Acta applicatae scientiis
Transkrypt
Acta applicatae scientiis
Acta applicatae scientiis Numer II/2012 ISSN- 2299-4947 Acta applicatae scientiis II/2012 Acta applicatae scientiis II/2012 Redakcja Remigiusz Chęciński – Redaktor Naczelny Marcel Czabajski - Sekretarz Paweł Kwiatkowski Wydawca: Europejskie Stowarzyszenie Kulturoznawcze ul. Szamarzewskiego 89 Poznań 60-568 2 Acta applicatae scientiis II/2012 Spis treści Izabela Bekier Modernistyczna próba unicestwienia języka na przykładzie analizy fragmentów „Tomasz Mrocznego” Mauricea Blanchota............................. 4 Aleksandra Binicewicz Przyjemność porażki w bitwie na słowa. Analiza fragmentu Tomasza Mrocznego Maurice'a Blanchota...................................................................... 8 Aleksandra Binicewicz Sznur przesuszonego po wielokrotnym użytkowaniu i wymazywaniu plam błędów rzędu pytań bez odpowiedzi ................................................. 14 Mateusz Sobolewski Problematyka interpretacyjna artykułu 49 kodeksu cywilnego w świetle orzecznictwa Sądu Najwyższego................................................................... 22 Dominik Wysocki Pięć dróg św. Tomasza z Akwinu.................................................................. 28 3 Acta applicatae scientiis II/2012 Izabela Bekier Modernistyczna próba unicestwienia języka na przykładzie analizy fragmentów „Tomasz Mrocznego” Mauricea Blanchota Od czasów powstania Księgi Rodzaju, wąż dyskredytowany jest w kulturze judeochrześcijańskiej za stanowienie źródła pokus i przyczynę grzechu pierwszych ludzi. Tymczasem jego wizerunek niesie za sobą dużo bogatszą symbolikę, odmiennie pojmowaną w sferach sakralnych różnych kręgów kulturowych. Uroboros – grecki symbol, którego pochodzenie datuje się na ok. II wiek n.e., przedstawia węża zjadającego swój własny ogon, który odradza się na nowo, co czyni go metaforą m. in. nieskończoności i zjednoczenia przeciwieństw. Jego przesłanie może stanowić klucz interpretacyjny do rozwiązania wielu tajemnic egzystencji, przy tym zadania tego nie podejmują się wyłącznie filozofowie, ale i twórcy, którzy w swych dziełach proponują nowe sposoby oglądu świata, co wyraża się zarówno w treści, jak i w rozwiązaniach formalnych dzieła. Mieszcząca się w tym paradygmacie literatura modernistyczna opływa w projekty oparte na zdziwieniu. Zdziwieniu światem, którego opis za pomocą języka czy innych konwencji jest co najmniej niewystarczający, jeżeli w ogóle możliwy. Doświadczeniem tego zdziwienia i niemożliwości dzieli się Maurice Blanchot, jeden z prekursorów antypowieści, który w swym Tomaszu Mrocznym wykazuje nieadekwatność języka do zobrazowania rzeczywistości, stąd też powieść ta nie jest opisem świata, a jego przeżyciem. A przy okazji pytaniem o to, jak jednostkowe wrażenia oddać za pomocą języka. Poprzez akt pisania Blanchot stara się unicestwić jego wytwory, swoją literaturą wykazać, jak zdradzieckim i destrukcyjnym narzędziem jest język chowający w sobie pokłady słów, które zwraca przeciw sobie, a jednocześnie zmusza do koegzystencji. Ale próba unicestwienia języka (zjedzenia ogona) wiąże się z przymusem jego używania, a więc daniem mu życia (w jaki to sposób wąż odradza się). 4 Acta applicatae scientiis II/2012 W tym zaklętym kręgu wszystko cyrkuluje, wciąż zmienia swoje położenie. Na każde „tak” w języku znajdziemy odpowiedź w postaci „nie-tak”. Rozumiany jako zbiór i system znaków, język konstytuuje i zaprzecza istnieniu każdego ze znaczeń powstałych w jego obrębie. Zaproponowana poniżej personifikacja słowa tworzy filozoficzną wizję, która nakreśla wzajemne zależności między pojęciami oraz ich relacje do rzeczywistości. Słowo jest tutaj prasłowem, macierzą, z której początek biorą wszystkie inne słowa, podobnie jak darwinowska koncepcja prakomórki, która dała początek wszystkim bytom, w prasłowie skupia się rdzeń wszystkich pozostałych słów, tu znajduje się ich początek, prasłowo stanowi o ich potencjalności. Porównanie do absolutu podkreśla jego wszechmoc, determinację, jaką obejmuje każde kolejne słowo, któremu najpierw daje początek. „(…) kiedy zwykłe słowo obserwowało go niczym żywa istota, i to nie jedno słowo, lecz wszystkie słowa zawarte w tym jednym, wszystkie, które mu towarzyszyły i które z kolei same zawierały w sobie inne słowa, niczym zastęp aniołów sięgający nieskończoności, aż po oko absolutu. Nie odrywając się od tekstu tak pilnie strzeżonego, z całych sił starał się nad sobą zapanować, uporczywie nie odwracał odeń oczu, wciąż jeszcze mając się za wnikliwego czytelnika, kiedy oto słowa zawładnęły nim i zaczęły czytać.” Prezentowana tu sytuacja zamiany doświadczenia, w której to podmiot przestaje panować nad wykonywaną czynnością, zostaje przez nią ogarnięty i jej poddany, pokazuje jego uwikłanie w system konwencji, który sam stworzył i bezsilność wobec niego. Podmiot staje się przedmiotem, ofiarą swojego działania, z którym zamienia się miejscem, co powoduje obranie nowej, poszerzonej perspektywy widzenia, w której wszystko się stapia, a wzajemne stosunki między obiektami rzeczywistości (tej realnej i tej literackiej) zostają zachwiane i upłynnione. Tego właśnie doświadcza czytelnik podczas aktu lektury, który przez ów akt zostaje pochłonięty. To, co w przywołanym fragmencie jest zasygnalizowane, w dalszych partiach tekstu staje się wytyczną budowania powieści. Słowa wzajemnie się równoważą, ich semantyki wypełniają się, każda teza ma antytezę, w której się zawiera, negujące 5 Acta applicatae scientiis II/2012 zawiera w sobie cząstkę negowanego. Blanchot wykazuje, jak problematyczne jest założenie o rzeczywistości niejednorodnej i ujęcie jej w kategorie opozycji, gdyż to, co chcielibyśmy widzieć jako przeciwstawne, stanowi raczej dwa bieguny pewnej jedni. Przewijający się w powieści motyw oka to zarówno synonim widzenia, jak i ślepoty. Oko sugeruje ponadto obranie poszerzonego perspektywy oglądu języka – jedno słowo jest zaprzeczeniem, a przez to dopełnieniem drugiego, a przy tym wszystkie pojęcia pozostają ze sobą w ścisłym związku. Dopełnienie to jest figurą akcentowaną w dalszym ciągu tekstu, w którym Tomasz wchłonięty przez anonimowy kształt słów, nadał im własną substancję, kształtując ich wzajemne powiązania. Aby ta interakcja pomiędzy czytelnikiem dokonującym wyboru znaczenia a tekstem była możliwa, należy zgodzić się na wizję języka jako faktu całościowego, składającego się ze słów, z których każde posiada swego sobowtóra będącego jego odwrotnością. Każde z osobna odpowiada za rozczłonkowany obraz rzeczywistości, ale razem wzięte oznajmiają o jej niepodzielności. Widzące oko jako bezużyteczny narząd. Ślepe oko, które widzi. Niemożność nakreślenia dokładnej granicy przebiegającej pomiędzy znaczeniami, stawia poruszającego się pomiędzy nimi Tomasza w sytuacji zawieszenia, wobec stanu nieskończonej potencjalności słów i nieprzewidywalności ich ukierunkowania. Przypomina to badania Arnolda van Gennepa, niemieckiego etnografa, który analizując rytuały przejścia w różnych kulturach, wyznaczył ich trzy fazy, z których faza pośrednia, liminalna, jest momentem wyłączenia członka wspólnoty oczekującego na nadanie mu nowego statusu z praw plemiennego życia. Od tej pory znajduje się on „nigdzie” – pomiędzy jednym stanem a drugim, a nie posiadając określonego miejsca w społeczności, do której należy, nie może domagać się równego traktowania, przy tym stale wystawiany jest przez pobratymców na różne próby. Podobnie Tomasz, targany zawiłymi znaczeniami, które stawia przed nim tekst, zasiedla sferę nieukształtowanego bytu, trwa w zawieszeniu, z którego nie może się wydostać, ponieważ destrukcyjność literatury (jej zatwierdzanie zaprzeczeń i zaprzeczanie twierdzeniom) nie przewiduje możliwości obrania jednego określonego miejsca, zapewniającego konkretny, jasny ogląd na rzeczywistość 6 Acta applicatae scientiis II/2012 literatury. Pojęcie liminalności, swoistego stanu pomiędzy, pomiędzy światłem a mrokiem, pomiędzy widzeniem a ślepotą, pomiędzy nicością a egzystencją, czy w końcu pomiędzy życiem a śmiercią, wytwarza atmosferę nieznośnej tymczasowości, pułapki, w którą wpada Tomasz. Obrazu tego, który zarazem żadnym obrazem nie jest, dopełnia snuta w zakończeniu wizja świata wykreowanego z elementów przejawiających egzystencję, która na etapie przejawów się zatrzymuje. Próba zaimplikowania dwoistości świata do tego obrazu, czyni go niemożliwym: gatunki reprezentowane przez osobniki pozbawione gatunku, ważki pozbawione pochewek skrzydłowych, kwiaty bez kwiatów to unicestwiające się zestawienia nieowocujące wyobrażeniem konkretu, są to możliwości wyłącznie literackie. Wniosek ten tworzy kolejny dylemat: czy świat literatury może to, czego nie potrafi samo życie: połączyć na poziomie słów to, co niemożliwe do połączenia, co wzajemnie się wyklucza? A może te sprzeczności są realne, zaczerpnięte z rzeczywistości? W takim ujęciu znów stanie się ona służką, bytem mimetycznym, który będzie tylko naśladował to, co od zawsze zawierało się w istocie człowieczeństwa i świata. Możliwość wyboru pomiędzy tymi perspektywami prowadzi na powrót do sytuacji zawieszenia, pozostają wątpliwości odnośnie do tego, co i na jakich prawach funkcjonuje. Życie nigdy nie udzieli na to pytanie zadowalającej odpowiedzi, a literatura nie zdobędzie się na jej zatwierdzenie. 7 Acta applicatae scientiis II/2012 Aleksandra Binicewicz Przyjemność porażki w bitwie na słowa. Analiza fragmentu Tomasza Mrocznego Maurice'a Blanchota Pewność, że się umrze, pewność, że się nie umrze, oto co tłum pojmuje z rzeczywistości śmierci. Jednakże ci, którzy mi się przyglądali, poczuli, że można śmierć skojarzyć z życiem i utworzyć tę rozstrzygającą formułę: śmierć istnieje. Nabrali zwyczaju mówienia o egzystencji tego samego, co każdy mógłby powiedzieć o śmierci na mój użytek, i zamiast wyszeptać: << Jestem, nie jestem>>, łączyli słowa w jedną szczęśliwą kombinację, mówili <<Jestem, nie będąc>>, a zarazem <<Nie jestem, będąc>>, nie ulegając przy tym najmniejszej pokusie, żeby używać zestawienia sprzecznych słów przeciwko sobie niczym kamieni. Moja egzystencja, ściągając na siebie głosy, które z równą pasją orzekały: on jest na zawsze, on nie jest na zawsze, w ich oczach nabierała charakteru fatalności. (M. Blanchot Tomasz Mroczny) Czytając te cztery (mroczne jak tytułowy bohater powieści) zdania, odnoszę wrażenie, że coś jest nie tak, że tak jak jest, być nie może, po prostu. Takie zresztą wrażenie nie odstępowało mnie jako czytelniczki podczas lektury całego tekstu. Wrażenie, że nie nadążam za myślą, że gubię się, a słowa wciąż biegną, coraz szybciej i szybciej, ja zostaję w tyle z braku kompetencji do pełnego zrozumienia lub w wyniku poddania się mocy tej wymagającej powieści, wrażenie niecodzienne (nawet jeśli chodzi o literaturę), frustrujące, ale jednocześnie fascynujące. Ambiwalencji tych uczuć nie rozproszył bynajmniej fakt braku ulgi po przebrnięciu wszystkich stron. Lektura nadal pozostała niezdiagnozowana. Skalpelem analizy wycięłam jednak powyższy fragment, by przyjrzeć mu się nieco bliżej i dokonać na nim operacji umożliwiającej zrozumienie. W tej chwili nie potrafię jednak rokować sukcesu przedsięwzięcia. Tekst na razie oddycha. 8 Acta applicatae scientiis II/2012 Te cztery podsumowaniem złożone, całej rozbudowane lektury. Muszę zdania, jednak są w zaznaczyć, pewnym że z sensie równym powodzeniem, mogłabym wybrać bez większego namysłu, zupełnie dowolnie inne cztery zdania i efekt byłby ten sam. Każdy bowiem fragment jest kwintesencją całości i działa na czytelnika w zbliżony sposób. Bohater, wypowiadający słowa podmiot, Tomasz, orzekając z przekonaniem o pewnościach i niepewnościach tłumu, stawia się w pozycji kogoś, kto jest ponad nim, ponad ludźmi. Nie wymienia nikogo z imienia. Dla niego wszyscy wokół to właśnie tłum, bezosobowa masa, której nie potrafimy sobie przywołać w wyobrażeniach. To jacyś tajemniczy oni, których nie potrafimy zdefiniować. Do nas, czytelników, należy wybór, czy już na początku tego zdania przyjmiemy pozycję, z której będziemy oczekiwać, że wypowiedź przyniesie nam prawdę o nas jako o elementach tłumu, czy może postawimy siebie na równi z Tomaszem i ów tłum będziemy traktować z wyższością naszej wiedzy, rozsądku, intelektu, doświadczeń, które za chwilę w tekście okażą się z gruntu mistyczne. W takie pozycji stawia siebie Tomasz: profety, wieszcza, szamana, mistyka, ascetycznego mędrca, myśliciela. Mówiąc: Pewność, że się umrze, pewność, że się nie umrze, oto co tłum pojmuje z rzeczywistości śmierci – nie mówi tego, co my sami musimy wyłuskać: że oto on, Tomasz, wie coś więcej na temat śmierci niż tłum, że to co on wie, jest czymś wartościowym, czym chce się podzielić. Całą więc uwagę z niecierpliwością kierujemy na kolejne zdania, doznając wrażenia, że padną za chwilę słowa wyławiające sekret dostępny nielicznym. Kolejne wersy nie przynoszą jednak pełnej odpowiedzi, jedynie jej część: Jednakże ci, którzy mi się przyglądali, poczuli, że można śmierć skojarzyć z życiem i utworzyć tę rozstrzygającą formułę: śmierć istnieje. Są więc ci, którzy z tego tłumu się wyróżnili i przyjrzeli bliżej naszemu bohaterowi. To ci, którzy dokonali samodzielnego rozrachunku ze swoimi obserwacjami, krytycznie osądzili Tomasza i wydali na świat wnioski. Ale według niego błędne. Tomasz bowiem utrzymuje przez cały czas pozycję kogoś wyjątkowego: po pierwsze przyznaje sobie prawo mówienia w imieniu innych, mało tego, podsumowywania cudzych spostrzeżeń, mało tego, krytykowania ich. Jego pewność zabrania nam odczuwania wątpliwości w stosunku 9 Acta applicatae scientiis II/2012 do jego zdania. Mówiąc, że obserwując go, można wyciągnąć wnioski na temat rozstrzygającej formuły, snuje wokół siebie pajęczynę domysłów, tajemnic, niesamowitości. Zostawmy na razie centralną część fragmentu i przejdźmy do jego ostatniego zdania: Moja egzystencja, ściągając na siebie głosy, które z równą pasją orzekały: on jest na zawsze, on nie jest na zawsze, w ich oczach nabierała charakteru fatalności. Tomasz przez cały czas stoi na piedestale, ponad tłumem, który kieruje swój wzrok na niego i nie może orzec czym lub kim ów tajemnicza postać jest. Tomasz, który jest i nie jest, lub bywa tym i tym jednocześnie. Sam bohater nie określa siebie, nie daje żadnej odpowiedzi. Nasze oczy pędzą po kolejnych stronach szukając jej i aż do końca powieści nie znajdując. W dalszej części fragmentu będzie Tomasz przejrzysty i widzialny, będzie nieobecny, z jednym okiem obdarzonym przenikliwością widzenia i drugim odmawiającym widzenia. Ale cóż te słowa mogą oznaczać? Nie przywołują w naszych umysłach konkretnych pojęć. Forma Tomasza Mrocznego jest ważniejsza niż sama jego treść. Jest to kreacja nowego świata, literackiego, wielkie to przedsięwzięcie. Nie jest to creatio ex nihilo na kształt stworzenia przez Boga lub Demiurga, ale tworzenie z tego, co już istnieje, ze słów, znanych i z przypisanymi znaczeniami. Jest to jednak budowla, która przeczy prawom literackiej architektury, bo w miejscu gdzie zwykle spodziewamy się wejścia, znajdujemy zaślepione okna, a dach jest i nie jest zarazem. Wszystko zależy od perspektywy na którą się zdecydujemy. Bo Tomasz... jest o możliwościach budowania w języku i z języka. Tworzy słowne konstrukcje i szybkim ruchem je unicestwia jakby nigdy ich tak naprawdę nie było. Bo cóż znaczy fragment: on jest na zawsze, on nie jest na zawsze? Ta niemożność wyboru najbardziej nas, czytelników, przytłacza. Czujemy się upośledzeni i niekompetentni nie mogąc w swoich umysłach wysupłać wyobrażenia o byciu i niebyciu zarazem. Przeczy to racjonalności i logice przyczynowo-skutkowej, na której opieramy ufnie swoje życia. Niepodobna, ażeby coś zarazem było i nie było – arystotelesowska definicja logicznej zasady sprzeczności wydaje nam się jak najbardziej słuszna, bo porządkuje nam świat. Coś nie może być i nie być równocześnie, bo nasz umysł tego nie akceptuje w myśl psychologicznej zasady sprzeczności Jana Łukasiewicza. A jednak nie każdy z filozofów uznawał 10 Acta applicatae scientiis II/2012 zasadę sprzeczności. Historię bytu, który niebytem być nie może powinniśmy zostawić na boku jako kwestię typowo filozoficzną, ale w tym wszystkim nie może umknąć uwadze fakt, że Maurice Blanchot, autor Tomasza Mrocznego, był właśnie filozofem. Cały fragment proponowany przeze mnie do analizy jest przesiąknięty filozofią właśnie. Wikłając się jeszcze przez chwilę w te kwestie, wspomnę o tym co najbardziej inspirujące moim zdaniem. Jeżeli przyjmiemy prawo Dunsa Szkota, średniowiecznego myśliciela, głoszące, że z dwóch zdań sprzecznych może wyniknąć dowolne inne zdanie, cała powieść tym bardziej rozkwita pełnią możliwości wyboru. Każde kolejne zdanie książki możemy traktować jak opowieść dziejącą się w równoległych światach. Granicą będzie jedynie elastyczność naszej wyobraźni. Wówczas fatalność egzystencji Tomasza przestanie być fatalnością właśnie, a stanie się możliwością. Moja zaś teza o unicestwianiu języka musi zostać przeformułowana. Blanchot nie zadaje śmierci słowom systemem językowym, on nim daje życie. Pokazuje jak powoli z chaosu naradzają się szczątki kosmosu: krótkie zdania (nieliczne w powieści), które są wyspami znaczenia, są konkretem, uobecniają jakąś rzeczywistość i fabułę, są czytelniczą ostoją. Podobnie czynił Witold Gombrowicz w swojej książce Kosmos. Pisze on tam np.: Kochali się? Miłość namiętna? Rozsądna? Romantyczna? Łatwa? Trudna? Nie kochali się? - wspaniały przykład na to jak sam tekst potrafi być niezdecydowany i jakie możliwości wyboru oferuje czytelnikowi, który podążając za słowami często wpada w ich pułapki. Tomasz Mroczny także zastawia sidła na czytających. Każde zdanie jest niczym obszar ruchomych piasków: gdyby próbować wniknąć w istotę każdego stwierdzenia, spróbować je w pełni zrozumieć, by móc przejść do kolejnego, nie dotarlibyśmy dalej niż pierwszy akapit pierwszej strony. Tekst jest chaosem, z którego wykluwają się pojedyncze znaczenia, ale w wielkich bólach: Nabrali zwyczaju mówienia o egzystencji tego samego, co każdy mógłby powiedzieć o śmierci na mój użytek, i zamiast wyszeptać: << Jestem, nie jestem>>, łączyli słowa w jedną szczęśliwą kombinację, mówili <<Jestem, nie będąc>>, a zarazem <<Nie jestem, będąc>>, nie ulegając przy tym najmniejszej pokusie, żeby używać zestawienia 11 Acta applicatae scientiis II/2012 sprzecznych słów przeciwko sobie niczym kamieni. Czytając setny raz to kluczowe dla analizowanego przeze mnie fragmentu zdanie, wciąż na nowo tropię moment, w którym zapadam się w nim jak w gąszczu i gubię się. Słowa te bowiem ocierają się o mistyczne przesłanie połączone z filozoficzną głębią, która rozwijana w dalszych partiach tekstu zaowocuje konkluzją myślę, więc nie jestem, co wprost zaprowadzi nas do Kartezjusza i racjonalnego rozumu, a właściwie do zaprzeczenia mu. Największą trudność sprawia jednak ugryzienie tej podskórnej mądrości, w której opis życia miesza się z opisem śmierci, egzystencja z nieistnieniem, pełnia z brakiem, byt z niebytem, forma z jej wypełnieniem. A słowa które mają wyjaśniać, rozmywają przedmiotowe odniesienia pojęć. W plątaninie szczęśliwej kombinacji, metafory kamienia, która odnosi nas do czegoś stałego przecież, nasza wyobraźnia przyzwyczajona do tradycyjnego odbioru literackich światów (fabularnie skonstruowanych, przewidywalnie uporządkowanych) nie potrafi przywołać obrazu kreślonego nam tematu. Czysto logiczne rozumowanie także zawodzi. Nie jest to nawet impresjonistyczny opis wrażenia, emocji, ani pogłębiona refleksja nad życiem wewnętrznym bohatera. Sednem tego fragmentu jest bowiem wrażenie wywierane na czytelniku, że oto staje on przed słowami, które opisują coś nienazwanego, niewyrażalnego, coś co jeszcze systemie języka nie posiada swojej nazwy. Znaczenia słów są tu niczym bogowie, którzy schodzą na ziemię, ale nie potrafimy ich rozpoznać i w myśl zasady św. Tomasza, możemy co najwyżej powiedzieć czym Tomasz Mroczny nie jest, bo dowodu na to kim jest, nie posiadamy. Cały fragment jest spójny, połączony nawet klamrą, która zaczyna i kończy się na innych, na innych ludziach, na tłumie na nich. Punktem centralnym jest Tomasz, podmiot mówiący, podsumowujący. Tak jak ten tekst jest jednością, którą można rozbić na zdania i je zanalizować (a przynajmniej spróbować), tak sam bohater w dalszej części wypowiedzi sam siebie określi jako wędrowca, który podróżuje ponad otchłanią i niepodzielnie, nie zaś jako na wpół zjawa, na wpół człowiek, wnika w swoją doskonałą nicość. Słowa kreują Tomasza jako jeden byt, który łączy w sobie to, co po ludzku jest nie do połączenia: życie i śmierć. Szukając interpretacji, zaryzykowałabym stwierdzenie, że jest on tu w całej okazałości przedstawiony jako postać literacka, która żyje tylko w momencie, gdy jest czytana przez wspomniany 12 Acta applicatae scientiis II/2012 na początku tłum (czytelników), który nadaje mu sens i próbuje go określić, co jest zadaniem niewykonalnym. Jest w tym wszystkim refleksja nad samą mocą języka, który może dzielić i łączyć, co tylko zapragnie (autor lub czytelnik). Jakkolwiek postanowimy odebrać tę lekturę, kimkolwiek nie nazwiemy Tomasza, jakichkolwiek uczuć w nas nie wzbudzi: frustrację, fascynację, wstręt, złość, cokolwiek nie zrobimy z tą książką: rzucimy o ścianę, odłożymy na półkę, przeczytamy, zapomnimy jej treść, zawsze w naszych oczach będzie ten bohater istotą o egzystencji fatalnej, fatalnej, bo przez nas niepoznanej i nienazywalnej. Fragment ten może być głosem metakrytyki: Tomasz pokazuje nam jak sami go czytamy. Patrząc na siebie odbijających się w lustrze słów, doznając uczucia podglądania samego siebie, wątpimy w słuszność aktu czytania. To jest największa wartość tej powieści: zmusza do myślenia nad tym, obok czego przechodzi się na co dzień obojętnie: literatura, filozofia, interpretacja. Myślimy sobie: jak to działa i do czego prowadzi? Język powieści łączy skrajności i komplikuje się w wielokrotnie złożonych zdaniach, z których może wynikać wszystko i nic jednocześnie, a z każdym kolejnym fragmentem nasza nadzieja na rozumienie gaśnie, a wiara w racjonalny rozum blednie. Tomasz Mroczny jest inspirującym tekstem do interpretacji. Jeśli chodzi o zabieg analizy, którego się podjęłam, jest wyzwaniem raczej skazanym na przegraną. Słowa, których nie można opisać słowami to najwyższy poziom trudności. Dlatego tekst wciąż żyje mimo dokonanej na nim operacji. Moje niepowodzenie jest jednak powodzeniem tekstu, na co ja się godzę zdecydowanie bardziej odczuwając przyjemność porażki w bitwie na słowa niż gorycz przegranej. 13 Acta applicatae scientiis II/2012 Aleksandra Binicewicz Sznur przesuszonego po wielokrotnym użytkowaniu i wymazywaniu plam błędów rzędu pytań bez odpowiedzi To nic nowego, to już było, minęło, po co wracać. Pewnie, że nic nowego, pewnie, że było, minęło. Ale powróćmy tam jeszcze raz. Są miejsca, do których tak bardzo pragniemy dotrzeć, że nasze ciała przyoblekają się w ciała godne ślepców, nieczułych na ostre promienie słońca, niepomnych na światło i kolory, za to z wyczulonymi pozostałymi, marnymi czterema zmysłami, czasami pięcioma, gdy mowa o kobietach. Wyczulony węch czy dotyk, czasem słuch lub smak, wiodą nas do obiektów naszych pragnień. To nawet nie tyle co miłość, to obsesja, opętanie, czyste szaleństwo, bezruch życia, życie samej woli, monstrualnej, bezbrzeżnej, niepojętej. Woli. Woli się pominąć wszystko, co stawia nam opór, by dostąpić rozkoszy obłędnego spełnienia. Powróćmy, powróćmy właśnie w tę miejsce, do którego nie da się dotrzeć, w którym nikt nie był, nigdy. I nigdy nie będzie na chwilę dłuższą niż przelotne spojrzenie. Zawsze może ktoś nas przepędzić, za naszą winę lub bez niej, wygnani jak z Raju, zawsze możemy sami odejść, zrezygnować, nie unieść ciężaru spełnienia. Na Stromboli. Stromboli to wyspa. Stromboli to opowiadanie Jacka Dehnela. Stromboli to miejsce, druga strona księżyca, strona tęczy, po której znajduje się garnek ze złotem. Stromboli to najpiękniejsze miejsce świata. A takie miejsca należy podobno oglądać z pewnej odległości. (Nie lepiej wierzyć, że widziało się wyspy szczęśliwe z rozsądnej odległości?)1. Bezpiecznej dla naszych marzeń, które tam wygrzewają się w słońcu naszego pragnienia. Są bajki o smokach, które zionęły ogniem i były tak przerażające, że rycerze umierali z odwagi, która kazała im walczyć lub ze strachu, który walczyć wzbraniał. 1 Dehnel Jacek, Rynek w Smyrnie, Wydawnictwo wab, Warszawa 2007, s.28. 14 Acta applicatae scientiis II/2012 Takim smokiem jest też miejsce o którym piszę. Właściwie te, o którym pisał Bolesław Leśmian. W jego wierszu Dziewczyna, dwunastu braci, dzielnych rycerzy, żyjących krótko, lecz intensywnie na tyle, byśmy mogli cicho westchnąć z zazdrością przysłoniętą pozorem dumy, wyrusza w podróż, która przemieni ich życie, przemieni w nie-życie, lecz nie śmierć. Oni nigdy nie umrą. Ci bracia jak my. Zwykli śmiertelnicy marzący o boskich ambrozjach, przyoblekający się w marne cienie, a w końcu unicestwiający się. Dzielni wojownicy, w liczbie dwunastu, porzucili ludzkie troski i wyruszyli na podbój marzenia. Jak apostołowie, na bok odepchnęli to, co wzbraniało im dostępu do szczęścia, chcieli dostąpić komunii zmysłów, komunii zmysłów i uwodliwego głosu. To tylko głos, może cichy jęk, może wrzaskliwy płacz, wołanie. Bracia odtrącają to, co ziemskie: dom, który chroni od niepogody za oknami, pracę, która niesie troski i czasem spełnienie, rodzinę, która wspiera, przyjaciół, którzy modlą się o nas nocami, partnerów, którzy uśmiechają się, gdy nasze ciała zapadają w sen. Bracia ukochali głos, uwielbiali go jak najwyższe bóstwo, coś, co tylko raz się przydarza i trwa zawsze za krótko, lecz na tyle długo, by owładnął nami wir śmiertelnej choroby: miłości. Może to Echo, kiedyś piękna nimfa, cicho łkała w wysokich skalnych blokach muru. Przycupnęła swoim dźwięcznym niebytem i szlochała za utraconym najpiękniejszym z kwiatów, którego zwiodła własna uroda. Może to Echo, to bóstewko, tak kruche i wątłe, tak wrażliwe i kochające w najbardziej bolesny sposób, tęskniło za tym co nas, ludzi, tak dręczy, za materią? Materią, która może objąć, poczuć chłód i ciepło, krwawić i starzeć się. Może tak wiele. Nie zmiłowała się boska Wenus i nie ożywiła głosu dla żadnego z braci, dla żadnego z cieni, dla żadnego z młotów. Dla żadnego z trzydziestu sześciu dzielnych śmiałków, którzy podjęli trud uratowania marzenia. Żadna Galatea nie stanęła do podziału niczym łup wojenny. Który by ją zabrał? Który by ją posiadł? Który by odstąpił od wygranej? Ta historia nie mogła zakończyć się szczęśliwie. Są zakończenia smutne, są nawet takie, które żałośnie i lękliwie kładą się niczym głazy na sercach czytelnika. 15 Acta applicatae scientiis II/2012 Ale z tych wszystkich zakończeń Leśmian wybrał rozpaczliwe, najbardziej przykre ludzkiemu oku i uchu: milczące. Wszystko się zatrzymało. Wszystko. Kręcąca się w kółko Pantera Rilkego, umarła na dłużej niż zwykle. Syzyf zatrzymał się z głazem w połowie drogi. Siekiera Raskolnikowa jeszcze nie opadła na wątłą szyję lichwiarki. Jeszcze nie nadszedł ósmy dzień tygodnia. Świat stanął w miejscu. Bezruch trwał. Cisza kuła w uszy. Zrobiło się smutno, ciemno i mrocznie. Bo za murem nic nie było. Nie było żadnej materii. Nawet głosu nie było. Oto luka czasu, przerwa na zaczerpnięcie tchu przed powrotem historii na drogę błędnego koła. Bo nigdy nie dość się umiera. Do skończenia czasu bracia będą pokonywać mur i nigdy nie otrzymają zapłaty. Kiedyś usiądą przy jednym stole wśród prometeuszów i wspólnie zapłaczą. Ta historia nie mogła zakończyć się szczęśliwie. Bo ludzka historia jest przygodą wiecznych powrotów. I zna ona już takich szaleńców co kochali dla samej miłości, tworzyli dla samej sztuki, żyli dla samego życia. Gdyby za murem bracia znaleźli piękną niewiastę, przyodzianą w najdelikatniejsze sukna, przyobleczoną kwiatami o najbardziej urzekających woniach, ich miłość, szaleństwo skończyłoby się, straciło sens. Gdyby Lotta zamieszkała z Werterem i urodziła mu dzieci, on odszedłby w poszukiwaniu innej muzy. Musiał zakończyć życie jedną kulą, by żyć już na zawsze. Kochamy wyobrażenia, nie ludzi. Tak bywa. A już na pewno, gdy tak kochamy, cierpimy najmocniej. Żyć dla marzenia jest łatwiej niż żyć obok niego. Dlatego tak lubimy historie o niespełnionych uczuciach. Wydają nam się wtedy prawdziwsze. Ale czy nie łatwiej kochać sam głos, z którym nie trzeba każdego dnia pokonywać upiorów monotonii? Jakie to wszystko złudne. Jak wiele spraw w życiu nas prowadzi ku niczemu. Jak często dajemy się uwieść tylko słowom lub tylko obrazom. To, że widzimy, choćby jasno i wyraźnie, nie oznacza jeszcze, że cokolwiek istnieje. Wciąż stoimy przed murem, przed wejściem, bramą, Wciąż wypatrujemy otwarcia. Ale nie ma strażnika, Nikt nie pilnuje najcenniejszego z wejść. Sami jesteśmy sobie strażnikami. Żyjemy tak panoptycznie, że nie potrafimy inaczej. Nieliczni mają odwagę wziąć młoty w dłoń i szturmem zdobyć upragniony cel. 16 Acta applicatae scientiis II/2012 Czy to pochwała działania? Myślę, że tak. Jeśli nie uwierzymy, w cokolwiek, choćby w siebie, będziemy skazani na porażkę. Ale z drugiej strony musimy nauczyć się odróżniać fikcję od nie - fikcji, interpretować nawet najznakomiciej utkaną dla nas prawdę, ruchomą armię metafor2. Nie każdy z nas jest szaleńcem szukającym. Niestety. Niektórzy z nas to tylko szaleńcy. Zatrzymujemy się w swoich dążeniach na różnych etapach: czystej materii, bezrozumnej, kruchej, człowieczej formy, która przemija i nic po sobie nie zostawia, bo nawet kości i proch pochłonie ziemia. Czasem wychylamy się zza rogu ulicy materii i wkraczamy na skrzyżowanie ścieżki ducha i wiedzy, poszukujemy właściwej drogi, doskonaląc się i zgłębiając świat. Ten trudny etap, etap cieni, tak nas wyczerpuje, że niewielu wkracza na drogę wiodącą stromo w górę, na szczyt do Stromboli: to droga ołowianej godziny, kto przetrwał, ten ją wspomina, Tak jak ktoś, kto zamarzał, wspomina Biel Śnieżną —Ziąb — potem Odrętwienie — potem wszystko jedno3. Z tej drogi nie ma odwrotu. Tak długo cierpiący, będący najpierw człowiekiem, a potem cieniem, młot nareszcie umiera. Nigdy nie zaznając objawienia w życiu. Bo ten świat jest niedobry i nie ma innego. Jest ten, w którym tylko czucie nas prowadzi, szalony afekt. My, małe kropki w neoimpresjonistycznym obrazie. Nigdy nie będziemy wędrowcem nad morzem tłumu kropek, który pojmie w jednej chwili, z odpowiedniej odległości, bo tylko tak się da, sensu naszej lokalizacji, bóg-malarz nielicznych martwych dopuści do Stromboli. I to najtrudniejsze pytanie, które musi się pojawić. Musi, choć tak bardzo nie chcę, by ono zaistniało na papierze. W papierowe słowa z niewiadomych przyczyn wierzymy bardziej, a rękopisy nie płoną. Więc ono już na zawsze będzie trwać zawieszone na sznurze przesuszonego po wielokrotnym użytkowaniu i wymazywaniu plam błędów rzędu innych pytań bez odpowiedzi: czy Dziewczyna jest religią? Czy nie ma innego świata niż nasz, niedoskonały i ziemski? Czy złudne jest nasze szaleńcze pragnienie objawienia? Czy naprawdę wszystko kończy się 2 http://free.art.pl/wielkistyl/ironia.htm, 08.06.11. Dickinson Emily, Wielki ból zastępuje rutyna cierpienia, http://milosc.info/wiersze/EmilyDickinson/Wielki-bol-zastepuje-rutyna-cierpienia.php, 06.08.11. 3 17 Acta applicatae scientiis II/2012 „zgrozą nagłych cisz”? Czy marząc o innym świecie, możemy liczyć tylko na wykreowaną przez nasz umysł plamę nad szafirową kreską horyzontu4 [Stromboli] Dla mnie sedno spoczywa cicho obok tych wątpliwości: choćby nie było nic, poza pustką naszych marzeń, i choć z pustego, mówią, nawet Salomon nie naleję, choćby za bramą, murem była tylko jałowość pustyń, nie wolno odstąpić od ciągłego ruchu naprzód. Wydawałoby się, że człowiek podlega destrukcji. Najpierw dostępuje degradacji do roli smutnych cieni, które pożera swą żarłoczną paszczą mrok, by powołać młot, ciężki i nieczuły, bezrozumnie działający, nie poddający się nigdy. Ani cień, ani młot nie mogłyby zaistnieć bez braci. Bracia są niezbędni. Materia rzuca cień. Materia musi utrzymywać w swej mocy młot. Dlatego uważam, że bohaterowie nie umarli, opadli w stan nie – życia. To tylko przez zawód człowieka, jego cierpienie, rozpacz trwania w chwili niespełnienia, mogła zaistnieć pustka w niebie. Bogowie mogli się tak bardzo przejąć tylko bólem swoich wytworów, zabawek. Cóż za okrutny żart. Powołać głos, mrzonkę, symulakr do egzystencji, by ktoś ją pokochał, stracił życie dla niej, a potem odgadł jej nieistnienie. Jakie to współczesne. Jak dziś często nagle dowiadujemy się, że nasz świat to złuda. Jak wiele razy w ciągu naszych kilkunastu lub kilkudziesięciu lat życia wtłaczano nam potężną maszynerią XXI, a i XX wieku pragnienia, zachcianki, filozofie, ideologie. Mnóstwo razy przegrywaliśmy pod sztandarami powiewającymi dumnie nad wyspami śmierci i choroby, Sami te sztandary nieśliśmy dla bogów zagłady. Cały były totalitarny wiek był pochodem młodych braci, którzy tracili lata, zdrowie i życie dla murów, za którymi stał sierp, młot, swastyka, których miejsce wypierały inne wzniosłe hasła tyle ze sobą niosące co głos dziewczyny: pustkę. Legiony maszerujących żołnierzy, braci, zjednoczonych nocą takiej samej, jednej śmierci, z maskami odwagi i sercami pełnymi trwogi, ku murom, murom lepszego świata. Dlaczego tak łatwo wierzymy, że po drugiej stronie, czegokolwiek, rzeki, ogrodu, muru, jest coś ponadto, co dzierżymy w swoich dłoniach, a więc nasz świat? Czy tak w naszych domach jest lub bywa źle, ze wciąż uciekamy się do przełupywania murów dzielących nas od niewiadomego? Tak naprawdę bezsilni, 4 Dehnel Jacek, op. Cit., s.8. 18 Acta applicatae scientiis II/2012 pięściami, głowami, całymi ciałami, walimy w mury, za którymi jest nic. Bardzo musimy cierpieć, skoro na ten trud się decydujemy. Gdy mimo cierpienia działamy, pozostaje nam uznać się za zwycięzców. Jaki musi być smutek brata Niemca, który wierzył w wielkość słów jakie padały z najtrwalszych wówczas trybun Europy? Jaki smutek cienia Rosjanina, który chciał tylko by wszyscy byli sobie równi? Jaki smutek młota Polaka, gdy witał oprawców jak wyzwolicieli? Wiersz Leśmiana nie jest tylko ładną balladą o Élan vital. Dla mnie jest ostoją wiary w ludzkość i siłę człowieka, która trwa niewzruszenie w wieku, który przyniósł zagładę dobrych myśli, wysp nadziei. Ostatnim krokiem przed wejściem w „zgrozę nagłych cisz” wieku bestialskich wojen. Choćby się miało nie udać, nie drżyj przed próbą – takie oto podskórne motto wyczuwam w historii o braciach. To nic nowego, to już było, minęło, po co wracać. Pewnie, że nic nowego, pewnie, że było, minęło. Ale powróćmy tam jeszcze raz. Wszystko się jakoś układa, zazębia, wypustki natrafiają na wgłębienia i powstaje całość. W podróży braci jest jednak coś jeszcze, co nie daje mi spokoju. Życie. Już wcześniej sygnalizowałam, że budzą się we mnie wątpliwości. Bracia żyją, czy może jednak nigdy nie istnieli? Umierają, czy może popadają w fazę bliższą nie-życiu? Tekst podsuwa nam obraz nieustającego wysiłku, poświęcenia, walki, podróży. Bracia nie robią nic, zupełnie nic, poza burzeniem muru. Nie mamy przed oczami ani jednego słowa o scenerii tego upadku. Zastęp braci nie dyskutuje, nie wypowiada ani słowa o próbie obejścia muru. Bo czemu niby nie ma istnieć obejście? Wszystko ma swój początek i koniec na ziemi. Więc może to nie ziemia? Mur bez pierwszej i ostatniej cegły. Wszerz i wzwyż nieskończony. Bo przecież gdyby było inaczej, bracia mogliby podjąć próbę wdrapania się po nim lub okrążenia go. Beznadziejność muru. Chłodny, niemy opór materii. Milcząca odmowa wstąpienia w obszar poza. Obszar po drugiej stronie. Ale my już wiemy, że tam nic nie ma. Kto 19 Acta applicatae scientiis II/2012 odgradza się nieskończenie dalekim i wysokim murem po to, by chronić pustkę jak najcenniejszy skarb? Idealna samotnia. Ale nie próżnia. Bo przecież bracia słyszą głos, a głos ginie w próżni jak cień rozpływa się w mroku. Głos bez ciała łka. Łka, a więc cierpi. Cierpi, bo nie istnieje, a przecież słyszymy Łka więc jest. Ale nie ma. Kto jest budowniczym? Kto chciał ochronić głos i pustkę przed ludźmi, lub kto chciał ochronić ludzi przed głosem? Tego nie wiemy. Musi to być istota pozaziemska, odwieczny i totalny absolut, jeden jedyny rozumny. Skoro ten świat jest tak niemożliwy, że uświadomienie sobie tej irracjonalności aż boli, bracia muszą zginąć, bo to nie jest miejsce dla materii. Bracia nie są kartezjańskimi podmiotami. Nie potrafią odróżnić prawdy od pozoru. Ich pragnienia są generowane przez hipnotyzujący głos kobiecy. Każdy z dwunastu marzy o tym samym. Niczym się nie różnią. Są jak jeden bohater, który posiąść chce marzenie. Nie mają wielu pragnień, tylko to jedno: kobieta. Badają mur „od marzeń strony”, ale przecież po tej tajemniczej, drugiej stronie, nie ma nic. A więc nie mieli marzeń? A może ktoś ich zwiódł? Tylko dlaczego? (…) Nie troszczcie się zbytnio o swoje życie, o to, co macie jeść i pić, ani o swoje ciało, czym się macie przyodziać. Czyż życie nie znaczy więcej niż pokarm, a ciało więcej niż odzienie? Przypatrzcie się ptakom w powietrzu: nie sieją ani żną i nie zbierają do spichlerzy, a Ojciec wasz niebieski je żywi. Czyż wy nie jesteście ważniejsi niż one? (...) Przypatrzcie się liliom na polu, jak rosną: nie pracują ani przędą. A powiadam wam: nawet Salomon w całym swoim przepychu nie był tak ubrany jak jedna z nich. Jeśli więc ziele na polu, które dziś jest, a jutro do pieca będzie wrzucone, Bóg tak przyodziewa, to czyż nie tym bardziej was, małej wiary? (...) Starajcie się naprzód o królestwo /Boga/ i o Jego Sprawiedliwość, a to wszystko będzie wam dodane. Nie troszczcie się więc zbytnio o jutro, bo jutrzejszy dzień sam o siebie troszczyć się będzie. Dosyć ma dzień swojej biedy.5 5 s.39. Pismo Święte, Wydawnictwo Michalineum, Wyd. I, Warszawa – Struga/ Kraków 1989, Mt 6, 25-34, 20 Acta applicatae scientiis II/2012 Oto świat wykreowany przez Boga. Bracia nie spożywają pokarmów, nie muszą poić swych ciał, nie martwią się o wszystkie przyziemne i dobrze znane nam uciążliwości. Ich dzień sam troszczy się o siebie. I powie ktoś: ale to na nic, bo za murem nie było nic, zupełnie nic, pustka, żadnego Królestwa, nagrody, tylko jałowość pustyń, a więc Boga nie ma, Stwórca tego świata odszedł. Myślę jednak, że nauka jest inna, a mianowicie, że trzeba z niezwykłą starannością, wyczuciem i wielką bojaźnią oddawać siebie innym ludziom i sprawom, owemu snowi, co nas kusi, parafrazując Leśmiana. Często lata całe marnujemy u boku ludzi, z którymi nic nas nie łączy, spędzamy szmat drogi, jaką jest nasze krótkie życie nad pracami, zadaniami, które w nijak nam służą, nie rozwijają nas, myślimy wtedy tylko z pogardą, nie wiedząc już czy o sobie, czy o innych, nie zmuszamy się do wysiłku prawdziwego poznania czegokolwiek: religii, miłości, idei. Złe sny nas zwodzą i nasze plany i marzenia przemieniają się w prywatne klęski, podłe upadki człowieczeństwa. Marnujemy dobre dni i lata, by odkryć, że nasz trud dawno na nas nie zważa, licho utkany czas prześlizguje się nam przez blade, wychudłe palce. Wtedy prawdziwie odczuwamy milczenie nieba. I zwykle jest za późno. Jest szansa, ale z góry skazana na niepowodzenie, jeżeli wolimy oddać się snom i wśród nich żyć. One zawsze przynoszą zawód. Każdy człowiek jest bratem. A świata lepszego nie ma i nie będzie nigdy dlatego, że na początku podróży, nie zastanawiamy się, co będzie u celu. Dosięgnięcie marzeń jest niebezpieczne. Rozpływamy się w powietrzu. Prawdziwie giniemy. 21 Acta applicatae scientiis II/2012 Mateusz Sobolewski Problematyka interpretacyjna artykułu 49 kodeksu cywilnego w świetle orzecznictwa Sądu Najwyższego Rzymska paremia superficies solo cedit, tłumaczona jako „to, co na powierzchni przypada gruntowi”, lub „rzecz przyłączona przypada rzeczy głównej” jest ogólną zasadą stosowaną przy rozstrzyganiu sporu o własność rzeczy na gruncie. Recypowana przez prawie wszystkie porządki prawne stanowi podstawę dla określania własności dla rzeczy składowych. Polski Kodeks Cywilny w artykułach 47 § 2, art. 48 w związku z art. 191 określa własność części składowych, rzeczy ruchomych połączonych z nieruchomością, których własność przypada właścicielowi nieruchomości (rzeczy głównej). Wyjątkiem od tej zasady jest własność urządzeń przesyłowych „służących do doprowadzania lub odprowadzania płynów, pary, gazu, energii elektrycznej oraz inne urządzenia podobne” określone w art. 49 § 1. Przepis ten przełamuje zasadę superficies solo cedit oraz zasady z art. 47 §2 oraz art. 48 w zw. z art. 191. Własność tych urządzeń jak wynika z treści artykułu „nie należą do części składowych nieruchomości, jeżeli wchodzą w skład przedsiębiorstwa”, nie są, więc częścią nieruchomości, z którą są stale podłączone. Istotne spory interpretacyjne wzbudziło sformułowanie „wchodzą w skład przedsiębiorstwa” Sąd Najwyższy w wyrokach z 26.2.2003 r. (5), z 13.5.2004 r.6 oraz z 3.12.2004 r. (7) podkreślił, że sformułowanie art. 49 KC „wchodzą w skład przedsiębiorstwa” nie oznacza, że właścicielowi przedsiębiorstwa musi przysługiwać względem urządzeń, o których mowa w tym przepisie, prawo własności. Oznacza to, że nie można jednoznacznie powiedzieć, że są własnością przedsiębiorstwa przesyłowego. Wobec tego powstaje pytanie, czyją własnością, są owe urządzenia z art. 49 § 1 Intuicyjną odpowiedzią, była by – są częścią przedsiębiorstwa energetycznego, które po przez te urządzenia doprowadza do nieruchomości np. energię elektryczną, z chwilą ich połączenia – art. 49 stanowiłby wówczas samodzielną podstawę do 22 Acta applicatae scientiis II/2012 przejścia własności. Pogląd taki wspiera R. Trzaskowski uznając rzecz główną za zespół rzeczy ruchomych, różnych instalacji i urządzeń przesyłowych połączonych ze sobą, jako „sieć”. Urządzenia te „z natury rzeczy są zazwyczaj silnie powiązane ze sobą zarówno fizycznie, jak i funkcjonalnie i składają się na pewną całość, którą można określić (...) jako sieć”. Początkowa linia orzecznicza SN również reprezentowała to stanowisko. SN w swoim orzecznictwie (wyrok z 23.6.1993 r., I CRN 72/93, uchwała z 13.1.1995 r., III CZP 169/94, 2006-03-08, III CZP 105/05) wyrażał pogląd, według którego urządzenia wskazane w art. 49 KC, znajdujące się na gruncie lub w budynku odbiorcy (prądu, gazu, itd.), stają się własnością przedsiębiorstwa przesyłowego, a więc w efekcie podmiotu będącego właścicielem takiego przedsiębiorstwa, z chwilą ich połączenia z siecią. Własność urządzeń, zgodnie z taką wykładnią, przechodziłaby na właściciela przedsiębiorstwa tylko i wyłącznie poprzez sam fakt przyłączenia ich do sieci należącej do tego przedsiębiorstwa. Pogląd ten został również wyrażony przez Trybunał Konstytucyjny (uzasadnienie uchwały TK z 4.12.1991 r.). TK zajął stanowisko, że urządzenia wskazane w art. 49 KC z chwilą ich połączenia z przedsiębiorstwem, nie tylko przestają być częścią składową nieruchomości, na której są posadowione, lecz stają się przedmiotem własności osoby, która jest właścicielem przedsiębiorstwa przesyłowego. Podstawą prawną przeniesienia własności, w ocenie Trybunału, był art. 191 KC. Z chwilą połączenia w sposób trwały z siecią urządzeń przedsiębiorstwa wymienione w art. 49 KC urządzenia, jako jego części składowe, stają się przedmiotem własności tej osoby, która jest właścicielem przedsiębiorstwa w rozumieniu przedmiotowym, a więc zgodnie z redakcja art. 551 KC. W rezultacie do momentu, kiedy urządzenia, o których mowa, nie wchodzą w skład jakiegokolwiek przedsiębiorstwa, tzn. nie zostały do niego w sposób trwały, a nie tylko dla przemijającego użytku podłączone, zastosowanie znajdzie w ocenie TK art. 48 i 191 KC. Pogląd TK spotkał się z aprobatą Sądu Najwyższego (np. wyrok z 23.6.1993 r., I CRN 72/93, uchwała z 13.1.1995 r. III CZP 169/94) oraz Naczelnego Sądu Administracyjnego (wyrok z 7.10.1999 R., I SA 2082/98). Według tego stanowiska art. 49 KC stanowił samodzielną postawę do przejścia własności urządzeń przesyłowych. 23 Acta applicatae scientiis II/2012 Poglądy te były jednak coraz częściej krytykowane, jako niesprawiedliwe, pojawiały się nieprzychylne glosy do tej linii orzeczniczej (Kuniewicz Zbigniew Orzecznictwo Sądów Polskich 2007/7-8/84/521 do orzeczenia III CZP 105/05, ). Szczególnie krytykowano wyrok Trybunału Konstytucyjnego podważając nawet samą zasadność zajmowania się przez Trybunał tą kwestią. W wyniku nasilonej krytyki z wielu środowisk i instytucji zmieniła się linia orzecznicza SN, a Trybunał przestał się w tej sprawie wypowiadać. W wyroku z 26.2.2003 r., II CK 40/02 (niepublikowany), a następnie - z obszerniejszą argumentacją - w wyroku z 13.5.2004 r., III SK 39/04 (OSNP Nr4/2005, poz. 115) wyrażone zostało odmienne stanowisko. Sąd Najwyższy zajął stanowisko, że art. 49 KC „przesądza jedynie, że urządzenia wymienione w tym przepisie oraz inne podobne urządzenia nie należą do części składowych gruntu z chwilą, gdy weszły w skład przedsiębiorstwa przesyłowego”. Problemy związane ze statusem prawnym urządzeń przesyłowych zostały dobitnie podkreślone w uchwale składu 7 sędziów SN z 8.3.2006 r. (III CZP 105/05). Uchwała ta jest zgodna z tą drugą nowszą linią orzeczniczą, zgodnie, z którą „art. 49 KC nie stanowi samoistnej podstawy prawnej do przejścia urządzeń przesyłowych na własność właściciela przedsiębiorstwa przez sam fakt ich połączenia z siecią należącą do tego przedsiębiorstwa”. Orzeczono, „że art. 49 KC wyznacza jedynie granice między częścią składową przedsiębiorstwa i częścią składową nieruchomości, pozostawiając otwartą kwestię sposobu uzyskania przez prowadzącego przedsiębiorstwo tytułu prawnego do urządzeń, o których mowa w tym przepisie”. W uzasadnieniu wyroku z 13.5.2004 r. wyjaśnił przy tym, że określenie „wchodzi w skład przedsiębiorstwa” oznacza przysługiwanie właścicielowi przedsiębiorstwa własności lub innych praw majątkowych o charakterze rzeczowym lub obligacyjnym oraz że prawa te nie mogą wynikać z samych faktów, gdyż, zgodnie z ogólnymi zasadami prawa cywilnego, podstawą ich nabycia muszą być określone zdarzenia prawne, a tylko wyjątkowo bezpośrednia i wyraźna wola ustawodawcy. Tym samym urządzenia objęte treścią art. 49 KC nawet w chwili ich fizycznego połączenia z siecią przedsiębiorstwa - pozostają nadal częścią nieruchomości, na której je zbudowano, a w skład przedsiębiorstwa wchodzą na podstawie zdarzeń prawnych znanych prawu cywilnemu. 24 Acta applicatae scientiis II/2012 Problem ten był również komentowany przez Rzecznika Praw Obywatelskich. Swoje zdanie w tej kwestii zajął Janusz Kochanowski po kluczowym orzeczeniu SN z 8.3.2006 popierając ostateczne rozstrzygnięcie sądu. Rzecznik krytycznie odnosił się do pierwszej linii orzeczniczej stwierdzając „prowadzi do wyzucia osób, które są właścicielami gruntów i sfinansowały budowę odnośnych urządzeń, z własności, a poza tym osłabia pozycję tych osób w zakresie możliwości rozliczania nakładów poniesionych na budowę i wpływania na sposób dalszego wykorzystania wspomnianych urządzeń. Wykładnia zaprezentowana w wyroku z 13.5.2004 r., III SK 39/04, pozostaje natomiast w zgodzie z Konstytucją i pozwala na synchronizację art. 49 KC z regulacjami zawartymi w ustawach z10.4.1997 r. - Prawo energetyczne (t.jedn.: Dz.U. z2003r. Nr 153, poz. 1504 ze zm.; dalej, jako: PrEnerg) oraz z 7.6.2001 r. o zbiorowym zaopatrzeniu w wodę i zbiorowym odprowadzaniu ścieków (Dz.U. Nr72, poz.747 ze zm.; dalej, jako: ZWodU). Uchwała Sądu Najwyższego z 2006r. stała się bodźcem dla opracowania przepisów pozwalających na jednoznaczne określenie statusu prawnego urządzeń przesyłowych oraz zapewniających wynagrodzenie osobom, które z własnych środków takie urządzenia wybudowały. Ustawodawca wyraził to w nowelizacji art. 49 z 2008 roku wprowadzając paragraf 2 tegoż artykułu, tym samym wprowadził więcej wątpliwości i możliwości interpretacyjnych problemu własności. Art. 49 § 2 określa, że właścicielem urządzeń z § 1 jest ten, kto poniesie koszty ich wybudowania „Osoba, która poniesie koszty budowy urządzeń, o których mowa w §1, i jest ich właścicielem”. Problemy interpretacyjne stanowił spójnik „i”, który na pierwszy rzut oka jest sprzeczny z intencją przepisu. Obecnie uważa się, że należy traktować ten spójnik w sytuacji, gdy właścicielem urządzeń jest właściciel nieruchomości i nie przeniósł po wybudowaniu urządzeń ich własności na przedsiębiorstwo (przesyłowe). Dalsza część przepisu określa jak powinien się właściciel urządzeń zachować – „może żądać, aby przedsiębiorca, który przyłączył urządzenia do swojej sieci nabył ich własność, za odpowiednim wynagrodzeniem”. Jest tutaj wyrażona ogólna zasada, jak ten problem według ustawodawcy powinien być rozwiązany – przeniesienie własności na przedsiębiorstwo za wynagrodzeniem, czyli sprzedaż tych urządzeń. Następnie jest zapis „chyba, że strony postanowiły 25 Acta applicatae scientiis II/2012 inaczej”, czyli zawarły inną niż sprzedaż umowę przeniesienia własności. Jaka to może być umowa? Z praktyki sądowej wynika, że może to być najem lub leasing urządzeń. Jednakże w obecnej sytuacji bardzo trudno jest ustanowić inną niż przeniesienie własności po przez sprzedaż umowę z przedsiębiorcą. Niejednokrotnie sprawy takie były rozpatrywane przez sądy, ponieważ przedsiębiorca dokonując kalkulacji ekonomicznej uznał, że jest dla niego zdecydowanie korzystniejszą sytuacją ustanowić np. najem wybudowanych przez siebie urządzeń i otrzymywać stały przychód z racji tej umowy, niż jednorazowo, zazwyczaj, za niewielką sumę sprzedać wybudowane przez siebie urządzenia. Kwoty proponowane przez właścicieli sieci przesyłowych często nie pokrywały nawet deklarowanych przez przedsiębiorcę kosztów wybudowania tych urządzeń. Właściciele urządzeń zwłaszcza przy dużych inwestycjach starają się na drodze sądowej wywalczyć inną niż przeniesienie własności umowę na przesył energii przez urządzenia z art. 49 §1. Pochylmy się na chwilę nad istotą samych urządzeń przesyłowych, czy można ustalić pewien katalog tych urządzeń, lub cechy, które będą kwalifikowały konkretne urządzenia, jako te wyrażone w art. 49 §1. Przepis zawiera zdanie „Urządzenia służące do doprowadzania lub odprowadzania płynów, pary, gazu, energii elektrycznej, oraz inne urządzenia podobne”. Problem jest jak zdefiniować te „inne urządzenia podobne”. Pierwszy problem, jaki się pojawił to „podobne”, do której z cech wyrażonych w przepisie? Podobne do tego, że doprowadzają lub odprowadzają, czy podobne do urządzeń, które doprowadzają płyny, gaz, energię? Idąc za tym drugim poglądem za takie urządzenia można by uznać np. elektrownie wiatrowe, urządzenia wykorzystywane do wydobycia ropy naftowej czy gazu. Wydaje się jednak słuszniejszy pogląd pierwszy, że istotne jest podobieństwo do doprowadzania i odprowadzania, nie mogą, więc być to urządzenia wydobywcze lub wytwarzające energię. Taką linię przyjęło orzecznictwo uznając, że treści przywołanego przepisu wynika, zatem, że w rachubę wchodzą urządzenia, które służą wyłącznie do czynności „doprowadzania lub odprowadzania”.. W rezultacie ustawodawca wyłączył urządzenia o przeznaczeniu wydobywczym, czy też przechowawczym oraz inne, np. studnie głębinowe, bezodpływowe zbiorniki kanalizacyjne, urządzenia generujące alternatywne źródła energii. Spór jednak wciąż 26 Acta applicatae scientiis II/2012 trwa i możliwe, że zwłaszcza elektrownie wiatrowe zostaną uznane za urządzenia z art. 49 §1 mimo iż wytwarzają one energię. 27 Acta applicatae scientiis II/2012 Dominik Wysocki Pięć dróg św. Tomasza z Akwinu Współczesne nasilenie się konfliktów o podłożu religijnym zdaje się otwierać drzwi dla dawno zakurzonych już rozwiązań, bowiem współczesny człowiek coraz częściej żąda dowodów na istnienie Boga. Pomocną dłoń do Kościoła wyciąga bowiem filozofia myślicieli chrześcijańskich, a zwłaszcza myśl św. Tomasza z Akwinu. Poniższe rozważania nie mają na celu polemiki z drogami Akwinaty, ponieważ ich recepcja zależna jest od nastawienia odbiorcy – nie są one bowiem niezbitymi dowodami na istnienie Boga (o czym bardzo często się zapomina), a raczej konspektami myślowymi, które mogą umocnić w wierze. Błędne zakwalifikowanie tej konkretnej myśli Tomasza bierze się właśnie z braku rozróżnienia między dowodem a drogą - a z całą pewnością nie są to pojęcia tożsame. Owe drogi były zresztą przedmiotem licznych analiz i krytyk (przykład takiej krytyki zawarty jest w Bogu urojonym Richarda Dawkinsa). Celem tego artykułu jest raczej ukazanie kreatywnego rozwinięciu dróg przez myślicieli współczesnych – neotomizm był bowiem bardzo znaczącym nurtem filozofii w XX wieku (i z całą pewnością pozostaje jedną z najbardziej znaczących myśli dla religii katolickiej), dlatego też wydaje się być wart omówienia. 1. Quinque viae Jednym z głównych problemów filozoficznych, nawet tych bezpośrednio niedotyczących Boga, jest istnienie, które według św. Tomasza z Akwinu jest czymś niekoniecznym. Tak naprawdę nic nie musi istnieć. Istnienie jest czymś przygodnym. Jak pisze Swieżawski: „[…] w naturze żadnej rzeczy nie leży to, żeby musiała istnieć”6. 6 S. Swieżawski, Święty Tomasz na nowo odczytany, SIW Znak, Kraków 1983, s. 56. 28 Acta applicatae scientiis II/2012 Zachodzi tu konflikt między istotą a istnieniem. Jeśli jednak nasze istnienie jest esse contingens7, to musi istnieć siła sprawcza, w której owego konfliktu nie ma. Jej istotą musi być istnienie (essentia=esse). Egzystencja tego bytu jest więc konieczna, inaczej bowiem nic by nie istniało. Cały Wszechświat jest od niego uzależniony. To właśnie w Bogu święty Tomasz upatruje ten Byt. Bóg jest źródłem wszelkiego istnienia przygodnego, jako że sam istnieje koniecznie. Jednakże filozof zauważa, iż egzystencja Bytu Najwyższego nie jest wcale dla nas taka oczywista jak mogłoby się wydawać. Faktyczne jest tylko coś, czego można doświadczyć w sposób empiryczny. Dlatego też podaje pięć dróg, quinque viae, prowadzących do istnienie Boga. Jednak idąc dalej za Swieżawskim : „Jest to nazwa myląca, bo owe drogi są bardzo dalekie od dowodów, w znaczeniu, jakie my dzisiaj nadajemy temu słowu. Nie są to ani dowody matematyczne, ani naukowo-fizyczne, ani nawet dowody w sensie logicznym, chociaż mają swoją logiczną strukturę”8. Drogi te mają za zadanie zbliżyć nas do rzeczywistości. Istnienia Boga mogą doświadczyć tylko mistycy, jednakże nie mogą oni przekazać swoich doznań, ponieważ wrażenia mistyczne nie mają nic wspólnego z czymś realnie zmysłowym 9. Bóg wydaje się więc pozornie niepoznawalny. Jednakże każde rozpatrywanie tej sprawy powinno prowadzić do wniosku, iż Byt taki istnieje. Nienaturalne jest bowiem coś z niczego, przypadek z przypadku. Wszystko ma swój początek, jak i również koniec. Wszystko, oprócz Boga, którego istotą byłoby istnienie. Drogi Tomasza są dość schematyczne, mówią bowiem o Bogu jako o początku wszystkiego. Jest On swoistym źródłem wszystkich aspektów świata. 1. Droga z ruchu (ex motu) – wywodzi się z obserwacji dynamizmu naszego świata. Każdy ruch jest efektem innego ruchu, a każda zmiana jest oznaką rozwoju. Istnieć więc musi arystotelesowski Nieporuszony Poruszyciel Świata. Idąc dalej za myślą starożytnego filozofa, Bóg jest aktem czystym, czyli bytem, w którym nie ma żadnej możności, tylko samo urzeczywistnienie10. Jednakże, 7 Istnienie przygodne. Ibidem, s. 57. 9 Ibidem, s. 58. 10 Ibidem, s. 58. 8 29 Acta applicatae scientiis II/2012 według Tomasza, Bóg nie jest bytem statycznym. W rozumie ludzkim doskonałość jest tożsama z zakończonym procesem rozwoju. Nie zgadza się to z istotą Boga, w którym jest pełnia życia, a równocześnie zawarte jest w Nim, jak wyżej, całkowite urzeczywistnienie. 2. Droga z istnienia przyczyny sprawczej (ex ratione causae efficientis) – wynika ze stwierdzenia, iż cały świat zachowuje związek przyczynowo-skutkowy. Wszystko, co istnieje, ma swoją przyczynę. Każda rzecz, byt, ma swojego twórcę. Tylko Bóg może być Stwórcą, stwarzać coś z nicości, a więc być causa omnium causarum – przyczyną wszystkich przyczyn. 3. Droga z istnienia rzeczy niekoniecznych (ex possibili et necessario) – świetnie dowód ten tłumaczy Étienne Gilson w Tomizmie. Stwierdza on, iż skoro rzeczy przestają istnieć, to może zdarzyć się sytuacja, w czasie której każda rzecz zakończy swoje istnienie. Wnioskując dalej, z tego niebytu nie może powstać coś istniejącego. Wszelkie istnienie jest zatem czymś niekoniecznym. Dochodzimy tutaj do Boga, którego istnienie jest warunkiem egzystencji wszystkich bytów na świecie11. 4. Droga ze stopni doskonałości (ex gradibus perfectionis) – doświadczając świata, zauważamy iż pewne byty są doskonalsze od innych. Jak dalej pisze Swieżawski: „Byty duchowe są doskonalsze od cielesnych, a wśród cielesnych bardziej złożone uznajemy zasadniczo za doskonalsze od mniej złożonych”12. Należy zauważyć, że skoro istnieją byty doskonałe w pewnym stopniu, to musi istnieć byt najdoskonalszy. Wszelkie twory mają niższy stopień doskonałości od swojego twórcy, stąd wniosek, iż Bóg jest Stwórcą Najwyższym, a wszelkie byty są Jego tworami. 5. Droga z ładu i celowości świata (ex gubernatione rerum) – ta droga zakłada, że świat jest uporządkowany. Wszystko, co istnieje, istnieje dla jakiegoś celu. Celem ostatecznym jest Bóg, który kieruje również całym światem. Gilson pisze: 11 12 E. Gilson, Tomizm, IW PAX, Warszawa 1960, s. 108. S. Swieżawski, Święty Tomasz na nowo odczytany, (…), s. 58. 30 Acta applicatae scientiis II/2012 „Otóż stwierdzamy, iż Reczy o odmiennych naturach łączą się w świecie w jeden porządek, i to nie tylko czasami i nie tylko przypadkiem, ale zawsze albo w większości przypadków. Musi więc istnieć byt, przez którego opatrzność świat jest rządzony, i Jego to właśnie nazywamy Bogiem”13. (Ciekawą interpretację wyżej wymienionych dróg podaje Andrzej Maryniarczyk: „[…] drogi poznania Boga nie są tyle dowodami, ile metodologicznymi propozycjami, zgodnie z którymi rzeczywistość istniejąca jako przygodna, zmienna, uprzyczynowana, celowa, inteligibilna, poddana analizie poznawczej doprowadzi do odkrycia ostatecznej racji istnienia i działania, którą jest Absolut”14.) 2. Neotomistyczna filozofia Boga Gdy już udało się przybliżyć zasadnicze kwestie w koncepcji Boga według świętego Tomasza z Akwinu, czas przejść do części właściwej pracy – do myśli filozofów, którzy starali się rozwijać te idee. Przedfilozoficzne poznanie Boga Jacquesa Maritaina Jacques Maritain, personalista chrześcijański, podjął próbę rozbudowania dróg prowadzących do poznania Boga. Zastanawiał się on nad kwestią poznania pierwotnego, instynktowego, które nie polegałoby na rozważaniach stricte filozoficznych, ale byłoby dostępne dla zwykłego człowieka, który na co dzień nie zajmuje się rozstrzygnięciami filozoficznymi. Pisze on: „Umysł ludzki, zanim jeszcze wejdzie w sferę poznania w pełni dojrzałego i wyraźnie określonego, zwłaszcza w sferę poznania metafizycznego, zdolny jest do poznania przedfilozoficznego, które jest potencjalnie metafizyczne. Taka jest pierwsza droga dojścia, droga pierwotna, na której uświadamiamy sobie istnienie Boga”15. 13 E. Gilson, Tomizm, (…), s. 116. A. Maryniarczyk , Filozofować dziś. Z badań nad filozofią najnowszą, red. Andrzej Bronk, TN KUL, Lublin 1995, s.294 15 J. Maritain, Pisma Filozoficzne, SIW Znak, Kraków 1986, s.163. 14 31 Acta applicatae scientiis II/2012 Na czym miałoby polegać to poznanie? Na oczywistym wniosku – ja istnieję. Wtedy właśnie zaczyna się proces poznania intuicyjnego. Z chwilą, gdy zauważamy istnienie samego siebie, możemy też dostrzec istnienie w wielu innych rzeczach, jak również to, iż na istnienie tych bytów żadnego wpływu ani odniesienia w stosunku do nich nie mamy. Kolejnym krokiem jest poczucie zagrożenia ze strony śmierci i nicości – nasze istnienie jest im podległe. Trzecim stwierdzeniem jest, że to, co dostrzegamy w bytach, a więc wspomniane wcześniej istnienie, musi prowadzić do istnienia absolutnego i niezaprzeczalnego, całkowicie wolnego od nicości i śmierci 16. Po tym szeregu twierdzeń następuje etap drugi poznania przedfilozoficznego – spontaniczne rozumowanie. Maritain wprowadza tu dwa terminy: byt-z-nicością oraz byt-bez-nicości. Człowiek jest bytem-z-nicością, ponieważ podlega śmierci oraz jest zależny od całego wszechświata, którego jest zaledwie mikroskopijną wręcz częścią. Wniosek z tego jest prosty – również cały świat jest bytem-z-nicością. Jednakże człowiek intuicyjnie dostrzega ten absolutny byt, byt-bez-nicości. Stąd kolejny sąd – skoro cały wszechświat nie wynika sam przez się, to konieczne jest, by byt-bez-nicości istniał niezależnie od niego. W tym oto momencie człowiek dochodzi do istnienia Boga. Bóg jest Bytem samym przez się, Bytem-bez-nicości, Bytem samowystarczalnym. Maritain ukazuje tutaj zaskakującą prostotę myślenia ludzkiego. Nie uważa swojej teorii za coś nowego, a raczej odkrywa prawdy, z których nie zdajemy sobie po prostu sprawy. Jest to droga poznania odwieczna. Jak pisze dalej: „Sens istnienia, który rządził wszechwładnie ich [chodzi tutaj o starożytnych filozofów – przyp. Autora] istnieniem, był dla nich atmosferą zbyt zwykłą, aby mogli go odczuwać jako niespodziewany dar”17. Ówcześni myśliciele, zagłębiając się w dociekanie filozoficzne, nie chcieli przyjąć do wiadomości, iż prawdziwa głębia, czyli poznanie Boga, leży w prostocie – w intuicji i myśleniu instynktownym. Personalista poddał również krytyce świat nauki, który w procesie poznania gubi sens istnienia. Dopiero gdy najdzie nas swoisty szok związany z naszym istnieniem, traktujemy to jako objawienie 16 17 Ibidem, s. 164. Ibidem, s. 165-166. 32 Acta applicatae scientiis II/2012 intelektualne. Wówczas zauważamy, że ujęcie istnienia Boga w dowody poprzedza poznanie intuicyjne, bardzo naturalne. Nasze rozumowanie, stwierdzając istnienie bytu-z-nicością, stwierdza jednocześnie konieczność wystąpienia bytu-bez-nicości. Niewątpliwą zaletą poznania naturalnego jest jego nieodparta pewność. Jednakże nie jest to poznanie, które można ująć w logiczny dowód. Dlatego też, stwierdza tu Maritain, że drogi świętego Tomasza z Akwinu są dobrym rozwinięciem i wyjaśnieniem poznania naturalnego i mogą być brane pod uwagę w czasie dyskusji na poziomie naukowym18. Szósta droga Maritaina Maritain opracował własną drogę, która, jak się zaraz przekonamy, uderza swoją prostotą i trafnością. Filozof nakierowuje nas tutaj na bardzo nietypowe pytanie: jak to możliwe, że się urodziłem?19 Jeśli teraz myślę, istnieję, to co było przed tym? Niemożliwością jest przecież, by teraz myśleć, a nie myśleć wcześniej. Myślenie, rozumowanie, nie może wziąć się z nicości, nie może od niej pochodzić. Wniosek jest prosty – istnieję od zawsze. Ale jak? Pamiętam swoje dzieciństwo, stwierdzono przecież, że się urodziłem. Maritain udziela tutaj odpowiedzi: „Jest tylko jedno wyjście: ja, który myślę, istniałem zawsze, ale nie sam w sobie czy w granicach mojej osobowości, i również nie w granicach istnienia lub życia bezosobowego (bez osobowości nie ma myśli, jednak myśl musiała być, skoro jest teraz we mnie) – a więc w granicach jakiegoś istnienia lub życia ponadosobowego”20. Naturalnie powstaje teraz pytanie – gdzie? Musi być to byt transcendentalny, który w stopniu najdoskonalszym realizuje wszystko to, co jest doskonałe we mnie, istnieje wiecznie oraz jest tym, od którego pochodzi moje doczesne, myślące istnienie. Dochodzimy tu do stwierdzenia, że przed otrzymaniem własnego, osobowego istnienia mieliśmy wieczne istnienie w Bogu. 18 Ibidem, s. 167. Ibidem, s. 190. 20 Ibidem, s. 191. 19 33 Acta applicatae scientiis II/2012 Jest to jednak stwierdzenie intuicyjne. Jak więc przenieść je na poziom dowodu filozoficznego? Maritain pisze tutaj, że umysł jest ponadczasowy, intellectus supra tempus21. Umysł jest bowiem tworem duchowym, niematerialnym. Jednakże posługuje się zmysłami i wyobraźnią, które mają domenę materialną. Z tego powodu jego operacje wykonywane są w określonym czasie. Sam w sobie jednak umysł trwa, bowiem to, co duchowe, nie podlega czasowi. Miejsce umysłu jest więc ponad doczesnością. Następuje tutaj rozróżnienie dwóch sfer człowieka – sfery ciała i umysłu. Ja jako całość istnieję i zostałem urodzony w konkretnym czasie. Nic jednak nie zaczyna się nagle, każda rzecz ma swoje przyczyny, zaczynam się jeszcze przed sobą. W przypadku sfery materialnej Maritain podaje przykład najprostszy – geny mych rodziców istniały wcześniej, poprzedzając mnie22. Jak już wiemy, umysł jest czymś duchowym, czyli wiecznym, nie mógł więc istnieć przed sobą w czasie, jest bytem transcendentnym. Byty duchowe pochodzą od bytów duchowych, tak jak myśl pochodzi od myśli. Przed połączeniem z ciałem umysł funkcjonował lepiej, jednak był to stan nienaturalny. Stan naturalny nie mógłby jednak istnieć, gdyby nie poprzedzało go istnienie pierwotne. Musi być ono we wszelkim przypadku doskonałe, to znaczy, że musi być absolutnym bytem, myślą i osobowością. Pierwotne istnienie jest więc aktem bycia, nie posiada potencji, wynika samo przez się. Jak pisze Maritain: „Prowadzi nas to w sposób nieunikniony do Początku, którego żadna idea nie może opisać – do Bytu w czystym akcie, z którego pochodzi wszelki byt, do Myśli w czystym akcie, z której pochodzi wszelka myśl, do Jaźni w czystym akcie, z której pochodzi wszelka jaźń”23. Tym samym stwierdzamy istnienie Boga, w którym, przed naszymi narodzinami, istnieliśmy jako istoty w Jego myśli. Nie jest to jednak jednoznaczne z ludzkim Ja jako kimś dokonującym aktu myślenia w Bogu24. Rozwinięcie drogi z przyczyny sprawczej 21 Ibidem, s. 192. Ibidem, s. 193. 23 Ibidem, s. 194. 24 Ibidem, s. 195. 22 34 Acta applicatae scientiis II/2012 Własny dowód na istnienie Boga postanowił wyprowadzić również Mieczysław Gogacz w książce Poszukiwanie Boga, argumentując to faktem, iż według dzisiejszego człowieka kwestia ta jest bardzo trudna, czyli niewarta poruszania. Rodzi to więc niepewność co do Jego istnienia i dlatego właśnie Gogacz przedstawił swój dowód, który, jak sam autor ma nadzieję, jest możliwy do pojęcia przez każdego człowieka25. By czegoś dowieść, musimy oprzeć się na bytach rzeczywistych. Nie można skupiać się na własnych przeżyciach ani na pojęciach istniejących w naszym rozumowaniu, tylko na samej istocie rzeczy. Pierwszy wniosek przy badaniu empirycznym bytu jest prosty – on istnieje. Drugi – różni się on od innego bytu. Na przykładzie tłumaczy to Gogacz: „Po prostu doświadczam rzeczy, poznaję wzrokiem i innymi zmysłami, że jest drzewo, roślina, człowiek, kamień. I czego dowiaduję się o tym oto drzewie, roślinie, człowieku? Wiem przede wszystkim to, że są, ponieważ doświadczam ich istnienia. I wiem, że poznałem drzewo, że drzewo nie jest jednocześnie człowiekiem, że jest różnica między drzewem i człowiekiem, że człowiek to co innego, a drzewo też co innego”26. Istnieniem rządzi więc pewne prawo: by byt istniał, musi być czymś rzeczywistym i być tym bytem, którym jest. Rozumowanie jest proste – istnienie = rzeczywistość, a byt, który nie jest tym, czym jest, jest automatycznie czymś innym. Kolejny prosty przykład: by „A” było „A”, to nie może być „B”. Kolejnym wnioskiem jest zmienność wszystkich rzeczy. Jeśli więc byty ulegają zmianom, to można wskazać przyczynę tych zmian, np. ogromna ilość opadów spowodowała powódź. Stwierdzić należy, że czymś, co spowodowało realnie istniejący byt, jest właśnie realna przyczyna. Jak pisze dalej Gogacz: „Realny byt jest przyczyną realnej zmiany. […] Każda zmiana ma swoją rację, to znaczy można wskazać na to, co ją tłumaczy, i co wyjaśnia, że jakaś zmiana 25 M. Gogacz, Poszukiwanie Boga, Akademia Teologii Katolickiej, Warszawa 1976 (edycja internetowa wydania pierwszego), s. 60 26 Ibidem, s. 60 35 Acta applicatae scientiis II/2012 dokonała się. Można po prostu znaleźć przyczynę powodującą, że coś jest i że jest czymś”27. Jednak zmiany są różne, dlatego też przyczyny (racja = przyczyna) są odmienne. W ten sposób można tłumaczyć wszystkie procesy. Jednak jaka jest przyczyna istnienia? Jak już wiadomo z myśli Tomasza, byt, który udziela istnienia, czyli jest przyczyną, musi sam być tym istnieniem, a więc posiadać istnienie w taki sposób, by było jego własnym, a nie otrzymanym28. Wykazuje to nam, iż każda przyczyna zmiany bytu leży poza nim, czyli byt zmienny nie może być przyczyną samą w sobie - z istoty swej nie ma istnienia. W takim wypadku wszystkie rzeczy istnieją tylko dlatego, że byt mający istnienie udziela go im. Ten Byt jest nazywany Bogiem. Stwierdza Gogacz: „[…] nie nicość jest przyczyną wszystkiego, ani byt zmienny nie jest przyczyną istnienia. Nie może dawać tego, czego nie ma. Przyczyną istnienia jest byt, będący Istnieniem. Jest to ten byt, który w teologii ma imię Boga”29. Tak oto po raz kolejny dochodzimy do istnienia Boga. Nie jest to teoria nowa, jak w przypadku Maritaina, ale próba przeniesienia i rozwinięcia myśli Tomasza na grunt teraźniejszy przy użyciu pojęć łatwiejszych do zrozumienia dla współczesnego człowieka. Współczesna droga ex motu Ksiądz Kazimierz Kłósak w dziele zatytułowanym W kierunku Boga podejmuje problematykę aktualności drogi z ruchu świętego Tomasza. Ruch, a więc coś fizycznego, jest pojęciem naukowym jak i filozoficznym, dlatego też należy podjąć próbę znalezienia związku między ruchem a istnieniem Boga. Ale zauważa Kłósak: 27 Ibidem, s. 61 Ibidem, s. 62 29 Ibidem, s. 63 28 36 Acta applicatae scientiis II/2012 „[…] ruch w takim czy innym rozumieniu filozoficznym nie stanowi żadnej rzeczywistości autonomicznej w stosunku do ruchu znanego nam potocznie i badanego z kolei w obrębie mechaniki”30. Różnica między tymi pojęciami jest różnicą logiczną. Fizyka i filozofia mają tylko odrębne spojrzenie na ruch. Niemożliwe jest też rozstrzyganie o kwestiach ruchowych bez powiązania wyraźnego samej filozofii z fizyką, ponieważ prowadziłoby to do utrwalenia w świadomości nieaktualnego twierdzenia Tomasza, iż ciała nieożywione są z natury nieruchome i mogą być tylko w ruch wprawiane przez siły zewnętrzne31. W fizyce ruch nie istnieje sam z siebie, tylko zawsze względem jakiegoś układu odniesienia. Oznacza to, iż jego przyczyna sprawcza leży w materii, a sam ruch jest wyrazem jej własnej aktywności. Skąd się zatem bierze ruch w przedmiotach materialnych? Kwestię tą porusza również Kłósak: „Możemy pytać się tylko o to, czy dla ostatecznego wytłumaczenia ruchu materii jesteśmy zmuszeni przyjąć istnienie jakiegoś jednego pozaświatowego, pośredniego motoru całkowicie nieruchomego, od którego byty materialne posiadałyby swe uzdolnienia do ruchu, i czy tak rozumiany pierwszy motor trzeba utożsamić z Bogiem”32. Dowód Tomasza jest więc odwracany, z tezy przechodzi na hipotezę. To pytanie o możliwość, a nie o konieczność istnienia Boga. Jednakże musimy stwierdzić fakt przygodności energii i sił. Ich geneza leży zatem gdzieś poza wszechświatem, a ich obecność nie jest wytłumaczeniem istnienia ruchu. Tutaj dochodzimy do założenia bytu koniecznego, Boga, który jest przyczyną całej materii z jej przymiotami natury fizycznej, czyli energią i ruchem. 30 K. Kłósak, W kierunku Boga, Akademia Teologii Katolickiej, Warszawa, 1982, s,194 Ibidem, s.195 32 Ibidem, s.201 31 37 Acta applicatae scientiis II/2012 Podsumowanie Widać więc, że drogi św. Tomasza z Akwinu zostały twórczo rozwinięte przez myślicieli związanych z nurtem neotomistycznym. Polska szkoła neotomistyczna była jedną z najliczniej reprezentowanych – wystarczy wspomnieć tu takie nazwiska jak Krąpiec, Gogacz, Kłósak czy Adamczyk. Filozofia ta miała również swoich krytyków – silnie z neotomizmem polemizował ks. Tischner. Widać więc, że nurt ten wart jest dalszych analiz – nie sposób bowiem w krótkim artykule (skupiającym się tylko na jednym aspekcie myśli filozoficznej Akwinaty) omówić wszystkich niuansów związanych z tą filozofią. Nie taki też był cel. Osobom zainteresowanym dalszym poszerzaniem horyzontów myślowych gorąco polecam pozycje zawarte w bibliografii, które w sposób wyczerpujący omawiają filozofię św. Tomasza z Akwinu, jednego z najwybitniejszych myślicieli średniowiecza i chrześcijaństwa w ogóle. 38