Reguła Obamy dla Polski
Transkrypt
Reguła Obamy dla Polski
Reguła Obamy dla Polski Jak mi przypomniała moja genialna siostra, w 2009 r. prezydent Barack Obama zwrócił się do prominentnego przedstawiciela opozycji, republikańskiego kongresmana Erica Kantora i rzucił mu w twarz: „Elections have consequences and I won”. Czyli: „Wybory mają konsekwencję. A ja wygrałem”. Oznacza to, ni mniej, ni więcej, że prezydent wprost stwierdził, że może robić co żywnie mu się podoba. I robił. Ignorował kongres, rządził dekretami. Bo wygrał. Amerykańskie media gulgotały z podziwu. Jeśli chodzi o rząd PiS, w magiczny jednak sposób zasady tej nie rozumieją nie tylko postpeerelowcy i post-Polacy, ale też i kwiat liberalnej zachodniej inteligencji. Dotyczy to szczególnie dziennikarzy i rozmaitych medialnych komentatorów. Od wyborów bowiem w mediach anglojęzycznych głównego nurtu przetacza się tsunami nienawiści do obecnego rządu. CNN, „The Washington Post”, „Economist” oraz inne pomniejsze ich klony strzykają żółcią tolerancji. W większości ataki są niewybredne, bezpodstawne. Często są to po prostu parafrazy z postpolskiej prasy nadwiślańskiej. Cóż, każdy może mieć swoje preferencje, ale proszę nie udawać, że czytamy coś innego niż reklamy byłego rządu PO-PSL oraz sentymentalne wywody osób ten zgniły układ wspierających. Większość argumentów jest ad hominem. Antoni Macierewicz to naturalnie antysemita, a Jarosław Kaczyński to nie tylko wyznawca teorii spiskowej, ale również „produkt ohydnego przedwojennego populizmu, zamrożonego i zachowanego w okresie komunizmu, który jest mieszanką ksenofobii, antysemityzmu, prawicowego katolicyzmu i impulsów autokratycznych”. W Warszawie ma miejsce pełzający zamach stanu, demokracja upada, a Polska już, już wychodzi z Unii Europejskiej. Właściwie jedyny aspekt krytyki, który się trzyma kupy, to sprawy ekonomiczne. Martwi obserwatorów, skąd nowy rząd weźmie pieniądze na pokrycie obietnic wyborczych. Nie zająkną się jednak, że rząd PiS był jedynym po 1989 r., który obniżył podatki. Krytycy nie wiedzą jeszcze co wyjdzie z reform gospodarczych PiS-u, na razie głównie wygląda na to, że wściekają się, bo ich znajomym urwało się koryto. Jak inaczej odczytać skargi, że rząd porzuca liberalizm, skoro w Polsce pod władzą PO-PSL nic takiego nie było? Był kapitalizm koleżków, kapitalizm polityczny. Zarabiali krocie ci, którzy byli w układzie. Stąd argumenty, że przedsiębiorcy polscy są przeciwnikami PiS są prawdziwe w tym sensie, że obecny rząd obiecuje etatyzmem ukrócić kleptokrację. Naturalnie żadne takie przedstawienie problemu na Zachodzie nie funkcjonuje. Raportujący z Polski czy – ściślej – piszący o naszym kraju nie tłumaczą żadnych zawiłości, na przykład o Smoleńsku. Sieją propagandę. A robią to właściwie bezkarnie. Z Ameryki szczególnie wygląda na to, że rząd PiS nie daje sobie rady z wojną informacyjną. Co robią polscy dyplomaci? Kolega przysłał mi z Nowego Jorku informację, że p.o. dyrektora The Polish Cultural Institute rozesłał jeden z propagandowych artykułów antyrządowych z „Economnist” ze swoim antypisowskim komentarzem. Ostrzegł francuskiego wyborcę, by nie głosował na Front Narodowy „spójrzcie co się dzieje w Polsce”, napisał. Spytano mnie, czy p.o. dyrektora dostaje pensję od podatnika polskiego. Naturalnie. Bez konseskwencji. Albo taka historyjka. Skontaktowano się z nami z Ambasady RP z informacją, że chciałby do nas do uczelni zajrzeć wysoko postawiony urzędnik z resortu obronności. Zdziwiłem się, bo zwykle sam pisał do nas bezpośrednio. Może chciał po prostu przyzwyczaić funkcjonariuszy państwowych, że on jest szefem i przeprowadzić całą sprawę oficjalnie – pomyślałem. Jednak coś mnie tknęło, spytałem przyjaciela z Departamentu Stanu, czy słyszał coś o tej wizycie, bo nikt mi z Pentagononu nic nie mówił. Odparł, że nie. Ale że jego znajomy koleguje się z rzekomo mającą odwiedzać nas osobą, zadzwonił do niego. „Pierwsze słyszę, że mam być w USA” – usłyszał. A my następnego dnia dostaliśmy z ambasady informację, że wizytę odwołano. Proszę pamiętać, że przygotowanie przyjęcia dygnitarza, to wiele czasu i zachodu, bo nasi pracownicy (jak również innych instytucji) muszą się uwijać, aby załatwić odpowiednio wszystkie spotkania. Oznacza to nakład czasu, pieniędzy i prestiżu. I wszędzie – u nas w uczelni, w dyplomacji, w wojsku czy w służbach amerykańskich po nagłym skasowaniu równie nagle zapowiedzianej wizyty pozostaje niesmak i kiepskie wrażenie: Polacy są nieprofesjonalni. Ach, to musi być ten nowy rząd PiS-u. Nie możemy ich brać poważnie. Amerykanie wybaczą nawet antysemityzm, ale nie brak profesjonalizmu. Takie zdarzenie stanowi bardzo poważne zagrożenie podważające wiarogodność polskiego sojusznika. Naturalnie wrażenie braku kompetencji jest wzmacniane medialną kampanią propagandową przeciwko nowemu rządowi. Być może to po prostu było nieporozumienie. Nie można jednak wykluczyć sabotażu. Po prostu w post-PO-PSL-owskiej dyplomacji i w urzędach ministerialnych w Warszawie funkcjonuje V kolumna. Zależy jej na ocaleniu własnej skóry. Stąd dążenie do skompromitowania rządu. Rząd jednak ma wybór, ma historyczną szansę. Rozpędzić towarzystwo, bo oni nawet siłą inercji sprzeciwiają się obecnej linii politycznej. Nie ma co ich trzymać. Nie pomogą, a tylko zaszkodzą. Rozpędzić, im szybciej, tym lepiej. A jak rozlegnie się skowyt tolerancjonistów zacytować Obamę: „Elections have consequences and I won”. Marek Jan Chodakiewicz www.iwp.edu fot. T. Gutry