Ewangelia u Jana świętego

Transkrypt

Ewangelia u Jana świętego
Rok I.
K atow ice, N iedziela, 14-go Grudnia 1902 r.
Nr. 29.
Pisemko poświęcone sprawom religijnym, nauce i zabawie.
Wychodzi raz na tydzień w Jfiedzielę.
‘ Rodzina chrześciańska* kosztuje razem z »Gómoślązakiem« kwartalnie 1 m a r k ę 60 fen .
Kto chce samą »Rodzinę chrześciańską*
abonować, może ją sobie zapisać za 50 f. na poczcie, u pp. agentów i wprost w Administr. »Gómoślązaka« w Katowicach, ul. Młyńska 12
Na Niedzielę trzecią Adwentu
Ewangelia u Jana świętego
w Rozdziale I.
W on czas posłali Zydow ie z Jeruzalem
Kapłany i Lew ity do Jana, aby go spytali:
ktoś ty jest? I wyznał, a nie zaprzał; a w y­
znał, żem ja nie jest Chrystus. I spytali go :
cóż tedy? Jesteś ty Eliasz? I rzekł: nie je ­
stem. Jesteś ty Prorok? I odpowiedział: nie.
Rzekli mu te d y : Ktoś jest, żebyśmy dali od­
powiedź tym, którzy nas posłali? Co powia­
dasz sam o sobie? Rzekł: Jam głos wołają­
cego na puszczy: Prostujcie drogę Pańską,
jako powiedział Izajasz Prorok. A którzy byli
posiani, byli z Faryzeuszów.
I pytali go,
a mówili mu: Czemuż tedy chrzcisz, jeśliżeś
ty nie jest Chrystus, ani Eliasz, ani Prorok?
Odpowiedział im Jan, mówiąc: Ja ć chrzcę
wodą: ale w pośrodku was stanął, którego wy
nie znacie. Ten jest, który za mną przyjdzie,
który przedemną stał się: któregom ja nie g o ­
dzien, żebym rozwiązał rzemyk u trzewika
Je g o . T o się działo w Betanii za Jordanem,
kędy Jan chrzcił.
Nauka z tej Ewangelii.
Zaledwo Jan święty z rozkazu Boga opuścił
pustynią i nad brzegami Jordanu opowiadać począł
chrzest pokuty na odpuszczenie grzechów, zaraz
stęskniony lud izraelski tłumami się zbierał do niego,
miarkował bowiem z okoliczności czasu, żeć blizkie
musi być przyjście Mesyasza. Ojczyzna na części
rozszarpana, pod zarządem Idumejczyków, ulegają­
cych Cesarzowi rzymskiemu, wyraźnie przemawiała
do serca każdfgo prawowiernego Żyda, że się speł­
niło proroctwo Patryarchy Jakóba, co to na śmier-
telnem łożu w Egipcie błogosławiąc synom, przepo­
wiedział Judzie, że wtedy się narodzi Ten, który jest
oczekiwaniem narodów, kiedy najwyższa władza
w kraju z jego domu do obcych rąk przejdzie.
Ówcześni tetrarchowie ziemi żydowskiej, Heród
i Filip, nie byli Izraelczykami, lecz pochodzili z Idumei. Schodziły się więc rzesze do Jana, który pro­
wadził życie surowe, bo nie był wychowany w wy­
godach, tylko na puszczy. Odziany był siercią wielbłądową i pasem skórzanym około biódr sw oich;
jadał szarańcze i miód leśny, a pragnienie gasił
wodą kryniczną.
Z powagą Proroka Boskiego przemawiał do
mnóstwa ludu, przychodzącego z całej Judei i Jero­
zolimy do niego: »Już siekiera jest przyłożona do
korzenia drzew; ztąd wszelkie drzewo nie wydające
owocu dobrego, będzie ścięte i w ogień wrzucone.
Czyńcież tedy owoce prawdziwej pokuty i dajcie się
ochrzcić na odpuszczenie grzechów waszych. Kró­
lestwo niebieskie się zbliżyło. Jest pomiędzy wami
mąż, którego wy nie znacie. On po mnie przyjdzie,
ale już był przedemną i większym jest niż ja. Ja
nie jestem godzien, żebym rozwiązał rzemyk u trze­
wika Jego. Ja was chrzcę wodą; lecz on was ochrzci
Duchem świętym i ogniem. Z wiejadłem w ręku
wyczyści bojowisko swoje; pszenicę zgromadzi do
gumna, a plewy spali ogniem nieugaszonym. A nie
chciejcie mówić sami w sobie: Ojca mamy Abra­
hama, i dla tego bez wszystkiego rościć sobie
mamy prawo do tego Oczekiwanego. Ja wam po­
wiadam, że na wasze miejsce Bóg z tych kamieni
wzbudzić sobie może synów Abrahamowych. Na
obłudnych Faryzeuszów i Sadduceuszów wołał bez
ogródki: »Rodzaju jaszczurczy! któż was nauczył,
żebyście uciekali przed przyszłym gniewem?* A do
cudzołozcy Heroda rzekł z śmiałością prawego męża:
»nie godzi ci się mieć żony brata twojego«.
Te słowa Jana głębokie robiły wrażenie na cały
lud, dla tego wielu spowiadało się grzechów, swoich,
poprawiało życie, a na odpuszczenie grzechów dało ;
się chrzcić w Jordanie, zapytując się : cóż tędy czynić
będziem? a on im odpowiedział: kto ma dwie
suknie, ten jednej niechaj udzieli temu, który n»e
226
ma żadnej: a kto posiada więcej żywności, niżeli
jej sam potrzebuje, ten nią niechaj zasili zgłodnia­
łego. Do celników zaś mówił: nie żądajcież więcej
nadto, co wam postanowiono; a do żołnierzy: ża­
dnego nie bijcie, ani potwarzajcie; ale na żołdach
waszych przestawajcie.
Lud tedy domniemywał się i wszyscy myśleli
w sercach swoich: kto wie, jeżeli Jan nie jest Chry­
stusem. Starszyzna zaś żydowska w Jerozolimie,
zważając na to wszystko, wysłała do Jana poselstwo
z zapytaniem: ktoś ty jest? czy jesteś Chrystus? czy
Eliasz? czy Prorok? — bo według swego wykładu,
słów Malachiasza Proroka, w Roździale IV., w wier­
szu 5- rozumieli, że Eliasz poprzedzi przyście Zba­
wiciela.
Ale Jan święty wyznał, a nie zaprzał,
a wyznał, że nie jest Chrystus, nie jest Mesyasz, nie
jest Zbawiciel, ani Eliasz, ani żaden Prorok; tylko,
że jest tym, o którym przepowiedział Izaiasz,
w Rozdz. XL., w wierszu 3, że poprzedzi Zbawiciela,
zachęcając lud do prostowania dróg i ścieżek su­
mienia swojeg' >, pokuty do poprawy życia.
Gdy Jan święty wyznał, kim nie był, a kim był,
zaraz mu owi posłowie ze stronnictwa Faryzeuszów
zarzucili: a czemu ty chrzcisz, kiedy nie jesteś ani
Chrystusem, ani Eliaszem, ani Prorokiem? Na to
im skromnie odpowiedział: jać chrzcę wprawdzie;
chrzest mój tylko jest chrztem wody, ale między
wami już stanął Chrystus, tylko wy go jeszcze nie
znacie. Onci po mnie wystąpi, przedemną już był
jednak; bo był od wieków, jako Syn Ojca przed­
wiecznego, bo jest Bogiem. Ten was ochrzci Du­
chem świętym i ogniem.
Otóż różnica między chrztem Janowym a chrztem
Chrystusa. Chrzest J.m a był prostym obrządkiem,
do którego żadnej nie było przywiązanej ła sk i; był
ceremonią, oznaczającą, że ten, kto się poddał, brał
się do pokuty, do poprawy życia, przygotowywał się
do dostąpienia odpuszczenia grzechów przez Chry­
stusa.
Tak się mają rozumieć owe słow a: opowiadał
Jan chrzest pokuty na odpuszczenie grzechów.
Chrzest zaś od Chrystusa Pana ustanowiony, nie
był i nie jest samą tylko ceremonią, ale jest Sakra­
mentem, przez który gładzi się grzech pierworodny,
a w dorosłych i uczynkowy; ma więc do siebie
przywiązaną łaskę poświęcającą nadającą człowie­
kowi prawo do wszystkich łask. przez Jezusa wysłu­
żonych, prawo do dzied/.ictwa niebieskiego.
To się działo w Betanii za Jo rd a n e m , w pustvm
judzkiej, nie zaś w Betanii, na godzinę od Jerozolimy
odległej, gdzie zamieszkiwał -Łazarz z siostrami swemi
Martą i Maryą.
Gotujcie drogę Pańską! tak woła na nas, Naj­
milsi Bracia, w czasie adwentowem, Kościół święty,
ta matka nasza; gotujcie drogę Pańską, przez pra­
wdziwą pokutę i pokorną spowiedź, przez posty
a modlitwy i jałmużny święte, abyśmy w czasie Bo­
żego Narodzenia w godowej szacie usieść mogli do
stołu Pańskiego i w Najświętszym Sakramencie
godnie przyjąć Jezusa Chrystusa, Pana a Zbawiciela
naszego, i potem wiecznie z Nim królować!
Zakony.
J--
(Ciąg dalszy).
Misyonarze.
Tego zakonu założycielem jest św. Wincenty
od Pawła (a Paulo).
Urodził się we Francyi, 24 kwietnia roku 1576,
z ubogich rodziców, ale bardzo pobożnych. I już
w młodym swym wieku był bardzo miłosiernym ku
ubogim. Nauki pobierał u Ojców Franciszkanów,
i tam gdy się wyćwiczył, udał się na akademią do
Hiszpanii. A Boga obrawszy sobie za jedyne dzie­
dzictwo, poświęcił się stanowi duchownemu.
Wtem spada na niego wielki majątek, puścił
się morzem po niego, ale rozbójnicy morscy napa­
dają, ranią św. Wincentego, w łańcuchy kują i do
Afryki, tam aż za morze odprowadzają. Lecz tu
był Pan Bóg z nim; swojego pana, któremu był
w niewolę zaprzedany’, do Chrystusa nawrócił. Z nie­
woli uwolniony powraca do Francyi, i tam poświęca
się całkiem pozyskaniu dusz Chrystusowi.
Wieśniak jeden miany za pobożnego, zachoro­
wał. Św. Wincenty udał się do niego, i namówił
go do odprawienia dożywotniej spowiedzi. Poczem
sam chory wyznał, że gdyby był tego nie uczynił,
byłby zapewnie na wieki potępionym. To się bez
wątpienia dzieje z większą częścią ludzi; ginie dusz
wiele: ale temu można zaradzić. I oto św. Wincenty
w dzień nawrócenia św. Pawła miał kazanie, gdzie
ludzi zachęcił do odprawienia Spowiedzi św. z całego życia. I patrzcież tysiące się garnie, aby tylko
czem prędzej usłuchać rady świętego męża. I na
ten cel założył zakon M i s y o n a r z y , potwierdzony
od Stolicy Apostolskiej, do opowiadania Ewangelii
ubogim, od wszystkich opuszczonym, i do ocalenia
zbawienia dusznego bliźnich. Dla tego też m aw iał:
Braciszkowie, ubodzy, to cel i zamierzony kres nasz,
to dziedzictwo nasze.
Gdy jeszcze był w niewoli, zoczył także Chrześcianina w okowach ; tak długo prosił Pana swego
za nim, iż go uwolnił; a na jego miejsce św. Win­
centy sam dobrowolnie, w okowy i niewolę się po­
dał. Wszędzie pracował tylko, aby ludzi zgubio­
nych powrócić Bogu. Przeto dziatki podrzucone,
młodzież rozpustną, niewiasty upadłe, chorych, sła­
bych, ubogich szalonych on ratował, w szpitalach
osadzał. I dla tego wiele zgromadzeń założył dla
ubogiego ludu, pomiędzy któremi słyną wszędzie
Siostry miłosierdzia.
Także pod tytułem św. Krzyża, inne pod tytu­
łem Opatrzności Boskiej, trzecie pod tytułem świętej
227
Genowefy, celem wychowania młodych i ubogich
panienek załóż}!.
Przy tem wszystkiem św. Wincenty był ku
wszystkim łagodny, łaskawy, uprzejmy, szczery, po­
korny, bogactwy gardzący.
Zawsze mawiał: że
w żadnej rzeczy me ma upodobania, tylko w Jezusie
Chrystusie.
W cierpieniach pokazywał zawsze twarz we­
sołą i wielką cierpliwość.
Gdy zegarek życia jego już dociekał, i śmierć
się zbliżała, często o niej rozmawiał, w duchu jednak
pokorny, pragnąc wynijść jaknajprędzej z tych cie­
lesnych okowów, w których mu się zdało, jakoby
ustawicznie Majestat Boski obrażał. Tak tedy umar­
twieniem ustawicznem ciała, chorobami, ciężkiemi pra­
cami i starością skołatany, zasnął spokojnie w Panu
dnia 27 września roku 1660, mając łat 84, w Paryżu,
siedząc na krześle i mówiąc: »Panie ku ratunkowi
pokwap się*. Papież Klemens XII. w poczet Świę­
tych go policzył, i naznaczył całemu Kościołowi ka­
tolickiemu doroczną uroczystość tego Świętego, dzień
19 lipca.
Zakony te założone przez św. Wincentego, rozkrzewiły się również po całym świecie. Królowie
p o ls c y Zygmunt III., Władysław IV., Jan Kazimierz,
wiele uczynili fundacyi Kościołów, Reformatów
w Warszawie, Karmelitów, Kamedułów i X X . Misyonarzy reguły św. Wincentego osadzili.
I ów zakon Sióstr miłosierdzia, które tak błogi
wpływ wywierają w pielęgnowaniu chorych, rozga­
łęził się także po całej Polsce. Masz owe Siostry
miłosierdzia w Warszawie, i w Poznaniu przy ko­
ściele Przemienienia Pańskiego.
(Ciąg dalszy nastąpi).
Potęga modlitwy.
Było to w roku 1871 w czasie wojny francuskopruskiej. Upalny dzień letni chylił się ku końcowi
a jasne słońce, przed udaniem się na spoczynek,
oblewało czerwonem światłem wspaniały, lecz ponury
gmach, rzucając gorące promienie w wązkie okna,
stojące otworem.
Przed kilku dniami stoczono krwawą bitwę
w okolicy starego zamczyska, który na prędce zmie­
niono na lazaret. W tej bitwie przelało się wiele
krwi polskiej za obcą sprawę; niejedno mężne, ,szlachetne serce przestało bić na wieki dla wzrostu cu­
dzej potęgi.
W całym zamku rozlegały się tłumione jęki
i westchnienia rannych, rozkazy doktorów, krzątanie
się służby, a od łóżka do łóżka przesuwały się lekko
i cicho, podobne do skrzydlatych aniołów, Siostry
miłosierdzia. Pod ich bowiem opieką znajdował się
lazaret.
Nareszcie opatrzono ostatniego chorego, lekarze
i posługacze opuścili sale, zostały tylko Siostry, aby
całą noc czuwać nad rannymi.
W małym pokoiku, na wygodnem łóżku spo­
czywał jeden z wyższych oficerów pruskich, któremu
kula armatnia zgruchotała obie n o g i.
Dokonano
szczęśliwie operacyi, ale siły chorego wskutek utraty
krwi na pobo|owisku wyczerpane były zupełnie.
Dziś oświadczył lekarz pielęgnującej oficera Szarytce,
że ranny nocy nie przeżyje.
Przy otwartem oknie, w różowem świetle osta­
tnich blasków zgasłego słońca klęczy Sio»tra miło­
sierdzia i ze łzami w oczach, ze złożonemi rękoma,
modli się gorąco.
Wtem chory poruszył się lekko, zakonnica po­
deszła cicho do niego.
»Jakże się pan hiabia czuje? — spytała po pol­
sku, bo ranny oficer był Polakiem; i Siostra Aniela
była Polką. Z poznańskiego klasztoru podążyła ona
na pole walki, nieść pomoc braciom, przyjaciołom
i wrogom.
»Duszno mi trochę, Siostrzyczko*, odparł chory,
»ale bolu nie czuję żadnego*.
»Możeby pan hrabia życzył sobie księdza?
chciał się wyspowiadać? Spokój sumienia i swoboda
umysłu tak wielką są pomocą w odzyskaniu sił
i zdrowia*.
Hrabia się uśmiechnął.
»Ej, Siostro, przyznaj się!* rzekł. »Ty nie my­
ślisz o mojem zdrowiu, tylko pragniesz, abym był
przysposobiony na wszelki wypadek, gdyby przyszło
wędrować na drugi świat. Wszak prawda?*
»Zycie ludzkie jest w ręku Bożem i każdej
chwili może być przecięte; rozumną więc i dobrą jest
rzeczą módz zawsze spokojnie stanąć przed naj­
wyższym Sędzią*.
^Sądzisz tedy, Siostro, że kto się wyspowiada,
może spokojnie umierać?*
»Niewątpliwe. Czyste sumienie i modlitwa wle­
wają w serce spokój i nadzieję lepszego życia*.
»Kiedy, moja Siostrzyczko, ja dawno zapomnia­
łem się modlić i spowiadać®.
»Jeżeli pan hrabia pozwoli, to dopomogę jego
pamięci. Zmówimy razem pacierz*...
tWierzysz, Siostro, na prawdę w moc mo­
dlitwy? Wierzysz, że owe próby i błagania zdadzą
się człowiekowi na co?*
»Całem sercem wierzę i ufam, że Bóg szczerą
modlitwę wysłuchuje. Dowodem, jaką nadzieję po­
kładam w miłosierdziu Bożem i w potędze modlitwy,
niech panu hrabiemu będzie to, że od lat trzydziestu
m )dlę się o nawrócennie pewnej osoby, i modlić się
będę do śmierci, choć pewno nigdy nie dowiem się,
czy owa osoba nawróciła się. A le ufając w zasługi
Pana Jezusa, naszego Zbawiciela, wiem, że się nie
modlę na próżno*.
»I któż jest ten szczęśliwy, za którego mo­
dlisz się, Siostro, tak wytrwale i czy nie mógłbym,
wiedzieć?*
»Ja sama nigdy nie widziałam tego nieszczęśli­
wego, który zapomniał o Bogu swoim... nie znam
nawet jego nazwiska. Wiem tylko, że imię mu
Ludwik i pochodzi ze znakomitej pobożnej rodziny*.
'Ludwik, grzeszny Ludwik*, powtórzył hrabia
w zamyśleniu, a po chwili spytał:
»Ale dla czego, skoro go znasz tak mało, mo­
dlisz się Siostro, za tego Ludwika?*
»Nie nuży pana hrabiego rozmowa? Boję się,
aby...*
• Ależ nie obawiaj się, Siostro, dla mnie niczego,
chyba nudów*, przerwał chory. »AI>y ich przeto me
dopuścić do mnie, opowiedz mi, Siostro, wszystko,
co wiesz, o tym grzesznym Ludwiku, dla czego
właśnie za niego się modlisz. Opowiadanie twoje
skróci mi oczekiwanie na zdrowie, lub śmierć«.
•Skoro to pana hrabiego zajmuje...*
»Więcej nawet, niż sądzisz, Siostrzyczko! No,
mów, proszę, słucham cię z ciekawością*.
• Ojciec mój wskutpk różnych nieszczęśliwych
okoliczności*, opowiada Siostra Aniela, »stracił cały
majątek, tak że po śmierci ojca, matka moja została
z czworgiem dzieci w największym niedostatku.
Wtedy pewnego dnia przybyła do nas piękna i bar­
dzo smutna pani, zabrała ze sobą do swego domu,
który odtąd stał się i naszym domem. Z łaski owej
pani trzej moi bracia i ja odebraliśmy staranne wy­
chowanie i wykształcenie. Mnie Bóg powołał do
swej służby; matka moja zgodziła się, abym została
Szarytką, a zacna dobrodziejka nasza dawszy mi posag, wyprawiła ze swem błogosławieństwem do Pa­
ryża, gdzie odbyłam nowicyat. W dniu moich obłó­
czyn, matka moja żegnając się ze mną, rzekła:
• Wiesz, kochano córko, że wszystko, co masz
i czem jesteś, zawdzięczasz po Bogu, naszej opie­
kunce. Ona to w młodości była moją koleżanką
i przyjaciółką, a teraz zapewniła wam przyszłość.
Wiem, że panią Helenę kochasz serdecznie i zauwa­
żyłaś pewno nieraz jej wieczny smutek i ślady też
na wyblałej twarzy*.
• Tak, mocno*, odparłam, »i zastanawiałam się
często, dla czego osoba tak cnotliwa i opływająca
we wszystkie dostatki, nie czuje się sjczęśliwą, nie
wesołą?*
»Bo ukryta boleść zatruwa jej każdą chwilę
życia«, mówiła moja matka. »Powodem zaś tego
ciągłego zmartwienia jest siostrzeniec naszej opie­
kunki, jedyny syn jednej i nad życie ukochanej
siostry pani Heleny. Młodzieniec ten, lubo pani
Helena po wczesnej śmierci jego matki starała się
wychować jak najlepiej, ledwo wyrósł z dzieciństwa,
wszedł na drogę zepsucia i grzechu: gubił duszę,
tracił zdrowie, trwonił majątek, a kochającej go nadewszystko ciotce rozdzierął serce swemi szaleń­
stwami. Jeśli przeto chcesz się wywdzięczyć pani
Helenie za to, co uczyniła dla nas, módl się codzień
za Ludwika i błagaj Boga najgoręcej, aby wróci! do
Niego ten zatwardziały grzesznik, któiego boleść
i łzy przybranej matki nie mogły wzruszyć*.
•Żal wielki przejął moje serce*, opowiadała
dalej Siostra Anirla, »na myśl, co cierpieć musiała
ta cnotliwa i dobra jak Aniół pani Helena. Przy­
rzekłam więc uroczyście mej matce, że całe życie,
co dzień, modlić się będą o nawrócenie Ludwika.
I dotrzymuję przyrzeczenia, choć matka moja i opie­
kunka od dwudziestu lat spoczywają w grobie. Nie
wiem, dla czego, ale przed chwilą, gdy pan hrabia
spałeś, przyszedł mi nagle na myśl Ludwik i taki
niepokój ogarnął mnie o niego, że z całej duszy za­
częłam błagać Boga, aby go ratował Było to coś
niepojętego dla mnie... nigdy jeszcze takiej trwogi
nie doznałam na myśl o nim... Wyraźnie czułam,
że mu grozi coś strasznego, coś okropniejszego, niż
śmierć... może był w tej chwili w jakiem wielkim
niebezpieczeństwie?, dokończyła zakonnica szeptem,
więcej do siebie mówiąc, jak do hrabiego.
Ale przy ostatnich słowach podniosła spuszczone
oczy i spojrzała na niego; przeraził ją jego widok:
hrabia leżał blady, z przymkniętemi powiekami, z pod
których wydobyły się dwie łzy i toczyły wolno po
policzkach; ręce zaś chorego drżały tak silnie, że
szeleścił jedwab kołdry, na której spoczywały.
»Panu hrabiemu słabo?* rzekła wylękniona
Szarytka. »Przywołam natychmiast lekarza*.
I chciała się spiesznie oddalić, lecz chory przy­
trzymał je j rękę* i rzekł:
•Zostań, Siostro, proszę i powiedz mi jeszcze
jedno. Nie znasz nazwiska tego grzesznika, za któ­
rego modlisz się tak wytrwale, ale musisz wiedzieć,
jak się nazywała jego nieszczęśliwa ciotka?*
• Owszem: była nią pani Helena z Granowskich
Raciborowska, mieszkała w Galicyi, ale pochodziła
z Poznańskiego z Granowa, które odziedziczył jej
siostrzeniec*.
• Siostro moja*, jęknął chory, »oto przed tobą
leży ten niewdzięcznik, którego błędy i lekkomyśl­
ność przybrana matka życiem przypłaciła*.
Siostra Aniela złożyła ręce i zawołała gorąco
z oczyma łeż pełnemi:
»0 panie hrabio! Czy nie widzisz w tem ręki
Bożej, że właśnie mnie postawił na swej drodze, że
przypomnieniem ci swej kochającej ciotki wzruszyłam
serce twoje? Nie wyrywaj się, panie Ludwiku z rąk
Ojca niebieskiego, który wyraźnie chce ci przeba­
czyć. Zwróć całą duszę do Niego, abyś po śmierci
mógł ujrzeć tę, którą jeszcze kochasz, jak to wska­
zują łzy twoje.*
• Siostro! Ja teraz rozumiem, czuję, moja
ostatnia godzina się zbliża. Wszakże tak jest?*
• Czy mogę przywołać księdza?*
Hrabia w milczeniu skinął głową.
Dwie długie godziny pozostał kapłan w pokoju
hrabiego Ludwika, który z budującą pobożnością
i skruchą serdeczną przyjął ostatnie Sakramenta
święte.
A skoro sam został z Siostrą Anielą, okrywając
jej ręce pocałunkami, mówił z uniesieniem i ra­
dością:
♦
Siostro, ty rozumiesz cale szczęście mojej du­będzie posłuszne. A by mu święty obowiązek posłu­
szy, która po długiem życiu, pelnem zgryzot i wy­
szeństwa zawsze miłym pozostał, nie wymaga nigdy
rzutów sumienia, wróciła do Boga swego. Ale ja
od niego rozumna matka takowych rzeczy, któreby
sam wypowiedzieć ci nie zdołam, jak szczęśliwy, jak
albo zbyt trudne, albo nawet niepodobne były. Nie
bardzo szczęśliwy jestem w tej chwili. Dzięki tci,
wymaga nigdy za wiele, a zawsze z miłością i ła­
Siostro, za to szczęście, dzięki! Bo twojej to mo­
godnością. Zawsze się stara łagodnemi przedstawie­
dlitwie zawdzięczam moje nawrócenie, a jak ufam
niami przekonać je, że to, co im się rozkazuje, jest
w miłosierdziu Bożem, i zbawienie mojej duszy*.
dla nich pożyteczne. A by zaś przez ciągłe rozkazy­
Nazajutrz, gdy znowu słońce obrzuciło złotemi
wanie nie wzbudzić w nich ducha niewolniczego,
promieniami stary zamek, hrabia Ludwik już nie żył.
owszem założyć w nich fundament do samodzielnego
Umarł, błogosławiąc i wielbiąc Boga, a dzię­
działania, chętnie czasem na to pozwala, aby postą­
kując cnotliwej Siostrze miłosierdzia za jej modlitwę,
piły podług własnego zdania i chęci; ale gdy zbłą­
której potęga jeszcze w ostatniej godzinie życia wy­
dzą w łagodności sprostowywa ich zdanie, i z skut­
jednała zbawienie grzesznikowi.
ków im okazuje, na ile błędów mogłyby się narazić
jeszcze w swoich postępkach, gdyby te nie były kie­
rowane rodzicielskiemi rozkazami.
Ze wszystkich jej rozkazów, i z wszystkiego,
co tylko dla swych dzieci czyni i stanowi, naocznie
wykazuje się ten jej zamiar, aby wcześnie ustaliła
prawdziwe ich dobro. Przetoź usuwa z swojego
Czego chcesz od nas, Panie! za Twe hojne dary?
serca wszelkie podłe, poboczne cele. Zawsze się
Czego za dobrodziejstwa, którym nie masz miary?
najpierwej siebie samej pyta: byłoby to zbawienne
Kościół Cię nie ogarnie, wszędy pełno Ciebie,
dla moich dzieci? Gdzie zaś widzi dobro dzieci,
I w otchłaniach, i w morzu, na ziemi, na niebie.
tam nie uważa ani na skłonność niewczesną, ani na
Złota też, wiem, nie pragniesz, bo to wszystko Twoje
ślepe przywiązanie, ani na mniemane dobro, ani na
Cokolwiek na tym świecie człowiek mieni swoje.
namowę innych ludzi. Jej dzieci mają się same
Wdzięcznem Cię tedy sercem, Panie! wyznawamy,
przekonywać z wszelkich okoliczności, że pragnie
Bo nad Cię przystojniejszej ofiary nie mamy.
ich dobra, że nie postępuje podług uwidzenia, lecz
Tyś Pan wszystkiego świata, Tyś niebo zbudował
stosownie do swej macierzyńskiej, nie ślepej, lecz
I złotemi gwiazdami ślicznieś uh^ftował,
rozsądnej miłości.
Tyś fundament założył nieobeszłej ziemi,
A gdy dzieci z natury są skłonne to czynić,
I przykryłeś jej nagość zioły rozlicznemi.
co widzą, a szczególniej to, co widzą u matki;
Z Twojem rozkazaniem w brzegach morze stoi.
przetoć jest bardzo ostrożna, aby swoje rozkazy
A zamierzonych granic przekroczyć się boi,
i upomnienia ile możności stwierdzała własnym
Rzeki wód nieprzebranych wielką hojność mają,
przykładem. Gdzie dzieci mają przed oczami tylko
Biały dzień a noc ciemne swoje czasy mają,
same przykłady miłości, uprzejmości, grzeczności,
Tobie k’woli rozliczne kwiatki wiosna rodzi,
dobroczynności, skromności, przykładności, łagodno­
Tobie k’woli w kłosianym wieńcu lato chodzi,
ści i pracowitości; i cokolwiek widzą lub słyszą, to
Wino jesień i jabłka rozmaite dawa,
wszystko jest budujące, a troskliwie bywają strzeżone
Potem do gotowego gnuśna zima wstawa.
przed tem wszystkiem, coby je z zbrodnią obeznać
Z twej łaski nocna rosa na mdłe zioła padnie,
mogło; tam nie potrzeba się obawiać o zepsucie
A zagorzałe zboża deszcz ożywia snadnie,
i przewrotnienie dzieci. Przeto jak najtroskliwiej
Z Twoich rąk wszelkie zwierzę patrzy swej żywności,
strzeże się wszystkiego, coby tylko mogło mieć zły
A T y każdego żywisz z Tej szczodrobliwości.
wpływ na umysł dzieci. Nigdy im rozmymyślnie nie
Bądź na wieki pochwalon, nieśmiertelny Panie!
powie nieprawdy, aby się w ich sercu nie obudziło *
Twoja laska, Twa dobroć nigdy nie ustanie.
niedowierzanie. Nigdy w ich przytomności nie po­
Chowaj nas, póki raczysz, na tej niskiej ziemi,
zwala sobie żadnych zarzutów przeciw mężowi, aby
Jedno niech zawsze będziem pod skrzydłami Twemi.
w nich nie osłabić winnego ojca szacunku. Choćby
Ja n Kochanowski.
nawet niekiedy obszedł się ojciec porywczo i za
surowo z dziećmi, mocno się strzeże ganić mu to
w ich przytomności, bo dzieci są skłonne temu ra­
czej wierzyć, kto się za niemi ujmuje, do tamtego
zaś stygną w miłości i przywiązaniu. Nigdy sobie
w ich obecności nie pozwala grubijańskich wyrażeń,
obelżywych łajań, przy naganach dawanych służą­
cym. Nic prędzej dzieci nie chwytają, jak takie
obelżywe i podłe wyrażenia rodziców w swym gnie­
Dziecko, w którego serce jest wcześnie miłość
wie i popędliwości; i z niczem się tak prędko nie
wpojona, już dla tego samego z największą chęcią
oswajają, jak z narowami, które widzą w własnych
0 wielkości Joga.
Obraz gospodyni domu, matki i żony.
rodzicach. Im mniejsze jest dziecko, tern jest skłonniejsze to czynić, co widzi u rodziców.
Główną zasadą rozumnej matki jest ta: aby
nigdy upartemu dziecku nie dała jego woli, żeby
nigdy nie odstąpiła od swego pierwszego żądania,
choćby też dziecko najbardziej się marszczyło, pła­
kało, to ma uczynić, a uczynić koniecznie i zawsze)
co matka wyrzekła. Na to nigdy nie pozwoli, aby
dziecko swoim uporem, popędliwością, płaczem, co
innego wymódz mogło.
Drzewo póki jest młode i giętkie trzeba prosto­
wać — a gdy krzywo wzrośnie i grubnieje, ju^
wtedy albo z trudnością, albo wcale wyprostować go
nie można. Tak to i z dziećmi, którym się własnej
woli pozwalało, i z których dopiero wtedy chcą ro­
dzice usuwać moc namiętności, gdy już płomieniem
wybuchają, przetoć napróżno bywają gaszone. Jeżeli
upomnienia i nagany matki nie skutkują, i trzeba
czasem użyć kary, dla nadania znaczenia rozkazu;
wtedy mocno ma się na baczności, aby tej kary nie
wykonywała w gniewie i popędliwości.
Błądzące
dziecię w karze, którą odbiera, powinno uznać mi­
łość matki i dobro swoje. Wtedy żałosne zmartwie­
nie, jak jej słowa, oznajmują dziecku: jak to jej |
sercu przykro przychodzi, tych środków używać na
istoty najmilsze jej po Bogu, do przywiedzenia ich
do posłuszeństwa, i że od nich samych zawisło
uwolnić się od wszelkiej kary. Kara zaś powinna
być stosowna do ich wieku, poznania i przewinienia.
Zawsze matka potrafi rozróżnić płochość dziecinną
od rozmyślnej złości. Plagi są zawsze ostatniemi
środkami, kiedy wszelkie inne łagodniejsze nie były
zdolne poprawić. Jeżeli ojciec chce dziecko ukarać,
wtedy matka w żaden sposób nie broni dziecka, aby
w niem nie wzbudziła mniemania, jakoby ojciec nie­
sprawiedliwie chciał je karać, a coby koniecznie
zmniejszyło w dziecku zaufanie i miłość ku ojcu.
Gdzie idzie o poprawę i zwrócenie dziecka na
prawą drogę, tam koniecznie i zawsze ojciec i matka
powinni być jednomyślnymi. Nic nie masz głup­
szego nad to odgrażanie w ustach matki: »poczekaj
tylko! powiem ja to przed ojcem«. Jakże wtedy
dziecko może swe serce oddać ojcu, kiedy sama I
matka takowem odgrażaniem w samym zarodzie
przytłumia miłość dziecinną w sercu dziecka? Z wie­
kiem dzieci pomnażają się niebezpieczeństwa do ich
zepsucia i sprzewrotnienia. Gdy ich imaginacya jest
żywa, rozum słaby i lekkomylność wielka, dobrą
więc matkę wtedy zbyt mocno interesuje i skłania
do podwojenia swojej baczności, i czynienia co tylko
może, aby dzieci na drodze cnoty utrzymać, ich
umysł od złego kierunku zachować.
(Ciąg dalszy nastąpi).
0 wpływie mieszkań na zdrowie,
z szczególnem uwzględnien em stosunków w powiatach
przemysłowych,
przez D r. Chłapowskiego.
(Podług wykładu powiedzianego w Kółku Towarzyskiem
w Królewskiej Hucie, roku 1873).
(Ciąg dalszy).
Znaczenie ogniska domowego, które jest pod­
stawą szczęścia sp łecznego, tam zupełnie z ni ka;
rodzina staje się |akobv tylko cząstką w tej całości
skleconej na sp o só b nieco wojskowy. Wszystko co
się dzieje w jednej izbie, zaraz wiedzą w drugiej,
kłótnie pomiędzy babami są na porządku dziennym,
a w nocy powracaiący podpici mężczyźni pociągają
drugich swoim przykładem, albo przynajmniej mocno
dokuczają innym lepszym i cichym. Odosobnienie
cichych, spokojnych rodzin od niespokojnych staje
się więc niemożebnem. Mianowicie zaś zetknięcie się
w jednym domu tyle osób płci obojga staje się ciągłą
przyczyną występku, który może od jednego wy­
chodząc, powoli całą przejąć masę.
Przypatrzywszy się do syta z bllzka tym piekłom,
na pozór pięknie wyglądającym, z dwojga wolę je sz c z e
te chylące się chłopskie strzechy, które co d >piero
tak okrutnie potępiałem; i dla tego z radi ścią witać
nam wypada powracający tu i owdzie dawny zwyczaj
dawania ze strony chlebodawcy każdej rodzinie
robotniczej osobnego domku, albo gruntu na własność,
który tenże zabudować może i to z pomocą funduszu
otrzymywanego z osobnej kasy, której następnie się
wypłaca swym zarobkiem.
Posiadanie domu na
własność nie tylko przyciąga robotnika do miejsca
więcej niż co innego i dla tego największą jest
Korzyścią dla chlebodawcy, który go chce zatrzymać,
ale zarazem i dla samego robotnika sta e się warun­
kiem nietylko materyalnego, ale i moralnego dobiobytu1). Żona najbardziej przywięzuje się do miejsca,
a zarazem stara się uprzyjemnić je mężowi, można
wtedy ją łatwo nauczyć, jak utrzymywać porządek,
1 z pociechą niemałą widziałem, jak równocześnie
z tym postępem materyalnym szedł i postęp oby­
czajowy.
Zona zajęta pracą domową, ogrodkiem, statkiem,
nie wychodziła nawet z domu, chociaż dzieci nie
miała. Mąż przestawał chodzić do szynkowni, miał
własny domek, schludny, ładny, ciepły pokoik. Pię­
kne obrazy i czyste meble wnet także przybywały.
Zdrowie w takich domach zawsze było lepsze niż
w tych koszarach, o których co dopiero mówiłem,
*) Niektórzy właściciele fabryk pobudowali na Górnym
Śląsku takie koszary na 12—24 rodzin; ale ciągłe bijatyki
i nieporządki skoniły ich wkróti e do odstąpienia od budowy
tego rodzaju. Ograniczono się później na domy po 10 rodzin;
ale i te nie lepsze wydawały rezultaty, wieś Lijiiny tak urzą­
dzona, była sławną ze swych występków, póki pracy usilnej
jej nowego proboszcza nie udało ęię w niej zupełnie zmienić
całego ducha.
231
i w których widok wędrownych robotników najsmu­
tniejsze robił wrażenie; a ileż to rodzin pracujących
w naszych okolicach takiego nawet nie ma schro­
nienia ! Il^ż to rodzin od wii sny do jesieni prze­
bywa w lepiankach mokrych, przy cegielniach naPrzykład! Nie dziw, że w pośiód nich ustawiczne
febry panują że wśród nich zarazy najczęściej biotą
początek.
<*.
Niedobrym, a przecież tutaj dosyć powszech­
nym zwyczajem jest wynajmowanie przedwczesne
dumów )eszcze nie wykończonych.
Nie wiem, czy moda, czy nieco zniżona cena
jest tego powodem, ale fakt ten należy potępić, bo
Jest przyczyną wiem chorób.
Ściany nowych budowli zawierają zawsze wiele
W|lgoci, przez to i ogrzać je trudniej i pizewiew poW|etrza (wentylacya) tak konieczny do zdrowia jest
^trzym anym ; dowodem t"go para2) zgęszczająca
Slę na ścianach i osiadaiąca na nich kroplami; w ta­
kim wiigotnem powietrzu rosną grzyby pleśń i wszystk'e inne zamoki żyją, a więc i choroby zakaźne
^twiei powstają. Le}>iej nieco dłużej zostać w star}’m mieszkaniu niż w nowem zaraz się wychorować.
Jednym także z błędów często popełnianych
* okolicach przemysł >wvch Górnego Śląsku jest
Przepełniame mieszkań (sypialnych). Nie ma wy­
prażenia, kto tego nie widział, jak się nieraz prze­
pełniają ie pokoiki dla jednej rodziny zaledwie wy­
starczające.
Obliczanie domostw w przemysłowych
miejscach powiatu bytomskiego (dawnego) z r. 1874
P°daje liczbę 7444 na 14 0 9 16 mieszkańców i wyP*dnie 19 osób na dom — i to w Grudniu; w lecie
Zaś przy znacznie powiększonym napływie robotnika,
Hczba ta znacznie rośnie.8)
tam, gdzie wyziewy płuc nie mogą się przez całą
przeczyścić. — Takie przepełnienie widziałem nieraz
u niektórych znanych z tego w Królewskiej Hucie
domach, kilka nawet rodzin w jednej izbie spało4)
Choć istnieją przepisy6) policyjne odnośne do kwa­
ter dia takich niestałych młodych robotników (kwaterników), to jednak ci poprostu mało się ich trzy­
mają. Zwykle wszyscy śpią pokotem bez przykrycia,
jakiż tam więc zaduch! — Nie dziw, że po takiem
spaniu me jednego głowa boli, że między niemi pa­
nują mdłości, zawroty głowy 1 duszność; nie dziw,
że właśnie z tych mieszkań brudnych przepełnionych,
najwięcej wychodzi do szpitalów młodych chłopaków,
zdrowych wprzód jak rydze, marnie ginących wkrótce
w gorączce powrotnej. — Cóż potem może lekarz,
kiedy ci ludzie sami dobrowolnie się zatruwają? Le­
piej, żeby nigdy nie byli opuszczali swoich rodzin­
nych ognisk w Górnym Śląsku, Galicyi, lub t. p. Nie
t}'lko bowiem że sami chorują i umierają, aie tem
samem szerzą w okolicy chorobę niebezpieczną,
która się staje nagminną!
Jeżeli się uwzględni, źe człowiek oddychający
Potrzebuje do życia i zdrowia na godzinę około 10
Getrów kubicznych świeżego powietrza, a pomyśli
Sobie, że w takiej małej nizkiej izbie o wilgotnych
ścianach często w sklepie mieszka i śpi kilkanaście
°sób, które dla tego, że nie chcą zmarznąć, a r.ie
^ ają się czem przykryć paią w piecu żelaznym,
a nie otwierają okna, to zaiste tylko dziwić się trzeba,
2e więcej jeszcze z tych lokatorów nie choruje i wy­
miera. Na wstępie osobom chorym na płuca lub
Serce dłuższy p< byt w takich warunkach jest poprostu zabójczym; ale i zdrowym osobom jest szko­
dliwym; nie ma wątpliwości, że sypianie dzieci i nie­
ci' rostków w takich warunkach sprawia tę pizykrą
1 tiudno uleczalną chorobę, którą zowiemy szkrofu
tami albo zołzami, a która się objawia różnemi wyrzuiami, psuciem się kości itd. Piawdopodobnem
Jest także, że i tyfus powstaje z tego samego powodu
Złote słowa.
2) Człowiek spokojnie się zachowując na dobę w prze­
cięciu 1 kilogram pary wyziewa. Przy ruchu i znacznym go­
rącu i suchoś. i powietrza ilość wyziewanej płucami i skórą
(potem) pary wynosi daleko więcej.
*) W Londynie wypadnie zaledwie r osób na jeden dom
mieszkalny; a jedn k są większe niż wiele domów w Bytomiu
1 po wsiach.
4) Znam salę do tańcowania nizką, zadymioną i wcale
nie obszerną pod Katowicami, w której 60 osób nocowało.
6) Je st rozporządzenie policyjne rejencyi Opolskiej
z r. 1865 wym agające dla każdego kwaternika 300 stóp kub.
(II metr. kub.) powietrza (rozmiaru), więzki siana, derki, prze­
wietrzenia należytego i suchuści ścian i posadzki. Cóż, kiedy
lud o mem nie wie?
(Ciąg dalszy nastąpi).
Niech oko opatrzne, co czuwa nad światem,
Nad mrówki i pszczółki robotą,
Osypie wasz żywot owocem i kwiatem,
Niech natchnie poczciwą ochotą!
Niech praca po ziarnku dokłada do ziarnka,
Niech mierzy i liczy i waży;
A kiedy poczciwa uzbiera się miarka,
Niech miłość tą miarką szafarzy.
Wśród burzy żywota nie wyjdzie bezpieczny,
Z tej walki, ni wielki, ni mały,
Lecz wyjdzie oględny, wytrwale stateczny,
Rozumnie serdeczny i dbały.
W ięc licz się i z czasem i z groszem i wiekiem,
Ćwicz w pracy i w męztwie i w cnocie
Szczędź zdrowia i mienia, czcij sojusz z człowiekiem,
A Bóg ci pomoże w robocie.
S Z A R A D Y .
i.
Głoska grecka i dwie lackie,
W całość połączone,
Tworzą miasto azyackie,
Tem głównie wsławione,
Że w niem Ojcowie Kościoła,
Tłumnie się stawili,
B y odstępcy apostoła,
Błędy potępili.
P a w e ł : »Ile też Abrahamie wyszynkujecie
piwa za dzień?*
A b r a h a m : »Dwa albo trzy sądki*.
P .: >Jabym wam doradził, żebyście cztery wy­
szynk owali*.
A .: »Proszę was o takiego radę*.
P .: »Dolewajcie pelno«.
*
+
*
»Dałeś koniowi obroku?*
»Dałem panie«.
»Oczyściłeś go?*
»A jakże U
»No to zaprzęgaj!*
»Dobrze, ale proszę pana, gdzie on stoi?*
*
*
II.
Wprost pierwsze, a wspak drugie, obie w alfabecie,
Trzecią i czwartą na wodzie znajdziecie;
Cała z krainy Greków pochodzenie wiodą
I latają w powietrzu, a czasem pod wodą.
*
Pewien gość nie mając ochoty powracać do
domu w noc srodze ciemną, ociągał się z wyjazdem;
ale skąpy gospodarz chciał mu dodać otuchy i rzecze:
»Oj jeździłem ci ja nieraz w daleko ciemniej­
sze nocy powracając do domu*.
A gość na to: »Ale też to kiep był ten go­
spodarz, co waszmość pana wypuszczał z domu
swojego*.
*
*
*
Pytał jeden drugiego:
»Dla czego jadąc, kamień mijasz?*
»Dla tego, że mnie kamień nie minie*.
»A dla czego drzewo mijasz?*
>Bo i drzewo mnie nie minie*.
»A dla czego szubienicę mijasz?*
»Bo szubienica mnie nie minie*.
Tu dopiero zrozumiał odpowiadający, że się
złapał w tej odpowiedzi.
*
*
*
Na targu końskim.
Chciał raz na jarmarku żyd sprzedać chłopu
konia ślepego, chromego (kulawego) i bez języka.
»A jakże mam kupić*, rzecze chłop, »kiedy
ślepy ?«
»Ny, albo on czytać będzie?*
»A kiedyż on i chromy*.
»Abo on do wojska pójdzie?*
»I języka nie ma jeszcze*.
»Albo to on adwokat? na co mu język!*
III.
Pierwsza jest miarą w chodzie się używa,
Druga literą, a trzecia z zadania
Jest drzewem w moście; w wszystkiem się ukrywa
Potwór, co człeka, gdy chwyci, pochłania.
Za dobre rozwiązanie przeznaczona nagroda.
!
!
;
I
Rozwiązanie łamigłówki z nr. 28.
J
W
T
0
s
z
R
a
k
R
0
d
a
k
r
d
a
z
w
n
i
i
ł
t
i
9
s
1
e
P
a
c
a
s
z
c
a
S
d
w
a
i 9 a
n i s
z
t
s
t
a
r
0
S
b a
z i
M
G ł 0 w
E w a
a
a
r
a
k
a
d
ł
i
k
a
0
w
n e
n 0 w s k i
Ł 0 b z 0 w
a
w
w
c
i
c
n d
a r
z
k
y
i
k
a
a
Rozwiązanie nadesłali: p. Jadwiga Badura z Roździenia, i pp. Jan Szulc z Poznania i Jan Sobota
z Bytomia.
Najtrafniej odgadła p. Jadwiga Badura, której
też przeznaczono nagrodę.
Nakładem i czcionkami »Gómoślązaka«, spółki wydawniczej z ograniczoną odpowiedzialnością w Katowicach.
Redaktor odpowiedzalny: Adolf Ligoń w Katowicach.