Romeo czyścił klingę długimi, ostrożnymi ruchami. Już
Transkrypt
Romeo czyścił klingę długimi, ostrożnymi ruchami. Już
Romeo czyścił klingę długimi, ostrożnymi ruchami. Już od dawna nie miał okazji używać szpady i na ostrzu pojawiły się plamki rdzy, które należy zetrzeć i naoliwić klingę. Na ogół wolał korzystać ze sztyletu, ale sztylet tkwił w plecach rabusia z gościńca, a on, dziwnie roztargniony, zapomniał odzyskać broń. Poza tym Salimbeni to nie zwykły bandyta, którego dźga się w plecy. Nie, to musi być pojedynek. Jeszcze mu się nie zdarzyło powątpiewać w sens zauroczenia kobietą, ale też żadna kobieta nie poprosiła go o popełnienie morderstwa. Przypomniała mu się jego rozmowa z mistrzem Ambrogiem, gdy powiedział, że nosa do kobiet, które nie proszą o więcej, niż chciałby im dać, i że w przeciwieństwie do swych przyjaciół - nie ma w zwyczaju wycofywać się przy pierwszej prośbie kobiety. Czy nadal tak było? Czy naprawdę był gotowy by podejść do Salimbeniego ze szpadą w dłoni, a może nawet powitać śmierć, zanim przyjdzie mu odebrać swoją nagrodę czy choćby znowu spojrzeć w niebiańskie oczy Giulietty? Westchnął, odwrócił szpadę i zajął się drugą stroną ostrza. Jego kuzyni zapewne się zastanawiali, gdzie zniknął i dlaczego przestał wyprawiać się z nimi na nocne eskapady. Ojciec, comandante Marescotti, zajrzał do niego parę razy. Nie zadawał mu pytań, lecz zaprosił do wspólnych ćwiczeń strzeleckich. Teraz, po nieprzespanej nocy, współczujący księżyc raz jeszcze ustąpił miejsca bezlitosnemu słońcu, a Romeo nadal siedział przy stole ciągle się zastanawiając, czy to musi być akurat dziś. W tej samej chwili usłyszał kroki za drzwiami i nerwowe pukanie. - Nie, dziękuję! - warknął, jak wiele razy przedtem. - Nie jestem głodny. - Paniczu, masz gości! Teraz wreszcie wstał, obolały od wielu godzin bezruchu i braku snu.,. - Kto przyszedł? Za drzwiami rozległy się szepty. - Brat Laurenty i brat Bernard. Powiadają, że mają ważne wieści, i proszą o prywatną audiencję. Na dźwięk imienia brata Laurentego - towarzysza podróży Giulietty - Romeo otworzył drzwi. Na galerii stał służący i dwaj zakapturzeni mnisi. Za nimi, na dziedzińcu, kilku służących wyciągało szyje, by się przekonać, czy ten argument przekona ich młodego pana do otwarcia drzwi. - Wejdźcie! - Romeo wpuścił obu mnichów. - Stefano - rzucił złowrogo służącemu ani słowa mojemu ojcu. Obaj mnisi weszli do pokoju z pewnym ociąganiem. Przez otwarte drzwi balkonu wpadały promienie porannego słońca, oświetlając nietknięte łóżko, talerz z nietkniętą smażoną rybą, obok niego zaś - szpadę. - Wybacz, że przeszkadzamy ci o tej godzinie, ale nie mogliśmy czekać... - zaczął brat Laurenty, zerkając na drzwi, by się upewnić, że są zamknięte. Mnich urwał, bo jego towarzysz zrobił krok naprzód i zdjął kaptur, ukazując nadzwyczaj misterną fryzurę. Nie był to wcale duchowny, lecz sama Giulietta, pomimo przebrania piękniejsza niż kiedykolwiek, o policzkach płonących z emocji. - Proszę, powiedz, że jeszcze nie... nie zrobiłeś tego, co miałeś uczynić? Romeo, choć zachwycony i zdumiony, odwrócił wzrok ze wstydem. - Jeszcze nie. - O, dzięki niebiosom! - Złożyła ręce z ulgą. - Przyszłam bowiem przeprosić i błagać, byś zapomniał, że prosiłam cię o rzecz tak straszliwą. Romeo drgnął. Poczuł drgnienie nadziei.. - Nie życzysz mu już śmierci? Zmarszczyła brwi. - Przeklinam go każdym uderzeniem mego serca, ale nie twoim kosztem - Postąpiłam bardzo źle i samolubnie, biorąc cię na zakładnika mojej rozpaczy. Czy możesz mi wybaczyć? - Zajrzała mu w oczy. Kiedy nie odpowiedział od razu, warga jej lekko zadrżała. - Wybacz mi, błagam... Wtedy, po raz pierwszy od kilku dni, Romeo się uśmiechnął. - Nie. - Nie? – Jej błękitne oczy pociemniały, grożąc burzą. Cofnęła się o krok. – To bardzo nieuprzejme! - Nie - dodał Romeo żartobliwie. - Nie wybaczę ci, bo obiecałaś mi wielką nagrodę, a teraz cofasz słowo. Giulietta zachłysnęła się z oburzenia. - Nieprawda! Ratuję ci życie! - O! I w dodatku mnie obrażasz! - Romeo przycisnął pięść do serca. - Sugerujesz, że nie przeżyłbym tego pojedynku. Kobieto! Bawisz się moim honorem jak kot myszą! Ukąś mnie jeszcze raz, a ucieknę, by ratować życie! - Och ty! - Zmrużyła podejrzliwie oczy. - To ty się mną bawisz! Nie powiedziałam, że zginąłbyś z ręki Salimbeniego, lecz sądzę, że nie darowaliby ci tego morderstwa. A to... Odwróciła głowę, nadal wytrącona z równowagi. - To by pewnie była szkoda. Romeo przyjrzał się z wielkim zainteresowaniem jej dumnemu profilowi. Zrozumiawszy, że dziewczyna zacięła się w uporze, zwrócił się do brata Laurentego. - Zechciej nas zostawić na chwilę samych. Mnich nie był zachwycony, ponieważ jednak Giulietta nie zaprotestowała, nie mógł odmówić. Skinął głową i wyszedł na balkon, lojalnie odwracając się plecami do drzwi. - A teraz powiedz - rzucił Romeo tak cicho, że tylko Giulietta mogła usłyszeć jego słowa - dlaczego byłaby szkoda, gdybym zginął? Dziewczyna odetchnęła głęboko, gniewnie. - Ocaliłeś mi życie. - W zamian chciałem być tylko twoim rycerzem. - Na co mi rycerz bez głowy? Uśmiechnął się i podszedł bliżej. - Zapewniam, że dopóki jesteś przy mnie, nie masz się czego obawiać. - Dajesz słowo? – Spojrzała mu prosto w oczy. – Przysięgasz, że nie zabijesz Salimbeniego? - Zdaje się, że prosisz mnie o nową przysługę... - Romeo najwyraźniej doskonale się bawił tą wymianą zdań. - I tym razem trudniejszą. Okażę ci jednak wspaniałomyślność i nie podniosę ceny. Otworzyła usta. - Ceny? - Nagrody, czy jak zechcesz to nazwać. Pozostaje niezmieniona. - Ty łajdaku! - syknęła Giulietta, starając się stłumić uśmiech. - Przybywam, by cię uwolnić ze zgubnej przysięgi, a ty nadal chcesz mi skraść cnotę? Wyszczerzył zęby w bezczelnym uśmiechu. - Pocałunek chyba jej nie nadweręży? Wyprostowała się dumnie, lekceważąc jego urok. - To zależy od tego, kto całuje. Podejrzewam, że twój pocałunek natychmiast pozbawiłby mnie oszczędności szesnastu lat. - Na co ci oszczędności, których nie możesz wydać? W chwili, gdy Romeo sądził, że szala zwycięstwa przechyliła się na jego stronę, Giulietta odskoczyła, spłoszona głośnym odkaszlnięciem na balkonie. - Cierpliwości, Laurenty! - rzuciła surowo. - Zaraz wrócimy. - Twoja ciotka już się z pewnością zastanawia, z czego spowiadasz się tak długo. - Chwileczkę! - Odwróciła się z rozczarowaniem do Romea. – Muszę odejść. - Wyspowiadaj się mnie, a dam ci błogosławieństwo, które nie przeminie - szepnął Romeo, biorąc ją za ręce. - Twój kubek ma brzegi ociekające miodem - odparła, pozwalając się przyciągnąć. - Lecz jaką truciznę zawiera? - Jeśli to trucizna, to zabije nas oboje. Och... w istocie musiałam ci przypaść do serca, skoro wolisz umrzeć , niż żyć z inną kobietą. - Tak sądzę. - Zamknął ją w objęciach. Pocałuj mnie, bo z pewnością umrę. - Znowu? Jak na człowieka podwójnie skazanego na śmierć zdajesz się bardzo żywotny! Z balkonu znowu dobiegł hałas, lecz tym razem Giulietta nie drgnęła. - Cierpliwości, Laurenty, błagam. - Może moja trucizna straciła moc - powiedział Romeo, obracając ku sobie jej głowę. - Muszę już... Jak ptak spada z nieba na ofiarę, by wzbić się z nią w przestworza, tak usta Romea opadły na jej wargi, nim zdołała mu umknąć. Jego zdobycz, uniesiona gdzieś między cherubiny i demony, przestała się szarpać, a on rozłożył szeroko skrzydła i dał się porwać wichrowi, który zaniósł go tak daleko, że nawet taki drapieżnik jak on porzucił nadzieję na powrót do domu. Dzięki temu jednemu uściskowi Romeo poczuł pewność, niedostępną - jak sądził nawet najbardziej cnotliwym. Zapomniał już, dlaczego chciał się dowiedzieć, kim jest dziewczyna z trumny, i zrozumiał, że słowa, które wypowiedział w rozmowie z mistrzem Ambrogiem, okazały się prorocze. Gdy w jego ramionach znalazła się Giulietta, wszystkie inne kobiety - dawne, teraźniejsze, przyszłe - po prostu przestały istnieć. Gdy tego ranka Giulietta wróciła do Palazzo Tolomei, ciotka powitała ją bardzo nieprzyjemnymi pytaniami i ostrzeżeniami, przetykanymi uwagami na temat jej wiejskich manier. - Może to rzecz naturalna wśród wieśniaków - wycedziła, ciągnąc bratanicę za rękę - lecz tutaj, w mieście, niezamężne kobiety z dobrego domu nie wymykają się z domu na spowiedź, z której wracają parę godzin później, rozpromienione i... - Monna Antonia obrzuciła dziewczynę uważnym spojrzeniem, doszukując się innych oznak złego zachowania ...Z włosami w nieładzie! Od tej pory koniec z tym, a jeśli naprawdę musisz porozmawiać ze swoim bezcennym bratem Laurentym, zrobisz to pod tym dachem. W mieście narażasz się na atak złych języków i gwałcicieli! - Pociągnęła bratanicę po schodach i wepchnęła ją do jej pokoju. - Dość tego! - Och, Laurenty! - zawołała Giulietta, gdy mnich wreszcie odwiedził ją w jej złotej klatce. - Nie wolno mi wychodzić! Nie mogę zebrać myśli. Och! - Zaczęła krążyć po komnatce, szarpiąc się za włosy. - Co on sobie o mnie pomyśli? Obiecałam mu, że się spotkamy, dałam słowo! - Sza, moja droga. - Braciszek usiłował posadzić ją na krześle. - Uspokój się. Ów szlachetny pan, o którym mówisz, dobrze wie o twojej niedoli i to tylko umocniło jego uczucia, jeśli to możliwe. Prosił, bym ci powtórzył... - Rozmawiałeś z nim? - Giulietta chwyciła go za ramiona. - O, błogosławiony, drogi Laurenty! Co ci powiedział? Mów, a żywo! - Prosił, bym oddał ci ten list. Proszę, oto on. - Mnich sięgnął pod habit i wyjął zapieczętowany błękitnym woskiem zwój pergaminu. Giulietta przyjęła pergamin z uszanowaniem i trzymała go przez chwilę, nim złamała pieczęć z orłem. Rozwinęła zwój i spojrzała zdumiona na gęste pismo skreślone brązowym atramentem. - Jakie to piękne! Jeszcze nigdy nie widziałam czegoś tak eleganckiego. - Odwróciła się plecami do brata Laurentego i przez chwilę stała, pochłonięta lekturą. - To poeta! Jak pięknie pisze! Jakaż to sztuka, jaka... doskonałość. Musiał się trudzić całą noc. - Raczej kilka nocy - odezwał się brat Laurenty z nutką cynizmu. - Na ten list, zapewniam cię, zużyto wiele pergaminów i piór. - Ale tego nie rozumiem... - Giulietta odwróciła się, pokazując mu akapit listu. - Dlaczego powiedział, że miejsce moich oczu jest nie w mojej głowie, lecz na nocnym niebie? Rozumiem, że to ma być komplement, ale wystarczyłoby powiedzieć, że moje oczy mają niebiańską barwę. Nie pojmuję takiego określenia. - To nie określenie, to poezja, a zatem jest irracjonalna - oznajmił brat Laurenty - Jej celem jest nie przekonywać, a sprawiać przyjemność. Zakładam, że jest ci przyjemnie? - Oczywiście! - A zatem list spełnił swój cel - powiedział uroczyście mnich. - A teraz lepiej o tym zapomnijmy. - Czekaj! – Giulietta wyrwała mu list z rąk, nim zdołał go podrzeć. – Muszę mu odpowiedzieć. - To będzie nieco skomplikowane - zauważył mnich. - Wszak nie masz tu atramentu ani pergaminu. Prawda? - Tak - powiedziała Giulietta, ani trochę niezniechęcona. - Ale zdobędziesz je dla mnie. Potajemnie. I tak chciałam cię o to poprosić, żeby móc napisać chociaż do mojej biednej siostry. - Spojrzała z ożywieniem na brata Laurentego, spodziewając się, że będzie gotowy wypełnić jej rozkaz. Widząc jego pochmurny grymas, uniosła obie ręce. - Co ci się znowu nie podoba? - Nie będę popierać takiego zachowania - oznajmił, kręcąc głową. - Niezamężna dama nie powinna odpowiadać na potajemny list. Zwłaszcza... - A zamężna może? ...zwłaszcza gdy się weźmie pod uwagę, kim jest nadawca. Jako dawny i zaufany przyjaciel muszę cię ostrzec przed mężczyznami w rodzaju Romea Marescottiego i... czekaj! - Uniósł rękę, nie pozwalając sobie przerwać. - Tak, zgadzam się, ma on pewien urok, ale jestem pewien, że w oczach Boga jest ohydny. Giulietta westchnęła. - Nie jest ohydny. A ty jesteś zazdrosny. - Zazdrosny? - prychnął mnich. - Nie dbam o wygląd, bo to jedynie ciało, marność nad marnościami. Chciałem rzec, że to jego dusza jest ohydna. - Jak możesz tak mówić o człowieku, który uratował nam życie, choć wcale nas nie znał! I ty też go nie znasz! Brat Laurenty podniósł ostrzegawczo palec. - Znam go na tyle, by przewidzieć jego upadek. Istnieją na tym świecie pewne rośliny i stworzenia, których jedynym celem jest zadawać ból i cierpienie wszystkim, którzy się do nich zbliżą. Spójrz na siebie! JUŻ teraz cierpisz. - Przecież... - Giulietta zrobiła pauzę, by uspokoić głos. - Przecież przysługa, którą nam wyświadczył, zmazała wszelkie przewiny, jakie miał na sumieniu! - Widząc, że mnich nadal nie jest przekonany, dodała bardzo spokojnie: - Z pewnością niebo nie wybrałoby Romea na naszego wybawcę, gdyby sam Bóg nie pragnął jego odkupienia. Brat Laurenty uniósł ostrzegawczo palec. - Bóg jest bytem nadprzyrodzonym, a jako taki nie ma żadnych prag nień. - Nie, lecz ja je mam. Pragnę być szczęśliwa. - Giulietta przytuliła list do serca. - Wiem, co myślisz. Chcesz mnie chronić jako stary i zaufany przyjaciel. I sądzisz, że Romeo sprawi mi tylko ból. Wielka miłość, sądzisz, ma w sobie nasiona wielkiego smutku. Może masz rację. Może mądrzej jest odrzucić miłość, by oszczędzić sobie bólu, lecz wolałabym raczej stracić oczy, niż się bez nich urodzić. Giulietta i Romeo wymienili wiele listów, nim się znowu spotkali. Tymczasem ton ich korespondencji narastał w gorączkowym crescendo, wybuchając - choć brat Laurenty nie szczędził wysiłków, by pohamować te emocje - w przysięgach wiecznej miłości. Jedyną osobą, która prócz niego wiedziała, co się dzieje w sercu Giulietty, była jej bliźniacza siostra Giannozza - jedyna krewna ocalała po napaści Salimbenich. Giannozza wyszła za mąż rok wcześniej i przeniosła się do posiadłości męża na południu, lecz dziewczęta były sobie bliskie i zachowały kontakt listowny. Kobiety nieczęsto posiadały umiejętność czytania i pisania, lecz ojciec Giulietty był człowiekiem ekstrawaganckim. Nie znosił prowadzenia ksiąg i chętnie pozostawił ten obowiązek żonie i córkom, jako że i tak nie miały nic lepszego do roboty. Jednak choć pisały do siebie nieustannie, listy od Giannozzy przychodziły w najlepszym razie nieregularnie. Giulietta podejrzewała, że i wiadomości od niej przybywają spóźnione - jeśli w ogóle docierają na miejsce. Od przybycia do Sieny nie dostała od siostry ani jednego listu, choć wysłała kilka powiadomień o straszliwej napaści na ich dom i o własnej ucieczce - a później uwięzieniu w domu wuja, w Palazzo Tolomei. Choć ufała, że brat Laurenty wynosi bezpiecznie jej listy z domu, wiedziała, że traci władzę nad nimi, gdy odda je w ręce obcych. Nie mając pieniędzy na prawdziwego posłańca, musiała polegać na dobroci i życzliwości podróżnych wybierających się w te strony, gdzie mieszkała jej siostra. Teraz, gdy znalazła się w areszcie domowym, zawsze istniało niebezpieczeństwo, że ktoś zatrzyma mnicha przy wyjściu i zażąda, by opróżnił kieszenie. Świadoma niebezpieczeństwa, zaczęła chować listy do Giannozzy pod deską w podłodze, nie wysyłając ich natychmiast. Prosiła jedynie brata Laurentego, żeby dostarczał jej listy miłosne do Romea; zmuszanie go do dalszego udziału w jej bezwstydnych działaniach byłoby okrucieństwem. I tak wszystkie listy znalazły się pod podłogą - fantastyczne opowieści o jej miłosnych spotkaniach z Romeem - oczekując dnia, w którym zapłaci posłańcowi i wyśle je wszystkie razem. Albo też wrzuci do ognia. Natomiast Romeo odpowiadał ogniście na każdy jej list. Za każde słowo rewanżował się po dziesięciokroć, kiedy pisała, że lubi, on odpowiadał, że kocha. Ona śmiało nazywała go ogniem, on śmielej zwał ją słońcem. Ona ośmielała się myśleć, że zatańczą razem na balu, on nie mógł myśleć o niczym innym niż o ich sam na sam... Raz wyznana miłość ma tylko dwie drogi: jedna prowadzi do spełnienia, druga ku rozczarowaniu. Zastój jest niemożliwy. I tak pewnego niedzielnego poranka, gdy Giulietta i jej kuzyni otrzymali pozwolenie na pójście do spowiedzi w San Cristoforo po mszy, dziewczyna weszła do konfesjonału i przekonała się, że to nie osoba duchowna siedzi po drugiej stronie. - Wybacz mi, ojcze, bo zgrzeszyłam - zaczęła, spodziewając się znanych słów formułki. Tymczasem głos szepnął: - Czy miłość może być grzechem? Gdyby Bóg nie chciał, byśmy się kochali, po co tworzyłby taką piękność jak ty? Giulietta zachłysnęła się z zaskoczenia i strachu. - Romeo? Uklękła, usiłując zajrzeć przez metalową siatkę w ścianie, i rzeczywiście ujrzała przez nią uśmiech zupełnie nieprzystojący osobie duchownej. - Jak śmiałeś tu przyjść? Moja ciotka stoi dziesięć kroków stąd! - Większym niebezpieczeństwem grozi twój słodki głos niż dziesięć takich ciotek. Błagam, przemów znowu, niech mój upadek stanie się zupełny. Przycisnął dłoń do kraty. Giulietta zrobiła to samo i choć ich palce się nie spotkały, poczuła jego ciepło. - Jakże żałuję, że nie jesteśmy prostymi wieśniakami, którym wolno się spotykać, gdy tylko zechcą - szepnęła. - A co byśmy zrobili, my, prości wieśniacy, gdybyśmy się spotkali? Na szczęście w mroku konfesjonału nie było widać rumieńca dziewczyny. - Nie dzieliłaby nas krata. - To by nam nieco pomogło. - Ty - ciągnęła Giulietta, wsuwając w otwór kraty czubek palca – bez wątpienia prawiłbyś rymowane kuplety, jak wszyscy mężczyźni, którzy chcą uwieść oporne dziewczęta. Im bardziej oporna panna, tym bardziej finezyjne wiersze. Romeo stłumił śmiech. - Po pierwsze, nigdy nie słyszałem, by prosty wieśniak prawił wiersze. Po drugie, zastanawiam się, jak finezyjne musiałyby się stać moje poezje. Chyba nie bardzo, zważywszy na pannę. - Ty łobuzie! - syknęła. - Muszę udowodnić, że się mylisz, odmawiając pocałunku. - Łatwo to powiedzieć, gdy dzieli nas ściana - zakpił. Przez chwilę trwali w milczeniu, usiłując poczuć swe ciepło przez deski ściany. - O, Romeo - westchnęła Giulietta, nagle smutna. - Czy taka musi być nasza miłość? Potajemna, w ciemnym zakątku, gdy na zewnątrz kipi świat? - Już niedługo, jeśli mogę coś na to poradzić. - Romeo zamknął oczy i oparł głowę o ścianę, wyobrażając sobie, że dotyka czoła Giulietty. - Chciałem się spotkać z tobą, by powiedzieć, że poproszę ojca o pozwolenie na ślub. Zwrócimy się do twego wuja jak najszybciej. - Chcesz mnie... poślubić? Nie była pewna, czy dobrze go zrozumiała. O nic ją nie prosił, raczej oznajmił postanowienie. Ale może takie były sieneńskie obyczaje. - Nic innego mnie nie zadowoli - rzucił. - Muszę cię mieć całą, przy stole i w łożu, bo zmarnieję jak zagłodzony więzień. Tak to wygląda, wybacz niedostatek poezji. Na chwilę po drugiej stronie ściany zapadło milczenie. Romeo przestraszył się, że ją obraził. Właśnie zaczął przeklinać swoją szczerość, gdy Giulietta przemówiła znowu, a wówczas jego drobne lęki pierzchły przed nowym, większym. - Jeśli szukasz żony, musisz uwieść Tolomeiego. - Bardzo szanuję twego wuja, ale miałem nadzieję zaprowadzić do łożnicy ciebie, nie jego. W końcu zachichotała, lecz jej rozbawienie trwało krótko. - To człowiek wielkiej ambicji. Oby twój ojciec mógł przedstawić długą listę przodków. Romeo syknął z urazy. - Moi antenaci nosili hełmy z pióropuszami i służyli cezarom, gdy twój wuj Tolomei biegał w niedźwiedziej skórze i pasał świnie! - Uświadomił sobie, że zachowuje się dziecinnie, i dodał spokojniej: - Tolomei nie odmówi memu ojcu. Między naszymi domami zawsze panował pokój. - Oby raczej dzielił nas rozlew krwi! - Westchnęła. - Nie rozumiesz? Skoro nasze rody żyją w pokoju, co zyskają na naszym związku? Nie chciał jej zrozumieć. - Wszyscy ojcowie dobrze życzą swoim dzieciom. - Dlatego dają nam gorzkie lekarstwo i doprowadzają nas do płaczu. - Mam osiemnaście lat. Ojciec traktuje mnie jak równego sobie. - Zatem jesteś dojrzałym mężczyzną. Dlaczego się nie ożeniłeś? A może już pogrzebałeś narzeczoną z dzieciństwa? - Mój ojciec nie lubi żon, które jeszcze nie nauczyły się chodzić. Jej nieśmiały uśmiech, ledwie widoczny przez filigran, był dla niego nagrodą po tylu udrękach. - Ale lubi stare panny? - Nie możesz mieć szesnastu lat. - Prawie. Ale kto liczy płatki więdnącej róży? - Gdy weźmiemy lub - szepnął Romeo, całując przez kraty czubki jej palców napoję cię, położę na łóżku i policzę wszystkie płatki. Zmarszczyła brwi. - A ciernie? Może cię ukłuję i zmącę twoje szczęście? - Zaufaj mi, przyjemność zaćmi ból. I tak rozmawiali, to się martwiąc, to żartując, aż ktoś zapukał niecierpliwie w konfesjonał. - Giulietto! - syknęła Monna Antonia. Jej bratanica drgnęła z przerażenia. - Nie możesz mieć aż tylu grzechów. Spiesz się, bo wychodzimy! Pożegnali się pospiesznie, acz poetycznie. Romeo powtórzył, że pragnął ją poślubić, ona nie ośmieliła się mu uwierzyć. Widziała, jak jej siostra Giannozza wychodzi za człowieka, który powinien się rozglądać raczej trumną niż żoną, i doskonale wiedziała, że małżeństwo nie jest tym, młodzi kochankowie mogą zaplanować sami. Małżeństwo to przede wszystkim kwestia polityki i dziedziczenia, i nie ma nic wspólnego z życzeniami dziewczyny i chłopca, za to bardzo wiele z ambicją ich rodziców. Miłość, jak napisała Giannozza, której nieliczne listy Giulietta czytała ze łzami w oczach - zawsze przychodzi później, jak wszystko.