Dyktando finałowe POLONUS
Transkrypt
Dyktando finałowe POLONUS
Dyktando finałowe POLONUS Wujek Pafnucy, właściciel zacumowanej na Mierzei Wiślanej szalupy, a także hodowca chartów, co prawda jest już na emeryturze, jednakże nawet po bez mała czterdziestosiedmioletnim stażu nie najlżejszej przecież pracy, nadal pozostał żwawy i hoży. Niewiele było mórz, których by nie przepłynął w poprzek i w podłuż. Przede wszystkim słynął z egzotycznych historii, których znał doprawdy w bród. Zwłaszcza podczas późnojesiennej mżawki wracał myślą do okołorównikowego rejsu honduraskim frachtowcem po herbatę do Indochin. Mrużąc oczy i raz po raz przepłukując gardło nalewką z rzewienia, opisywał oblegającej go półkolem młodzieży bezbrzeżny ocean i małotonażowy statek. Gdy rzekł, że uderzony znienacka piorunem w rufę okręt pogrążył się w sinoniebieskiej głębi, dziewczęta chlipały. O brzasku zauważyli, iż paskudna wichura zniosła ich hen, hen na północo-zachód. Z nagła, tuż-tuż po wyjściu z szalupy otoczyła ich wataha czupurnych dzikusów o mahoniowej skórze i wystających żuchwach. Niezadługo z chaszczy wynurzył się przywódca, zażywny pół-Mulat o z lekka przyprószonej siwizną fryzurze. Cokolwiek nachmurzony chodził wte i wewte. Nie wiadomo, co by się zdarzyło, gdyby nie rzutkość wuja, który raz-dwa wyjął zza pazuchy burozielony bukłak. Nasamprzód wypił kilka łyków, wkrótce podał tenże napój. Ówże bez wahania szast-prast opróżnił butlę, a później z wolna poturlał się do żółtorudego legowiska. Wrzasnął rześkim głosem w rzadko spotykanym narzeczu suahili: „Teraz jestem jak nowo narodzony!” W try miga wydano z pompą ucztę.