pdf - Polonia mon amour

Transkrypt

pdf - Polonia mon amour
Polonia mon amour | polacchi-tedeschi: la questione vera è la distruzione totalitaria del m
Copyright admin [email protected]
http://www.polonia-mon-amour.eu/2009/03/18/polacchi-tedeschi-che-aria-tira/
polacchi-tedeschi: la questione vera è la distruzione totalitaria
del multiculturalismo europeo
Niemcy nie czują się winni
Basil Kerski (Direktor Magazyn "Dialog"), Dziennik „POLSKA” – 17 marca 2009
Thomas Urban w swoim tekście opublikowanym na łamach dziennika "Polska" próbował przekonać czytelników, że tradycje
polityczne zaproponowane przez Steinbach są nieproblematyczne. Coś źle funkcjonuje między Polakami a Niemcami, ale ten
problem nie leży w postawie prezentowanej przez Związek Wypędzonych.
Żeby ustosunkować się do tego poglądu, trzeba cofnąć się w czasie.
Pod koniec lat 90. pani Steinbach wysunęła propozycję zbudowania nowej instytucji, która upamiętniać miała los
"wypędzonych", czyli niemieckich uciekinierów z Europy Środkowej i Wschodniej. Ta propozycja nie wywołała wówczas
większego echa w opinii publicznej w Niemczech. Szybko spotkała się z rzeczową reakcją środowisk fachowych. Propozycja
była dziwna, bo państwo niemieckie od lat 50. na podstawie ustawy o integracji wypędzonych nie tylko finansowało ich
integrację socjalną, ale też wspierała różne instytucje upamietniające niemieckie dziedzictwo kulturowe na wschodzie oraz los
niemieckich uciekinierow.
Po co więc nowa instytucja wypędzonych? - z taką reakcją spotkała się początkowo propozycja Steinbach. Czy nie jest to
przypadkiem próba wprowadzenia starych modeli interpretacyjnych w nowo powstający pejzaż pamięci w Berlinie? Po
zjednoczeniu Niemiec nad Szprewą powstawały nowe instytucje i muzea historyczne: muzeum Żydów Niemieckich, pomnik
ofiar Holocaustu Topografia Terroru na byłym terenie Gestapo czy Muzeum Historii Niemiec.
Nieufność wobec Eriki Steinbach nie wynikała tylko z jej krytycznej postawy wobec powojennych granic czy do warunków
przystąpienia Polski do Unii. Podejrzenia wzbudzały tradycje polityczne i interpretacje historyczne prowadzonego przez nią
związku. W latach 50. i 60. Związek Wypędzonych reprezentował wszystkie opcje polityczne Republiki Federalnej. Mimo tego
pluralizmu jego interpretacje Trzeciej Rzeszy oraz wojny były kontorwersyjne. Wystarczy spojrzeć na zapisy z Karty
wypędzonych, dokumentu założycielskiego z 1950 r., na który Erika Steinbach często się powołuje.
Dla Związku Wypędzonych ten dokument był gestem pojednania porównywalnym wręcz z listem polskich biskupów z 1965 r.
O czym się nie mówi? W Karcie nie ma ani słowa o zbrodniach niemieckich czy o Zagładzie. Nie ma w Karcie też żadnego
problemu politycznej odpowiedzialności narodu niemieckiego za zbrodnie Trzeciej Rzeszy, autokrytycznej refleksji, ktora
pobudziłaby 5 lat po wojnie zaufanie sąsiadów.
Odpowiedzialność polityczna wspólnoty to myśl zaczerpnięta ze słynnych wykładów Karla Jaspersa z 1946 r. Ten niemiecki
filozof twierdził, że wobec historii istnieją różne wymiary winy. Mamy winę kryminalną, czyli bezpośrednią odpowiedzialność za
zbrodnie popełnione w służbie nazizmu. Ale jeśli jesteśmy częścią narodu i utożsamiamy się z nim, to przecież naród ponosi
odpowiedzialność polityczną za swoje państwo.
Wykład Jaspersa pokazuje, że rozliczenie z przeszłością nie kończy się na pytaniu o własną odpowiedzialność. Będąc częścią
narodu czy większej zbiorowości, trzeba zadać sobie kolejne pytania. Ten złożony sposób myślenia najlepiej wcielił w życie
Willy Brandt. On - ofiara III Rzeszy, emigrant, uciekinier i antynazista - uklęknął przed warszawskim pomnikiem ofiar getta. Był
to nie tylko gest szefa rządu, ale też gest niemieckiego patrioty, który dobrze rozumiał problem odpowiedzialności politycznej
narodu.
W Karcie wypędzonych tej wysokiej kultury refleksji historycznej, która budzi zaufanie sąsiadów brakuje. Co więcej w Karcie
wypędzeni Niemcy obwołują się jedną z największych grup ofiar, proszą o pomoc, przebaczają innym za niezidentyfikowane
zbrodnie. To bardzo dziwny dokument i mało wiarygodny krok pojednania.
Ten dokument wpisuje się w historię niemieckich zmagań z przeszłością. Po nieudanej denazyfikacji aliantów, RFN powstała
na pewnym konsensusie: z jednej strony panowało negatywne nastawienie do III Rzeszy, a przywódcy polityczni największych
partii, tacy jak Adnauer i Schumacher symbolizowali ruch oporu, ale z drugiej strony stworzono pewną interpretację dziejów,
na której do dnia dzisiejszego opiera się Związek Wypędzonych.
Na tę interpretację zwrócił uwagę Zdzisław Krasnodębski w swoim tekście. Jednym z nich jest wyobrażenie, że Hitler, jego
władza i nazistowskie elity opanowały naród i trzymały go jako zakładnika. W ten sposób przenosi się odpowiedzialność za
zbrodnie na wąski krąg "nazistowskiego kierownictwa". Jest to problematyczne, bo w takim myśleniu brakuje wymiaru
politycznej odpowiedzialności narodu. W demokracji pytamy się nie tylko o rolę zbrodniarzy, ale też tych, którzy stali obok.
Drugim elementem sposobu myślenia, który wytworzył się w latach 50., było przesunięcie punktu odpowiedzialności z
początku wojny na jej koniec. Zamiast zajmować się przyczynami wojny, zaczęto skupiać się na humanitarnej katastrofie
ostatnich lat konfliktu. Najwięcej ofiar wojskowych i cywilnych zginęło w ciągu ostatnich 12 miesięcy wojny. Wielki kataklizm
1944 i 1945 r. staje się punktem odniesienia, a więc jako Niemcy pamiętamy o wojnie nie w wymiarze politycznym, ale w
wymiarze osobistej katastrofy. To są bardzo ważne punkty odniesienia dla nas, Polaków, teraz kiedy zastanawiamy się, w jaki
sposób możemy wpłynąć na dyskusje niemieckie.
W latach 60. klimat debaty w Niemczech zachodnich zaczął się zmieniać, a wraz z nim rola Związku Wypędzonych. Dzieci
wojny pod w pływem takich wydarzeń takich jak jak proces oświęcimski w Frankfurcie nad Menem, zaczęły stawiać trudne
pytania. Wówczas, dwadzieścia lat po wykładach Jaspersa, w Niemczech powstała gotowość do takiej dyskusji, do jakiej
wzywał tuż po wojnie. Bardzo ważną kwestią stało się ustosunkowanie Niemców po granic powojennych i ocena utraty ziem
poniemieckich. Większość ludzi, którzy utracili tę ojczyznę, znaleźli ją na zachodzie, ale zaczęli dystansować się od Związku
Wypędzonych. Zaakceptowali powojenne granice Polski i zamiast pielęgnować negatywne stereotypy woleli działać na rzecz
porozumienia. Absolutnym przełomem była wizyta Brandta w Warszawie w 1970 roku i głosowania w Bundestagu na temat
umowy między PRL a Republiką Federalną. Wielu Niemców ze wschodu w tym czasie zaczęło angażować się w budowanie
nowych inicjatyw polsko-niemieckich.
Czy coś się zmieniło pod koniec lat 90. w niemieckiej narracji na temat wojny? Myślę, że tak. Niektórzy byli przedstawiciele
ideologicznej generacji 1968 roku zaczęli krytycznie odnosić się do swoich lewicowych, antynarodowych korzeni i odkryli
temat niemieckich ofiar wojny, wypędzonych. Zaczęli oni postrzegać Związek Wypędzonych jako organizację ofiar zbrodni,
page 1 / 3
Polonia mon amour | polacchi-tedeschi: la questione vera è la distruzione totalitaria del m
Copyright admin [email protected]
http://www.polonia-mon-amour.eu/2009/03/18/polacchi-tedeschi-che-aria-tira/
zapominając o jego negatywnych tradycjach politycznych. Warto podkreślać i przypomiać, iż organizacja do dnia dzisiejszego
nie reprezentuje większości Niemców, którzy mają rodzinne korzenie na wschodzie!
Jest jednak jeszcze inny czynnik, który dobrze ujął Norbert Frei, renomowany niemiecki historyk, który wpływa na obecną
dyskusję. Jeśli mówimy o debatach lat 60. i 70. w demokratycznych Niemczech, to wówczas generacja dzieci wojny i okresu
powojennego stawiała krytyczne pytania swoim rodzicom, dziadkom, którzy w czasie wojny byli dorośli. Dziś kim są
świadkowie wojny? To roczniki lat 30. czy nawet 40., a więc dzieci, młodzież wojny, ofiary tej katastrofy. Nie znajdziemy w
dzisiejszej żywej pamięci rodzin niemieckich ludzi potencjalnie odpowiedzialnych za zbrodnię Trzeciej Rzeszy. Zmienił się
stosunek młodych Niemców do starszych generacji, zmienia się klimat zbiorowej pamięci, rozmów między generacjami. Frei
nazwał to nową "łagodnością oceny", która dominuje dziś atmosferę upamiętniania. Żyjemy w czasach, w których świadectwo
indywidualne jest bardzo ważne i szególnie przez media eksponowane. Nagle okazuje się, że większość Niemców, z którymi
młody Niemiec ma do czynienia, to rzeczywiście ofiary systemu totalitarnego. To bardzo ważne przesunięcia wrażliwosci.
Debaty na temat winy, zbrodni stają się abstrakcją polityczną, a nie świadectwem żywym. Zdzisław Krasnodębski trafnie
wskazał koniec lat 90. jako czas przełomowy. Doszedł wówczas inny emocjonalny czynnik: pewne subtelne zmęczenie
intensywną dyskusją na temat zbrodni Trzeciej.
Wielu Niemców żywi przekonanie, że demokratyczne Niemcy rozliczyły się z tym okresem w sposób wzorowy. I rzeczywiście
jest wiele powodów, aby z uznaniem ocenić ich politykę historyczną. Na to nałożyło się przesunięcie środka ciężkości. Bolesne
rozliczenia z komunistycznym dziedzictwem NRD stało się centralnym punktem konfliktowym, a Trzecia Rzesza zaczęła
odchodzić do odległej historii. Zdecydowana większość Niemców nie zrewidowała swojej krytycznej oceny Trzeciej Rzeszy, ale
zmieniły się generacje, klimat rozmów rodzinnych oraz punkty ciężkosci dyskursu historycznego. W tej przeobrażającej się
atmosferze pojawiła się Steinbach, która de facto głosi to samo, co cały jej związek od kilkudziesięciu lat.
Ważnym czynnikiem w niemieckiej debacie na temat migracji przymusowych w XX wieku było doświadczenie wojen
bałkańskich. Niemcy razem ze swoimi sojusznikami w NATO zaangażowali się w obronie prześladowanych cywilów na
Bałkanach. Do tego dyskursu przyłączyła się bardzo inteligentnie Erika Steinbach. Mogła się przyłączyć, bo część Niemców
zapomniała o tym za co krytykowany był Związek Wypędzonych w latach 70. i 80. Na dodatek Steinbach, jako część
narodowego skrzydła chadecji, cały zdobyła wsparcie pewnych niemieckich konserwatystów, którym historyczna wrażliwość
jej Związku odpowiada. Mimo to, warto podkreślić, że do dziś znaczna część posłó w Bundestagu rozumie doskonale, że Erika
Steinbach jest postacią kontrowersyjną. Ci politycy pojmują, że polska krytyka nie dotyczy upamiętniania ofiar przymusowych
migracji, tylko interpretacji dziejów dokynawej przez Związek Wypędzonych .
Kiedy Erika Stienbach pojawiła się ze swoim pomysłem budowania Centrum przeciwko Wypędzeniom w Berlinie, mało kto w
Niemczech traktował tę propozycję poważnie, bo nikt sądził, że ma ona poparcie polityczne, a więc szanse na sukces. To, że
ona zaczęła być widoczna na scenie politycznej Niemiec, zawdzięcza w pewnym stopniu jej demonizacji przez polską stronę.
Nikt z Niemców nie był w stanie zrozumieć okładek polskich gazet, na przykład okładki "Wprost", na której w nazistowskim
mundurze Steinbach siedzi na kanclerzu Schröderze i według redaktorów magazynu ma być trojańskim koniem niemieckich
socjaldemokratów w Europie. Dlaczego akurat Steinbach ma być koniem trojańskim Schrödera? Ten polityk, choć mało
sympatyczny, nie chciał mieć z nią nic do czynienia.
Steinbach pojawiła się w szerokiej debacie politycznej Niemiec dzięki tej demonizacji jako ofiara nadinterpretacji polskich
mediów oraz jako cytat z polskich debat. Mało kto zwracał uwagę nie tylko na to, że Polacy nie tylko mają powód, aby
krytycznie odnieść się do Związku Wypędzonych. Ignorowano też fakt, że mają też ważne rzeczy do powiedzenia na temat
drugiej wojny, jej skutków dla Niemców i na temat niemieckiego dziedzictwa kulturowego na wschodzie .
Do dziś w debacie polsko-niemieckiej zbyt mało wyraźne są głosy ze strony polskich elit politycznych krytykujących na
konkretnych przykładach historyczne modele interpretacyjne proponowane przez Erikę Steinbach i Związek Wypędzonych.
Tutaj pozytywnym wyjątkiem jest aktualny list profesora Bartoszewskiego do marszałka Bundestagu Lammerta. Brakuje
wyraźnego wskazania przez Polskę paradygmatów, na podstawie których stała wystawa w Berlinie mogłaby upamiętniać
niemieckie ofiary wojny w sposób, który byłby dla większości Polaków do zaakceptowania.
Można się konkretnie odnieść do dwóch wystaw niemieckich, takich jak "Wymuszone drogi" Eriki Steinbach oraz federalnej
"Ucieczka, wypędzenia, integracja". Niestety, obydwie stawiały ucieczkę i przymusowe migracje osób niemieckojęzycznych w
kontekście czystek etnicznych i ludobójstwa. Obydwie operowały kontrowersyjnym materiałem statystycznym, mówiącym o
15 mln wypędzonych Niemców. Obydwie wystawy nie odnosiły się krytycznie do tradycji myślenia politycznego Związku
Wypędzonych. Bezkrytycznie przejmowały etniczną definicję narodu niemieckiego. Brakowało w nich refleksji na temat
wielokulturowości Europy Środkowej. Na przykład dwujęzyczny polsko-niemiecki mieszkaniec Poznania czy Torunia z okresu
przed 1939 rokiem był obywatelem Rzeczpospolitej, a w 1945 roku mógł uciekać przed Sowietami. Czy razem z jego ucieczką
zniknęła wielokulturowość Polski czy zniknęło niemieckie dziedzictwo na wschodzie? Takiej perspektywy myślenia autorzy
obydwu wymienionych wystaw nie przedstawili.
Przypomnienie przymusowych migracji podczas wojny i po 1945 roku w Europie nie musi się kłócić z wrażliwością historyczną
Polaków, tylko że nie może być pokazane poprzez pryzmat Związku Wypędzonych. Punktem wyjścia stałej berlinskiej wystawy
na ten temat powinna być współczesność i pytanie: dla których środowisk i w których miejscach w dzisiejszej Europie problem
niemieckiego dziedzictwa kulturowego i wysiedlania Niemcow jest dzis żywy? Dzisiaj pamięć wysiedlenia Niemców (i tych,
których totalitarne władze definiowały jako Niemców) jest ważnym tematem refleksji historycznej Polaków w Olsztynie,
Gdańsku, czy we Wrocławiu. Dlatego głównym motywem, stałej wystawy powinna być nie pamieć o "niemieckich ofiarach
wojny" tylko problem zniszczenia wielokulturowości Europy Środkowej w czasach rządów totalitarnych.
Wiarygodną i skuteczna odpowiedzią jest też budowanie własnych eskpozycji oraz własnych instytucji. Ważnym głosem, także
w niemieckiej debacie na temat pamięci i historii, może być gdańskie muzeum Drugiej Wojny Światowej. Powinno to być
miejsce, w którym zachowana będzie pamieć cywilnych niemieckich ofiary wojny, gdzie jednak polityczna odpowiedzialność za
wojnę i jej skutki zostanie wyraźnie nazwana.
--------------Zobacz także:
Polacy muszą mówić o Stalinie i komunistycznym zniewoleniu Z dr. hab. Bogdanem Musiałem, historykiem, pracownikiem IPN,
rozmawia Andrzej Godlewski
Steinbach chce, by Niemcy mówiąc "wojna" myśleli "wypędzenie" Zdzisław Krasnodębski polemizuje na łamach "Polski" z
page 2 / 3
Polonia mon amour | polacchi-tedeschi: la questione vera è la distruzione totalitaria del m
Copyright admin [email protected]
http://www.polonia-mon-amour.eu/2009/03/18/polacchi-tedeschi-che-aria-tira/
Thomasem Urbanem, wzywającym Polaków do współczucia i zrozumienia racji wypędzonych Niemców.
Polacy nie rozumieją Niemców Tekst Thomasa Urbana opublikowany w sobotę, który otworzył naszą debatę "Polska - Niemcy:
bez pojednania?" wzbudził wiele kontrowersji. Korespondent niemieckich mediów w Polsce pokazuje jak trudno Polakom i
Niemcom znaleźć wspólny język.
page 3 / 3