Juliusz Verne - Pięćset milionów hinduskiej księżniczki

Transkrypt

Juliusz Verne - Pięćset milionów hinduskiej księżniczki
Juliusz Verne - Pięćset milionów hinduskiej księżniczki
Juliusza Verne nie muszę chyba nikomu przedstawiać. Z pewnością wielu z was zetknęło się już z
jego powieściami czy to mimochodem o nich słysząc, czy czytając z premedytacją. Pomimo że
powieściopiszarz odszedł na łono Abrahama ponad sto lat temu, to historie przezeń przedstawiane
są czytywane do dziś i mogą służyć za wzór dla wielu osób, pragnących nauczyć się tworzyć dzieła
tak bardzo wciągające, jak czynił to on. Lista książek autorstwa Verne'a prezentuje się dumnie w
porównaniu z innymi znakomitymi autorami z czasów, w których żył, bowiem niewielu mogło
poszczycić się tak bogatym biogramem. Być może to ślepy traf sprawił, że zyskując sposobność do
przeczytania jednej z powieści tego pisarza, trafiłam na Pięćset milionów hinduskiej księżniczki, lub
cokolwiek innego. Jednego jestem pewna; bardzo cieszę się, że postanowiłam sięgnąć po to dzieło,
chociaż muszę przyznać, że wcześniej nie byłam wierną wielbicielką akcji osnutej wokół wątków
przygodowych, lecz ta książka przełamała żywione przeze mnie stereotypy i sprawiła, że z
następnym razem już z chęcią będę zagłębiała się w lekturze tego typu powieści.
Pomimo że chciałabym przejść od razu do meritum, postanowiłam omówić stronę graficzną książki,
bo ta z całą pewnością na to zasługuje. Już nie bacząc na twardą oprawę, dzięki której mogłam
nosić ze sobą tom w rozmaite miejsca, nie przejmując się, że coś mu się stanie, oraz nie wchodząc
w szczegóły odnośnie dobrej jakości czcionki, muszę zagaić odnośnie licznych rysunków
zamieszczonych we wnętrzu wydania. Wcześniejsza powieść tego pisarza, którą miałam okazję
przeczytać, nie posiadała podobnych ilustracji i choć nie stanowią one o wartości dzieła
literackiego, to o wiele milej się czyta, mogąc raz po raz zaglądać na przeciwną stronę i
porównywać wytwory swojej wyobraźni z tymi, które zaprezentował grafik, chociaż te niekiedy
były diametralnie odmienne. Obok możecie zobaczyć jeden ze szkiców w wykonaniu Léon'a
Benett'a.
Skoro nadmieniłam już o tym, to mogę z czystym sumieniem przejść do wydarzeń przedstawionych
w Pięciuset milionach hinduskiej księżniczki. Pewnego człowieka nauki, doktora Sarrasin'a,
zupełnie niespodziewanie odwiedza człowiek insynuujący, że jest on spadkobiercą niebagatelnej
sumy pieniędzy. Jak często bywa w takich przypadkach, za chwilę zlatują się sępy pragnące
uszczuplić majątek doktora choć o grosz. Bywają również tacy, którzy, widząc w znajomości z kimś
wartym tak wiele, postanawiając odnosić się do doktora z niekrytym szacunkiem, chociaż wcześniej
zachowywali się w stosunku do niego co najmniej powściągliwie. Jeżeli mówimy już o tej
pierwszej kategorii, to nie sposób nie przedstawić w tym momencie Herr Schlutzego, który również
był pretendentem do majętności. Nic więc dziwnego, że postanowił rościć sobie prawa do spadku,
skoro od lat darzył rasę łacińską nieskrywaną niechęcią, co rusz manifestując wyższość nad nią rasy
germańskiej. Nie inaczej było w tym przypadku, ponieważ nie dość, że otrzymał pięćset milionów,
to postanowił uzurpować sobie również zamysł Sarrasina, z tym że zamiast krainy szczęścia, jaką
zamierzał wybudować doktor, utworzył wielką fabrykę, w której budowano przeróżną broń. Mając
na względzie wcześniejsze uprzedzenia tego wzniosłego mężczyzny względem Francuzów nie
sposób nie wywęszyć w tym podstępu, który postanowił pojąć młodzieniec wierny podziwianemu
człowiekowi. Wyruszył zatem prosto w sidła wroga, aby poznać istotne informacje i przekazać je
mentorowi. Tak w kilku słowach można streścić zawiązanie akcji. Nie chciałabym skracać
wszystkich perypetii z tym związanych, gdyż niechybnie odebrałoby to wam chęć przystąpienia do
lektury.
Ostatnimi czasy sięgałam po powieści z kanonu, wielokrotnie rażące pełnym patosu językiem oraz
sprawiające, że trzeba kilka razy pomyśleć nad pewnym zdaniem, aby całkowicie zagłębić jego
istotę. Zatem gdy mimochodem spojrzałam na pierwszą stronę dzieła Verne'a poczułam rosnącą
ulgę, a jednocześnie entuzjazm. Przystępując do lektury tylko jednego rozdziału (tak sobie
wmawiałam na początku), nawet nie dostrzegłam, kiedy z dwunastej strony przeszłam na stronę
siedemdziesiątą ósmą. Od dawna nie czytałam czegoś, w czym narracja byłaby tak swobodnie
prowadzona niczym monolog do czytelnika, który ten ma chęć raz po raz powtarzać w myślach.
Ponadto fascynująca fabuła, dobrze wykreowane postaci i talent, jaki bezdyskusyjnie posiada
Juliusz Verne sprawiły, że nie potrafiłam oderwać się od powieści i nawet wówczas, kiedy
musiałam zrobić coś innego, odkładałam to na chwilę późniejszą, by tylko przeczytać te kilka stron
pozostałych do zakończenia rozdziału.
Reasumując, doszłam do wniosku, że twórczość Juliusza Verne'a, a w szczególności Pięćset
milionów hinduskiej księżniczki, są warte poznania. Autor potrafi operować językiem, nie rażąc
potocznymi frazami, a jednocześnie opisując wszystkie wydarzenia przystępnie, a zarazem
kunsztownie. Teraz wiem, że nie bez powodu od tak wielu lat książki napisane przez ów pisarza są
tłumaczone na wiele języków, ale także znajdują odbiorców. Ich fenomen nie jest mi jeszcze do
końca znany, ponieważ nie przeczytałam wystarczająco wielu dzieł twórcy, co postaram się zmienić
w przeciągu najbliższych kilku lat. Mogę więc z niezmąconą pewnością oszacować, że absolutnie
każdy powinien sięgnąć po coś autorstwa Verne'a. Nie wspominając o młodszych czytelnikach,
który wielokrotnie lubują się w wartkiej akcji, starszych miłośników książek również powinna
zaciekawić ta pozycja. Pozostaje mi tylko powiedzieć, że na pewno nie raz i nie dwa na moich
półkach zagości nazwisko autora.
Tak na marginesie (poza recenzją) dodam, że Pięćset milionów hinduskiej księżniczki doczekało się
pierwszego polskiego przekładu w 1880, a wcześniejsze wydania nosiły następujące nazwy:
Pięćset milionów hinduskiej władczyni i 500 milionów Begumy. W Polsce zaś popularyzowaniem
twórczości Juliusza V. zajmuje się Polskie Towarzystwo Juliusza Verne'a, na którego stronę możecie
przejść klikając tutaj.
Egzemplarz recenzencki otrzymałam od wyd. Zielona Sowa, za co serdecznie dziękuję.
Źródło: http://recenzje-powiesci.blogspot.com/