praca w niemczech, czyli teraz za odrę

Transkrypt

praca w niemczech, czyli teraz za odrę
PRACA W NIEMCZECH, CZYLI TERAZ ZA ODRĘ
FILIP GAŃCZAK,WWW.NEWSWEEK.PL (2011-03-21 00:00:00)
www.newsweek.pl/artykuly/sekcje/biznes/praca-w-niemczech--czyli-teraz-za-odre--,74102,1
1 maja Niemcy i Austria otwierają dla nas rynek pracy. Na tę chwilę czeka 300-400 tys. Polaków,
którzy w najbliższych latach zamierzają szukać zajęcia u naszych zachodnich sąsiadów.
Praca w Niemczech, czyli teraz za Odrę
Filip Gańczak
1 maja Niemcy i Austria otwierają dla nas rynek pracy. Na tę chwilę czeka 300-400 tys. Polaków, którzy w
najbliższych latach zamierzają szukać zajęcia u naszych zachodnich sąsiadów.
Godzina 5.30. Dzwonek do drzwi. Bolek, Leszek, Marek, Zbyszek, Antek i Franek stawiają się punktualnie,
gotowi do remontowania mieszkania. Sześć pełnych energii twarzy mówi: "Pozwólcie nam pracować!".
W tym samym czasie niemiecki przedsiębiorca budowlany smacznie chrapie w swoim domu. Obudzi się
dwie godziny później, wtedy Polacy będą kończyć instalacje elektryczne, kładzenie laminowanej podłogi
w kuchni i szpachlowanie ścian.
Koniec mitu Polaka-złodzieja?
Tak zaczyna się skecz "Polen am Bau" (Polacy na budowie) niemieckiego kabareciarza Thomasa Freitaga.
To jeden z sygnałów, że pracownicy z Polski cieszą się za Odrą coraz lepszą opinią. Jaka jest rzeczywista
siła marki polskiego pracownika, będzie się można przekonać za kilka tygodni. Pierwszego maja wygasa
bowiem siedmioletni okres ochronny dla rynków pracy, który Niemcy i Austriacy wynegocjowali z
Komisją Europejską i który blokował mieszkańcom Polski oraz siedmiu innych krajów przystępujących do
Unii Europejskiej w 2004 roku możliwość swobodnego podejmowania pracy. Za kilka tygodni szlaban dla
pracowników ze Wschodu pójdzie w górę i tysiące Polaków ruszą na zachód.
Jednym z tych, który czeka na 1 maja jak na amnestię, jest Tomasz Woźniak, dziarski 30-latek spod
Ostródy. Ma w ręku wartościowy fach, bo przez trzy lata remontował domy i mieszkania bogatych
londyńczyków w niewielkiej firmie budowlanej prowadzonej przez Hindusa. - Kiedy przyszedł kryzys,
zlecenia się skończyły. Firma podupadła i musiałem wrócić do Polski - mówi. Przez ostatnie dwa lata żył z
miesiąca na miesiąc, bo tylko na tyle wystarczały jego trzyosobowej rodzinie zarobki z dorywczej pracy
przy remontach na płytkim, mazurskim rynku usług budowlanych. Niedawno za 224 zł kupił bilet
autobusowy do Dortmundu, gdzie daleki krewny, który od lat mieszka w Zagłębiu Ruhry, znalazł dla
niego miejsce w ekipie budowlanej. - Mam zarabiać 12 euro za godzinę. W Dortmundzie to pensja
minimalna. Dla mnie majątek - mówi Woźniak. Ilu będzie takich Woźniaków?Setki tysięcy pracowników
Prognozy Polsko-Niemieckiej Izby Przemysłowo-Handlowej, Polskiego ForumHuman Resources czy
Ministerstwa Pracy mówią o 300-400 tys. osób, które wyjadą do Niemiec w poszukiwaniu pracy w ciągu
najbliższych pięciu lat. To pokrywa się z grubsza z przewidywaniami banku BNP Paribas, który szacuje, że
ze wszystkich ośmiu krajów UE do Niemiec za chlebem przyjedzie w tym okresie 900 tys. osób.
Sami Niemcy są nieco ostrożniejsi w wyliczeniach. - Długoterminowo wyemigrować może 2-3 proc.
ludności nowych krajów członkowskich. Krótkoterminowo napływ ludności z Polski wyniesie około 85
tysięcy osób rocznie - tłumaczy "Newsweekowi" Holger Schäfer z Instytutu Gospodarki Niemieckiej w
Kolonii. - Do tego trzeba doliczyć 200 tysięcy Polaków, którzy pracują w Niemczech na czarno i po 1 maja
skorzystają z możliwości zalegalizowania swojej pracy - dodaje Artur Ragan, specjalista z agencji
doradztwa personalnego Work Express, która rekrutuje Polaków do pracy w NiemczechSetki tysięcy
pracowników
1 maja Niemcy i Austria otwierają dla nas rynek pracy. Na tę chwilę czeka 300-400 tys. Polaków, którzy w
najbliższych latach zamierzają szukać zajęcia u naszych zachodnich sąsiadów.
Szok na Wyspach
Nie można oczywiście wykluczać, że prognozy już po paru tygodniach wezmą w łeb. Tak jak latem 2004
roku, kiedy dla obywateli nowych krajów Unii otworzyły się rynki brytyjski i irlandzki. Z Polski zamiast
spodziewanych 60 tysięcy Wyspy najechało ponad milion poszukiwaczy pracy, którzy znaleźli
zatrudnienie jako pracownicy budowlani, pomoce domowe, opiekunowie starszych osób czy kelnerzy.
Ilu Polaków wyjdzie za Odrę, nie wiadomo, ale wiadomo, że w Niemczech brakuje rąk do pracy.
Pracodawcy zgłaszają ponad pół miliona wakatów (w Austrii 50 tys.), a najpilniej poszukiwane
specjalności to przedstawiciele handlowi, lekarze i pielęgniarki, informatycy i inżynierowie. Powód tego
deficytu siły roboczej - obok nadspodziewanie dobrej pokryzysowej koniunktury - jest zaskakujący. W
ostatnich pięciu latach w poszukiwaniu lepiej płatnej pracy co roku kilkadziesiąt tysięcy Niemców
wyjeżdżało z kraju do Szwajcarii, Wielkiej Brytanii czy Stanów Zjednoczonych. Głównie byli to cenni
specjaliści - lekarze, inżynierowie czy menedżerowie.
Wykształceni wolą Polskę
Jednak nadzieje, że zastąpią ich wysoko wykwalifikowani pracownicy ze Wschodu, wydają się przesadne.
W związku z niedoborem specjalistów - brakuje m.in. prawie 30 tys. informatyków - Niemcy już w
listopadzie 2007 roku otworzyły swój rynek pracy dla inżynierów z nowych krajów UE. Ale większego
zainteresowania ofertą niemieckich pracodawców nie było. Z sondy przeprowadzonej przez firmę
doradztwa personalnego Bank Danych o Inżynierach wynika, że Niemcy są na szarym końcu europejskiej
listy krajów, w których pracę rozważałby polski inżynier. Ze względów językowych i z racji wyższych
stawek bezapelacyjnie wygrywa Wielka Brytania.
Z tych samych powodów większego zainteresowania nie budzą też niemieckie oferty pracy dla lekarzy.
W branżowych czasopismach można przebierać w ogłoszeniach, ale korzysta z nich niewielu. - Po co
miałabym uczyć się przez rok niemieckiego, jechać do pracy w wiejskim szpitalu w Niemczech, żeby
zapełnić lukę po niemieckim lekarzu, który wyemigrował za większymi pieniędzmi do Wielkiej Brytanii?
Jeśli mam wyjeżdżać za granicę do pracy, to od razu wybiorę Bristol albo Manchester - mówi młoda
lekarka z Krakowa, która przygotowuje się do egzaminu specjalizacyjnego z kardiologii.
Wysokie koszty życia
Owszem, na papierze różnice w zarobkach lekarzy, informatyków czy menedżerów między Polską a
Niemcami wyglądają zachęcająco - pensje są średnio dwukrotnie wyższe. To jednak dane brutto. Po
uwzględnieniu podatków i wyższych kosztów utrzymania siła przyciągania niemieckiego etatu wyraźnie
słabnie. Na wynajem niewielkiego mieszkania trzeba przeznaczyć 400, a w dużym mieście 600-800 euro
miesięcznie. Do tego należy doliczyć wyższe ceny usług - wizyta u stomatologa czy w zakładzie
oponiarskim kosztuje za Odrą przynajmniej dwa razy więcej niż u nas. Ściąganie na miejsce rodziny się
nie opłaci, tym bardziej że drugi z partnerów, o ile nie jest przedstawicielem jednej z kilku
poszukiwanych profesji, będzie miał problemy ze znalezieniem zajęcia w swoim zawodzie, co bezlitośnie
odbije się na zarobkach.
1 maja Niemcy i Austria otwierają dla nas rynek pracy. Na tę chwilę czeka 300-400 tys. Polaków, którzy w
najbliższych latach zamierzają szukać zajęcia u naszych zachodnich sąsiadów.
W bilansie trzeba też uwzględnić trudności adaptacyjne, o których wspomina wielu emigrantów. O tym,
że to nie bajki, świadczy afera Thila Sarrazina, zmuszonego jesienią do odejścia z zarządu Bundesbanku
za rasistowskie komentarze wobec imigrantów z krajów muzułmańskich. Dlatego mimo niewątpliwych
plusów, jakie niesie ze sobą niemiecki etat (dostęp do niemieckiej opieki zdrowotnej, gdzie kolejki są
krótsze niż w Polsce, czy uprawnienia socjalne nabywane już po roku pracy), drenażu polskich mózgów
przez niemieckich pracodawców po
1 maja nie należy się obawiać.
Pan Majster
Jak prognozują eksperci agencji doradztwa personalnego Work Express, profil typowego polskiego
gastarbeitera po 1 maja raczej się nie zmieni. Nadal będzie to osoba w wieku 35-50 lat po zawodówce
lub technikum. Wśród mężczyzn będą dominować złote rączki i budowlańcy, a wśród kobiet - opiekunki i
pomoce domowe. Możliwe natomiast, że za Odrę częściej będą wyjeżdżać ludzie młodzi, korzystając z
pośrednictwa pracy. Dziś, jak mówi Artur Ragan z Work Express, jego agencja otrzymuje ponad sto ofert
pracy dla Polaków miesięcznie i są to głównie propozycje dla opiekunek i gospoś. Podobnie więc jak do
Wielkiej Brytanii, tak do Niemiec i Austrii pojadą ludzie, których zmusi do tego brak perspektyw na
stabilną i względnie dobrze opłacaną pracę w Polsce, a w tej grupie są także niedawni absolwenci szkół.
Spadną zarobki w Niemczech?
Przy tym z góry trzeba założyć, że Polakom przynajmniej na początku przypadną gorzej płatne zajęcia, bo
większość wyjeżdżających słabo zna niemiecki, co zawęża pole manewru na tamtejszym rynku pracy.
Muszą się też przygotować na ostre starcie ze związkowcami. W Niemczech bezrobocie jest relatywnie
niskie, wynosi niecałe 8 proc. (według metodologii Eurostatu jest jeszcze niższe), ale wśród osób z
najniższymi kwalifikacjami sięga 20 proc. I to właśnie ta grupa najsilniej odczuje otwarcie rynku pracy.
- Słabo wykształcona, tania siła robocza z Europy Wschodniej stworzy nacisk na obniżenie płac w naszym
kraju - wieszczy Klaus Wiesehügel, szef związku zawodowego IG BAU, zrzeszającego między innymi
branżę budowlaną i sektor rolniczy, w których wynagrodzenia są stosunkowo niskie. To najważniejszy z
powodów, dla których trzy czwarte Niemców obawia się 1 maja, a związkowcy próbują wymusić na
rządzie federalnym wprowadzenie ogólnokrajowej płacy minimalnej.
- Tylko w ten sposób - twierdzi Wiesehügel - można zapobiec dramatycznemu pogorszeniu się sytuacji
niemieckich pracowników. Dziś płaca minimalna obowiązuje w Niemczech tylko w kilku sektorach,
między innymi budownictwie (od 9,5 do 12,9 euro za godzinę w zależności od regionu), pielęgniarstwie
(od 7,5 do 8,5 euro) i czyszczeniu budynków (od 7 do 11,3 euro). Na razie na jej upowszechnienie się nie
zanosi, a rząd ogłosił nawet, że wykwalifikowanych pracowników ze Wschodu należy przyciągnąć tak
zwanym powitalnym, czyli specjalną premią finansową. Nie wiadomo jednak, kto miałby ją sfinansować,
podatnicy czy sami przedsiębiorcy.
1 maja Niemcy i Austria otwierają dla nas rynek pracy. Na tę chwilę czeka 300-400 tys. Polaków, którzy w
najbliższych latach zamierzają szukać zajęcia u naszych zachodnich sąsiadów.
Stracą sadownicy
Otwarcia rynków pracy obawiają się jednak nie tylko związkowcy, lecz także niektórzy niemieccy
przedsiębiorcy. To przede wszystkim sadownicy i plantatorzy, którzy do tej pory zatrudniali Polaków na
czarno za 5-6 euro za godzinę. Po 1 maja ich dotychczasowi pracownicy zaczną szukać lepiej płatnych
zajęć.
Per saldo na otwarciu rynków powinni jednak zyskać wszyscy. Według analityków BNP Paribas niemiecka
gospodarka przez pięć najbliższych lat urośnie dzięki emigrantom o dodatkowe 0,3 pkt. proc.
Równocześnie obniży się presja na wzrost płac i zmniejszy groźba inflacji, która dziś wynosi prawie 2,5
proc. Dla Niemców to zdecydowanie za dużo.
Bilans będzie dodatni także po stronie Polski. Pracę w Niemczech w charakterze opiekunek znajdą
przede wszystkim kobiety w wieku 35-50 lat z małych miejscowości, które w Polsce nie mają szans na
zdobycie opłacalnej, legalnej posady. A w związku z tym, że osoby dzisiaj nieaktywne podejmą w
Niemczech pracę, w Polsce zmniejszy się zapotrzebowanie na pomoc socjalną.
Polska gospodarka na dopingu
Wzrosną też prywatne transfery finansowe: 200 tys. gastarbeiterów, odkładających miesięcznie średnio
3 tys. zł, w ciągu roku zgromadzi ponad 7 mld zł. Jeśli te pieniądze trafią do polskiej gospodarki, sprzedaż
detaliczna wzrośnie dodatkowo o mniej więcej 1 proc. rocznie, podwyższając także polski produkt
krajowy o ok. 0,5 pkt. proc.
To korzyści. A koszty? Polacy mieszkający w Niemczech przestrzegają, że wymagania niemieckich
pracodawców są wysokie i każdy, kto liczy, że za Odrą szybko i łatwo się dorobi, powinien zostać w
domu.
Na forach internetowych znów furorę robi stara anegdota o Polakach, którzy w XIX wieku emigrowali za
chlebem do Stanów Zjednoczonych. Jechali za ocean, bo wierzyli w opowieści, że ulice są tam
brukowane złotem. Na miejscu okazywało się, że w ogóle nie są brukowane - i to oni mają je brukować.