Wystarczy, że jesteś (fragment)

Transkrypt

Wystarczy, że jesteś (fragment)
Wystarczy, że jesteś (fragment)
Autor: Małgorzata Gutowska-Adamczyk
Ostatecznie zdecydowała się na SMS. Najwyżej spuści ją po brzytwie. Odpisze:
„ZAPOMNIJ”. Albo nie odpisze w ogóle, jeśli się śmiertelnie obraził. Jednego, jedynego nie
brała pod uwagę: że on na ten SMS czeka.
Minęło pół roku.
Nie czeka się pół roku na SMS.
Zastanawiała się, co napisać. Rozważając różne najbardziej zagmatwane możliwości,
zauważyła, że historia rozstania z Filipem, tak bolesna, zawstydzająca, upokarzająca
i przykra, w jakiś pokrętny sposób wzmocniła ją, dodała odwagi. Dzięki niej Weronika oswoiła
się jednocześnie z my-ślą, że mogą kiedyś przyjść następne, równie albo jeszcze bardziej
dotkliwe.
Ale dziś wiedziała już, że ból, choćby najbardziej dokuczliwy, w końcu słabnie. I że
wszystko można przetrwać. Był to niespodziewany wynik akcji pod tytułem: „Dostaję kopa
w tyłek”. Przy czym kop to przenośnia, a tyłek symbolizował uczucia.
Poza tym wszystko się zgadzało.
Oczywiście rozgrywało się to tylko w wyobraźni, ale z wyobraźnią nie wygra żadna siła.
Żadna bomba się z nią nie równa, skala jej rażenia jest nieskończona. Zdolna budować
i burzyć wszechświaty, wyobraźnia ma w sobie coś magicznego i przerażającego zarazem.
Marząc na jawie, Weronika przeżyła niejedno, zwłaszcza spotkania z Filipem. Wbrew
logice, niezmiennie obezwładniające. On był zawsze tamtym chłopakiem z pociągu:
uroczym, roześmianym, pełnym niewymuszonego wdzięku. Puszczała sobie ten film
w wyobraźni dziesiątki, setki, tysiące razy, a jego wyrazistość nie malała, nie zblakł mimo
upływu czasu.
Teraz zaczęła fantazjować na temat Marka. Tworzyła rozmaite scenariusze, by
przygotować się na każdą okoliczność. Ze starego przyzwyczajenia do pesymizmu, częściej
były to odmowy z jego strony, ale raz zdarzyło jej się rozważać również zgodę.
Zgodził się być jej partnerem podczas studniówki. Już sama myśl o tym wywołała w niej
tyle entuzjazmu, że nie napisawszy do niego nawet jeszcze ani słowa, Weronika już miała
lepszy humor. I na fali tego nieuzasadnionego niczym optymizmu napisała w nagłym porywie
najprościej, jak się dało:
PÓJDZIESZ ZE MNĄ NA STUDNIÓWKĘ?
Płynęły minuty, a Marek nie odpowiadał. Prawie widziała, jak trzyma telefon z jej
wiadomością na ekranie, wpatruje się w numer nadawcy, którego oczywiście nie pamięta,
i zastanawia się, kto mu robi ten głupi żart. Upłynął kwadrans. Wciąż nie było odpowiedzi.
Kwadrans przeciągnął się do pół godziny. Pół godziny po upływie ćwierćwiecza okazało się
wreszcie godziną. Czekanie znów ją zabijało. Próbowała znaleźć sobie jakiekolwiek zajęcie,
ale na niczym nie mogła zatrzymać uwagi.
Zegar ścienny leniwie wystukiwał sekundy. Teraz nawet czołgając się, pobiłaby rekord
na setkę. Czas stanął w miejscu. Wszystkie sprzęty zastygły w oczekiwaniu na dźwięk
SMS-a, którego ucho Weroniki wyłowiłoby pośród największej nawet wrzawy.
Gdyby tylko chciał zabrzmieć.
Kilka razy wydawało się nawet, że usłyszała te spadające delikatne, kryształowe kulki,
które powiadamiają o nowej wiadomości. Jednak za każdym razem okazywało się to tylko
złudzeniem.
Wzięła więc do ręki telefon i patrzyła nań, nie odrywając wzroku od wyświetlacza. Raz
były to błagalne spojrzenia zdolne skruszyć kamień, to znów wściekłe, pełne irytacji i żalu.
Złorzeczyła mu, zarzucała brak współpracy, rzuciłaby nim o ścianę, gdyby to tylko mogło
pomóc. Ale komórka milczała. Bezskuteczne oczekiwanie rodziło złość, która z kolei
wywoływała odruchy buntu. Weronika obiecywała sobie, że nawet jeśli Marek napisze, ona
i tak nie odpowie i pójdzie na studniówkę sama. Właśnie tak, jemu na złość!
Minęło półtorej godziny, z której każdą sekundę znała na pamięć. Dziewięćdziesiąt minut
pełnego napięcia oczekiwania na to jedno słowo, trzy litery, które wystukane wreszcie przez
niego na klawiaturze, skróciły litościwie jej męki.
TAK – odpowiedział.