Serce po berlińsku
Transkrypt
Serce po berlińsku
8 listopada 2015 Joanna Gierak-Onoszko Mieszkaocy niemieckiej stolicy ratują uchodźców Serce po berlińsku To nie paostwo niemieckie przyjęło już setki tysięcy uchodźców. Angela Merkel tylko otworzyła granice, resztą zajęli się sami Niemcy Sophia Kembowski/EPA/PAP - Uchodźcy przed ośrodkiem pomocy społecznej LaGeSo w berlioskiej dzielnicy Moabit Christiane Beckmann opiera się o stół, chowa głowę w ramionach. Ktoś złożył donos i wezwał służby sanitarne. Wpadła kontrola i chod nie stwierdziła nieprawidłowości, to ekipa nie zdążyła na czas przygotowad kolacji. Przyjechało tylko sto parędziesiąt porcji, a uchodźców czekających pod namiotem jest półtora tysiąca. – Jak im to powiedzied? – pyta Christiane. – Kogo nagrodzid jedzeniem? Trzeba stanąd przed tłumem i w kilku językach przekazad, że dziś wieczorem pójdą spad głodni. Kiedy po paru godzinach pod wielki biały namiot przyjeżdża jedzenie, wolontariusze proszą, by wszyscy mężczyźni wyszli. Krzyki, przepychanki, barykady ze stołów i ławek. Po chwili do namiotu wlewa się fala dzieci, za nimi drobią matki. Niektóre w hidżabach, inne w puchówkach od Zary. Kto ma pod opieką dziadka na wózku, niemowlę albo porażonego mózgowo, ma szczęście. Będzie jadł. Pomoc z Moabitu LaGeSo, ośrodek pomocy społecznej w berlioskiej dzielnicy Moabit, jest śluzą – każdy, kto chce się starad o status uchodźcy w Niemczech, musi się tu zarejestrowad. Na dziedziocu stoi ozdobna fontanna, ale gdy z początkiem sierpnia pojawiła się tu pierwsza duża fala uchodźców, było blisko 40 stopni i wody zabrakło. Przyszykowano ogrodowe krzesełka i leżaki – średnio po jednym na sto osób. Służby były zaskoczone i nieprzygotowane, brakowało też żywności, toalet, lekarza. I pieluszek we wszystkich rozmiarach. Pięd kobiet, sąsiadek, uznało, że trzeba coś z tym zrobid. Działają jako Moabit Hilft! (Moabit Pomaga!). W ciągu tygodnia dołączyło do nich 100 wolontariuszy. Kupiły namioty, osobne dla kobiet i dla mężczyzn. Zorganizowały tłumaczy, jedzenie i picie, sanitariaty oraz pomoc medyczną. Przychodzą interniści, położne. Lekarze przyznają, że dziennie wydają tu ponad 2400 dawek środków przeciwbólowych. Ludzie mają skręcone nogi i rany po długim marszu. Wielu cierpi na choroby przewlekłe. Chorują na raka, a od tygodni nie dostawali środków uśmierzających ból. Na cukrzycę, a nie mają insuliny. Na epilepsję, nadciśnienie, zapalenie płuc. Kobiety są w ciąży i często te ciąże po drodze ronią. Na początku to miasto organizowało dla nich posiłki. Dietetycy orzekli, że bilans kaloryczny się zgadza. Ale to było podłe żarcie drugiej kategorii. Dlatego zgłosiła się grupa muzułmanek, która codziennie gotuje dla koczujących. Są kanapki z prawdziwego chleba, ciepła zupa, słodycze dla dzieci. Wszystkie posiłki są halal. Czy to nie zbytek? – Ależ co to za problem! – oburza się Christiane. – W mieście, gdzie na każdym rogu jest kawiarnia serwująca na życzenie mleko roślinne, dania wegaoskie czy bezglutenowe? Dlaczego chcemy ich karmid tylko chlebem tostowym? Christiane mówi, że te posiłki nie mają byd tylko odżywcze: mają byd smaczne i karmid duszę. Irytuje się: – Czy to tak wiele, nakarmid człowieka? Sama dobra wola wolontariuszy jednak nie wystarcza. Christiane opowiada o lekarzu, który chciał zbadad 6-latkę. Miała problem ze skórą, najprawdopodobniej silną alergię. Kiedy chcieli rozebrad dziewczynkę do badania, zaczęła krzyczed, wpadła w jakąś zwierzęcą dzikośd. Jeszcze nigdy nie widzieliśmy takiego strachu – opowiadał jeden z pediatrów. Inny musiał zrobid zastrzyk trzylatkowi – ale stał i płakał, bo nie mógł się nigdzie wkłud. Dziecko bez mięśni, sama skóra i kości. W środku europejskiej metropolii. W dodatku zaczyna się robid coraz chłodniej, a większośd dzieci jest nieodpowiednio ubrana. Niektóre nie mają nawet butów, matki zakładają im po kilka par skarpet. Żeby nie było aż tak zimno w stopy, chod na chwilę ładują dzieci do wózków, maluchy na kolanach starszych, kilkoro w jednym siedzisku albo w wózku z supermarketu. Kilka okrążeo po wydeptanym placu. Ale ile można tak jeździd? Christiane mówi, że to trwa średnio 50 dni. Dlatego niektórzy próbują ubłagad dzieci, by siedziały z nimi na rozłożonych foliowych siatkach. Wielu nie zachęca niemowlaków do nauki chodzenia. Niech jak najdłużej zostaną unieruchomione w wózkach. Christiane wraca do białego namiotu. Wolontariusze barykadują wejście, krzyczą na nich wściekli mężczyźni: my też chcemy jeśd! Niektórzy odwiązują mocowania, próbują dostad się od spodu. Wreszcie przyjechała kolacja. Ochotniczki popakowały wszystko w jednorazowe termiczne opakowania, nic nie wystygło. Dołożyły sztudce, jest jak należy. – Essen ist da! Yalla, yalla! Ale psuje się oświetlenie. Chłopcy z obsługi wyciągają w górę telefony, dziś kolacja przy światłach komórek. W namiocie zaczyna pachnied przyprawionym kurczakiem. Ludzie są głodni, niektórzy jedzą palcami. Częśd przy ławach, większośd na stojąco. Wszyscy po ciemku. Wynoszą po kilka opakowao dla bliskich. Jeśli ma się dużo dzieci, ciężko się zabrad. Na szczęście już dwulatki uniosą sobie kolację same. Biorą jedno, dwa pudełka i pędzą z nimi na krawężnik, do matek. Niedawno w Berlinie odbył się maraton. – Oczywiście było zaplecze medyczne, personel i namioty – opowiada Christiane. – Ale tu miasto nie przyśle nikogo. Nikogo! Lekarze, pielęgniarki, położne są tu na ochotnika. Oczywiście za darmo. Co by się tu działo, gdyby nie oni? Jaki jest nasz największy problem? To, że tu w ogóle jesteśmy. Nie powinno nas tu byd, paostwo powinno udźwignąd problem uchodźców. Ale system się załamał, chod nikt nie chce tego przyznad. Miłośd bliźniego Kiedy przychodzi noc, uchodźcy koczujący w LaGeSo trafiają do obozów przejściowych. – To bardzo niezręczne słowo – mówi dr Joachim Seybold. – Tu, w Niemczech, nie chcemy go używad. Seybold jest wiceszefem ds. medycznych berlioskiego Charité, czyli jednego z największych szpitali klinicznych w Europie. – Zapytaliśmy pracowników, czy ktoś się zgłosi do pomocy uchodźcom – opowiada. – W ciągu kilku godzin 140 lekarzy zapełniło grafik na wiele tygodni do przodu. 400 kolejnych czeka, bo nie mamy wolnych dyżurów do kooca tego roku. Polityka polityką, ale jesteśmy lekarzami. Uznaliśmy, że skoro do Berlina płynie fala uchodźców, trzeba im pomóc. Nie da się zapewnid właściwej pomocy bez właściwej organizacji. No, a z tego słyniemy, jesteśmy przecież Niemcami. Samych lekarzy jest tu przeszło 2 tys. Nazywamy się Charité, słyszała pani o caritas, miłości bliźniego? Tu nie ma żadnej głębszej filozofii, po prostu trzeba działad. Ludzie koczujący w LaGeSo, zanim się zarejestrują, dla systemu są niewidzialni. Nie mogą pójśd do apteki z receptą, bo nikt im jej nie wystawi. Lekarze z Charité omijają więc ten krok i sami podają leki. Sytuacja jest nadzwyczajna, ale mają to przedwiczone. Ci, którzy organizują pomoc medyczną, trenują na okolicznośd katastrof komunikacyjnych, wypadków. Umieją to robid, więc po prostu to robią. Ostatnio popularny jest wśród nich nowy czasownik: merkeln, czyli zastanawiad się, wahad, roztrząsad. Ale to polityka, w szpitalu jest inaczej. W Spandau mieszka 1750 uchodźców, lekarze przychodzą tam w tygodniu w miarę możliwości. W weekendy są dyżury. Co piątek zabierają ciężarne do szpitala na badania. Lada moment zaczną się porody. – Co zrobimy? No, normalnie, będziemy je przyjmowad – mówi dr Seybold. – W szpitalu mamy sprzęt do ratowania noworodków. Wiele z tych dzieci urodzi się przedwcześnie, będą niedojrzałe. One są niedożywione, jeszcze zanim się urodzą, ich matki wiele przeszły. Większośd zabiegów medycznych wykonywanych jest na miejscu. To przeważnie proste, ambulatoryjne przypadki: składanie nóg, szycie ran, odwszawianie. Zajmują się tym zwykli lekarze. Bo i przypadłości są tam zwykłe: zapalenia dolnych i górnych dróg oddechowych, biegunki, zakażenia. Pasożyty, wszy, pchły. Większośd pacjentów ma obrażenia kooczyn. Dr Seybold robi długą pauzę: – Wielu ukrywa rany, bo boją się, że zostaną hospitalizowani. A zostad w szpitalu to dla nich koniec. Rozdzielimy ich z rodzinami, jak się potem znajdą? Szpital nie płaci ludziom za ich pracę. Bez wolontariuszy to wszystko byłoby niemożliwe. Instytucje są niewydolne, system nie jest w stanie tego udźwignąd. I nie chodzi tu tylko o Charité – opieka medyczna, tłumacze, dostawcy żywności to są wszystko zwykli berlioczycy, którym nikt nie każe tego robid. – Wielu dziennikarzy usiłuje nam przypiąd łatkę, że to pokuta za winy ojców i dziadków – mówi dr Seybold. – Nie spłacamy niczyich długów, nie odkupujemy niczyich win. Tu nie chodzi o zadośduczynienie za okropności drugiej wojny, ale o koniecznośd pomocy. Jestem wykształcony, mam umiejętności, dzięki którym mogę byd skuteczny. Jak mógłbym tego nie wykorzystad? Kultura powitania Kiedy się już przejdzie czyściec LaGeSo, trzeba stanąd na nogi, oswoid nowe życie. Dlatego Mareike Geiling i Jonas Kakoschka wymyślili Fluechtlinge Willkommen – portal, który łączy uchodźców z tymi, którzy mogą zaoferowad im pokój w swoim mieszkaniu. To dużo lepsze rozwiązanie niż kwaterowanie w masowych obozach, zamykanie w gettach pomocy społecznej. Tu, w berlioskiej dzielnicy Wedding, natkę pietruszki sprzedaje się nie na pęczki, lecz na kilogramy. Jest bazą bliskowschodniej sałatki tabuleh. Nad witryną stary, wyblakły szyld po antykwariacie. Na drzwiach kilka vlepek, wśród nich: „Good night white power”. Poza tym żadnego śladu, że mieści się tu biuro najsłynniejszej organizacji pomocowej Niemiec. Mareike Geiling: – Tylko nie piszcie znów o nas jak o pośredniku wynajmu mieszkao dla uchodźców. Tu nie chodzi o krótkie noclegi i zarabianie pieniędzy. Przeciwnie – pobyt w mieszkaniu jest długi, a właściciel nie zarabia na tym ani grosza. Dlaczego świat uważa, że paostwo niemieckie się tak dobrze organizuje? – To nieprawda, to sami mieszkaocy biorą sprawy w swoje ręce – tłumaczy Mareike. – Angela Merkel zbyt długo się wahała. Nasze paostwo postrzegane jest jako silne i zorganizowane, ale to zwykli ludzie organizują pomoc. Wyobraź sobie, że w tak poukładanym kraju jak nasz nie ma jednej agencji, jednego biura, które koordynowałoby pomoc dla uchodźców. Nie ma nawet głupiej strony WWW, która odsyłałaby ludzi do lokalnych centrów pomocy. W biurze organizacji pracuje sześd osób, większośd przychodzi tu po pracy. Jest z nimi ponad 60 wolontariuszy. – Politycy cały czas mówią o przyszłych zagrożeniach: islamizacja, terroryzm – opowiada Mareike. – Ale nie ma czasu spierad się z politykami, bo ludzie, którzy do nas przyszli, potrzebują pomocy już teraz. Na rozpatrzenie wniosku o wsparcie od miasta czekamy od dziewięciu miesięcy. Na konferencjach prasowych politycy klepią nas po ramieniu i chwalą pomysły. Ale kiedy mówimy, że ciężko bez wsparcia władz organizowad pomoc, śmieją nam się w twarz: jesteście organizacją pozarządową, to musi byd wam ciężko. Większośd uchodźców, którym pomaga Fluechtlinge Willkommen, jest tu legalnie. Prawie wszyscy to Syryjczycy, ale przyszli też z Afryki Subsaharyjskiej i z Bałkanów. Prawie wszyscy to chrześcijanie. Niemcy niechętnie przyjmują do siebie muzułmanów. W swoich ofertach pomocy często zaznaczają: tylko młody, studiujący, niepalący. – To taka selekcja dusz, którym odpowiesz na SOS – dodaje Mareike. Kim są berlioczycy, którzy przyjmują do siebie uchodźców? Rodziny, samotni ojcowie, emeryci, studenci. Swoim dachem nad głową podzielili się też m.in. kierowca autobusu, lekarz, filmowiec i stolarz. – Nie wypytujemy ich, dlaczego to robią – mówi Mareike. – Nikt się tym nie chwali i nie chce opowiadad o swojej rzekomej wspaniałomyślności. Ale jest coś, co się czasem powtarza. Mniej więcej co czwarty z gospodarzy mówi, że to chrześcijaoski obowiązek. Że to czas próby i okazja, by pokazad, co to znaczy wierzyd w Jezusa. Ale u was w Polsce też jest wielu chrześcijan, prawda? W Berlinie na ulicach nie widad żadnych uchodźców. Są skoszarowani poza centrum, nie na oczach miasta. Poza tym oni bardzo się wstydzą. Starają się przebrad w czyste ciuchy, najczęściej te z darów. I godzinami jeżdżą U-bahnem. Bardzo zależy im, by wyglądad jak ktoś, kto drzemie zmęczony po pracy, dlatego mają na kolanach puste aktówki. Oni tu są, ale przezroczyści. – Mieszkał z nami Bakary, uchodźca z Mali. Pokazywałam mu miasto, chciałam oswoid teren – opowiada Mareike. – O, a tu jest fajna biblioteka, pisałam w niej magisterkę. Wiem, powiedział. Nocowałem tu, kiedy nikt nie widział. Znajoma Mareike przygotowuje się do jesiennych egzaminów z psychologii. Powiedziała, że rzuci studia, zaangażuje się bardziej w pomaganie. – Ale to zły pomysł. Musimy żyd normalnie, zapewnid ciągłośd, nie wolno się załamad ani psychicznie, ani organizacyjnie. Jak z napływem uchodźców radzą sobie służby LaGeSo? Rzeczniczka nie chce rozmawiad. W koocu przyznaje, że LaGeSo niczego nie koordynuje. Nic nie byłoby możliwe, gdyby nie zastępy ochotników, którzy pracują tu dzieo w dzieo. – To ich niech pani zapyta, jakim cudem to się trzyma. *** Anna Alboth, Polka mieszkająca w Berlinie, koordynuje dystrybucję śpiworów i ubrao przysłanych z Polski. Przyjechała do LaGeSo z dziedmi, by pomóc koczującym przetrwad noc na ziemi. W półtorej godziny rozdają 120 śpiworów. W tym 20 malutkich, dziecięcych. Tymczasem tej nocy, gdy Anna rozdaje śpiwory, w Berlinie koncertuje legendarny zespół U2. W pewnym momencie na gigantycznym ekranie pojawiają się zdjęcia. Rozbawiona publicznośd widzi zburzone miasto, zrujnowane domy, syryjską hekatombę. Cała wypełniona po sufit Mercedes-Benz Arena milknie. Wokalista Bono mówi: – Następny utwór dedykujemy ludziom Berlina. Tym, którzy okazują miłosierdzie i pomoc uchodźcom. Pokazujecie Europie, co to znaczy byd człowiekiem. Joanna Gierak-Onoszko z Berlina Tekst dostępny także na: http://www.polityka.pl/tygodnikpolityka/swiat/1639515,1,mieszkancy-niemieckiej-stolicyratuja-uchodzcow.read