Office to PDF - soft Xpansion
Transkrypt
Office to PDF - soft Xpansion
V Nadeszła upragniona niedziela. Pierwszoklasiści, przepustek zasadniczo nie otrzymywali do przysięgi, która odbywała się w połowie listopada, po pierwszym okresie nauki. Bywały wyjątki od tej reguły - stosowane w przypadkach losowych - albo sprokurowanych przez spryciarzy, którzy potrafili załatwić sobie telegram stosownej treści, z którego niezbicie wynikało, że stała się rzecz tragiczna…zmarła babcia! Zaproszenie na wesele w rodzinie było również honorowane, ale miało mniejszą moc sprawczą. Synowie chłopscy byli w takich przypadkach uprzywilejowani, bo wystarczał list do Lewego lub dyrektora szkoły, że syn jest niezbędny przy wykopkach - i marynarz odpływał w siną dal - czyli na ojca ugór. Telegram wymienionej treści otrzymał Mietek Wilk. Nie zmarła mu babcia, ale ciężko zachorowała jedna z sióstr. Nigdy nie podejrzewałem Miecia o taką przebiegłość! Sądzę, że spryciulami były jego siostry. Chyba, że rzeczywiście miały miejsce ważne powody. Faktem jest, że Mietek przepustkę otrzymał. Już w sobotę po lekcjach w internacie robiło się pusto. Sporo uczniów pochodziło z Dolnego Śląska i mogli bryknąć do mamusi. Wracali, zazwyczaj wypasieni, wieczorem w niedzielę lub w poniedziałek z rana, aby zdążyć na zajęcia lekcyjne. Sobota była moim ulubionym dniem, gdyż w zanadrzu pozostawała jeszcze niedziela! W niedzielę życie w Interku płynęło na zwolnionych obrotach. Dłużej się kimało, później szło się na śniadanie, wychowawcy byli mniej aktywni i nie goniono nas do sprzątania rejonów. Po śniadanku rozpraszaliśmy się po salach, odwiedzaliśmy wzajemnie, toczyliśmy zawiłe spory, dyskusje, zabawialiśmy się grając w Zośkę, cymbergaja, pokera, tysiąca, durnia, kulki, czy inne przemyślne gierki. Z platfusami grano w mruczka! Każdy z chłopaków z mojego plutonu - klasy, to odrębny, niepowtarzalny egzemplarz! Byli wśród nich: Jajnik - śpiewał w Chórze Kapuścika, klasowy tancor - miał duże wyczucie rytmu, nie odpuszczał żadnej zabawy, uczynny, wszędzie go było pełno; Chudy - nałogowy palacz Extra Mocnych, skromny, lojalny kolega, nie ukończył TŻŚ; Kaczor - kulturalny, spokojny kolega, świetnie pływał stylem klasycznym, inteligentny smakosz wina - patykiem pisanego, pełnego piwka i fajek. Pupil Cyra - z uwagi na kolor włosów; Kasza - dobry piłkarz, prostolinijny chłopak, niezmiernie pracowity; Antek - jeden z liderów klasy, niezwykle sumienny, judoka, dobry matematyk, słabszy polonista, następca Buhaja na stolcu plutonowego klasy, wchodził w skład pocztu sztandarowego TŻŚ, członek patroli szkolnych; Rudy - potężne chłopisko, bardzo silny, mało bitny, spokojny chłopak, wchodził w skład pocztu sztandarowego TŻŚ, członek patroli szkolnych. Pupil Cyra - z uwagi na kolor włosów; Kowal - oaza spokoju, najsilniejszy chłopak w klasie - syn kowala, jego cios z prawej lub z lewej ręki był uderzeniem młota pneumatycznego, nie ukończył TŻŚ; Kazek - dobry sportowiec, członek patroli szkolnych, koleżeński, uczynny kolega; Mały - człowiek guma, maskotka w sali kafarów; Buhaj - potwornie silny, uczynny, koleżeński, pierwszy plutonowy klasy, hobbysta damskich majteczek, nie ukończył TŻŚ. Absolwent Zasadniczej Szkoły Rybołówstwa Morskiego w Darłowie; Stopa - jeden z liderów klasy, dobry matematyk i polonista, właściciel czterokrotnego wzorka, przewodniczący samorządu klasy, członek X Koła ZMS - prowadzącego odwetowe działania wobec chuliganerii wrocławskiej; Hrabia - warszawiak, najprzystojniejszy chłopak w klasie, ale lamus; Koza - świetny piłkarz, miał krzywe, chude witki - ale jak on nimi kiwał! - członek pierwszej historycznej drużyny w piłce nożnej przy TŻŚ - MKS JUWENIA. Był mózgiem drużyny, mistrzem TŻŚ w biegach przełajowych, sportowcem ogromnie lubianym, niezmiernie ambitnym i koleżeńskim; Mieciu - skarbnik klasy, kapitan pierwszej historycznej drużyny w piłce nożnej przy TŻŚ - MKS JUWENIA, najlepszy matematyk w klasie, lojalny, uprzejmy, społecznik, bardzo koleżeński, jedyny w klasie nie używający wulgaryzmów; Kałmuk - mięśniak spod Bolesławca, nie ukończył TŻŚ; Smętek - sympatyczny kolega, sierota, podrywał laski na gitarę - nazbyt szybko mu to szło, nie ukończył TŻŚ, krótko żył, ale intensywnie; Ząbek - wieczny niemowa ze srebrnym zębem, grzeczny chłopak, nie ukończył TŻŚ; Quasimodo - rozwalał na rękę dużo silniejszych od siebie, gdyż miał bardzo krótkie ramiona, najniższy człowiek w szkole, wygrywał konkursy organizowane przez Lopka na: Najładniejszą salę, gdzie liderował; Chmiel - szef radiowęzła w internacie, bardzo ambitny, członek patroli szkolnych; Luciano - luzak, dobry sportowiec, świetny kumpel; Profesorek - warszawiak, poliglota, filozof, żeglarz, dobry polonista, wielbiciel kobiecych ciał; Zdzichu - charakterny chłopak, szeroki w barach, członek patroli szkolnych, członek X Koła ZMS prowadzącego odwetowe działania wobec chuliganerii wrocławskiej. Poza nimi - w Ic - nauki pobierali koledzy mieszkający we Wrocławiu lub jego okolicy: Albinos - inteligentny, koleżeński, sportowiec, nie ukończył TŻŚ; Ścichapęk - farciarz, który przebył TŻŚ bez większych problemów; Wiśnia - pływał jak ryba w wodzie, oryginalny umysł, bystrzacha, zmarł nagle wkrótce po ukończeniu TŻŚ; Foka - najbliższy koleś Wiśni, trenował piłkę wodną w WKS Śląsk Wrocław; Blondyn - wieczny pechowiec, maskotka klasy, pryszczaty dryblas, kuty na cztery łapy, zapalony motocyklista, łasy na wdzięki panienek, niezły polonista - choć niedoceniany. Pupil Cyra - z uwagi na kolor włosów; Fingel - uzdolniony plastycznie, producent kastetów, fedr, sygnetów, szpadryn, koleżeński, pesymista życiowy, inteligentny; Boy - chłopak z miasta, inteligentny, dowcipny i przedsiębiorczy; Kwiatek - niefortunny baletmistrz, niezbyt rzucający się w oczy, kulturalny kolega; Szpenio - pochodził ze Szczawna, koleżeński, nie pękał w bójce, nie ukończył TŻŚ; Pęczek - świetny piłkarz grał w Ślęży Wrocław oraz w Kadrze Dolnego Śląska juniorów, zasilał też reprezentację TŻŚ, pracowity, ambitny, dobry kolega; Blagier - fąfel Blondyna, miał znakomite koneksje z Gerwazym, manewrował całe pięć lat, niezły symulant; Kolejarz - ambitny, pracowity, ścisły umysł, koleżeński; Grek - przystojniaczek, nie ukończył TŻŚ. Z czasem do każdego z nas dotarło, że w przyjaźni, aby była ona szczera wymiana musi być dwustronna. Jeżeli tak się nie dzieje, to można mówić, że lipa z sosną razem rosną. Tej niedzieli długo nie mogłem znaleźć sobie miejsca. Podchodziłem do okna i spoglądałem na maszt tkwiący samotnie na placu apelowym. Szwendałem się po pokojach kolegów, zagadywałem tego i owego, na koniec wróciłem do swojego pokoju, gdzie uśmiałem się słuchając kuglowania Kaszy z Jajnikiem: - Jajnik daj głos! - zaczął Kasza. Bogdan mały ciałem, lecz wielki duchem, nigdy nie pozostawał mu dłużny i byłem pewny, że za chwilę wymierzy Kaszy stosowną ripostę. Długo nie czekałem. Jajnik bez respektu dla dużego psa, jakim był przy nim był Kasza - zaatakował go bez kompleksów mówiąc: - Ty czarny kundlu! - była to aluzja do kruczoczarnych włosów Kaszy i rewanż za jajnika. Kasza rzucił swój kapeć w kąt pokoju wołając - Jajnik…aport! Bogdan, który nie znosił przezwiska nadanego mu przez Kaszę - słuchał zaczepek swego prześladowcy z wyraźną dezaprobatą. Mógł tylko się odszczekiwać, gdyż Kasza był od niego dużo silniejszy. Chudy i Kaczor podobnie - jak ja - przysłuchiwali się pyskówce antagonistów nie zamierzając interweniować na rzecz słabeusza. - Samorodek z Damaszkowa a właściwie smrodek! - wycedził mściwie Jajnik, po czym dodał: - Ty fetniaku z czarną mordą! Jak jesteś taki odważny to zaczep Faraona albo Kaczora. Kasza nie zamierzał jednak konfliktować się z nikim. Lubił podrażnić się wyłącznie z Jajnikiem, gdyż było to dla niego niegroźne i bezkarne. Mógł w ten sposób odreagować - na Jajniku - swój prowincjonalizm. W stosunku do pozostałych kolegów, odczuwał pewien respekt, a poza tym - nie był z nami skłócony, i nie zamierzał z nami zadzierać. Jajnik oddziaływał na niego pobudzająco. Drażnił go. Dlatego i tym razem, pijąc do niewielkiej nadwagi Jajnika - rzucił kpiąco: - Co tam chrąchasz tłusty baniaku? - Jak chcesz gulać, to nie ze mną! - skwitował Jajnik. Jakiś czas tak sobie gawędzili, aż wreszcie im się znudziło. Jedną z niedzielnych osobliwości był koncert życzeń prowadzony przez trzecioklasistę Wieśka Wcisło kierującego internatowym radiowęzłem. Puszczał, co ciekawsze kawałki z radia, płyt albo z taśmy magnetofonowej. Ogłaszał przy tym różne komunikaty. Składaniu solenizantom życzeń - przez radiowęzeł - towarzyszył często dowcipny tekst autorstwa najbliższych kolegów jubilata, który zazwyczaj był czwartoklasistą lub piątoklasistą. Właśnie usłyszeliśmy głos Wcisły - płynący z pokojowego kukuruźnika, zapowiadający życzenia: - …Koledze Stefanowi Domiczowi wiele powodzenia u pięknych dziewcząt życzą koledzy …, a następnie spiker zapowiedział: - „ Chłopcy z obcych mórz”. Usłyszeliśmy znaną piosenkę w wykonaniu Marii Koterbskiej „Była noc na morzu kładł się mrok i brzeg w nim zginął Była noc i ktoś tam w stare szkło lał mocne wino Smak południa był w winie tym W sali snuł się niebieski dym I dziewczęta tańczyły w nim, nucąc tak: Chłopcy z obcych mórz tylu ich dziś przyszło tu Zapomnieli już, że w świat jutro płyną znów Światła tańczą w szkle, bar zatacza się Jak po morzu okręt Ktoby myślał, że tutaj znajdą się trunki aż tak dobre” Zapewne panowie piątoklasiści, celowo zadedykowali Domiczowi, taką a nie inną melodię, o takich a nie innych słowach, ale tylko oni wiedzieli - o co biega w tych życzeniach - a my, skazani byliśmy jedynie na domysły. Kaczor smętnie zauważył: - Kiedy my tak będziemy mogli składać sobie życzenia przez radiowęzeł? Leżący na koju Faraon, odpowiedział z pewnością człowieka wiedzącego, co mówi: - Nawet się nie obejrzymy, jak to się stanie! - A tymczasem wychodzę zaczerpnąć języka. Słyszałem, że po niedzieli mamy fasować drelichy. Po wyjściu Faraon, Chudy rzeczowo zauważył: - To jest zaklinanie rzeczywistości panowie! - bezmiar czasu przed nami… - Trzeba trzymać fason i nie dawać się - powiedziałem, włączając do rozmowy. - Bardzo interesujące - stwierdził sarkastycznie Chudy. - Ciekaw jestem, jak to sobie wyobrażasz? Trzymają nas za ryło krótko, przepustek zero, fajczyć nie można - swoją fajermaszynę musiałem skitrać w kiblu, bo Lopek ma patrzałki bystre i tylko farcicho mnie uchroniło przed jej utratą. Przyłażą głodomory z piątych klas i wyżerają wszystko z paczki. Waluta mi się kończy, do domu daleko, a tu na domiar złego - gonią do nauki, sprzątania rejonów, maszerowania… Musztra, powidła i śledzie! Ładny fason! - Nie bądź lamus! Trzymaj się kupy! - Kupy nikt nie ruszy! - pocieszyłem go. Zdążyłem ledwie zamknąć usta, gdy drzwi się otworzyły i stanął w nich niejaki Jogi - z V n. Popatrzył na mieszkańców sali i zaczął swój farmazon: - Jest tu ktoś z Warszawy? Spojrzałem warszawiakiem. na niego i spokojnie przyznałem się, że jestem - Acha…masz coś do żarcia? - spytał wprost. - Niestety, same braki - odpowiedziałem. - Z jakiej jesteś dzielnicy - spytał Jogi. - Ze Śródmieścia - Mokotowska, Plac Zbawiciela - te rejony zaspokoiłem jego ciekawość. - W porządku - mów mi Witek! Poczułem jak rozpiera mnie duma, gdyż spotkałem piątaka z mojej parafii, który swoimi pytaniami wyraźnie mnie faworyzował. Pozostali koledzy - siedząc nieomal bez ruchu przy stole - niespokojnie i ukradkiem spoglądali na Wicia. Witek był mocnej postury, na obrośniętym torsie umocowany miał imponujących rozmiarów łeb, którym obracał raz w lewo, raz w prawo, jak Bazyliszek - węsząc za swojską kaszanką, wiejską kiełbasą i temu podobnymi specjałami. Szczególnie zaniepokojonym jego obecnością - wydawał się być Chudy! W jego właśnie stronę odwrócił swój bawoli łeb Wicio, pytając: - A ty koleżko, skąd jesteś? - Z Wałbrzycha - padła odpowiedź. - Zostało mi tylko troszkę smalcu - usprawiedliwiająco i wyprzedzająco dodał Chudy. -Aha, smalec…ze skwarkami? Chudy, który najchętniej założyłby w tym momencie czapkę niewidkę - i zniknął z pola widzenia niepożądanego gościa - siląc się na obojętny ton wydobył z siebie z najwyższym trudem głos: - Skwarki już wyżarł Pless! Mówiąc to miał na myśli innego piątoklasistę, który poprzedniego dnia naruszył jego zapasy. - Pokaż ten smalczyk kolego - zadecydował Wicio. Chudy stęknął, podniósł się z krzesła i sięgnął do walizki, w której trzymał smalec, a następnie wymamrotał: - Proszę, częstuj się… - Patrzył przy tym na Wicia wzrokiem przypochlebnym i zachęcającym. Jednak barwa i drżenie jego głosu wskazywały na coś zupełnie przeciwnego. Widocznym było dla nas, że najchętniej udusiłby Wicia gołymi rękami. Tymczasem żarłok z piątej klasy, na oczach Chudego, wpałaszował z chlebem, połowę litrowego słoika smalcu, w którym zachowały się jednak skwarki - wbrew pierwotnym twierdzeniom ich właściciela. Na koniec biesiadujący beknął, po czym zakomunikował: - Przyjęło się! - Dobra nasza! Gra gitara! - to jest przyjacielska sala. Plessowi, przekażcie, że ma ryja tu nie wsadzać, bo tutaj stołuję się ja! Jogi, obok kilku innych piątoklasistów, miał w internacie określoną renomę, nieporównywalnie większą od niepozornej pijawki - jaką był Pless! Zatem mogliśmy liczyć, że ta deklaracja Wicia - odstraszy zezowatego i strachliwego Plessa. Po opuszczeniu pokoju przez Wicia - zapanował w nim, nieopisany harmider. Kaczor skonstatował: - To prosię, wtrząchnęło w trymiga słój smalcu! Chudy, nie mogąc złapać tchu - wybełkotał: - Wyżarł, wyżarł… sukinsyn wszystko! Zwracając się do mnie wydusił z siebie: - Trzymać fason! - Tak mówiłeś przed chwilą… - Jak tu trzymać fason? Kiedy wczoraj Pless, a dziś ten knur warszawski zdemolował moje zapasy! - I Herkules dupa, kiedy ludzi kupa! - I to ludzi z piątej klasy! - zaskomlał. - No…fakt! Ale warto wyciągnąć z zaistniałej sytuacji jakieś korzyści zauważyłem spokojnie. - Jakie korzyści? Żadne już mi nie grożą! - gorączkował się Chudy. - Możemy pozbyć się Plessa, który nas nachodzi - przypomniałem. - Zwróć uwagę na to, że Pless jest z klasy Arabów, a Jogi jest od Negrów. Oni się nie trawią - napomknąłem. - O czym ty mówisz? O jakich Arabach? Tu nie Bliski Wschód, ani nie Afryka! Bardziej stwierdził, aniżeli spytał Chudy. - Nie kumasz? - przerwałem Chudemu jego wywód. - Ci z nawigacyjnych klas to Araby a z mechanicznych - to Negry, czyli Murzyni - od czarnej roboty w maszynowni. Nie kochają się. Przy byle, jakiej sprzeczce wymyślają sobie od bambusów i arabusów. - Aha…zaskoczył Chudy, nie słyszałem o tym dotychczas. - To teraz wiesz i zastanówmy się, kto powie temu dupkowi Plessowi, żeby się od nas odwalił! Sam on w pojedynkę nie jest groźny, ale mogą upomnieć się o niego inni kolesie z jego klasy. On o tym wie i dlatego struga gieroja! - podsumowałem. Wszystkim podobał się ten pomysł, ale nikt nie wychylał się i nie podjął jego wykonania. Po namyśle, zadeklarowałem z czeraniakowska: - I tu i tam byłem księdzu kobyłę wypier…em! To i tego Plessa wyp…dolę! Koledzy przyjęli moje oświadczenie z powagą. Pozostało poczekać do wizyty zezulca.