Pobierz plik
Transkrypt
Pobierz plik
Logika równouprawnienia Wyznania Europaty (4) Europata Znowu ta Białoruś… C hodzę czasami na spotkania delegacji do spraw kontaktów z Białorusią. Nie jest to najbardziej oblegana delegacja. Dość powiedzieć, że na dwunastu jej stałych członków i dziesięciu zastępców na spotkania przychodzą z reguły trzy osoby − dwóch Polaków i Litwinka. W zasadzie nikt się nie interesuje Białorusią. Po grudniowych „wyborach” było trochę lepiej przez chwilę, ale już wszystko wraca do normy. Na ostatnim spotkaniu gościli przedstawiciele białoruskich organizacji pozarządowych. Przewodniczący nie mógł przyjść, więc poprosił o zastępstwo niemiecką posłankę z Zielonych, i była ona jedynym posłem obecnym na spotkaniu. Samo spotkanie nie zaczęło się bez kłopotów − przez pierwsze kilkanaście minut technicy nie mogli rozwiązać problemów z tłumaczeniem. Zdarza się. Następnie do akcji wkroczyła Niemka pełniąca obowiązki przewodniczącej, która będąc − jak zwykle − w dobrym humorze, poinformowała, że nie ma na sali butelek z wodą tylko kranik, i jak ktoś ma ochotę, to może sobie nalać wody, bo to jest wielkie osiągnięcie UE, że nie używa się plastikowych butelek, i że to dzięki Zielonym, że w ten sposób ratujemy planetę i że mamy nadzieję, że tak będzie kiedyś wszędzie, no ale jeszcze dużo pracy przed nami. Jej włoski doradca czytał w tym czasie gazetę sportową. Potem zaczęła się już prezentacja zaproszonych gości, którą musiałem opuścić w połowie ze względu na inne obowiązki, ale tak się cały czas zastanawiałem, co też sobie w tym czasie pomyśleli nasi białoruscy przyjaciele. Czy coś w stylu: „No, my tam na tej Białorusi nie mamy najlepiej, jest bieda, Łukaszenka ma ostatnio gorszy humor, więc przykręcił lekko śrubę, ludzie gdzieś czasami znikają, choć rzadko, ale tu w tej Europie to dopiero mają problemy! Może lepiej nie zawracajmy im głowy naszymi głupotami…”. Czy też raczej coś w rodzaju: „Z taką bratnią pomocą to mamy przej...ne!”. 294 Pressje Teka XXIV Klubu Jagiellońskiego Na początku każdej prezydencji ministrowie sprawującego ją państwa mają w zwyczaju przyjeżdżać do Parlamentu Europejskiego, aby spowiadać się w odpowiednich komisjach przed „przedstawicielami ludu europejskiego”. Poszedłem na przesłuchanie węgierskiego ministra w komisji do spraw praw kobiet i równouprawnienia. Do tej pory nie wiem, dlaczego był to akurat minister do spraw zasobów narodowych, ten sam, który wcześniej odpowiadał w komisji środowiska. Czyżby na Węgrzech kobiety były zasobem narodowym? No, mniejsza z tym, niech sobie sami dzielą teki ministerialne. Jako członek znienawidzonego przez europejskie elity Fideszu, współczesnej czarnej sotni Europy, nie miał łatwo, bo większość pytań wyrażała ukrywaną niechęć wobec ministra. Wszystkich przebił jednak „Dar Pomorza dla Czyżby na Węgrzech kobiety były zasobem narodowym? Krakowa”, czyli posłanka Joanna Senyszyn. Po tym, jak wyraziła obawę, że obecna władza na Węgrzech może doprowadzić do zniesienia legalnej aborcji, przeszła do sedna: „Czy prezydencja węgierska ma zamiar zająć się problemem przemocy instytucjonalnej państwa wobec kobiet”? Co to za rodzaj przemocy? Ktoś jeszcze nie wie? Oczywiście chodzi o brak szerokiego dostępu do aborcji, który nie pozwala kobietom decydować o własnym ciele. Ale to dopiero początek. Pani poseł pyta, gdyż w swojej niedawnej rezolucji Parlament Europejski „nadał kobietom prawo do aborcji”, zatem państwa, które nakładają na nią ograniczenia, „łamią prawa człowieka”. Od kiedy to PE „nadaje” takie prawa? Ale prawdziwy hit nastąpił dopiero potem. Ograniczenie aborcji skutkuje tym, że „stan fizjologiczny”, w jakim znajduje się kobieta, powoduje, że ma „mniej praw niż kobieta niebędąca w ciąży oraz mężczyzna”! To już nie tylko bzdura, tu brak elementarnej logiki. Jeżeli kobieta w ciąży nie ma „prawa” do zabicia dziecka, to czy takie prawo mają kobiety niebędące w ciąży oraz mężczyźni? Oczywiście, że nie. Więc na czym polega ta rzekoma nierówność? Przypuszczam, że pewnie na tym, że kobieta w ciąży „nie może w pełni decydować o własnym ciele” ze względu na jej „stan fizjologiczny”. No cóż, nie ma sensu wdawać się tu w starą debatę o tym, czy chodzi tak naprawdę tylko o ciało kobiety, czy również o ciało kogoś innego. Widać jednak, że w imię specyficznie pojmowanego równouprawnienia feministyczna machina jest w stanie dokonać każdej zbrodni, także na logice i języku. Węgierski minister zachował się jak należy. W jednym zdaniu, rzuconym od niechcenia, odpowiedział, że nie będzie się wypowiadał na tematy dotyczące kompetencji narodowych. Wyznania Europaty 295 Intergrupy W Parlamencie Europejskim funkcjonuje wiele tak zwanych intergrup, zrzeszających posłów z różnych partii mających podobne zainteresowania. Intergrupy nie stanowią prawa, mają raczej za zadanie wymianę poglądów i zbliżanie stanowisk. Wśród licznych intergrup, jak zauważył belgijski poseł Derk Jan Eppink (właściwie holenderski, ale wybrany w Belgii, gdyż Flamandowie nie dostrzegli różnicy), jedna zajmuje się winem. Cieszy się podobno dużym zainteresowaniem. Nigdy jednak nie udało się stworzyć intergrupy do spraw bezpieczeństwa energetycznego, gdyż do jej powołania potrzeba poparcia trzech grup politycznych. Jak widać, bezpieczeństwo energetyczne nie jest ważnym ponadpartyjnym interesem UE, a produkcja i − przede wszystkim − konsumpcja wina jest. Aby jednak nikt nie pomyślał, że nie istnieją intergrupy zajmujące się istotnymi problemami Europejczyków, śpieszę poinformować, że bardzo prężnie działa integrupa do spraw praw społeczności LGBT. Ma swoją stronę internetową (www.lgbt-ep.eu), z której można dowiedzieć się o jej działalności, poznać problemy ludzi o skłonnościach LGTB (oczywiście prawno-polityczne, a nie psychologiczne) oraz listę posłów, którzy do tej intergrupy należą. Dokładniej, tak naprawdę to listy poznać nie można, ale można odnaleźć informację, że z przyczyn technicznych nie można listy wyświetlić, lecz każdy zainteresowany może ją otrzymać. Zapewniam Państwa, że to naprawdę sporo. Otóż, żeby nikt nie myślał, że intergrupa LGTB nie ma równoważnika w PE, informuję, że ma, i to nawet dwa. Żeby do nich dotrzeć, trzeba jednak sporo wysiłku. Pierwszym jest intergrupa do spraw ludzkiej godności. Polska prasa doniosła kiedyś o jej powstaniu. Żeby się jednak dowiedzieć o niej czegoś więcej, nie mówiąc już o wstąpieniu do niej, trzeba przejść prawdziwy test lojalności. Organizowałem kiedyś konferencję o tematyce zbliżonej do zainteresowań członków integrupy i zadzwoniłem do biura posła stojącego na jej Zostałem dokładnie przesłuchany w sprawie mojej tożsamości i powodów, dla których potrzebuję tej listy czele (którego nazwiska nie podam, bo to chyba tajne) z prośbą o listę. Zostałem dokładnie przesłuchany w sprawie mojej tożsamości i powodów, dla których potrzebuję tej listy. Pomogło, że znałem trochę lepiej byłego asystenta jednego z członków tego ciała i po paru dniach (w trakcie których trwały najwyraźniej konsultacje) otrzymałem od niego listę z wyraźnym zastrzeżeniem, że mam jej nikomu nie ujawniać. Drugą odpowiedzią na intergrupę LGTB jest intergrupa do spraw rodziny, ochrony dzieciństwa i solidarności międzypokoleniowej. Tu sprawa była jeszcze ciekawsza, bo asystenta przewodniczącej (jej nazwisko akurat można znaleźć w Internecie) znam jeszcze lepiej, gdyż współpracuję z nim na tym właśnie 296 Wyznania Europaty polu. Długo nie miałem w ogóle pojęcia, że istnieje taka intergrupa, a dowiedziałem się o tym zupełnie przypadkiem. Nie ma oczywiście strony internetowej i nie znam jej członków. Może gdybym zapytał, tobym się dowiedział, ale nie o to chodzi. W całej sprawie razi pewna dysproporcja. Intergrupa LGTB z dumą informuje o swoich działaniach, z podniesioną głową ogłasza potrzebę swojego istnienia, a i kwestia członkostwa najwyraźniej nie stanowi dla niej problemu. Tymczasem pozostałe dwie grupy działają cichutko (choć poszczególni ich posłowie nie zawsze), w ukryciu, żeby przypadkiem ktoś się nie dowiedział, że tu się takimi sprawami zajmują. Jakoś zbytnio mnie to nie dziwi, zastanawiam się tylko, czy problemem jest ogólny trend kulturowy walki o prawa gejów, czy też zatęchły klimat Parlamentu, w którym pewnych rzeczy nie powinno się mówić, i wszyscy o tym dobrze wiedzą, gdy ściszając głos, w prywatnych rozmowach wypowiadają się przeciw aborcji i małżeństwom homoseksualnym… Wybraniec planety Ostatnio przez komisję ochrony środowiska przetoczyła się debata na temat tak zwanego benchmarkingu. To niewiele mówiące przeciętnemu zjadaczowi chleba słowo niesie z sobą poważne konsekwencje. UE chcąc ratować planetę, ustaliła limity darmowych pozwoleń na emisję CO2, a benchmarki to wskaźniki służące do wyznaczania sposobu ich podziału. Decyzję w tej sprawie podjęła Komisja Europejska, wyznaczając wskaźniki na podstawie emisji 10% emitujących najmniej CO2 zakładów w danej branży. Te oczywiście z reguły nie mieszczą się w Polsce, gdzie podstawą produkcji energii jest węgiel, więc decyzja będzie nas sporo kosztować i może zagrozić pewnym gałęziom polskiego przemysłu. Kilkoro posłów, w tym paru polskich, wniosło sprzeciw wobec tej decyzji. Większość posłów mogłaby ją odrzucić, ale debata nie zapowiada, żeby taką większość udało się uzyskać. Niemniej jednak była bardzo ciekawa. Do posłów sprzeciwiających się dołączył między innymi grecki chadek, który wyraził poważne obawy, że decyzja uderzy w grecki przemysł wapienniczy. To podstawowy budulec w tym aktywnym sejsmicznie regionie, do obróbki którego niezbędny jest węgiel. Inny surowiec energetyczny nie wytworzy niezbędnej temperatury. Zastosowanie benchmarków tak, jak przewidziała Komisja, skutkować dla Greków będzie nie tylko zagrożeniem bezpieczeństwa budowlanego, ale także utratą około dwóch tysięcy miejsc pracy. W debacie większość opowiedziała się za utrzymaniem decyzji jako „rozsądnego kompromisu”, ale także starała się wyrażać zrozumienie dla obaw posłów wnoszących sprzeciw. Potem jednak zabrał głos przedstawiciel Zielonych, tym razem z Holandii. Łapiąc się za głowę, całą debatę określił jako „głupią”, skarcił wszystkich za tracenie czasu, gdy trzeba szybko działać, i ogólnie Wyznania Europaty 297 wyraził swoje zniesmaczenie całą sytuacją. Na to zabrał głos wspomniany Grek, oświadczając, że prosi o więcej wyrozumiałości, bo dwa tysiące miejsc pracy to nie jest sprawa głupia. Zielony jednak już nie słuchał, zajęty radosnym omawianiem swojej doniosłej przemowy z koleżanką od komunistów. W tym momencie zrozumiałem, jak ogromna różnica w statusie ontologicznym dzieli tych dwóch posłów. Wspomniany Grek jest wybrańcem właśnie tych dwóch tysięcy zagrożonych, biednych pracowników, reprezentuje zatem partykularne interesy i nie można mu ufać. Zielony jest wybrańcem całej ludzkości z mandatem do ratowania świata przed zagładą, wyimaginowaną co prawda, ale jednak. Jest zatem zupełnie bezstronny, może mówić, co mu tylko przyjdzie do jego głowy. A dwa tysiące biednych Greków? Cóż to znaczy w obliczu problemów całego świata. To zwykła „głupota”, niewarta nawet straty czasu na debatę… Posłowie odrzucili sprzeciw ogromną większością – w końcu to tylko jakieś głupoty… Co dalej? Nasz nieustraszony Europata wciąż donosi z samego serca Babilonu. Ponoć ma się zebrać specjalna intergrupa w sprawie ustalenia jego tożsamości. 298