Rodzina katolicka - Dysleksja, dysfunkcja, dysrozumia... czyli o

Transkrypt

Rodzina katolicka - Dysleksja, dysfunkcja, dysrozumia... czyli o
Rodzina katolicka - Dysleksja, dysfunkcja, dysrozumia... czyli o poprawianiu Pana Boga
poniedziałek, 24 sierpnia 2009 14:15
Napisano już wiele artykułów na temat różnych dys-niedyspozycji, będących w znaczącej
części oszustwem rodziców i zaprzyjaźnionych z nimi lekarzy, mającym pomagać pociechom w
mocowaniu się ze szkołą, w części oszustwem firm farmaceutycznych szukających nowych
źródeł łatwego zarobku, a w części rzeczywistą wrodzoną ułomnością dziecka, z którą nie
mogą pogodzić się rodzice, i gdyby nie dzisiejszy artykuł w Rzeczpospolitej, nie widziałbym
sensu tego tematu ponownie poruszać.
Jako że ksiązka „Nowy wspaniały świat” Aldousa Huxleya jest w ostatnim czasie moim
przewodnikiem po nadchodzącej – a nawet już dziejącej się – przyszłości, fałszywe
przedstawienie jednej z jej tez przez autorów artykułu „Od Darwina do dysleksji”, państwa
Karolinę i Tomasza Elbanowskich, poruszyło mnie i zapędziło do komputera.
Autorzy artykułu zbulwersowani są pomysłem Ministerstwa Edukacji likwidacji wszelkich ulg dla
dyslektyków na egzaminach szkolnych, jak i zakazem prowadzenia badań nad dyskalkulią
(niewtajemniczonym wyjaśniam, ze medycznym terminem dyskalkulia usiłuje się nazwać
przypadłość nie dania przez naturę młodemu człowiekowi zdolności do matematyki). Pomysłem
ministerstwa jest, by dla wszystkich, w tak jak obecnie dla dyslektyków, przedłużyć czas trwania
egzaminów, likwidując wszystkie inne przywileje.
Krótko mówiąc jest to działanie zgodne i z Konstytucją i ze zdrowym rozsądkiem. Dlaczego z
Konstytucją? Ano dlatego, ze wszyscy są równi wobec prawa. A więc i dyslektycy i inni -icy nie
koga być bardziej równi. A dlaczego ze zdrowym rozsądkiem? Ano dlatego, że wreszcie stawia
się tamę głupocie, wyrosłej z tzw. poprawności politycznej, przenoszonej na wszystkie
dziedziny życia. Jeśli ktoś urodził się nieuzdolniony językowo, czyli jest matołem albo leniem, mającym trudności z czytaniem i pisaniem, to dlaczego niby mamy mu stwarzać dodatkowe
przywileje? Jeśli ktoś nie ma talentu do matematyki, to wyrównywanie mu szans poprzez
wprowadzenie medycznego terminu na małą zdolność w dodawaniu i mnożeniu pod nazwą
dyskalkulia i dawanie mu dodatkowych przywilejów na egzaminach, jest zwyczajnie
niesprawiedliwe w stosunku do tych zdolnych i pracowitych.
Powszechnie akceptowalne dziś hasło, kiedyś ładnie wyartykułowane przez Solidarność –
„przecież wszyscy mamy takie same żołądki” – zostaje twórczo przenoszone do każdej
dziedziny działalności człowieka. Wszyscy mamy mieć równe szanse. I matoł i geniusz. Więc
jak ten pierwszy ma trudności, to należy mu pomóc urzędowo, przez państwo nad wyraz
opiekuńcze.
1/3
Rodzina katolicka - Dysleksja, dysfunkcja, dysrozumia... czyli o poprawianiu Pana Boga
poniedziałek, 24 sierpnia 2009 14:15
Aż się dziwię, że jeszcze nie wprowadzono terminów medycznych i związanych z nimi
przywilejów takich jak dyskoloria (to dla daltonistów, którzy bardzo chcą się dostać na akademie
sztuk pięknych), dysnogia (to dla beznogich, albo nogich inaczej, chcących zdawać na
akademie wychowania fizycznego), dysfonia (to dla głuchych jak pień, chcących iść na
akademie muzyczne), dyspersja albo dyszezia (dla zezowatych, pragnących użyczać swoich
twarzy w reklamach), czy wreszcie dysrozumia (dla zupełnych jełopów, którzy też chcą być
uznawani za mądrych, niechby inaczej) itd. Itp. Można by to mnożyć, tylko po co. Chociaż
dreszcz nie przenika na myśl, że może jednak będę prekursorem i taka dyskalkulia przy moich
pomysłach będzie jak mały pikuś przy słoniu. A teraz do sprawy zasadniczej, która była przyczyną napisania felietonu. Państwo Elbanowscy
pomysły Ministerstwa Edukacji określają następująco. „Założenia i sposób wprowadzania zmian
w szkole przypomina idee zaczerpnięte żywcem z Aldousa Huxleya. Wszak w „Nowym
wspaniałym świecie” nie ma miejsca na odstępstwa od normy, które należy tępić, a najwyższym
celem jest identyczność wszystkich jednostek”
Otóż jest to prawda tylko w małej części. Bo tak naprawdę – pomijając tu inne aspekty sprawy,
o których pisałem w swoich felietonach zatytułowanych „Nowy wspaniały świat” i „Pan nasz
Ford” - społeczeństwo Huxleya jest klasowe tak bardzo, jak tego sobie współcześni ludzie
wyobrazić nie są w stanie. Dominujące są wykształcone klasy społeczne alfa i beta, o
zadanych im już w procesie inkubacji cechach wyróżniających je od klas gama, delta i epsylon,
które z kolei są kształtowane w procesie inkubacji na coraz bardziej prymitywne, przeznaczone
do najprostszych działań, do obsługi klas wyższych.
Porządek świata jest taki, że - niezależnie od tego, co będą głosić różni lewicowi, liberalni czy
libertyńscy reformatorzy – zawsze będą biedni i bogaci, mądrzy i głupi, ładni i brzydcy,
uzdolnieni malarski i beztalencia i nic nie pomogą dodatkowe punkty na egzaminie.
Jedyne co państwo może zrobić pozytywnego, to wyławiać jednostki wybitnie uzdolnione i im
pomagać w kształceniu, szczególnie gdy pochodzą z biedniejszych klas. Będzie to z pożytkiem
dla całego społeczeństwa. A taka urawniłowka w dół, takie usilne poprawianie Pana Boga, który
właśnie taki świat stworzył, skończy się klęską. Bo musi się nią skończyć.
I ten pomysł Ministerstwa Edukacji, pomysł, który - zapewne zakrzyczany - nie będzie
2/3
Rodzina katolicka - Dysleksja, dysfunkcja, dysrozumia... czyli o poprawianiu Pana Boga
poniedziałek, 24 sierpnia 2009 14:15
wprowadzony w życie, podoba mi się naprawdę spośród przedstawionych dotychczas przez ten
urząd.
Andrzej Talarek
Źródło: Felietony z pogranicza
3/3