Może chodzi o tych dwu albo trzech

Transkrypt

Może chodzi o tych dwu albo trzech
Władysław Podrazik
„Może chodzi o tych dwu albo trzech...”
Polemika z artykułem w „Newsweeku”
W drugą rocznicę śmierci Jerzego Nowosielskiego
W ubiegłotygodniowym Newsweeku (numer 7/2013) ukazał się artykuł Adrianny Prodeus
pod prześmiewczym tytułem „Ikona czy ikonka” i z ironicznym dopytaniem „Jerzy Nowosielski
wielkim malarzem był?” Ma być on przypomnieniem, że 21 lutego mija druga rocznica śmierci
Jerzego Nowosielskiego. Ale powodem „może najważniejszym” tego przypomnienia mają być
ubiegłoroczne publikacje: rozmów z Jerzym Nowosielskim pt. Sztuka po końcu świata oraz jego
refleksji o sztuce i wierze pt. Zagubiona bazylika – obie autorstwa Krystyny Czerni.
Ale to nieprawda. W dość obszernym tekście można znaleźć zaledwie jedną, krótką i
niezbyt zasadniczą, a do tego pasującą do wcześniej założonej tezy, wypowiedź Krystyny Czerni.
Natomiast z powplatanych tu i ówdzie napomknień wyłania się wyraźna teza, że sztuka Jerzego
Nowosielskiego nie jest niczym więcej, jak tylko sprytnie wygenerowaną przez obrotnego
marszanda „wartością rynkową”.
Można by tę deprecjonującą ocenę wartości malarstwa Jerzego Nowosielskiego złożyć na
karb młodego wieku autorki tekstu, która zapewne nie pamięta, że było ono równie wysoko (jeśli
nie wyżej niż dzisiaj) cenione przez koneserów w czasach, kiedy w Polsce nie było ani jednej
prywatnej galerii. Zupełną zagadką pozostaje dla mnie natomiast fakt, zapewne rozmyślnego
przemilczenia oczywistości, że obrazy tej klasy istnieją na kilka sposobów i nie mogą być
zredukowane jedynie do ich wartości rynkowej.
Następny fragment tekstu nosi tytuł: Nie jest dla mnie mistrzem – i wprawia w coraz
większe zakłopotanie. Okazuje się bowiem , że w zawoalowanym ataku na na twórczość i osobę
Jerzego Nowosielskiego biorą udział jego byli studenci: Jadwiga Sawicka, Joanna Rajkowska i
Grzegorz Sztwiertnia. Zaskakująco negatywna jest ocena malarstwa Nowosielskiego przez Jadwigę
Sawicką, ale dalej, w miarę lektury tekstu, kolejne opinie są jeszcze gorsze... Miejscami artykuł
przekształca się w niesmaczną, pośmiertną obmowę doczesnych przypadłości Mistrza i jego
domniemanych dydaktycznych niepowodzeń. Grzegorz Sztwiertnia stwierdza bez wahania:
„...artyści nawiązujący do niego zawsze źle na tym wychodzili”.
Jadwiga Sawicka mówi bez wahania, że „duchowość malarstwa Nowosielskiego jest jej
obca”. Ale zastrzega się: „Jego wartość to raczej kwestia wiary, ale może mówię jak materialistka.
Skoro sama nie widzę, przypuszczam, że nic tam nie ma”. Myślę, że wypowiedź Sawickiej to raczej
wyraz jej agnostycznej bezradności wobec duchowej głębi malarstwa Nowosielskiego I choć taka
opinia w ustach byłej studentki Profesora mocno zaskakuje, to jednak, wyrażona jako
przypuszczenie, jest przynajmniej częściowym przyznaniem się do tego, że samo doświadczenie
wzrokowe nie wystarcza do wydania kategorycznej oceny aspektów duchowych malarstwa
Nowosielskiego. Symptomatyczne jest to, że wypowiedź Jadwigi Sawickiej to jedyny „argument”
w całym tekście. I jest on obiektywnie niesłuszny. Innych nie ma.
To, co opowiada Joanna Rajkowska o atmosferze pracowni nie jest warte komentarza – to
czysta konfabulacja. A jej historia z galerii w Wiliamsburgu z „fascynująca cieczą”, jodyną, która
sprawia, że „nagle horyzont się rozszerzył”, świadczy o tym, że – delikatnie mówiąc – nadawała na
zupełnie innej fali. A że jej kiepsko szło z malarstwem, to prawda. Nawet pamiętam. Tylko, że
Nowosielski nie ponosi w żadnym stopniu za to odpowiedzialności. Zamiast cytować z pamięci
nieautoryzowane, wrednie dobrane, poprzekręcane bon moty z korekt Profesora, wystarczy zajrzeć
do antologii myśli Jerzego Nowosielskiego „Prorok na skale”.
Wypowiedzi Grzegorza Sztwiertni są nie tylko głęboko niesprawiedliwe i nieprawdziwe,
ale także pogardliwe i kąśliwe. Świadczą aż nadto dobitnie o braku delikatności i szacunku w
stosunku do swego byłego Profesora. Oto fragment jednej z nich: „Nowosielski nie jest moim
mistrzem [...] – To taka robota na wiosce... Prostackie maniery malarskie... Niestety lep na kupców.
Abstrakcje takie sobie. Z Markiem Rothko przegrywają z kretesem. Poroniona, zwyczajnie zła
próba rehabilitacji impresjonizmu i kubizmu polskiego”.
W ten oto sposób były uczeń Nowosielskiego, piszący z pogardą: „To taka robota na
wiosce...”, zarzuca jednocześnie temu wyjątkowo bezinteresownemu malarzowi kreowanie czegoś,
co ma być – „niestety lepem na kupców”. To wyjątkowo niska insynuacja. Zwłaszcza, że Jerzy
Nowosielski był znany z nadzwyczajnej szczodrobliwości i gotowości do obdarowywania
obrazami. Wystarczyło go poprosić o rysunek... Swoich studentów traktował jak równych sobie.
Jeśli któryś z nich wyrażał pragnienie posiadania jego obrazu, Profesor proponował wymianę –
obraz za obraz; „bo malarz malarzowi nie może sprzedawać obrazu”. Co potwierdza piszący te
słowa.
Uwagę zwraca słowo „kupcy”. Zresztą pojawia się ono w artykule parokrotnie – nie przez
przypadek. To ukryta aluzja nie tylko do pochodzenia kupieckiego „prywatnego marchanda”
Andrzeja Starmacha, ale i do tych, którzy są nabywcami obrazów Nowosielskiego. Ot, taki
klasowy, deprecjonujący, lewacki przytyk.
Do słów o „rehabilitacji kubizmu polskiego” nie będę się odnosił – nie warto.
„Abstrakcje takie sobie. Z Markiem Rothko przegrywają z kretesem” – w takiej oto formie
obwieszcza Grzegorz Sztwiertnia swoją ocenę malarstwa abstrakcyjnego Jerzego Nowosielskiego.
2
Aż się ciśnie na usta pytanie: czy ty, koleś, nie wiesz, że Profesor nie grał w te klocki? Powyżej
pewnego poziomu nie ma akademickiej rywalizacji między artystami, ale jest dialog, szacunek i
ponadczasowa wolność spotkania.
A Jerzy Nowosielski z nikim się nie ścigał, bo poprzez sztukę abstrakcyjną mówił o
znacznie ważniejszych sprawach. Co to za sprawy? Czekam na wnikliwą odpowiedź ze strony całej
trójki „ekspertów od minusów” malarstwa Jerzego Nowosielskiego.
W wiadomościach ASP nr. 53/2011 roku Grzegorz Sztwiertnia umieścił, jako wspomnienie
o Jerzym Nowosielskim, tekst pod enigmatycznym tytułem DDPJN (Dojrzałe Dzieci Profesora
Jerzego Nowosielskiego). W tym, delikatnie mówiąc, miejscami niestosownym jak na takie okazje
tekście wyraźnie przebijają dawne, długo skrywane urazy Sztwiertni wobec Jerzego
Nowosielskiego.
Trawestując manierę „Słownika Rastra”, który mówi o wirusie MWR (Malarstwa Wyższego
Rzędu) i zarażonych duchowością malarzach, którzy wysoko cenią swoje obrazy, można u
Grzegorza Sztwiertni zdiagnozować SOUP (Syndrom Odrzuconego Ucznia Profesora) i SZLUSS
(Stan Zapalny Litości i Użalania nad Samym Sobą). Można też prześmiewczo dorzucić, że właśnie
u Grzegorza Sztwiertni SZLUSS wszedł w fazę ropnego zapalenia, które po pęknięciu wylało się do
Newsweeka w postaci wysoce niestosownych i pogardliwych sformułowań, rozmyślnie
deprecjonujących obiektywną wartość malarstwa Jerzego Nowosielskiego.
Odnoszę wrażenie, że prawie cały artykuł, prócz wyraźnego uczestnictwa w rozgrywkach
rynkowych, wpisuje się w tzw. bitwę o Obraz. Intencja ta jest widoczna jak na dłoni. Ale nie będę
rozwijał tego wątku. Omówiłem to zagadnienie w wykładzie „Sztuka jako ostatnia działalność
metafizyczna w kulturze Zachodu”, który ukazał się w ostatnim numerze „Informatora” ZPAP.
Nowosielski przychodził prawie codziennie do Akademii, wcześnie rano. Często widziano
go, jak zawiedziony odchodzi od zamkniętych drzwi pustej pracowni. Jadwiga Sawicka myli się,
wspominając nieczęste wizyty Profesora w Akademii. Nie potwierdza tego jego były uczeń Witold
Pazera (Dyplom 1980). Ale to tylko drugorzędne drobiazgi.
Najbardziej zaskakujący, dla mnie osobiście, jest sam poziom i jakość wspomnień byłych
studentów o prof. Jerzym Nowosielskim. Jak to możliwe, że są oni aż tak bezsilni artystycznie
wobec bogatej w elementy duchowe sztuki? Być może powodem tej bezsilności jest różnica
pokoleniowa, może były jeszcze jakieś inne czynniki... Wielu jego byłych studentów przyznaje po
latach, że po prostu bało się z nim rozmowy, bo natychmiast na jaw wychodziła ograniczoność ich
wiedzy, a przede wszystkim duchowa niewiedza. Może stąd te utyskiwania, że dyskusja w
pracowni nie była możliwa. Była możliwa, ale od pewnego poziomu i na właściwy temat, najlepiej
związany ze sztuką, z teologią czy ezoteryką. Taka dyskusja była wręcz oczekiwana przez Jerzego
Nowosielskiego. Dawał temu wyraz narzekając czasami na nieobecność studentów w pracowni i na
3
ich niechęć do podejmowania trudnych tematów. Profesor jednak wiedział, że słabo rozbudzony
intelektualnie student odbiera tego typu dyskusję jako dominację. Z delikatności wolał więc nie
korzystać zbyt często ze swojej absolutnej teoretycznej i praktycznej przewagi.
Dziś tłumaczę sobie to tak, że z biegiem lat takie właśnie wspomnienia przekształciły się u
niektórych jego byłych studentów w resentyment. W ich myśleniu, pozostając przy tak ulubionych
przez rastrowców medycznych terminach, pojawia się emocjonalna wysypka w postaci fałszywych,
iluzorycznych ocen dokonań Mistrza. Mogą one jednak stanowić zaledwie wątpliwą rekompensatą
za dawną niemoc i poczucie bezpowrotnego rozminięcia się z Mistrzem.
Pamiętam rozmowy z końca lat dziewięćdziesiątych – byłem wtedy jeszcze w pracowni
Nowosielskiego; pamiętam świeżo upieczonych studentów – Joannę Rajkowską i Grzegorza
Sztwiertnię. Pamiętam też ich entuzjastyczne wypowiedzi na temat pobytu w pracowni i pełen
szacunku i podziwu stosunek do osoby Jerzego Nowosielskiego. Jestem więc tym bardziej
zdumiony.
Według cytowanego na zakończenie artykułu Łukasza Gorczycy, sztuka Nowosielskiego
„funkcjonuje na zasadzie znaku, ikonki, reprodukcji w książce” – i jest to „po prostu część tego
całego wizualnego zamieszania, które nas otacza”. Sztuka Nowosielskiego nie jest częścią żadnego
wizualnego zamieszania. Sztuka Nowosielskiego, niezależnie od perypetii rynkowych, jest
samoosobna, wolna i wysoka. I nie uczestniczy w żadnym zamieszaniu – całe to zamieszanie
pozostaje na zewnątrz jego sztuki. I nie należy jej wmawiać żadnych kompleksów wobec Zachodu,
bo jest to sztuka, która jak światło płynie ze Wschodu. To, że Nowosielski nie jest akceptowany
przez Zachód – jest wielkim plusem. Taka akceptacja byłaby kolejnym przewrotnym argumentem
świadczącym o upadku duchowej rangi jego obrazów.
Jak każda sztuka wysoka, sztuka Jerzego Nowosielskiego jest trudna i wymagająca. Jest
wyzwaniem dla umysłu, a nie prostym apelem do czyjegoś „lubię, nie lubię”. Wymaga dobrej
znajomości rzeczy, przebrnięcia przez pisma Sołowjowa, Dostojewskiego, Florenskiego,
Ewdokimowa, Uspienkiego, Trubieckiego i innych. Sądzę, że to właśnie bezsilność wypływająca z
niewiedzy każe redukować sztukę Nowosielskiego do znaku, ikonki czy reprodukcji w książce.
Dla tych, którzy lubią drogę lekką, łatwą i przyjemną, uzyskanie dostępu do przekazu
Jerzego Nowosielskiego jest, jak widać, zadaniem ponad siły. Dlatego starają się zepchnąć fenomen
tej sztuki w obszar wizualnego zamieszania, które ich samych otacza...
Na koniec oddajmy na moment głos samemu Jerzemu Nowosielskiemu: „Wszystko, co
mam dobrego, to daję malarstwu. Wyrzucam do swojego malarstwa. A w moim wnętrzu zostaje
tylko... zło. Mój cień zostaje”.
Odnoszę wrażenie, że wypowiedzi byłych studentów Jerzego Nowosielskiego odnoszą się
tylko do cienia Profesora.... Ich nie obchodzi, kim naprawdę był Nowosielski i co oddał swojemu
4
malarstwu, nie obchodzi ich zawarte w nim dobro ani samo malarstwo, które jest dawaniem, darem.
Nie obchodzą ich źródła z których wypłynęła ta najgłębsza inspiracja. Nawet są im obce. W końcu
tak było i dawniej, i tak jest dzisiaj. Dla ignorantów Nowosielski zawsze był jakimś
anachronizmem, dziwakiem czy alkoholikiem, dla subtelnych i poszukujących był człowiekiem
niezwykłym, ukrytym Mistrzem, charyzmatykiem o niezwykłej wyobraźni i nadzwyczajnej
werbalnej refleksji.
Czyż nie przeczuwał takiego właśnie obrotu spraw, kiedy pisał: „może chodzi o tych dwu
albo trzech, dla których wśród wzgardy i niezrozumienia trzeba pracować?”...
5

Podobne dokumenty