytałem przyglądającą się zabawie nauczycielkę i opiekunkę, czy któreś z bawiących się na podwórzu dzieci zabijało ludzi, Christina odparła: – Z wyjątkiem tych najmłodszych, kilkuletnich – wszystkie.
– Zachęcamy ich, by bawili się w wojnę. Ale ta zabawa jest w istocie opowieścią o prawdziwych
wydarzeniach, które przeżyli. W ten sposób dowiadujemy się, przez co przeszli – tłumaczy mi Christina
Awor z ośrodka rehabilitacyjnego dla byłych partyzantów z Bożej Armii Oporu. – Niektórzy tylko w ten
sposób potrafią wyrzucić z siebie swoje koszmary.
David
14–letniego Davida, w czerwonej bawełnianej koszulce, partyzanci porwali z jego wioski w powiecie Pader. Miał wtedy dziesięć lat i wraz z innymi dziećmi oraz ich ojcami i wujami wybrali się do buszu
w poszukiwaniu drewna na opał. Zaraz za wioską wpadli w zasadzkę.
Powiązanych sznurami partyzanci popędzili ich przez sawannę. Szli wiele godzin. Zatrzymali się
na polanie pod wielkim drzewem mangowca. Tam komendant partyzantów wybrał spośród jeńców ośmiu
chłopców i cztery dziewczęta i kazał im odejść na bok. Dorosłych kazał ułożyć na ziemi. Tłukł ich kijem,
kopał i kazał opowiadać, gdzie w okolicy stacjonuje wojsko i którzy z wieśniaków donoszą żołnierzom.
Po przesłuchaniu rzucił partyzantom rozkaz: “Wykończyć ich!”.
Partyzanci, było ich kilkunastu, mieli na sobie wojskowe mundury i wielkie gumowe buty. Większość wyglądała na rówieśników Davida. Rzucili się na jeńców, bijąc ich po głowach kijami. A potem
dowódca coś krzyknął i dwóch partyzantów podeszło do Davida. Wcisnęli mu do ręki maczetę i rozkazali,
by dobił ojca. Otępiały z przerażenia i bólu kręcił głową, że nie zrobi tego. Wtedy rzucili się na niego z pięściami, krzycząc, że albo zabije ojca, albo zmuszą ojca, by zabił jego samego.
Ojciec zalany krwią błagał go, by zabił go, bo inaczej zginą obaj. David uderzył go maczetą w tył
głowy. Partyzanci krzyczeli, by uderzył jeszcze raz. Grozili też, że jeśli nie przestanie płakać, porąbią go
maczetami na kawałki. Dwóch innych chłopców także zostało zmuszonych, by zabili krewnych – jeden
wujka, drugi młodszego brata. – Teraz nie macie już dokąd wracać. Nikt w waszej wiosce już was nie
przyjmie – obwieścił dowódca. – Odtąd będziecie żołnierzami Bożej Armii Oporu. Zagroził, że jeśli mimo
wszystko spróbują ucieczki, partyzanci wrócą do ich wioski i wymordują ich pozostałych krewnych.
Partyzanci pędzili ich wiele dni przez sawannę, w końcu dotarli do wielkiego obozowiska. Tam
zostali przydzieleni do partyzanckich oddziałów, gdzie nauczono ich obchodzenia się z bronią.
Zanim ranny w potyczce z żołnierzami dostał się do niewoli i trafił do ośrodka reedukacyjnego
w Lirze, David walczył cztery lata jako partyzant. Wiele razy uczestniczył w napadach na wioski, zabijał
i maltretował wieśniaków, sam porywał dzieci na rekrutów do partyzanckiej armii.
Justine
Justine została porwana przez partyzantów wkrótce po swoich czternastych urodzinach. Partyzanci
zakradli się do wsi nocą. Zaatakowali tak błyskawicznie i tak znienacka, że nikt nawet nie zdążył zaalarmować stacjonujących pod wsią żołnierzy.
Partyzanci kazali jeńcom – kilkudziesięciu dzieciom i nastolatkom – nieść zrabowane we wsi zapasy żywności i pognali ich do buszu. Po dwóch dniach partyzanci uwolnili najmłodsze dzieci, a pozostałych
pognali do Sudanu, gdzie mają swoje kryjówki. Po drodze z wycieńczenia zginęło sześcioro jeńców. Dwójka dziewcząt została zabita przez partyzantów maczetami, gdy próbowały ucieczki.
W obozowisku w Sudanie Justine została przydzielona do rodziny jednego z komendantów. Zajmowała się dziećmi komendanta, gotowała, prała, uprawiała jam i kasawę. Któregoś dnia wezwała ją jedna
z żon komendanta i zapytała, czy jest już kobietą i czy jest jeszcze dziewicą. Justine dwa razy potwierdziła.
Następnego dnia oddano ją za żonę jednemu z partyzanckich dowódców. Po roku urodziła dziecko, które
do dziś trudno jej uznać za własne.
– Nienawidziłam tamtego życia, choć odkąd zostałam żoną i urodziłam dziecko, nie musiałam już
więcej uczestniczyć w walkach ani zabijać. No i miałam co jeść – opowiada Justine, kołysząc na kolanach
śpiącego synka.
Latem zeszłego roku oddział jej męża dostał rozkaz wymarszu z sudańskiej bazy do Ugandy. Pod
Kitgum zostali wytropieni przez wojskowy śmigłowiec i odtąd żołnierze ścigali ich krok w krok. W potyczkach z wojskiem codziennie ginęli partyzanci. Któregoś dnia mąż Justine kazał jej ukryć się z dzieckiem
w buszu i poddać żołnierzom. Ci zaś odesłali ją do ośrodka reedukacyjnego do Liry.
Justine mówi, że to, iż mąż, który ją gwałcił i bił, w końcu uratował jej życie, pomogło jej pogodzić
się z niechcianym dzieckiem. Mówi też, że chciałaby wrócić do swojej wsi i rodziny, ale obawia się, czy
krewni i sąsiedzi przyjmą ją z powrotem jako “kochankę Kony’ego”.
Maczeta
Każde z 62 dzieci z ośrodka reedukacyjnego z Liry przeżyło koszmar podobny do tych, które stały
się udziałem Davida i Justine. Kartoteki z metalowych szaf z archiwum zawierają makabryczne historie
ponad 2,5 tys. dzieci, dawnych partyzantów. Zanim zostały przyjęte do ośrodka, musiały odpowiedzieć na
pytania z obowiązkowej ankiety. Czy zmuszono cię, byś zabił któregoś z krewnych? Czy zmuszano cię, byś
odrąbywał ludziom maczetą ręce lub nogi? Czy zmuszano cię, byś wydłubywał ludziom oczy? Czy zmuszano cię, być gwałcił kobiety? Czy zmuszano cię, byś palił ludzi żywcem? Na większość pytań nieletni
partyzanci odpowiadają twierdząco.
Do zabijania ludzi partyzanci używają zazwyczaj najpopularniejszych tu rolniczych narzędzi – maczet. Bestialskie mordy i masakry są dla porywanych dzieci partyzancką inicjacją. Ich komendanci, niegdyś sami porwani ze swoich wiosek, zmuszają ich do najstraszniejszych zbrodni – mordowanie rodzin
na oczach całej wsi, gwałty na matkach i siostrach, odrąbywanie ofiarom rąk i nóg, wydłubywanie oczu
i odcinanie ust.
W wiosce Gere Gere partyzanci kazali porwanym z wioski dzieciom rozpalić na rynku ogień, ugotować i zjeść szczątki pomordowanych bliskich. – Dokonując pod przymusem najgorszych z możliwych
zbrodni, dzieci odcinają sobie drogę powrotu do dawnego życia – mówi Christine, nauczycielka z Liry.
– Odtąd, jeśli chcą dalej żyć, zostaje im już tylko jedna droga – życie partyzanta. Naszym zadaniem jest
przekonać je teraz, że powrót do starego życia jest możliwy. Że nie są źli, a do popełnienia tych wszystkich
zbrodni byli zmuszani, że nie mieli innego wyjścia.
Boża Armia Oporu terroryzująca od 20 lat kraj Acholi w północno–wschodniej Ugandzie składa się
niemal wyłącznie z porywanych z wiosek dzieci i nastolatków przemienianych w buszu na niebojących się
śmierci ani niemających żadnych skrupułów partyzantów.
Gotowi są zabijać i ginąć na rozkaz Josepha Kony’ego, który twierdzi, że rozmawia z aniołami,
a Duch Święty kazał mu podbić całą Ugandę i zaprowadzić w niej boże porządki.
W wyniku 20–letniej wojny zginęło prawie 100 tys. osób, a prawie 2 mln Acholich stało się uchodźcami. Kilkadziesiąt tysięcy dzieci zostało porwanych przez partyzantów i zmuszonych do wstąpienia do ich
szeregów.
Ugandyjskie wojsko uznawane za najbitniejsze w tej części Afryki w wojnie z armią nastoletnich
partyzantów okazuje się bezradne. Partyzanci unikają zresztą potyczek z żołnierzami i terroryzują wieśniaków. Wojsko zaś oskarżane jest często, że walcząc z rebelią, w istocie zabija dzieci.
– A jak niby mamy traktować tych, którzy mordują ludzi, puszczają z dymem wioski i strzelają
do nas z karabinów? – mówił mi ze złością kapitan Chris Magezi. Irytowały go zresztą wszystkie pytania
o rebelię w kraju Acholich. – Mamy im rozdawać cukierki? W buszu i z karabinami w rękach te dzieci nie
są tylko dziećmi, ale wrogami, pozbawionymi strachu i innych uczuć maszynami do zabijania.
Dzieci żołnierze
Szacuje się, że na całym świecie służy 300 tys. dzieci żołnierzy – chłopców i dziewczynek, z których najmłodsze mają ok. 9, a najstarsze 18 lat. Walczą w co najmniej 85 krajach (prawie jedna trzecia),
w ponad 30 konfliktach zbrojnych:
W Afryce jest ich ok. 100 tys., najwięcej w Burundi, Wybrzeżu Kości Słoniowej, Demokratycznej
Republice Konga, Ruandzie, Somalii, Sudanie i Ugandzie. W Azji – niewiele poniżej 100 tys., najwięcej
(ok. 70 tys.) w Birmie, która jako jedyny kraj oficjalnie przyznaje, że rekrutuje dzieci w wieku od 12 do
18 lat, w Afganistanie, Indiach, Indonezji, Laosie i na Filipinach. Na Bliskim Wschodzie – kilkadziesiąt
tysięcy, głównie na ziemiach palestyńskich, w Iranie, Iraku i Jemenie.
W Ameryce Łacińskiej – ok. 14 tys., z czego 11 tys. w Kolumbii. Dzieci służą też w oddziałach
czeczeńskich walczących z armią rosyjską, liczba jest trudna do oszacowania.
Źródło: UNICEF, Amnesty International, Coalition to Stop the Use of Child Soldiers

Podobne dokumenty