Jak wierzyć w Kościele

Transkrypt

Jak wierzyć w Kościele
BP GRZEGORZ RYŚ
KRYSTYNA STRĄCZEK
Kościelna
wiosna
W Y DAW NICT WO ZNAK
KR AKÓW 2013
Rozdział I
Jak wierzyć w Kościele
Po co wierzącemu Kościół?
To tak jakby zapytać: po co wierzącemu wiara?
Wiara rozumiana po chrześcijańsku, podobnie jak
w judaizmie, jest odpowiedzią na Objawienie Boga.
Nie zastanawiamy się, po co nam Jego Objawienie,
tylko próbujemy szukać odpowiedzi na pytanie, w jaki
sposób się nam pokazuje. A dzieje się to przez słowa
i przez znaki. Inaczej mówiąc, przez czyny.
Proszę zobaczyć: już w Starym Testamencie Pan
Bóg objawia się, tworząc Lud. Nie pisze książek. Proces
powstawania Księgi – i jej „serca”: Tory – trwał długo.
Abrahama datujemy na XIX wiek przed Chrystusem,
a ostateczna redakcja Pięcioksięgu nastąpiła w V wieku
przed Chrystusem. Między jednym a drugim zdarzeniem upłynęło więc 1400 lat. Więcej niż liczy historia Polski! Cały proces powstawania i redagowania
Pisma Świętego, jak ufamy, odbywał się pod natchnieniem Ducha Świętego. Nie znaczy to jednak, że przed
7
• I N I C J AC J A
V wiekiem przed Chrystusem „nie było” słowa Bożego.
Było, tylko inaczej przekazywane. Właśnie w obrębie
Ludu Bożego. Stwierdzenie „jestem Żydem” stanowiło
nie tylko deklarację religijną, ale i polityczną. Określało
nie tylko przynależność konfesyjną, ale też narodową.
W rodzącym się chrześcijaństwie dokonuje się podobny proces jak w judaizmie. Chrystus zebrał Dwunastu, wokół nich skupił większe grono: Siedemdziesięciu
Dwóch. Nie napisał natomiast książki – choć umiał pisać. Najpierw był żywy przekaz Słowa przez Dwunastu
w Kościołach, które tworzyli. Dopiero później czterech
autorów spisało Ewangelie. Właściwie spisywali już
także przekaz wiary pierwotnego Kościoła. Znów: dokonywało się to pod natchnieniem Ducha Świętego. Nie
da się oddzielić Objawienia chrześcijańskiego od Kościoła. Historia zbawienia dowodzi, że Pan Bóg powierza prawdę o sobie wspólnocie ludzi. Jeśli się to komuś
nie podoba, podejmuje próbę debaty z Bogiem, dlaczego wybrał taką, a nie inną drogę. Natomiast wiara
chrześcijanina zakłada próbę zaufania Bogu, który się
objawia. I sposobowi Jego objawienia.
Oczywiście temat można drążyć dalej. Znana jest
fantastyczna intuicja Ojców: „Słowa i czyny Jezusa przechodzą w słowa i czyny Kościoła”, czyli tak naprawdę
w liturgię. Na przykład Chrystus rozgrzesza paralityka.
Co mi z tego opowiadania, jeśli mnie nie rozgrzesza?
Ależ robi to! Dzięki liturgii Kościoła, czyli w sakramencie pokuty.
Ksiądz Biskup uważa, że sięganie do Pisma Świętego z pominięciem pośrednictwa Kościoła byłoby
8
I. J A K W I E R Z YĆ W KOŚCI E L E
•
sięganiem do symbolu, który jest martwy, albo też szukaniem idei, a niekoniecznie żywej wiary?
Odpowiedź składa się z dwóch elementów. Pierwszy: my nie jesteśmy Ludem Księgi (w ten sposób nazywają nas muzułmanie w Koranie), mimo że Księga
pozostaje dla nas niesłychanie ważna. Pismo Święte zawsze miało szczególne znaczenie w Kościele. W 2008
roku odbył się synod biskupów poświęcony słowu Bożemu, którego owocem jest niesamowita adhortacja Benedykta XVI Verbum Domini. I na synodzie,
i w adhortacji refleksja poszła w kierunku ukazania
słowa Bożego jako rzeczywistości bogatszej niż samo
Pismo Święte. Nie znaczy to oczywiście, że Pismo
Święte trzeba odłożyć na półkę, bo tak naprawdę liczy się Kościół. Ale nawet niedoścignieni komentatorzy Biblii, jak św. Augustyn czy św. Jan Chryzostom,
zawsze podkreślali, że nawet sam jej kanon został wyznaczony nauczaniem Kościoła. Skoro tak, wierzę
Kościołowi, kiedy mi mówi, która księga powstała pod
natchnieniem.
Druga sprawa: nie jesteśmy Ludem Księgi, bo jesteśmy ludem Jezusa Chrystusa. W centrum wiary
chrześcijańskiej znajduje się spotkanie z Osobą Jezusa
Chrystusa, który umarł i zmartwychwstał, a więc żyje.
Bez spotkania – żyjącego, nie tylko historycznego –
Chrystusa nie ma chrześcijaństwa, gdyż ono się konstytuuje w momencie tego doświadczenia. Żeby być
wierzącym chrześcijaninem, nie wystarczy mi wiedza,
co Jezus zrobił dwa tysiące lat temu, muszę Go poznać
osobiście tu i teraz. A to się dokonuje przez Kościół,
9
• I N I C J AC J A
który głosi mi słowo Boga: czyta Pismo i komentuje.
Wyjaśnia je, ufamy, kierowany Duchem Świętym. Staje się ono wtedy żywym Słowem Boga – proklamowanym mnie samemu przez Jezusa Chrystusa żyjącego
w Kościele. Mnie, a nie Mateuszowi, Markowi czy Łukaszowi dwadzieścia wieków temu.
Papież Benedykt XVI powtarzał z częstotliwością
refrenu: chrześcijaństwo nie jest systemem etycznym
czy światopoglądem ani też zbiorem wartości, nawet
najważniejszych. Nie jest zestawieniem nakazów i zakazów, czyli przykazań, ani skarbnicą obyczajów czy
archetypów kultury. Nie jest wreszcie postawą zaangażowania społecznego, a tym bardziej służbą jakiejś
strukturze. To doświadczenie spotkania Jezusa Chrystusa, które w moim osobistym życiu wszystko wywraca i dokonuje absolutnego przewartościowania.
Dopiero z tego, później, mogą się rodzić inne działania. Na przykład zaangażowanie społeczne chrześcijanina. I dobrze, bo wiara bez uczynków byłaby martwa.
Mówimy jednak o wierze, która owocuje uczynkami,
a nie o katalogu uczynków, po których się poznaje, czy
ktoś jest wierzący czy nie.
Zastanawiam się, z czego w takim razie bierze się
kłopot, jaki z Kościołem mają dziś często także wierzący. Hierarchia, organizacja, instytucja – to określenia, jakie można nierzadko usłyszeć. Jeśli ktoś jest
szczególnie źle nastawiony, mówi: „kler”, „czarni”.
W czasach PRL-u Kościół był postrzegany jako
centrum opozycji antykomunistycznej. Dlaczego
nie rozumiemy Kościoła tak, jak to przedstawił
10
I. J A K W I E R Z YĆ W KOŚCI E L E
•
Ksiądz Biskup: jako wspólnoty ludzi, którzy spotkali
Jezusa Chrystusa?
Proces przemiany świadomości jest bardzo długi.
Od pół wieku żyjemy w Kościele po II Soborze Watykańskim. Pół wieku w historii świata i Kościoła to niewiele, choć w dziejach konkretnego człowieka – całe
świadome życie. Zmiany się jednak dokonują. Jestem
przekonany, że na lepsze. Rozumienie Kościoła jako
Ludu Bożego, gdzie na najgłębszym poziomie wszyscy
są sobie równi, stało się obecne w myśleniu ludzi. Podobnie jak świadomość godności chrześcijanina płynącej z chrztu, a nie ze sprawowania jakiejkolwiek funkcji w Kościele, bo ta ma być posługą wobec wspólnoty.
Dlatego podział między duchownymi a resztą Kościoła
z całą pewnością stał się mniej wyraźny od czasu Soboru. Przedtem świeckiego określano jako „nie-księdza”, bo jedyną osobą defi niowaną jakoś w Kościele był
kapłan. My żyjemy w zupełnie innym Kościele.
Oczywiście w Polsce wciąż widoczne są zaszłości z okresu komunizmu, kiedy Kościół z konieczności był bardziej sklerykalizowany niż w innych krajach.
Ale czasy nie należały do łatwych. Jakie było wtedy zaufanie między ludźmi? Nikłe. Z drugiej strony, dzięki
zaangażowaniu politycznemu, Kościół dawał ludziom
konieczny obszar wolności, gdzie mogli się wypowiadać i studiować swoją własną przeszłość, język i kulturę.
Mogli prezentować sztukę tworzoną w sposób niezależny. To chyba dobrze?
Ostatnio profesor Czesław Porębski uświadomił mi,
że w ten sposób Kościół polski już w ubiegłym wieku
11
• I N I C J AC J A
realizował (nie nazywając tego w ten sposób) ideę papieża Benedykta XVI, by tworzyć tak zwane dziedzińce pogan. To określenie, jak twierdzą niektórzy
nie najszczęśliwsze, nawiązuje jednak do tradycji żydowskiej. W planie świątyni w Jerozolimie był dziedziniec, na który mógł wejść poganin. Czuł się tam
„u siebie”, choć przebywał na terenie świątyni, a żaden
religijny Żyd nie miał pokusy go wyrzucać. Pozostałe
dziedzińce były zastrzeżone dla wierzących, ale na
dziedzińcu pogan niewierny mógł przebywać swobodnie. Idea Benedykta rozchodzi się obecnie w Kościele
i po świecie. Zorganizowano kilka tego typu spotkań –
w Paryżu, Bolonii, Tiranie, Sztokholmie i Barcelonie
(zapoczątkowaliśmy je także w Krakowie). Odbywają
się one w miejscach, gdzie dzisiejszy „poganin” czuje
się u siebie, a ludzie religijni nie żądają, by go stamtąd usuwać: na uczelniach, w instytutach świeckich. Na
placach przed świątyniami. Benedykt XVI powołał watykańską fundację „Dziedziniec Pogan” mającą służyć
właśnie dialogowi ludzi niewierzących z wierzącymi.
Otóż w Polsce czasów komunizmu takim miejscem
był sam Kościół. Ludzie niekoniecznie pragnący odkrycia wiary w Jezusa Chrystusa odnajdywali tu przestrzeń,
którą uznawali za własną. Można tę „przestrzeń” zdefiniować jako doświadczenie wolności myślenia i wypowiadania swojej opinii. Kościół nikogo z niej nie wyrzucał ani nie pytał: „Chrzest masz? A żyjesz nim?”. To
bardzo istotne i wartościowe doświadczenie, a nie żadne
historyczne obciążenie. Osobiście czuję za nim nostalgię. Podejrzewam, że dziś w naszej sferze publicznej dałoby się wskazać sporo osób, które łatwo odnajdywały
12
I. J A K W I E R Z YĆ W KOŚCI E L E
•
drogę do Kościoła w latach 70. czy 80., a tam było zrozumienie dla ich obecności. Teraz publicznego pojawienia się tych osób w Kościele sobie nie wyobrażamy.
Tak radykalne mamy dziś podziały.
O to idzie. Pytanie o Kościół jest naprawdę ważne,
ale i głębokie. Jeśli nie postawimy sobie pytań na poziomie odpowiednio głębokim, zredukujemy rozmowę do
stwierdzeń: „Wyszli z Kościoła, a teraz na niego plują”.
W ten sposób w ludziach Kościoła pojawia się resentyment: myśmy ich w najgorszych czasach przechowali
i przeprowadziliśmy ich przez PRL, a oni teraz głoszą
takie poglądy. A jakie mają głosić? Wypowiadają swoje
opinie i przekonania w sposób wolny, tak jak to kiedyś
czynili w Kościele, bo gdzie indziej by nie mogli!
Zboczyliśmy trochę z tematu... ale nie żałuję. Już
wracamy. Cały czas mówimy, czym jest Kościół, prawda?
Prawda.
W posoborowym Kościele nastała rzeczywistość
ożywienia oddolnego. Nie jest już tworzony tylko odgórnie, a pomysły nie wychodzą wyłącznie od hierarchii. Takie stwierdzenie byłoby nieprawdą.
Po Soborze to się rzeczywiście zaczęło zmieniać, ale
wcześniej...
Ustaliliśmy jednak, że te pięćdziesiąt lat oznacza
dla niektórych całe dorosłe życie.
13
• I N I C J AC J A
Mimo wszystko także wielu młodych ludzi wciąż
ma kłopot ze zdefiniowaniem, czym powinien być Kościół. Czy to znaczy, że odziedziczyli jakieś „obciążenie
przedsoborowe”?
Na pewno nie można zrzucać wszystkiego na zaszłości historyczne, czyli na przepaść, jaka w okresie przed II Soborem Watykańskim wyrosła między
Kościołem a światem, i na ludzi, którzy zaczęli Kościół opuszczać. Słabość, jak myślę, widać też po stronie
Kościoła, nie tylko po stronie tych młodych czy starszych ludzi, którzy mają z nim kłopot. To trzeba wyraźnie powiedzieć. Na pociechę można dodać, że ta
słabość jest w Kościele coraz powszechniej zauważana.
W tym momencie doszliśmy do tematu tak zwanej nowej ewangelizacji. Kto ewangelizuje? Zawsze
Kościół. Jeśli ewangelizacja okazuje się nieskuteczna
i w rezultacie w niektórych rejonach Polski do kościoła
chodzi 20% ochrzczonych...
A przeciętnie w Polsce – według Instytutu Statystyki Kościoła Katolickiego – 40%...
... to pytanie, jakie musimy sobie zadać, brzmi:
„Jakim jesteśmy Kościołem?”. Stawia je dziś Kościół powszechny. W lineamentach, czyli dokumencie wprowadzającym w tematykę synodu, który odbył
się w październiku 2012 roku, czytamy wprost, że jakość ewangelizacji zależy od, mówiąc językiem teologii, eklezjologii. Czyli od tego, na ile Kościół jest rzeczywiście konkretną wspólnotą ludzi wierzących. Żeby
14
I. J A K W I E R Z YĆ W KOŚCI E L E
•
przekazać komuś wiarę, nie wystarczy – jak mówiliśmy na początku – dać mu do ręki Pismo Święte i powiedzieć: „Przeczytaj sobie”. Trzeba wprowadzić człowieka do wspólnoty wierzących, która życiem i słowem
świadczy o Chrystusie. Która zaskoczy go tym świadectwem. Bo skąd w ogóle w człowieku ma pojawić się
pytanie o Boga? Musi zobaczyć ludzi kierujących się –
nie można używać mniejszych słów – radykalną miłością. Potrafiących przebaczać i modlić się za swoich nieprzyjaciół. Tworzących wspólnotę, która najwyraźniej
ma fundament poza sobą, bo patrząc z boku, trudno
znaleźć argument przemawiający za tym, że powinni
być razem. Są w różnym wieku, różnej płci, różnej
kondycji społecznej i wykształcenia, brak im wspólnych zainteresowań. Nie mają powodów, by trwać razem, a jednak trwają. Wtedy dopiero widać, że wiąże
ich coś innego, niesamowicie ważnego. A raczej Ktoś.
Jeśli takich wspólnot w Kościele brak, zaczynają
się kłopoty z ewangelizacją. Bo młody czy stary może
stwierdzić: „No dobrze, Jezus z Nazaretu robił rzeczy
fascynujące. Ale gdzie ja teraz mogę Go spotkać?”. I tak
wracamy do początku naszej rozmowy. Duch Święty
pcha nas w kierunku nowej ewangelizacji, bo chce nam
pokazać, że wymiar wspólnotowy w Kościele osłabł.
Co się takiego stało, że „tradycyjne” duszpasterstwo przestało wystarczać?
Tu trzeba wprowadzić porządek. Duszpasterstwo
oczywiście ma również być ewangelizacją, choć niekoniecznie zawsze nią jest.
15
• I N I C J AC J A
W 1975 roku Paweł VI napisał: „Kościół istnieje
dla ewangelizacji”. Jest ona właściwie jedyną przyczyną
jego istnienia. Refleksja bliższa naszym czasom, bo
snuł ją najpierw Jan Paweł II, a potem Benedykt XVI,
określa trzy jej obszary. Pierwszy to missio ad gentes,
czyli pójście z Dobrą Nowiną rzeczywiście do pogan.
Ta misja w Kościele wciąż trwa i oznacza ewangelizację w najściślejszym tego słowa znaczeniu: pierwsze
głoszenie Chrystusa. Drugi to ten, o który Pani pyta:
duszpasterstwo. Szeroko pojęte jest również ewangelizacją. Ale obok tych dwóch określeń pojawiło się trzecie: nowa ewangelizacja. W sposób świadomy po raz
pierwszy użył go Jan Paweł II w roku 1979 podczas
homilii głoszonej w Mogile-Nowej Hucie. Nowa ewangelizacja dotyczy Kościołów o bardzo starej metryce,
które słyszały pierwsze przepowiadanie dawno temu.
Kiedy Papież przyjechał z pierwszą pielgrzymką do
Polski, nasz Kościół lokalny miał już za sobą ponadtysiącletnią historię. Dziś okazuje się, że w tym czcigodnym Kościele mamy 60% ludzi żyjących bez niedzielnej Eucharystii. Nowa ewangelizacja jest skierowana
właśnie do nich.
Jaki pojawia się problem? W tych społeczeństwach
czy środowiskach chrześcijaństwo niewątpliwie ciągle
funkcjonuje, ale niemal wyłącznie na poziomie kulturowym i obyczajowym, czasem też politycznym i społecznym. Istnieje cała „chrześcijańska” warstwa zwyczajów, typu: kolędy śpiewane już od początku grudnia,
choinka, „opłatek” także w zakładach pracy czy szkołach, baranek i pisanki, a wreszcie tak zwane „jajeczko”.
Mamy sprawnie działające charytatywne instytucje
16
I. J A K W I E R Z YĆ W KOŚCI E L E
•
chrześcijańskie. Mamy partie „chadeckie” z nazwy,
cokolwiek one przez to rozumieją. Raz po raz któryś
polityk deklaruje, że kieruje się „katolicką nauką społeczną”. Taka wypowiedź jest powszechnie zrozumiała
i ma służyć konkretnym celom polityka. Oznacza, że
istnieje pewien kod wartości chrześcijańskich, które
obowiązują tego człowieka czy ugrupowanie w życiu
politycznym.
Czy nie podobnie traktujemy chrzest, ślub czy
bierzmowanie?
Nie, nie, to zupełnie inna kwestia. Tu wchodzimy
wprost na teren życia kościelnego, a pytanie będzie takie: na ile my sami dopuszczamy się fi kcji? Może jesteśmy nawet skłonni ją petryfi kować, bo daje nam poczucie bezpieczeństwa?
A wracając do wymiaru społecznego: okazuje się
bardzo widoczny. Ktoś przyjeżdża do Polski i mówi:
„To kraj chrześcijański!”. Trudno zaprzeczyć. Czy jednak nie potrzebuje ewangelizacji? Absolutnie potrzebuje. Zanim powiedział to publicznie Jan Paweł II,
bardzo wyraźnie wskazywał na to ksiądz Franciszek
Blachnicki, założyciel Ruchu Światło-Życie. Zostawił
fantastyczne teksty. Dzisiaj czyta się je z wypiekami na
twarzy. Wbrew pozorom, twierdził Blachnicki, ewangelizacja jest stałym procesem. Jako przykład podawał misje parafialne – coś, co wszystkim kojarzy się
z najbardziej tradycyjnym chrześcijaństwem. Zwracał uwagę na pojęcie „misje”, które odnosi się do głoszenia chrześcijaństwa po raz pierwszy do pogan. Jak
17
• I N I C J AC J A
się okazuje, sami proboszczowie czują, że co dziesięć
czy piętnaście lat trzeba głosić misje – nie rekolekcje! –
w ich parafi i. Istnieje potrzeba głoszenia sięgającego do
samych podstaw.
Cały czas chodzi mi po głowie pytanie, czy Jan Paweł II już w 1979 roku postrzegał Polskę jako kraj misyjny? To przecież była inna Polska niż teraz.
Myślę, że Papież ją przede wszystkim dobrze znał.
I zapewne widział już zaczątki stanu, do którego my
dochodzimy. Widział mocne strony polskiego Kościoła – i jego strony słabsze. To zresztą dość ciekawe.
Jan Paweł II, jak wiadomo, dość dobrze rozumiał się
z Jerzym Turowiczem. Ale kiedy się czyta ich korespondencję, można dostrzec – przy okazji wymiany
refleksji związanych z II Soborem Watykańskim – jak
pan Jerzy niektóre sprawy świetnie pojmował, a inne
nie były dla niego żadnym tematem. Jakie? Kwestie
inicjacji chrześcijańskiej. Wojtyła, już wracając z Soboru, mówił, że jest ona myślą przewodnią obrad. Potem napisał książkę: Studium realizacji Soboru Watykańskiego II. Ma ona schemat chrzcielny oparty na
tria munera Christi, czyli na potrójnym powołaniu
każdego chrześcijanina do bycia: prorokiem, kapłanem i królem. Kardynał rozpisał właściwie cały Sobór
według tych trzech darów i godności, jakie otrzymujemy w sakramencie chrztu. Ciągle powtarzał: Sobór
odkrywa inicjację chrześcijańską, co nie budziło żadnego rezonansu w myśleniu pana Jerzego. Pan Jerzy
nie czuł jeszcze tego tematu. Widział inne problemy
18
I. J A K W I E R Z YĆ W KOŚCI E L E
•
Kościoła i gdzie indziej też dostrzegał przewrót dokonany na Soborze.
Wizja arcybiskupa Wojtyły pogłębiła się jeszcze w czasie synodu biskupów na temat ewangelizacji
w 1974 roku. Wtedy, już jako kardynał, Wojtyła był autorem dogmatycznej części relacji synodalnej. Dla jakichś
powodów Paweł VI jego właśnie wybrał do tego zadania.
W kurii krakowskiej jest zresztą zdeponowany niezwykle bogaty materiał na ten temat, bo episkopaty z całego
świata przysyłały swoje wypowiedzi do Krakowa, dzieląc
się tym, co rozumieją przez słowo „ewangelizacja”. Co
znaczy ewangelizacja w Ameryce Łacińskiej? Co znaczy
w Afryce? A co w Europie? Kardynał musiał to wszystko
rozgryźć, przetrawić i zrobić z tego syntezę – nie praktycystyczną, tylko dogmatyczną. Tak by rzecz opisać od
strony najbardziej podstawowych założeń. Więc ten temat w nim cały czas żył. Myślę też, że on bardzo dobrze
widział, jak Kościół w Polsce potrzebuje katechumenatu
pochrzcielnego. Właśnie dlatego znajdował wspólny język z Blachnickim, który też ciągle o tym mówił, używając określenia deuterokatechumenat.
Ludzie mający głębszy ogląd Kościoła polskiego już
w późnych latach 70. musieli widzieć potrzebę nowej
ewangelizacji.
Chciałabym wrócić do sakramentów i zgody na,
jak to Ksiądz Biskup określił, „fikcję” w życiu Kościoła.
Tu chodzi o rozeznanie. Czego my potrzebujemy
jako Kościół w Polsce, podobnie jak wszystkie inne
Kościoły? Opisania siebie. Nie będzie to ani proste,
19
• I N I C J AC J A
ani bezbolesne, dlatego że z wizją siebie samych, jaką
dziś mamy, czujemy się dobrze i bezpiecznie. Czujemy się bezpiecznie, mówiąc: „Mamy 99% ochrzczonych”. Czujemy się bezpiecznie, bierzmując niemal
100% młodzieży gimnazjum. I nawet jeśli przyznamy,
że praktykuje 40% ochrzczonych w skali kraju, i tak
oznacza to dość wysoki procent w porównaniu z innymi państwami dawnego chrztu.
Swoją drogą, pozytywnie rzecz ujmując, pod tym
względem sytuacja naprawdę nie wydaje się aż tak zła.
Jeśli przypomnieć sobie scenariusze, jakie przedstawiano dwadzieścia lat temu, po tym jak w ’89 roku wybuchła wolność, to według nich w naszym kraju niemal
wszyscy mieli przestać chodzić do Kościoła. A już na
pewno przystępować do spowiedzi i Komunii Świętej.
Co jakoś się nie sprawdziło, dzięki Panu Bogu.
Rozeznanie jest niesamowicie ważne. I musi być
odważne. Trzeba wybić się z trybu myślenia tylko
strukturą. Papież Benedykt XVI nazwał to „zbiurokratyzowanym chrześcijaństwem”. Fantastyczne określenie: „zbiurokratyzowane chrześcijaństwo Europy”,
czyli zestawienia i statystyki. A jak się coś w tabelce
nie zgadza, wpadamy w przerażenie.
Nawet jeśli rozeznamy rzeczywistość, to zastanawiam się, co zrobić z wszystkimi osobami, które proszą o chrzest dziecka na mocy tradycji czy zwyczaju?
Odmawiać im?
W Kościele Bożym trzeba mieć trochę cierpliwości.
Ze wszystkimi sakramentami jest podobnie. Gdy
ktoś przychodzi do spowiedzi niedysponowany do
20
I. J A K W I E R Z YĆ W KOŚCI E L E
•
otrzymania rozgrzeszenia, nie należy mu od razu powiedzieć: „Wynocha!”. I: „Wróć, jak będziesz gotowy”.
Po to rozmawia się w konfesjonale, żeby człowieka
spróbować przekonać i doprowadzić do dyspozycji do przyjęcia rozgrzeszenia. Podobnie: przychodzi do mnie ktoś, kto chce chrzcić dziecko, ale właściwie nie wie dlaczego. Co mam zrobić? Z pewnością
można z nim tak poprowadzić rozmowę, by mu chociaż uświadomić, o co prosi i na co chce się porwać.
Oraz co rozumiemy przez słowo „chrzest” i dlaczego
nie jesteśmy skłonni zredukować go do obrzędu, który
ma zapewnić dziecku brak dyskryminacji w klasie. To
byłaby bzdura.
Żeby było jasne, nie mówię jak Tertulian: „Nie rzucajcie pereł przed świnie”. (On tłumaczył tak: „Daj każdemu, kto cię prosi” dotyczy jałmużny, a „Nie rzucajcie
pereł przed świnie” dotyczy chrztu). Nie. Ale szafarz chrztu musi mieć minimum pewności, że dziecko, któremu sakramentu udziela, będzie rosło w atmosferze wiary. Bez tego ma problem – on, a nie rodzice. W takiej sytuacji nie wolno mu chrzcić. Nie pozwala mu prawo Kościoła (i uszanowanie świętości
sakramentu).
Bywa że proboszcz widzi swoich parafian pierwszy
raz, dopiero kiedy przychodzą prosić o chrzest dziecka.
Jak ma rozeznać, czy w ich przypadku istnieje „minimum pewności”?
Musi z nimi porozmawiać. Jest to trudne w parafi i
miejskiej, która liczy piętnaście tysięcy wiernych, ale
21
• I N I C J AC J A
istnieją sposoby działania i mechanizmy służące poznawaniu ludzi. Celem tak bardzo wyśmiewanej dziś
„kolędy” nie jest, wbrew pozorom, zbieranie kasy, tylko
spotkanie z parafianami. Trzeba pozwolić im coś do
siebie powiedzieć i posłuchać ich od czasu do czasu.
Nie chciałbym jednak, abyśmy skupiali się na myśleniu, typu: „jak leczyć patologie”. Naprawdę istotne
jest pytanie, jak tworzyć rzeczywiste środowiska wiary.
Jak głosić Ewangelię na tyle przekonująco, żeby nie
mieć żadnej wątpliwości, czy ludzie nią żyją. Żeby widząc przed sobą rodzinę, w której urodziło się dziecko,
nie zastanawiać się, dlaczego proszą o jego chrzest.
Czy widzi Ksiądz Biskup potrzebę rewizji praktyk chrzcielnych, włącznie z odejściem od chrztu niemowląt?
Nie widzę potrzeby takiej rewizji. Zasada jest prosta: chrztu udziela się dzieciom na mocy wiary ich rodziców. Jeśli chrzcimy bez minimum pewności, że
dziecko będzie wychowywane w wierze, postępujemy
z sakramentem na sposób magiczny. Sakramenty, owszem, działają ex opere operato, czyli dzięki temu, że
zostały udzielone i są zawsze skuteczne, ale ta prawda
odnosi się do działania Pana Boga. Natomiast człowiek
otwiera się na łaskę wedle swojej wolności i chęci czy
predyspozycji. Dlatego konieczna jest rozmowa z rodzicami, zwłaszcza w sytuacjach, gdy rodzą się wątpliwości, co ich decyzja ochrzczenia dziecka oznacza. I o ile nie ma żadnych powodów, żeby nie chrzcić
dzieci, o tyle udzielając sakramentów, nie należy
22
I. J A K W I E R Z YĆ W KOŚCI E L E
•
uprawiać wspomnianej fi kcji. Bo w odniesieniu do sakramentów oznacza ona świętokradztwo. Nie wolno
dopuszczać się nadużyć, inaczej nic już w Kościele nie
będzie ważne. Dotyczy to każdego sakramentu.
Natomiast sprawę chrztu niemowląt tłumaczę czasem na najlepszym możliwym do przywołania przykładzie biblijnym, czyli na przykładzie Abrahama.
Abraham jest ojcem wiary chrześcijan, żydów i muzułmanów. Mówi się o nim, że wyszedł z Ur chaldejskiego, idąc do Ziemi Świętej. Otóż wcale tak nie
było. Z Ur chaldejskiego wyszedł jego ojciec, Terach.
I, jak to ujmuje Biblia, wziął ze sobą Abrama. Po prostu go zabrał. Warto dodać, że Terach nie był idealnym ojcem. Tradycja żydowska pokazuje go jako bałwochwalcę – rzeźbił posążki bóstw, którym składano
ludzi w ofierze. W kategoriach duchowych raczej mało
heroiczny człowiek. Niemniej wziął Abrama i poszedł
w kierunku Ziemi Świętej. Gdy przeszli połowę drogi
i dotarli do Charanu, Terach tam pozostał. A Abram
usłyszał głos Boga: „Lech lecha”, czyli „Idź dla siebie”.
Pół drogi przeszedłeś dla swojego ojca, teraz już idź dla
siebie. Ale to pierwsze pół drogi było ważne.
Bo nie byłoby drugiej połowy.
Od momentu wezwania przez Boga Abram rozpoznaje Go już sam. Boga, który wyprowadził jego ojca
z Mezopotamii. To sytuacja typiczna dla człowieka wierzącego w Polsce. Został ochrzczony przez swoich rodziców, potem rodzice prowadzą go na Mszę Świętą i do
Pierwszej Komunii. Jak im się uda, przypilnują jeszcze,
23
• I N I C J AC J A
żeby chodził na katechezę. W końcu go nakłonią do
bierzmowania. W obrzędach bierzmowania, co zaobserwowałem, odkąd go udzielam, pojawił się nowy element (w każdym razie nie pamiętam go z własnej młodości). Bierzmowanie zaczyna się od prośby rodziców
skierowanej do biskupa o udzielenie sakramentu ich
dzieciom. Opisują drogę, którą przeszli z nimi do tego
momentu. Kończą tę prośbę mniej więcej tak: „Teraz
już nasze dzieci zaczynają własne życie”. Rodzice może
sobie uświadamiają, że młodzież zechce zadawać pytania o wiarę, na które oni niekoniecznie będą potrafili
udzielić odpowiedzi. Więc to jest moment wyboru, gdy
młody człowiek musi zacząć z Bogiem rozmawiać sam
i musi zacząć iść dla siebie. Takie spojrzenie na sakrament do mnie przemawia. Pokazuje sens wiary – jakkolwiek, ale jednak przekazywanej w rodzinach. Nawet
jeśli sprowadza się ona tylko do zwyczajów religijnych.
Inaczej się prowadzi człowieka, który ma za sobą jakiekolwiek doświadczenie religijne, niż takiego, który nie
ma żadnego.
Inaczej, czyli łatwiej?
Znacznie łatwiej. W naszych realiach, gdy ktoś
odchodzi od Boga na dwadzieścia lat, to jednak po
jego powrocie mamy się do czego odwołać. Posiada
wczesne doświadczenie wiary i świat chrześcijaństwa
nie jest mu obcy. Ciekawe skądinąd, czy za pół wieku,
spotykając człowieka czterdziestoletniego i rozmawiając z nim o Chrystusie, będziemy mieli się do czego
odnieść. Niewykluczone, że nie.
24
I. J A K W I E R Z YĆ W KOŚCI E L E
•
Staniemy u progu ewangelizacyjnej missio ad gentes.
Dziś natomiast chodzi o to, żeby człowiek
ochrzczony przeżył fakt swojego chrztu sam za siebie.
Doświadczył tego, czego Abram w Charanie – nie w Ur,
tylko w Charanie. Po to właśnie jest potrzebne następne
pół drogi, które Kościół dziś nazywa katechumenatem
pochrzcielnym czy deuterokatechumenatem, w odróżnieniu od katechumenatu przedchrzcielnego z pierwszych wieków chrześcijaństwa.
Mówiąc szczerze, to, co się dzieje podczas spotkań
przygotowujących do bierzmowania, można by opisać na wiele sposobów, ale najmniej chyba pasuje tu
określenie: przygotowanie do przyjęcia „sakramentu
dojrzałości chrześcijańskiej”. Duszpasterz małżeństw
ojciec Ksawery Knotz użył w jednej ze swych książek
zwrotu: „herezja pastoralna” na określenie błędu – nie
dogmatycznego przecież, ale duszpasterskiego – udzielania bierzmowania osobom nieprzygotowanym.
Bardzo łatwo pokazać skrajności, a życie tak naprawdę toczy się pośrodku, w różnych odcieniach szarości. Jakie są skrajności? Z jednej strony rygoryzm
Tertuliana: nie bierzmujemy niedojrzałych chrześcijan. W takim razie po co właściwie byłoby bierzmowanie? Na potwierdzenie dojrzałości wiary? Zawracanie głowy. Udzielanie sakramentu to nie wręczanie
świadectwa – koniecznie z czerwonym paskiem. Sakramenty nie są nagrodą za świętość, tylko łaską dawaną ku świętości, ku nawróceniu i ku postępowi.
25
Spis treści
Część I
INICJACJA
Rozdział I. Jak wierzyć w Kościele . . . . . . . . . . . . Rozdział II. Czy może człowiek narodzić się
powtórnie? . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Rozdział III. Świadectwo wolnego człowieka . . . . Darek i Halina Reguccy. Po prostu dlatego,
że nas kocha . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 7
37
56
71
Część II
W SERCU KOŚCIOŁA
Rozdział I. Jak sobór wydobył ze skarbca
rzeczy stare i nowe . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 87
Wojciech Bonowicz. Przyszedłem się wygłupiać . . 107
Rozdział II. Parafia, twój dom . . . . . . . . . . . . . . . 113
Rozdział III. Nowe znaki, czyli celebracja
i słowo Boże we wspólnotach . . . . . . . . . . . . . 120
253

Podobne dokumenty