Czytaj

Transkrypt

Czytaj
Odcinek 90.
„Pokuta”
Autor: Bliźniaczki
Cz.1
Wczesny ranek. Słońce nie wykazywało zbytnich chęci, by wstać i przywitać swoimi
promykami kolejny dzień. Nic dziwnego – jeszcze śpi. Jak w każdy zimowy poranek.
Temperatura lekko na plusie nie ustrzeże przed depresją sezonową. Za oknem kałuże z
roztopionego śniegu. Wczoraj naprawdę można było poczuć atmosferę zimy, słysząc
skrzypiący pod podeszwami buta biały, zimny puch. Dzisiaj pogoda sprawiła psikusa i
krajobraz przypominał bardziej ten jesienny.
Było około 7, kiedy to usłyszał dźwięk budzika w swojej komórce. Momentalnie
otworzył zaspane oczy. Miał już wstawać i migiem pędzić do łazienki, kiedy usiadł na łóżku,
przykryty kołdrą do połowy. Przetarł zaspaną twarz ręką. Zdał sobie bowiem sprawę, że nie
ma powodu, tak wcześnie się zrywać. Nie ściga się z czasem, bo ma go aż w nadmiarze. Nie
ma sensu, nie ma motywacji. Ale teraz kiedy może się spokojnie wyspać, a kiedy to
wcześniej, marudził, że czas przeznaczony na sen jest stanowczo za krótki, wstaje. Nie może
zasnąć. Nie może zasnąć i zapomnieć przyczyny, która zrywa go tak wcześnie na nogi. Jest to
tęsknota. Tęsknota za tym, czego mu w życiu brakuje najbardziej, co było jego sensem – za
pracą, która była jego życiem. Teraz można było zadać pytanie dlaczego człowiek z pasją nie
może wykonywać tego co kocha…Dlatego, że popełnij jeden błąd, który zaważył na jego
dalszych losach, a którego nie dano mu szansy naprawić. Przynajmniej jemu tak się
wydawało. Nie wiedział, że z chwilą, gdy jego przyjaciele zobaczyli go w objęciach „madame
fatale”, kobiety, która była sprawczynią jego „zguby”, znowu został oszukany, nieświadomie
się pogrążył. Wystarczyło tylko jedno zdanie… – „To koniec”, których oni nie usłyszeli…
Widząc, że nie ma nic innego do roboty, wstał i po zaliczeniu prysznica, wyszedł
pobiegać, nie jedząc nawet śniadania. Jakoś nie był głodny. Pomyślał, że po drodze kupi
jakieś bułeczki i gazetę. Musiał w końcu znaleźć jakoś prace, w końcu pieniądze lada dzień
się skończą, a on nie ma stałego źródła utrzymania. Nie chciał liczyć na niczyją łaskę. Musiał
być samowystarczalny. Podbiegł do pierwszego lepszego kiosku.
– „Superfakt”! – wyjął z kieszeni drobne i podał sprzedawczyni. Zwinął gazetę w
rulonik i założył kaptur. Z nieba zaczęła padać lekka mżawka. Usiał na ławce, nie przejmując
się deszczem. – „Nie jestem z cukru” – pomyślał i otworzył gazetę na stronie z ofertami
pracy. Przejechał szybko wzrokiem po kartce, kiedy jego uwagę przykuła agencja
ochroniarska „Kobra”. Podniósł głowę zastanawiając się chwilę nad przeczytaną informacją,
a po jej przetrawieniu, wyciągnął telefon z kieszeni i wstał. Najprawdopodobniej udał się z
powrotem do domu. Jeśli dopisze mu szczęście, może akurat zostać szefem tej agencji.
Tymczasem na komendzie, w miejscu, które jeszcze niedawno traktował jak drugi dom,
było inaczej niż zwykle. Kogoś tam brakowało. Właśnie jego. Może to był właśnie powód,
dla którego Basia odpłynęła gdzieś myślami, nie słuchając tego, co od pięciu minut mówi do
niej Dumicz. Opierała brodę na łokciu, a na biurku miała kompletny bałagan, co było do niej
niepodobne. Wreszcie prokurator, z okularami na nosie, pomachał jej przed oczami.
– Ej, śpiąca królewno! – ocknęła się z letargu, patrząc nieprzytomnie na uśmiechniętego
od ucha do ucha Dumicza. Kucnął przed jej biurkiem czule na nią spoglądając.
– Yyy… co? Mówiłeś coś może? – zapytała, wstając i podeszła do ekspresu do kawy,
chcąc uniknąć jego przeszywającego spojrzenia.
– Tak, ale nie słuchałaś!... A może myślałaś, o pewnym młodym, przystojnym,
inteligentnym prokuratorze? – pochylił się nad nią, na co ona wybuchła śmiechem.
– No no no! – zaczęła go przedrzeźniać, robiąc śmieszną minę. Lekko z przekorą.
– Co byś Basiu powiedziała na…
– Na co? – zapytała dziecinnym głosem, przymrużając zadziornie jedno oko, chcąc
wyczytać co takiego ma zamiar jej zaoferować. Prokurator chcąc zachować odrobinę
dyskrecji, zaczął jej coś szeptać na ucho, a na jej twarzy stopniowo rósł uśmiech. Nie mieli
pojęcia, że akurat Zawada musiał wejść w najmniej nieodpowiednim momencie. Widząc ich
we dwójkę uśmiechnął się, ale po chwili głośno odchrząknął. Basia momentalnie odskoczyła
od chłopaka, oferując dla niepoznaki i rozluźnienia sytuacji, kawę.
– Kawy? – wróciła się do Adama, odwrócona tyłem.
– Potem… – odpowiedział dość poważnie, by przejść do spraw poważniejszych,
związanych z prowadzoną właśnie przez nich sprawą. Tylko już nie w trójkę. Można nawet
pokusić się o stwierdzenie, że te biurko naprzeciwko, zajął ktoś inny…
– Dziękuję! – uścisnął dłoń barczystemu facetowi w czarnym garniturze i z błogim
uśmieszkiem na ustach opuścił biuro jednego z warszawskich wieżowców w Centrum.
Bardzo się cieszył, że znalazł jakoś pracę a z tego co widzi, wypłata nie będzie najgorsza z
takim doświadczeniem, jakie nabył w policji. Jego pensja była dwa razy większa od tego, co
co miesiąc wpływało na jego konto ze Stołecznej. Tylko, że wówczas liczył się dla niego
pasja, a nie zarobek. Nie wiedział, czy znajdzie spełnienie w tym zawodzie. Może już z góry
wiedział, że nie, ale postanowił spróbować, bo nie miał pewności, czy kiedykolwiek odzyska
odznakę. Ta wesołą wiadomością musiał się z kimś podzielić. Los chciał, że w książce
adresowe zatrzymał się na imieniu „Basia”. Ostatnią się do niej nie odzywał, więc ta
przyjechała do niego. Teraz postanowił, że zrobi to on. To, że jego kontakty z Adamem nie są
najlepsze, nie oznacza, że przez to ma zaniedbać ten z Basią. Była jego „przyjacielem”, bo tak
naprawdę zawsze traktował ją jak kumpla. Do czasu, kiedy ujrzał w niej atrakcyjną kobietę.
Wtedy puściły hamulce i o mały włos zrobiliby coś, czego by potem oboje żałowali. Potrafili
jednak znowu znaleźć wspólny język, choć „coś” było nie tak. W miejsce tak zwanego
„iskrzenia”, wkradło się napięcie i zazdrość o drugiego. Oboje oczywiście nie chcieli się do
tego przyznać, ale robili sobie na złość. Ona – flirtując z Dumiczem, on spotykając się z
Natalią przez fatalne zauroczenie. Jedno jednak wiedzieli na pewno. Potrzebują siebie
nawzajem. Muszą się wspierać, pomagać w trudnych sytuacjach i bronić.
Z uśmiechem więc nacisnął „Zadzwoń” i czekał aż odbierze. Basia jednak kiedy tylko
usłyszała dźwięk swojej wibrującej komórki na blacie biurka, a na wyświetlaczu „Marek
dzwoni”, jej uśmiech zbladł, a mina zrzedła. Chwilę wahała się, czy odebrać. Po tym co
zobaczyła kilka dni temu, miała ochotę go udusić. Złość jej przeszła, ale pozostał żal, który
daj się wyczuć, nawet przy zwykłym zdaniu…
– Tak Marku! – odebrała, witając się dość oficjalnie, oschle jak na nią.
– Cześć Basiu! Wiem, że znowu mi powiesz, że nie dzwonię, nie odzywam się, ale…Nie
uwierzysz! Chyba znalazłem nową pracę!...Właśnie dzwonię, żeby ci o tym powiedzieć…
– Ychymnn… To miło z twojej strony, ale przepraszam cię, nie mam czasu teraz
rozmawiać! …Poczekaj! – nagle zauważyła jak wchodzi Jacek. Chcąc wykorzystać fakt, że
rozmawia z Markiem, rzuciła do Dumicza. – Jacek!... – próbowała go zatrzymać przez szept
– Jacek! – rzuciła głośniej a on wreszcie przystanął i na nią spojrzał – …A ta kolacja u ciebie
dalej aktualna? – Marek na słowo Jacek zmarszczył lekko brwi. Spuścił głowę, z
wymalowaną złością, jednak cierpliwie poczekał, aż skończy rozmowę z „kowbojem po
Harwardzie”.
– Wiesz co…Naprawdę muszę kończyć! Zadzwoń… kiedyś! I pozdrów Natalię! –
Marek uśmiechnął się lekko drwiąco, słysząc to słowo, a tym bardziej na fakt, że Basia dalej
myśli, że on z nią jest. Nie spodziewał się, że ta może pomyśleć, że po tym wszystkim on
jeszcze może być z taką kobietą. – Cześć! – rozłączyła się, nie dając mu dojść do słowa.
Jedyne, co zdążył z siebie wydusić, to..
– Ale Baśka!… (pi pi pi) … – zdenerwowany włożył telefon do kieszeni i wsiadł do
samochodu. Chwilę intensywnie nad czymś myślał, po czym ruszył z piskiem opon.
Cz.2
Basia po telefonie od Marka poczuła napływ niekontrolowanej złości. Wierzyła w to co
zobaczyła, bo trudno byłoby zaprzeczyć przed tym faktem nawet Markowi. Bo jak miałby
niby wytłumaczyć to, że obściskuje się z kimś, kto wpakował go w takie tarapaty jakby gdyby
nigdy nic się nie stało. Zawiodła się na nim po raz kolejny. Zawsze próbowała bronić, choćby
przed całym światem, jak nikt inny, a teraz najchętniej wykrzyczałaby mu w twarz jaki z
niego naiwniak. „Czy on jest tak głupi, czy tak zakochany?” – pomyślała, nie mogąc logicznie
uargumentować jego zachowania. Bo przecież miłość ma swoje granice. Ona, Basia, jest tego
książkowym przykładem. Powoli zdawała sobie sprawę, że nie może już liczyć na
odwzajemnienie uczuć Marka. Jest już za późno, a ich relacje już zawsze pozostaną na stopie
przyjacielskiej, jak nie koleżeńskiej.
– Zabaweczka! – rzuciła ciszej, nie potrafiąc się powstrzymać. Schowała telefon, nie
zauważając jak Adam nie spuszcza z niej wzroku. Zmarszczył tylko czoło, domyślając się od
razu, że to telefon od Marka tak ją zdenerwował. W sumie jej się nie dziwił. Sam unikał z nim
kontaktu. Chciał mu pomóc, tak samo jak on i Baśka jemu, ale po prostu nie wie co jest w
życiu ważne. Dla Adama zachował się jak „gówniarz”, bo tak myślał, po jego wyskoku. A
teraz? Żałuje, że zmienił zdanie i próbował wyratować. Dopóki on nie zrozumie, co robi źle,
on nie miał zamiaru się wtrącać w jego życie. Uznał, że Marek sam musi zobaczyć jaka
naprawdę jest Natalia, by mógł przejrzeć na oczy.
– …Wszystko w porządku Basiu? – zapytał z troską. Uniosła wzrok w górę i zobaczyła
dwóch panów stojących naprzeciwko niej, czekających na odpowiedź, jak jacyś kaci.
– Tak, wszystko jest w jak najlepszym porządku, Adam! – odparła wiedząc do czego
„pije”. I ona postanowiła, że od teraz to co i z kim robi Marek kompletnie ją nie obchodzi.
Zawadę jednak nie usatysfakcjonowała ta odpowiedź.
– Na pewno? – prokurator podszedł do niej bliżej kładąc rękę na ramieniu. Nie
wytrzymała. Za dużo emocji w niej się kumulowało, co w końcu kiedyś musiało
eksplodować. Wyrwała się i wychodząc rzuciła podenerwowana.
– Nie! Wszystko jest do dupy! – to były jej ostatnie słowa, zanim zniknęła za
korytarzem, trzaskając przy tym wejściowymi drzwiami. Poszła się przewietrzyć. Dumicz
niewątpliwie był zaskoczony jej ostrym językiem, co mu zaimponowało, mimo, że wyżyła się
na nim. Fascynowała go coraz bardziej. W kanciapie zapadła dłuższa cisza, którą przerwał
Jacek, przechodząc do spraw zawodowych, co pośrednio dotyczyło Brodeckiego.
– Adam? – zwrócił się do niego, a ten odwrócił się do niego, spoglądając – Co z
Markiem? Wiesz, że do czasu wyjaśnienia sprawy jest zawieszony w czynnościach, a my nie
możemy stać w miejscu! Musimy znaleźć kogoś na jego miejsce, chociażby tymczasowo.
– Może ty byś tak chciał, co?! – Zawada również nie krył emocji, jednak widząc
zdezorientowany wzrok Jacka, zdał sobie sprawę, że przegiął. Nie może obwiniać wszystkich
za „ślepotę” kumpla.
– Przepraszam, Jacek! – uśmiechnął się, po czym panowie przeszli ponownie do spraw
zawodowych.
Minęło parę godzin. Kryminalnym jak zwykle udało się złamać złego złoczyńcę,
pomimo, że działali w niepełnym składzie. Jednakże intuicja Basi i trzeźwość umysłu Adama
okazały się receptą na kolejny sukces. Po dniu pełnym wrażeń, Zawada przesiadywał w
gabinecie inspektora. Musiał mu w końcu powiedzieć, dlaczego nie ma z nimi dzisiaj Marka.
– Co się dzieje, Adasiu? – zwrócił się do Zawady, zaciskającego pięść przy brodzie.
Komisarz jednak długo nie odpowiadał.
– Potrzebuje kogoś na miejsce Marka! – z bólem serca, ale musiał przyznać Dumiczowi
racje, sam z Baśką nie da sobie rady. A w powrót Marka coraz bardziej wątpił.
– A jeśli…? – nie dał mu jednak dokończyć.
– Nie wróci, sam wczoraj podjął decyzję! – spuścił głowę, chcąc upewnić tym samym
inspektora, że takie rozwiązanie okaże się najkorzystniejsze.
– Na razie nic nie mogę zrobić! Musi zwolnić się sam, albo zrobisz to ty na podstawie
decyzji narkotykowych i wyroku sądu! Przykro mi Adasiu… – zauważając, że mina Adama
jeszcze bardziej ukazuje złość, dodał – Jacek wam pomoże! Dacie sobie radę! – oznajmił
profesjonalnie, ale nie mógł się powstrzymać przez zadaniem tego pytania – Dlaczego
zmieniłeś zdanie? – komisarz jednak nie miał zamiaru odpowiadać. Zamilkł i zmienił temat.
– Idę, cześć! – po czym zamknął za sobą drzwi.
Zbliżał się czas powrotów do domu. Jednak Basi nie uśmiechało się wracać do pustych
czterech ścian. Kiedyś czas w samotni umilał jej pupil. A teraz? No właśnie. Przyjęła
propozycję kolacji z Jackiem. Nie chciała być sama…znowu. Miała wrażenie jakby cofnęła
się w czasie, kiedy to Adam po raz pierwszy przyprowadził ją nad Wisłę, by spojrzała na
Warszawę z innej perspektywy. Od tej pory to miejsce było jej spowiednikiem cierpień, żali i
złamanych złudzeń. Wówczas lamentowała nad nieprzemyślanym wyborem przyjaciela. Na
szczęście wszystko skończyło się dobrze i znowu stworzyli udane trio. Teraz nie miała
pewności, że już kiedykolwiek razem popracują. Nie chciała wymazać z pamięci tych
czterech wspólnych lat. Lat chudych i tłustych, ale wspólnych. Teraz już nic nie jest jak
dawniej. Właśnie dziś tak naprawdę, poczuła, że straciła przyjaciela i nie tylko… Musiała
choć na chwilę o tym zapomnieć. Jacek nie odpuszczał, a ona dobrze czuła się w jego
towarzystwie. Jak prawdziwa, atrakcyjna kobieta, adorowana, bo tylko przy nim, mogła tak
się czuć, że komuś zależy na jej towarzystwie. Dzisiaj nie potrafiła myśleć racjonalnie,
ponieważ przemawiał przez nią gniew. Gniew na siebie…na niego i na tą bezsilność.
– No! Już jestem! Podwiozę cię to jeszcze zdążymy! – uśmiechnął się widząc jak
zdezorientowana, uniosła głowę. Siedziała jeszcze na komendzie i kompletnie zapomniała o
umówionym, bądź co bądź, spotkaniu z Jackiem.
– Teraz? – spojrzała na niego zdziwiona, ale jego wzrok był tak pewny siebie, że po
prostu wstała i oboje wyszli w doskonałych humorach. Była z jednej strony mile zaskoczona,
że mimo, że wyładowała na nim swoją złość, a on jakby tego nie pamiętał. Udali się do
samochodu pana prokuratora.
– A potem jakiś nocny seans! Tylko błagam cię! Zabierz mnie na jakieś kino akcji!
– Takie pif paf, …czy ratatatata!! – zaczął udawać najpierw zręcznego rewolwerowca,
po czym przeistoczył się w CKM.
– Hihihih^^ – z uśmiechem na ustach Jacek puścił ją przodem i otworzył drzwi od
samochodu i odjechali.
Cz. 3
Minęło parę dni. Siedział za barem sącząc piwo. Nawet nie wiedział, że bez nich może
czuć się aż tak samotny. Brakowało mu jej oczu, kiedy to dokuczał na każdym kroku
prokuratorowi, narzekań Adama, a nawet ciapowatości Szczepana i jego „kurki”. Czas mijał o
wiele szybciej, kiedy był sam. Czekał chociaż na jakiś telefon, ale ten jak na złość milczał. Bo
czy głupie „Co słuchać” z uprzejmości to tak wiele? Dla niego tak! Krąg się zamykał, bo to
Baśka i Adam czekali aż pierwszy da oznak życia. W końcu to on namieszał, a komisarz
czekał na to „Przepraszam”. Może wtedy byłoby inaczej. Teraz to Marek ma zacząć się
starać! Oni to już zrobili i nawet chcieli zrobić za niego powołując się na przyjaźń. Wiedzieli,
że Marek zagubił się w tym wszystkim, ale musiał zrozumieć, tylko co, skoro dla niego
samego wszystko było jasne. Natalia stała się jego fatalną przeszłością o której już prawie
zapomniał. No właśnie…prawie, bo ciągle wleczą się za nim konsekwencje o których dają
znać jej demony. Wyciągnął telefon z kieszeni i wybrał „Adam”. Musiał z nim porozmawiać.
Niestety, miał wyłączoną komórkę. Dopił więc kufel, robiąc porządnego łyka. Rzucił na bar
„dychę” i wyszedł. Na zewnątrz było już ciemno. Spacerował, kompletnie nie wiedząc dokąd
zmierza. Nogi same niosły go przed siebie, bez celu. Jakimś cudem dotarł pod mieszkanie
Basi. Miał już wchodzić do klatki, kiedy ujrzał tlące się światło w oknie jej sypialni i postać
wysokiego mężczyzny. Jeszcze nie było aż tak późno, ale dla Marka, szczególnie dla niego,
wniosek nasuwał się sam. Uśmiechnął się cynicznie i wrócił do domu. Opadł prosto na fotel,
myśląc, że nic lepszego go dzisiaj nie spotka, kiedy rozdzwoniła się jego komórka. Przystawił
ją anemicznie do ucha nie patrząc nawet na wyświetlacz.
– Cześć tata! – po drugiej stronie słuchawki usłyszał radosny i stęskniony głos swojego
synka. Na jego twarzy momentalnie zagościł szeroki uśmiech.
– Cześć brachu! – tak przegadali prawie godzinę. Nawet nie zdawał sobie sprawy, że
zasnął w fotelu.
Komenda już od rana tętniła życiem. Jednak Basia była jakaś smutna, przygaszona.
Wypisywała bezmyślnie jakieś „kółeczka”, „kwadraciki”, ale gdy tylko namalowała
„serduszko” od razu przekreśliła całą kartkę i wyrzuciła ją do kosza. Teraz smutek zamieniła
na złość. Jednak nie na kogoś z zewnątrz. Na siebie. A właściwie na to, co wczoraj zrobiła.
Jednym słowem, miała niezłego „kaca moralnego”. To nie umyło uwadze Adama, zwłaszcza,
że o dziwo Jacka jeszcze nie było, a ona tępo wpatrywała się przed siebie, obracając w kółko
długopis, trzymany w ręku.
– Basia? … Nie widziałaś nigdzie Jacka? Miał mi wczoraj dostarczyć coś z
prokuratury…– nagle do kanciapy wpadł komisarz, z jakimiś aktami w dłoni.
– Nie… Nie przyszedł jeszcze! – usiadła, opierając się krzesło.
– Dziwne…Myślałem, że jest z tobą… – przy czym lekko się uśmiechnął. Wytknęła mu
język, przedrzeźniając. Adam zauważył, że od pewnego czasu spędzają ze sobą każdą wolną
chwilę.
– Jak widzisz go nie ma, a tam proszę ciebie jest zegarek! Jak widzisz spóźnia się 15
minut! – uśmiechnęła się sztucznie. – Pewnie zasiedział się do późna w prokuraturze… –
widać było, że kłamała.
– Na pewno! – opił kawę, z uśmiechem pod nosem. Nagle jak na zawołanie zjawia się
Dumicz, we własnej osobie. Uśmiechnął się do Basi i rzucił, kładąc neseserek na blacie.
– Cześć wszystkim! …Zasiedziałem się wczoraj w prokuraturze! …No, ale widzę, że
nie próżnujecie! – dodał, jak wyraźnie było widać, że się najzwyczajniej w świecie obijają.
– Sprawiamy tylko takie wrażenie! – zaśmiała się wesoło. – A co z tym Wiśniewskim?
Sprawdziłeś u siebie? – Basia przeszła wreszcie do sprawy.
Tak minęło im kilka godzin na „burzy mózgów” i przesłuchiwaniach świadków w
sprawie zabójstwa kobiety pracującej w kancelarii premiera. Gdzieś w biegu zdali się po raz
kolejny na intuicje Basi. A nie obyło się bez utarczek z komisarzami z CBŚ. Basia dała
jednak im wyraźnie do zrozumienia, że nie dadzą sobie odebrać tak poważnej sprawy, które
niewątpliwie było dla nich wyzwaniem. Wreszcie wspólnymi siłami komisarze ze stołecznej,
przy pomocy oddziału z CBŚ zgarnęli kolejnego „złego złoczyńcę”. Nie spodziewali się
jednak, że ta współpraca się przedłuży… Otóż ambitna i nie dająca sobie „dmuchać w kaszę”
agentka Julia Wierzbicka, jak również spokojniejszy Rafał Król dołączą do zespołu komisarza
Zawady. Ta wiadomość kompletnie Basi nie odpowiadała. Nie mogła się pogodzić, że Rafał
ma tak jakby zająć miejsce Marka. Od tego czasu snuła się po komendzie, nie wiadomo
dlatego, czy była zła, czy smutna. Kiedy to już zbierali się do wyjścia, Basia układając
ostatnie, porozrzucane papierki, usiadła jeszcze na krześle, tępo wpatrując się w puste biurko
naprzeciwko. Było już ciemno, z pomieszczenie oświetlał tylko małe lampki.
– A co ty Basia nie idziesz? – zapytał, nieco strasząc. Wybudził ją tym samym z
zamyślenia.
– Yyy…co?...Już idę…zaraz! – westchnęła głębiej. Czujnemu oku Zawady nie umknęło
to, że jest jakaś „nieswoja”. Po jej minie było widać, że zaraz coś powie…poczekał.
– …Myślisz, że o nas zapomniał…? – zapytała tonem małej dziewczynki, zawieszając
wzrok to na przeciwległym biurku to na Adamie. – …Do ciebie też się nie odezwał…No
tak… – dorzuciła, kiedy to zamilkł. –…A kiedy z nim ostatnio rozmawiałeś?...Pewnie nie
pamiętasz…A to wszystko przez Natalię! Strasznie się przez nią zmienił…– skomentowała,
bardziej do siebie. Łudziła się, że Adam włączy się do rozmowy.
– Chodź! Podwiozę cię do domu! Jutro czeka nas ciężki dzień! – objął swoją
podopieczną ramieniem i wyszli.
Następnego dnia nic się nie zmieniło. No może to, że komisarz zastał ją dosypiającą na
biurku. Pogilgował ją delikatnie, jednak ta zerwała się bardzo gwałtownie przestraszona.
– Adam?! – odpowiedział przecierając zaspane oczy. Komisarz musiał to skomentować.
– Coś ty robiła w nocy? – zaśmiał się. Dziewczyna posępnie mu odpowiedziała.
– Oglądałam zamiast kryminału jakieś romansidło, bo zmienili program… –
westchnęła, zaczesując głowy za uszy. – Wiesz już coś? – zapytała, wracając do sprawy w
której tak naprawdę straciła puentę, do jakiej doszli zanim zasnęła.
– Jedź z Jackiem do prosektorium! Może mają już wyniki sekcji! – zasalutowała i udała
się w stronę korytarza, by znaleźć Dumicza. Po chwili oboje roześmiani zmierzali w stronę
samochodu.
– Ja prowadzę! – wydarła mu kluczyki z ręki i pognała przodem. Jej uśmiech nagle
znikł, kiedy ujrzała Marka, który sprawdzał opony samochodu pana prokuratora, lekko je
kopiąc.
– Marek? – zapytała zaskoczona nie tyle tym, co tu robi, a jak wygląda. Otóż garnitur,
biała koszula i buty wypucowane na błysk przeczyły jednoznacznie, że to właśnie jest Marek
Brodecki. Uśmiechnął się na jej widok, a i ona ucieszyła się w duchu, że go widzi.
– Co ty tu robisz? – ciągnęła dalej, nie mogąc się nadziwić jego obecnością.
– Nie przywitasz się?... Cześć! – podszedł i delikatnie musnął jej policzek. Oboje się
uśmiechnęli. Jacek widząc to przywitanie od razu podszedł bliżej, rzucając do obojga.
– …O Marek! – wyciągnęli dłoni i uścisnęli. – …No no… Nowa praca, nowy image? –
zażartował, ale nikomu nie było do śmiechu.
– No… – spojrzał znacząco na Basię, skąd też Dumicz może o tym wiedzieć, skoro
powiedział tylko jej. I Basia Adamowi o czym też nie wiedział. – Przynajmniej wreszcie
mamy coś ze sobą wspólnego! – zironizował – …Baśka? Możemy pogadać…na osobności?
Chyba Jacku nie będziesz miał nic przeciwko?
– Nie będzie miał! – odpowiedziała za niego, widząc, że miedzy panami znowu panuje
ta dziwna rywalizacja. Musiała przerwać tą ich dyskusję. Przeszli kawałek dalej, do
pobliskiego parku. Na początku jakoś oboje nie umieli zacząć rozmowy. Przełamała się
Storosz.
– …Co tam u ciebie? Bo widzę, że Natalia zmieniła cię nawet z wierzchu! – zaśmiał się.
– O co ci chodzi? – zapytał nie bardzo rozumiejąc.
– O nic! – rzuciła szybko, zauważając, że się trochę zagalopowała. Zapadła chwila
krępującej ciszy.
– …Wy naprawdę myślicie, że po tym wszystkim, mógłbym… – wolał użyć słowa
„myślicie”. Była bezpieczniejsza. – Skończyłem z nią… – odparł z przekonaniem w głosie.
– Powiedź to Adamowi! …Marek! – przystanęła – Bronił cię! Przekonywał
Grodzkiego, żeby dał ci szansę! Wierzył w ciebie do końca, ale nikt nie jest ślepy! – miała na
myśli chwile, kiedy to oboje widzieli go razem z nią.
– Ale Baśka!...Skończyłem z Natalią, rozumiesz?! – dał jej jasny komunikat, jednak ona
wiedziała swoje. – Dosyć już namieszała…
– Tak…Dobrze ok.! Tylko jakoś nie potraficie się rozstać… Widzieliśmy cię z
Adamem pod twoim domem! Nie mów, że przyszła cię przepraszać, bo w to nie uwierzę!
– Ale tak było! – spojrzał na nią, po czym widząc, że mu po prostu nie wierzy, odszedł
na moment krok w tył – Baśka… – przerwała mu.
– Marek…Nie tłumacz się, bardzo cię proszę! – zachowywała dziwny dystans.
– Szkoda, że nie poczekaliście minuty dłużej… – spojrzała na niego dziwnie. – Dobrze
wiesz, że nie nadaje się ani na sprzedawcę, ani na ochroniarza! No sama powiedź! Czy tak
wygląda glina? – rozłożył bezradnie ręce, a ona spuściła wzrok. Zrozumiała, że praca jest dla
niego naprawdę ważna. Nie zaryzykowałby drugi raz jej utraty. Po chwili milczenia rzuciła.
– To jak się trzymasz? – zapytała, spoglądając na niego z troską w oczach.
– Jakoś…Wiadomo już coś z związku z moją sprawą? – pokiwała przecząco głową.
– …Przepraszam cię, ale… Muszę już iść! – posmutniała, nie dając tego po sobie
poznać.
– Jacek czeka! – uśmiechnął się.
– …Adam! Na wyniki sekcji! – zaśmiali się oboje.
– Odprowadzę cię! – rzucił pewnie.
– Przecież to tylko kawałek! – cały czas się uśmiechała. Wzruszył ramionami i poszli.
Nie spodziewali się, że zastaną na parkingu Adama. Zarówno Marek i Adam wymienili serię
spojrzeń. Rzucili szybkie „Cześć” w swoim kierunku. Basia spoglądała to na jednego, to na
drugiego.
– …Zostawię was samych! – chciała się zmyć, by mogli ze sobą porozmawiać, ale …
– Marek się pewnie spieszy! … – Marek nie miał zamiaru wysłuchiwać jego pretensji.
Widział jak na niego patrzy i zdawał sobie sprawę co o nim teraz myśli. Że się „sprzedał” na
usługi jakiemuś vipowi z „nieczystymi” interesami.
– A wy co tu jeszcze robicie? – Adam rzucił do Baśki, dając im obojgu znak, by
wreszcie ruszyli się z miejsca.
– Adam ma rację! Ja będę już leciał! Narazie! – spojrzał w stronę Storosz, po czym
wsiadł do czarnego mercedesa i odjechał.
– Jak mogłeś! – rzuciła mu mordercze spojrzenia, po czym wsiadła do wiśniowego
fiata, zatrzaskując z hukiem drzwi.
Cz.4
Miła kawiarnia, w centrum Warszawy. Siedział popijając kawę. Niejaki Ludwik
Krawczyk. Siwiejący mężczyzna, pod krawatem. Spojrzał na markowy zegarek. Dobiegała
10.00. Nagle ujrzał, jak ktoś zmierza w jego kierunku. Był to nie kto inny, jak Marek.
Mężczyzna uśmiechnął się lekko. Marek podszedl do faceta i uścisnął mu dłoń na
przywitanie. Wskazał rękę, by usiadł. Po chwili rozpoczęli rozmowę.
– …Przez telefon, nie powiedział pan na czym miałaby polegać ta praca… Mógłby pan
powiedzieć coś więcej?
–…Potrzebuję kilku ludzi do ochrony i kogoś kompetentnego, by mógł nimi
koordynować! – przymrużył oczy. –…Boje się o swoje bezpieczeństwo… W tym biznesie ma
się wielu wrogów! – słuchał go ze skupieniem na twarzy. Milczał. Widząc, że nie jest
przekonany, zaczął wymieniać warunki. – …Własny samochód, wysoka stawka! Nie skąpię
ludziom, których obdarzam zaufaniem! – spuścił głowę. Po chwili zamyślenia, kiwając lekko,
odpowiedział.
– Ale…Ja jestem tam od niedawna i… – sam nie wiedział, co o tym myśleć. Myślał, że
ma jak zwykle ochraniać jakąś imprezę i jakiegoś vipa, obstawiając swoimi podwładnymi.
Nie myślał, że w trakcie tego spotkania będzie chciał go wykupić.
– Polecił cię jeden zadowolony klient! Nie wypada odmawiać, skoro ma się takie
rekomendacje! – Potrafisz kierować zespołem, umiesz wydawać rozkazy! I z takim
doświadczeniem… Dobierzesz jeszcze z dwóch najlepszych twoich ludzi, a ja zajmą się
resztą…
– Chce mnie pan wykupić? – skrzywił się, nie
– Skądże! … Potrzebuję kogoś takiego jak ty, a w tych czasach o ludzi do pracy trudno!
Wydaje mi się, że dla policjanta praca w podrzędnej agencji ochroniarskiej nie jest szczytem
marzeń…A ja proponuję coś o wiele ponad to! – zaświadczał o większym prestiżu, jaka
byłaby praca u niego. Nie miałby się czego wstydzić. – Zastanów się! Taka okazja może się
nie powtórzyć! – wstał i miał już iść, kiedy Marek, przemyślając wszystko, go zatrzymał.
– Dobrze, zgadzam się! – nie ukrywał, że podniósł jego ambicje. Dla niego praca w tej
agencji faktyczni nie była tym, co mógłby wykonywać w pocie czoła, z satysfakcja i
zaangażowaniem. Nie miał też wyrzutów sumienia. Nie podpisał jeszcze umowy o p[racę. Był
przyjęty na okres próbny i w każdej chwili mogli mu podziękować lub on sam odejść.
Wszystko było jeszcze niepewne, a na komendę już raczej nie wróci. – … Od kiedy mam
zacząć?
– Najlepiej od zaraz! – uśmiechnął się, uścisnął mu dłoń i wyszedł, zostawiając go z
wątpliwościami.
Tego dnia chmury zakryły słońce tak, że nie dało się nawet ujrzeć jednego promienia.
Wszystko było jakieś szare, ponure. Nie było powodu by wstać rano z łóżka i iść do pracy.
Nic nie napawało ją optymizmem, nawet prognoza pogody, z której jasno wynika, że pogoda
za oknem się poprawi, a śnieg przestanie padać. Była wściekła na Adama. Od wczoraj nie
odezwała się do niego słowem. Nie mogła zrozumieć, jak dwaj przyjaciele mogą zachowywać
się w ten sposób. Nie potrafią ze sobą porozmawiać. Nie chciała, by ich przyjaźń się rozpadła
przez jeden błąd. Nic nie powiedziała na razie Adamowi, o tym, co wyznał jej Marek. Bała
się, że to nic nie da. Wolała poczekać, aż Grodzki coś postanowi. Teraz przesiadywała w
kanciapie, uzupełniając zaległe akta. Po jej minie szło poznać, że jest obrażona na cały świat.
Adam wyjrzał ze swojej kanciapy, chciał zagadać. Zdawał sobie sprawę, ze jej jest ciężko
stawać między nimi obojga. Zależało jej na ich obu i nie wyobrażał sobie życia bez swoich
przyjaciół. Dlatego też postanowiła, że musi coś zrobić, by ich pogodzić! Ale najpierw da
jasno do zrozumienia komisarzowi, że zachował się idiotycznie. Ilekroć komisarz na nią
spoglądał, ona natychmiast odwracała głowę w drugą stronę. Kiedy powtórzyło się to już
dzisiaj setny raz, Zawada nie wytrzymał
– Basia! – podniósł ton, ale jeszcze bardziej ją zdenerwował.
– No co?! – i ona zareagowała impulsywnie. Nie miała zamiaru ukrywać swoich uczuć.
Spojrzała na niego, nerwowo okręcając się na krześle w jego stronę. – Muszę zadzwonić,
przepraszam! – wstała i zabierając telefon, wyszła, zostawiając go samego. W spisie
telefonów wybrała Marek. Przystawiła komórkę do ucha i czekała na połączenie. Usłyszała
służbowe „Brodecki, słucham?”, co oznaczało, że jest zajęty, bo nie ma nawet czasu spojrzeć
na wyświetlacz. Zapytała niepewne, stojąc obok automatu z kawą.
– Cześć…Gdzie jesteś? – przeczesała przydługą grzywkę na ucho. – …Bo pomyślałam,
ze…może mogłabym wpaść? Pogadać… – dodała, kiedy ten dziwnie milczał.
– No…To chyba nie jest najlepszy pomysł…– jej mina zrzedła, a na twarzy pojawił się
smutek – …Bo właśnie wpadam do ciebie! – przymrużyła oczy, nie rozumiejąc o co mu
chodzi. – … na komendę! – dodał szybko. Teraz jej wyraz twarzy był bardziej zaskoczony
niż, zawiedzony. Chciała już coś powiedzieć, ale się rozłączył.
– Zaraz będę! Na razie… – nacisnął czerwoną słuchawkę na klawiaturze swojego
telefonu. Stał teraz wpatrzony w budynek Stołecznej. Schował telefon do płaszcza, a wzrok
skierował na trzymany w ręku żółty świstek papieru. Westchnął, ale z pewnością siebie
włączył alarm w samochodzie i ruszył w stronę wejścia. Przemierzał korytarze, witając się z
kolegami. Nie ukrywali, że widok byłego podkomisarza w takim stroju, był dla nich
zaskakujący. W kanciapie był tylko Adam, przeglądając jakieś papiery, układając coś w
segregatorze. Intuicyjnie spojrzał w kierunku Marka, słysząc czyjeś kroki. Z początku myślał,
że to Basia wróciła. Zdziwił się widząc Brodeckiego. On podszedł bez słowa i z grobową
miną do swojego niegdyś biurka i rzucił ową karteczkę na blat. Zdezorientowany Adam
spojrzał na niego dziwnie i biorąc do ręki zaczął czytać.
– Co to ma być?! – zapytał, zapoznając się z treścią dokumentu. Nie był z tego powodu
zadowolony.
– Moja rezygnacja! …Nie będę czekać, aż mi w końcu uwierzysz! Dla mnie sprawa jest
jasna! I możesz przekazać to Grodzkiemu! … – Adam aż uśmiechnął się cynicznie. Nie
rozumiał, dlaczego to robi. Nie chciał tego kończyć w taki sposób! Owszem, był na niego
wściekły, ale nie myślał, że sam położy kawę na ławę. On by przeczekał, aż zrozumie, bo taką
miał nadzieję i wszystko wróci do normy. A wszystko się skomplikowało.
– Marek…Nie zachowuj się jak…
– …gówniarz? – dokończył za niego – Raz wystarczy! Nie będę żebrał o twoje
zaufanie… – podniósł lekko ton, choć ostatnie zdanie wypowiedział już łagodniej, pełen żalu.
– Co tu się dzieje? – weszła, słysząc ich rozmowę. Próbowała być bierna w roli
słuchacza, ale nie za bardzo jej to wyszło. Spoglądała to na jednego, to na drugiego,
wyczekując odpowiedzi.
– Adam? – zapytała, widząc, jak oboje na siebie patrzą. Chciała, by coś zrobił. Nie
może przecież sam rezygnować! Sprawa jest trudna, ale nie nierozwiązywalna! Wystarczy
tylko, żeby mu uwierzył.
– Marek! – spojrzała teraz na Brodeckiego, by nie robił żadnych głupot, pod wpływem
emocji, czy męskiej dumy. Spoglądała na niego z troską, jak i przejęciem, uzmysławiając
sobie, do czego doszło.
– …Przyjąłem pracę na stałe…Przynajmniej wiem, że jestem komuś potrzebny! … Nie
będę się pchał na siłę, tam, gdzie mnie nie chcą! – zasalutował i wyszedł. Serce podchodziło
jej do gardła.
– Marek! – krzyknęła za nim – MAREK! – z Brodeckiego wzrok przerzuciła na Adama
– No co tak stoisz! Zrób coś!! Od nie wrócił do Natalii, rozumiesz! – wymsknęło jej się pod
wpływem emocji. – No idź za nim! – ponaglała go. Kiedy dalej stał w tym samym miejscu,
ona do niego podeszła.
– Już podjął decyzję! – rzucił smętnie. Sam nie był szczęśliwy z obrotu sprawy.
– Bo to wy go do tego zmusiliście! Ty i Grodzki! Nic nie zrobiliście! Spisaliście na
straty, tylko dlatego, że dał się ponieść emocjom! Miał zostać wyrzucony, to sam odszedł! Bał
się upokorzenia!
– Basia, uspokój się!– próbował nad nią zapanować.
– Jak mogłeś być tak surowy! To twój przyjaciel! – w jej oczach stanęły łzy. – Gdybyś
z nim porozmawiał, usłyszał to, co ja! Ale nie! Komisarz Zawada zawsze wie lepiej! Ufa
dowodom i już z góry zakłada winę! …On nie wrócił do Natalii, rozumiesz? Nie–wrócił! –
rzuciła na odchodne, sylabizując i wyszła.
Cz. 5
Przez kolejnych kilka dni Baśka unikała Zawady, jak ognia. Była na niego zła z to, jak
potraktował Marka. A właściwie na tą jego bezczynność, bierność. Przecież mógł nie przyjąć
jego rezygnacji, podrzeć. Mógł z nim po prostu porozmawiać. A teraz obaj uparci panowie
odizolują się od siebie, udając, że nic ich to nie obchodzi. Czasem nienawidziła tej męskiej
dumy. Nie potrafiła między nimi wybierać. Kochała ich tak samo mocno, choć różnym
odcieniem miłości. A teraz się czuła, jakby wepchnęli ją między młot, a kowadło. Musiała
jednak przyznać Markowi rację. Ona pewnie zrobiłaby to samo, gdyby Adam przestał jej
ufać. Z trudem, ale przyznała, ze będzie trzymać stronę Marka, a przez to może jakoś
doprowadzi do pojednania zwaśnionych przyjaciół. Przecież znają się dłużej! To prawdziwa
męska przyjaźń! Nie mogą od tak tego spieprzyć! Postanowiła wzbudzić w Adamie poczucie
winy. Może wtedy się opamięta i do niego chociaż zadzwoni. A do tego jeszcze ci „mądrale”
z CBŚ – jak ich nazywała. Nie tolerowała ich obecności. Na początku udawała, że wszystko
jest w jak najlepszym porządku, ale Adam domyślił się, że ich nie trawi. I faktycznie, uważała
ich za intruzów. Wdarli się do ich zespołu – rozbili trzech muszkieterów! Zuzia, która
zauważyła, że z jej przyjaciółką dzieje się coś dziwnego, starała się o coś podpytać, ale
zawsze ją zbywała. Powiedziała jednak, żeby się nie martwiła, że nawet CBŚ`iaków można
polubić, skoro one się polubiły po falstarcie. Gdy Basia zobaczyła Zuzię po raz pierwszy też
nie była zadowolona, uważając, że odbiera stanowisko Markowi. A teraz nie wyobraża sobie,
żeby jej zabrakło. Adam rzeczywiście „załatwił jej [fajną] koleżankę” i musiała przyznać, że
teraz do pracy jest jej „niezbędna”, jak to kiedyś złośliwie określiła. Ostrowska próbowała ją
jakoś rozchmurzyć, ale dobrze zdawała sobie sprawę, że jest jej ciężko. Ta sprawa z Markiem
(znowu), Adam, a teraz ci „nowi”. „Ewidentnie” (to słowo zaczynało ją denerwować od
pewnego czasu, kiedy usłyszała je od złośliwej i pewnej siebie Juli) nie dawała sobie rady, a
do tego Jacek stawał się coraz bardziej nachalny.
Zuzia któregoś dnia zaproponowała, że ją odwiezie. Basia zgodziła się od razu, kiedy
wtrącił się Jacek ze swoją propozycją spędzenia wspólnego wieczoru razem. Ona jednak nie
była w nastroju na kolacje. Od dwóch dni zaczynała go unikać, nie chciała jechać z nich
gdzieś w duecie. Po prostu, nie chciała robić mu nadziei. Przez jeden pocałunek, na który się
zgodziła w swoim mieszkaniu, kiedy to zaprosiła go na herbatę… była wtedy wściekła na
Marka! A to miała być taka miła odskocznia od problemów i rzeczywiście była. Nie mogła
jednak się przemóc. Odskoczyła od niego, przepraszając. Jacek jednak pomyślał, ze to jeszcze
nie czas, a Basia dała mu znak na coś więcej, aniżeli koleżeństwo. Adam oczywiście pomyślał
co innego, a ona jakoś nie chciała go wyprowadzać z błędu. Niech myśli, co chce.
Zatrzymała się przed domem Storosz. Za oknami było już ciemno, a śnieg z deszczem
dalej prószył z nieba. Na szczęście od przyszłego tygodnia ma nastąpić ocieplenia i mają
pojawić się wiosenne temperatury. Koniec ze „ślizgawicą”, jak mówiła na pomieszany
piaskiem, sól z brudnym lodem i śniegiem na chodnikach. Zuzia przyglądała się jej przez
chwile uważnie. Storosz była zamyślona, smutna. Miała już coś powiedzieć, kiedy
rozdzwoniła się komórka Basi, która leżała w schowku samochodowym. Podkomisarz nie
usłyszała jednak dzwonka. Zuzia z ciekawości zobaczyła na wyświetlacz.
– To Jacek, nie odbierzesz? – uśmiechnęła się w kącikach ust, obserwując jej reakcję.
– Nie, nie odbieraj! Zuz, proszę cię, nie odbieraj! – zatrzymała ją, kiedy ta już sięgała
ręką po telefon. Zaprotestowała tak wyraźnie, że Ostrowska od razu cofnęła dłoń. Basia
przystawiła dłoń do usta, odwracając głowę w drugą stronę. Zuzia uśmiechnęła się do siebie,
domyślając się o kim teraz pewnie myśli. Siedziała jednak cicho.
– Dzięki za podwiezienie! – odwróciła się wreszcie po chwili milczenia. – Do jutra!
Buśka! – pożegnała się z nią buziakiem i wysiadła z samochodu. Zuza zastanowiła się chwilę,
po czym zawołała ją.
– Baśka! – spojrzała w jej kierunku. – Masz ochotę na kawę?
– Zuzia, błagam cię! Ja jestem padnięta! – skrzywiła się, robiąc śmieszną minę.
– To kawa ci dobrze zrobi, a przy okazji sobie pogadamy! Nie daj się prosić! Idziemy! –
zatrzasnęła drzwi od auta i przyciągnęła ją do siebie. Obie, roześmiane weszły do mieszkania
Storosz.
Następnego dnia, Basia nie czuła się najlepiej. Trochę zabalowały z Ostrowską. Szybko
uznały, że kawa nie pasuje do babskiego wieczorku i zastąpiły ją czerwonym winem. Nawet
same się nie spostrzegły jak butelka była pusta. Pogadały sobie o tym i owym. Przeważnie o
Adamie, Marku. Zuzia chciała jednak podpytać, czy ona czuje do Marka coś więcej niż tylko
przyjaźń, ale unikała tematu. Nigdy nie rozmawiały tak otwarcie o facetach, nie było czasu,
choć rozumiały się bez słów. A teraz naśmiewały z „Miss Komendy”, jak nazwały Julię
Wierzbicką. Gdy były już oczywiście podchmielone, Zuzia wyznała, że Szczepan bał się
spojrzeć w jej dekolt, kiedy to raz zgromiła go jednym spojrzeniem w korytarzu. Od tego
czasu jest potulny jak baranek. Chodzi za nią, jak cień, a jej się to bardzo podoba. Basia,
rozweselona jak aniołek, opowiedziała jej dlaczego przez pewien czas nie lubiła się z
Markiem i co się stało, że nosił kołnierz. Wybuchły śmiechem, turlając się po łóżku Storosz,
aż wreszcie Baśka spadła. Wtedy chichotały do łez, a brzuchy chciały im pęknąć. Rano
przyszły srogie konsekwencje. Ból głowy i suchość w jamie ustnej. Obie to jednak mają słabe
głowy. Weszła do kanciapy i przystanęła jak wryta. „Jeszcze ich tu brakowało” – pomyślała.
Przy jej biurku, jak i przy biurku Marka siedzieli byli agenci CBŚ, jak się potem dowiedziała.
– Co wy tu robicie? – zdziwiła się. Mieli co prawda im pomagać, ale jako CBŚ. Miała
to byś współpraca przy kolejnej ze spraw.
– Pracujemy, a nie widać? – zapytał ze śmiechem Rafał.
– To widzę, ale pomyliliście budynki! Wasze biuro jest…
– Od dzisiaj to też nasz budynek! – wtrąciła Julia, przekręcając głowę. Basia nadymała
buzię. Nie miała ochoty na żarty.
– To jakiś żart? – zapytała, ale odpowiedź usłyszała od komisarza Zawady, który
właśnie wszedł.
– Nie, to nie jest żart! Grodzki ich zatrudnił!
– Wyrzucili was? – zapytała, z ironią, udając troskę.
– Nie, sami odeszliśmy! – odpowiedziała Wierzbicka. – Będziemy razem pracować!
Podobno szukacie kogoś do pomocy!
– A gdzie wasze biurka? – oboje rozejrzeli się po pomieszczeniu i uśmiechnęli,
usadawiając wygodniej. Spiorunowała ich spojrzeniem. – ...Adam! – spojrzała na niego
znacząco – Możemy porozmawiać
– Na osobności? – zapytał, śmiejąc się pod nosem.
– Tak, właśnie! …No chodź, chodź – popędziła go. Wskazała ręką i przepuściła
przodem. Zatrzasnęła drzwi z hukiem, aż Julia przymknęła jedno oko z uśmieszkiem pod
nosem.
– Ty kompletnie zwariowałeś! Zatrudnił ich? Dlaczego! Po co?!
– Chyba potrzebujemy kogoś… – przerwała mu z krzykiem. Zapewne wszyscy ją teraz
słyszeli.
– Na miejsce Marka?! To chciałeś powiedzieć?!
– Marek nie wróci! – rzucił ze smutkiem, znacznie ciszej od niej.
– Ale co ty pieprzysz?! Jak to nie wróci?!
– Dzwoniłem do niego wczoraj, powiedział, że pracuje u jednego z najbogatszych ludzi
w Polsce i że on sam jest swoim szefem! …Sama rozumiesz…
– I ty tak po prostu odpuszczasz? – bardziej stwierdziła niż zapytała. Stanęła, zakładając
ręce na biodrach. Zawada spuścił głowę.
– Marek wie, co robi…Nie mogę go zmuszać, żeby wrócił, skoro nie chce! Jest dorosły!
Może faktycznie będzie lepiej dla niego, jeśli…
– Nie…Ja tu zwariuje i to głównie przez ciebie! Jak możesz tak myśleć!
…Marek…Marek kocha ta pracę, tak samo jak ty, czy ja! Musisz coś zrobić, rozumiesz! –
krzyknęła, ale po chwili już była spokojniejsza. – Proszę… – spojrzała na niego błagalnie.
– Na razie to ja nic nie mogę! Narkotykowi rozstrzygną, ale Grodzki obiecał, że z nimi
porozmawia bez względu na to, czy Marek wróci, czy nie…Musisz być cierpliwa, a może do
tego czasu zmądrzeje i sam do mnie przyjdzie!
– Nie przyjdzie…W tym akurat jesteście podobni! Dwa osły!
– Basiu… No obrażasz mnie! – wtrącił ze śmiechem komisarz.
– Basiu, obrażasz mnie! – powtórzyła, przedrzeźniając Zawadę, po czym oboje
wybuchli śmiechem. – A co zrobisz z tymi dwoma? – wtrąciła, pokazując na dwójkę agentów.
– Zostaną i zobaczymy jak się sprawdzą tutaj! – Basia aż zagryzła zęby. Nie była z tego
powodu zachwycona. Adam widząc jej minę, przytulił ja jak córkę, której nigdy nie miał. –
…Może się chociaż trochę polubicie, co – zainsynuował.
– Trochę? – podniosła głowę, patrząc na niego. – Ani trochę! – rzuciła pewna siebie,
kładąc mu głowę na ramieniu, a Adam uśmiechnął się do siebie. Po chwili oboje wyszli,
wracając do pracy. Julia stała właśnie przy oknie ze skrzyżowanymi rękoma, a Rafał z
założonymi nogami na biurko czekał na powrót przełożonego.
– Zaraz wracam! – rzucił do podopiecznych, specjalnie zostawiając Basię sam na sam z
nowymi, by mogli się lepiej poznać. Basia powiodła za przyjacielem wzrokiem, po czym
gwałtownie przerzuciła go na Rafała Króla. Zmrużyła zezłoszczona oczy i ściągnęła na dół
brwi.
– Zabierz nogi z tego biurka, to biurko Ma… – urwała, szybko zmieniając temat. –
Macie dużo do nadrabiania, na co jeszcze czekacie? – wyszła, zostawiając podśmiechujących
się pod nosem byłych agentów.
Było już późno, kiedy podjechał sportowym, granatowym autem pod swoje mieszkanie.
Wysiadł z niego, ubrany w ciepły płaszcz i połyskujące od pasty buty. Zabezpieczył
samochód, włączając jednym przyciskiem alarm. Zacierał ręce z zimna i ze spuszczoną
głową szedł w kierunku klatki, gdyby nie usłyszał za sobą znanego głosu. Odwrócił się i
spostrzegł, jak dobiega do niego radosna Basia.
– Cześć! – chciała mu dać buziaka w policzek na przywitanie, ale się odsunął. Jej mina
od razu zrzedła. Oczy przestały się tak świecić, jak przed momentem na jego widok.
– A gdzie zgubiłaś Jacka? Pan prokurator nie będzie zadowolony, że włóczysz się sama
po nocy… Jeszcze cię…– rzucił nie patrząc w jej stronę. Udawał, że sprawdza powietrze w
oponach samochodu. Oboje zamilkli, czując jakieś dziwne napięcie. Basia, dla
bezpieczeństwa, wolała zmienić temat.
– Wiem… – wtrąciła, przerywając mu jego wywód. – … Rozmawiałam z Adamem… –
zmieniła temat. – Podobno awansowałeś!
– Nie awansowałem, zmieniłem pracę! – poprawił ją z dziwnym naciskiem – Choć raz
uśmiechnęło się do mnie szczęście! – rzucił bardziej do siebie niż do Baśki, ale i tak
usłyszała.
– Mówisz o pracy dla tego tam…Krawczyka? – zapytała, ale Marek spojrzał na nią,
jakby powiedziała coś obraźliwego.
– Tak, właśnie o tej! Coś…coś ci nie pasuje? …– przyglądał się jej uważnie – Może się
sprzedałem! Masz rację, ale tam przynajmniej mają do mnie zaufanie! – patrzył na nią z
żalem, jakby to ona była temu winna, a to zaczynało ja boleć.
– Nie powiedziałam tak! …Przepraszam, nie miałam nic złego na myśli! – zaczęła się
tłumaczyć, ale nie dał jej szansy.
– Będzie lepiej, jak pójdziesz! Miałem ciężki dzień, jestem zmęczony! – spławił ją.
Może dlatego, że ciągle przed oczami miał to, co widział pod jej blokiem, choć odganiał od
siebie te myśli, uznając, że jest o nią zazdrosny, jak o siostrę i nie widzi jej w roli przyszłej
pani Dumicz.
– A–ha…Dobra, ok.! Dobranoc…Tylko myślałam, ze bardziej się ucieszysz na widok
starych przyjaciół! – dodała na odchodne po czym poszła w stronę swojego czerwonego Fiata
500. Kiedy tylko zniknęła za zakrętem, Marek złapał się za kark.
Następnego dnia była strasznie markotna. Zastanawiała się jak bardzo zmienił się
Marek. Zachowywał się tak, jakby byli sobie obcy, zapomniał o łączącej ich przyjaźni. Nie
była w stanie tego pojąć. Co gorsza, nie rozumiała dlaczego wczoraj był taki wzburzony,
kiedy wspominał o Jacku. Czyżby to była zazdrość? Dla niej jednak w żadnym stopniu tego
nie przypominało. Natomiast Marek cały wieczór spędził nad zastanawianiem się nad swoim
zachowaniem. Tak, był zazdrosny! Był cholernie zazdrosny i jest, kiedy pomyśli sobie, że
Baśka związała się z Jackiem. Ale nie mógł sobie wybaczyć tego, jak się wczoraj zachował.
Wziął komórkę do ręki i wystukał na klawiaturze krótką wiadomość:
„Przepraszam cię za swoje zachowanie. Nie powinienem. Może masz czas pogadać
jutro, po pracy? O ile nie jesteś już umówiona. Marek”
Nie wiedział, dlaczego dopisał to ostatnie. Jakby chciał wymusić na niej to spotkanie,
nawet gdyby Dumicz zaplanował ten wieczór nieco owocniej. Skręcało go na myśl, że
pozwala mu się całować, dotykać…Przy Leszku jeszcze się z tego śmiał, wręcz nabijał, że
taka młoda dziewczyna może spotykać się z takim starym, nieatrakcyjnym capem o dobre
kilkanaście lat starszym od niej. Na dodatek okazał się zwykłym draniem, „kolekcjonującym”
kobiety i rasowym przestępcą. Przy Jacku sprawa wyglądała już nieco inaczej. Czuł, że
naprawdę ma rywala. Co najgorsze byli swoim kompletnym przeciwieństwem. Nawet gdyby
chciał, żeby zwróciła na niego uwagę, pewnie nie umiałaby spojrzeć na niego tak, jak pewnie
na Dumicza. On sam nie rozumie tego, co się z nim teraz dzieje. Przecież Baśka to jego
„przyjaciel, kumpel”. To dlaczego chce o niej mówić, jak o najlepszej już przyjaciółce? A
czym się różni przyjaciółka od kochanki? Chyba tylko jednym. Przyjaciele nie idą z sobą do
łóżka. W tym momencie wspomniał o pamiętnej Malcie. Miał w tej chwili tak cholerną
ochotę to dokończyć. Ale on i Baśka? Z drugiej strony uważał to za kompletne szaleństwo, a
czasem jest tak, że miedzy wieloletnimi przyjaciółmi iskrzy, jest chemia. Pójście do łóżka bez
miłości? Może parę lat wstecz, kiedy to był nieodpowiedzialnym gówniarzem. Teraz inaczej
podchodził do spraw seksu. Inaczej pojmował sam związek, kobietę. „Jak już, to na stałe” –
tak uważał. Nie chciał robić z dziewczyny przelotnej przygody, czy po prostu dziwki. Za
bardzo je lubił i szanował. W takim razie tak bardzo go ciągnęło w stronę Storosz? Tęsknił za
nią, bardzo za nią tęsknił. Siedząc tak w samochodzie i czekając na powrót szefa, zastanawiał
się nad tym wszystkim, ale jakiejkolwiek konkretnej odpowiedzi było brak. Wreszcie
odczytał SMS’a z odpowiedzią. Dźwięk komórki go wybudził z letargu.
„No dobrze…Wybaczam ;) Wpadnij do mnie na kawę wieczorem, około 20.00. Mam
dużo roboty. Pa.”
Uśmiechnął się do siebie jak dziecko i podrzucając telefon, schował go z powrotem do
kieszeni. Czuł, jakby wstąpiły w niego nowe siły. Miał tylko nadzieję, że szef nie będzie go
potrzebował. Gdy ten wyszedł z banku, wysiadł z samochodu.
– Szefie? – zwrócił się do Krawczyka, wkładając walizkę do samochodu.
– Tak? Cos się stało? Jakiś problem? – zaatakował go seria pytań.
– Nie, nie… Chciałbym się dzisiaj zwolnić wcześniej! Przed dwudziestą. – powiedział
to trochę niepewnie. Bał się, ze będzie musiał odwołać to spotkanie, z czego nie byłby
zachwycony.
– Dobrze się składa, bo nie będę cię już wtedy potrzebował! Masz czas wolny, nawet od
teraz! Odwieziesz mnie tylko do domu! – Marek pokiwał głową. Nie ukrywał zadowolenia.
Podjechał po mieszkanie Basi trochę wcześniej. Kupił nawet mały podarunek na
przeprosiny. Drzwi od klatki były otwarte. Wszedł zatem, chowając coś za plecami. Zapukał
dwa razy i czekał aż mu otworzy. Miał już pukać głośniej, kiedy stanęła w progu z
rozszerzonymi oczami.
– Ma–rek? – wyglądała na zaskoczoną. I taka była. Na widok Marka ubranego w białą
koszulę pod płaszczykiem, w czarnych spodniach od marynarki i święcących butach nie
wiedziała, co ma powiedzieć. Czuła się trochę dziwnie, kiedy stała naprzeciwko niego w
bojówkach i trochę wyciągniętym swetrze. Dopiero co umyła włosy, zatem miała jedne
wielkie, pofalowane strączki.
– Cześć! – zmierzył ją ciepłym wzrokiem, z charakterystycznym uśmiechem. Trochę się
nabijał z jej miny. – …Nie zdążyłem się przebrać, bo myślałem, że nie zdążę… – skłamał,
nieco się plącząc w „zeznaniach”. A tak naprawdę ze spokojem wziął prysznic, przebrał się,
zakładając nową koszulę, a perfumami pachniał na kilometr.
– No ok, ale nie spodziewałam się, że będziesz tak szybko! Właź! – zaprosiła go gestem
ręki do środka, szerzej uchylając drzwi. – Tylko mam nie posprzątane! Nie… no… –
wyjaśniła, zabierając z fotela swoją bluzeczkę, której jeszcze nie zdążyła na siebie nałożyć.
– Nie szkodzi! – zaczął się rozglądać po pokoju. – To dla ciebie! – podał jej prezencik.
Mianowicie zestaw mazaczków, które miało zdobić jej biurko, kiedy jego stoi puste.
– Yyyy… Dziękuję! – uśmiechnęła się – …Poczekaj tu, ja…ja zaraz wracam! – zabrała
wszystkie rzeczy, jakie sobie uszykowała i zniknęła za drzwiami sypialni. Zaśmiał się.
– Wstaw wodę na kawę, ok.? – rzuciła z sypialni. Marek jakoś się nie ruszył. Przecież
nie będzie pić kawy o tej godzinie. Przyszedł pogadać. Siedział tak na kanapie, czekając, aż
wyjdzie.
– Przecież mówiłam, że masz wstawić wodę! – zagadała z pretensją, wracając. Kiedy
dalej się nie ruszył, poszła sama do kuchni, mrucząc coś pod nosem. Po chwili sam wstał i
ruszył za nią.
– Może w czymś pomóc? – zapytał, opierając się o framugę drzwi. Nagle kubek wypadł
jej z ręki.
– Widzisz, co narobiłeś! – stanęła, obwiniając Brodeckiego za swoje niezdarstwo. –
Dziękuję ci bardzo! Już mi pomogłeś! Siadaj!
– Denerwujesz się? – przyglądał się jej z uśmieszkiem pod nosem.
– Ja? Denerwuje? Pchy! – prychnęła.
– Pchy! – przedrzeźnił ją, po chwili oboje nie ukrywali uśmieszków pod nosem. Wrócili
do salonu, zapominając o kawie.
Cz. 6
Pierwsze, ciepłe promienia słońca przedzierały się przez zasłonięte jedynie do połowy
okna. Wszędzie panowała cisza i spokój, jakby świat na chwilę stanął w miejscu. Powoli
otworzyła oczy, przejeżdżając dłonią po drugiej stronie łóżka. Była pusta. Momentalnie się
przebudziła. Leżąc na brzuchu nie miała jednak możliwości zobaczenia, że drzwi od sypialni
się rozchylają, a tam z tacą w ręce stoi Marek ubrany jedynie od dołu do pasa. Od razu szło
poczuć zapach świeżo zaparzonej kawy w białych filiżankach i jakieś tosty. Podał jej
naczynie do ręki, patrząc jej prosto w oczy. Podniosła się, wspierając skroń na łokciu.
Brodecki położył się naprzeciwko niej, w ten sam sposób. Na ich twarzach gościł delikatny
uśmiech, kiedy tak przez dłuższą chwilę zatapiali się w swoich oczach. W pewnym momencie
Basia podniosła zadziornie jedną z brwi, a Marek poszerzył uśmiech na twarzy. Jak na złość
jednak musiała rozdzwonić się komórka Storosz. Wzięła ją do ręki, wyżej zaciągając kołdrę.
Na wyświetlaczu widniał napis: „Jacek dzwoni”. Na jej twarzy pojawił się grymas, jak i
zakłopotanie. Marek wstał, siadając prosto i przyglądał się jej reakcji. Spuścił głowę,
domyślając się kto to jest. Jednak mogą to uznać za jednorazowy wybryk. Puściły im hamulce
jak wtedy na Malcie. To nic nie znaczyło, a już wczoraj uwierzył, widząc te iskierki w
oczach, kiedy na niego patrzyła, a on pytał o pozwolenie na pocałunek. Miał przecież na
uwadze, że Basia spotyka się z Dumiczem. Nie tylko spotyka, jak uważał. Śpi też. Podniosła
głowę i uśmiechnęła się, zagryzając lekko dolną wargę, kiedy dostrzegła jego nietęgi wyraz
twarzy. Jak dotąd milczeli, słowem nie wspominając o tym, co wydarzyło się poprzedniej
nocy. Telefon dalej dzwonił. Była już przyzwyczajona. Dumicz uparł się, że będzie ją budzić
każdego poranka i będzie tak długo czekać, póki nie usłyszy jej zaspanego głosu. Już nigdy
więcej nie zaśpi. Obiecał jej, że tego dopilnuje. Storosz lekko puknęła Marka w ramię, by się
odwrócił. Tak też zrobił. Ku jego zdziwieniu podała mu telefon do ręki. Zmrużył oczy, ale
mimochodem spojrzał na wyświetlacz. Po chwili pytający wzrok znów skierował na Basię.
Oddał jej telefon, pokazując gestem, by odebrała. Miał wyrzuty sumienia, że Basia go z nim
zdradziła. Był gotów o tym wszystkim zapomnieć. Nie chciał psuć jej związku nic nie
znaczącym seksem. Ta patrząc mu głęboko w oczy, odrzuciła połączenie i rzuciła telefon
gdzie z tyłu za siebie. Pokiwała głową, coś szepcząc niedosłyszalnie. Coś w rodzaju: „Nie
spałam z nim”. Od razu z jego twarzy znikł zawód, a pojawił się szeroki uśmiech, który
odwzajemniła, komicznie wzdrygając ramionami. Czyli miał rację. Było to dla niej tak samo
ważne, jak dla niego. Mówiło o czymś, o czym na razie nie chcieli mówić głośno. Pochylił się
i pocałował ją w czoło. Spojrzał po chwili na zegarek. Powinna była już być na komendzie, a
on u szefa.
– …Muszę jechać… – spojrzał na niego przepraszającym wzrokiem. Pokiwała tylko
głową na znak, że rozumie. – Pogadamy potem! – zapewnił i zbierając resztę swoich rzeczy z
podłogi wyszedł. Basia też postanowiła o tym nie myśleć. Czeka ją robota i zaniepokojony
Adam. A ona przecież jest profesjonalistką.
Dostał wiadomość, żeby przyjechał pod Pomarańczarnię. Schował telefon do kieszeni.
Tak też zrobił, ale stawił się już nieco spóźniony. Zauważyła jak Krawczyk rozmawia z
Karolem – jednym w jego ludzi. Poznali się w szkole oficerskiej, choć Marek na początku nie
mógł sobie przypomnieć jego nazwiska. Podchodził bliżej, ale widać nie zauważyli tego
pochłonięci obgadywanym tematem. Coś co usłyszał z oddali wzbudziło jego czujność.
Schował się za kwiatami paproci.
– Uważaj, gliny mogą węszyć! A ja nie chcę kłopotów! Pójdziesz z Markiem do banku i
niech przeleje te pieniądze na numeryczne w Szwajcarii! Wypierzemy je podczas tej aukcji
charytatywnej! Nikt się nie dowie, że pochodzą z handlu tymi Bułgarkami! I tak nam smrodu
narobiłeś, kiedy ta mała kurwa uciekła!
– Spokojnie szefie… Już jej nie ma! A co z Brodeckim? A jak zacznie pytać? To glina i
ma jeszcze tych swoich kumpli w policji! – przypomniał.
– Taki sam nieudacznik, jak ty! – klepnął go w policzek. Chciał już coś dodać, kiedy
usłyszał szelest za paprociami. Brodecki nie widząc sensu się dalej ukrywać, wyszedł,
podnosząc zadziornie podbródek. Krawczyk podszedł bliżej Marka. Obaj patrzyli sobie w
oczy.
– Mam nadzieję, że jesteś lojalny! Zlecam wam obu poważne zadanie, skoro już wiesz!
– Już nie jestem gliną! I mało co mnie teraz obchodzą pana lewe interesy! Chyba mamy
do siebie zaufanie? – Krawczyk kiwnął głową – …Liczę jednak na premię! – uśmiechnął się
chytrze. Oboje się roześmiali.
– Jeśli niczego nie spieprzycie to na waszych kontach pojawi się podwojona pensja! I
coś ekstra! Co powiecie na Seszele? Tylko macie uważać na psy! – Marek zmrużył lekko
brew ze złości. Wszystko się w nim gotowało. A już myślał, że to porządny facet.
– Oczywiście! – odparł krótko Marek.
Jeszcze tego samego dnia Marek umówił się z przyjaciółmi w jednym z pubów. Czekał
na nich siedząc przy barze i popijał piwo. Za oknami było już ciemno. Nagle do
pomieszczenia weszła dwójka znanych i najbliższych mu osób.
– Czeeść! – Basia pocałowała go w policzek, a on skrycie uśmiechnął się w kąciku ust.
Podał jeszcze dłoń Adamowi, choć ostatnio nie byli w zbyt dobrych stosunkach.
– Nie mam zbyt wiele czasu! – skierował te słowa bardziej do Basi, niż do Adama,
patrząc na nia w ten sam sposób, co dziś rano.
– Spoko… No mów o co chodzi!
– O Krawczyka! … – i opowiedział im wszystko czego się dowiedział w jego sprawie.
– A to skurczybyk jeden! Pewnie myśli, że ujdzie mu to na sucho! – nie potrafiła się
powstrzymać od komentarza.
– Postaram się czegoś więcej dowiedzieć i zdobyć dla was dowody!
– Mógłbyś to dla nas zrobić? – zapytał dziwnie Adam, patrząc na przyjaciela. W jego
głosie była pewność siebie, zatem zarówno Adam, jak i Marek się uśmiechnęli.
– No Basiu… czas na nas! – Zawada zmieniając temat, wstał i uściskał dłoń Markowi
na pożegnanie. Basia jednak dalej siedziała na swoim miejscu, patrząc na Marka, a on na nią.
– Baśka! – zawołał ją, a ona dopiero teraz zareagowała.
– Zaraz! Poczekaj na mnie w samochodzie! – poprosiła, a Zawada tylko machnął ręką.
Odwróciła się powrotem twarzą do Brodeckiego.
– Basiu, ja naprawdę nie mam teraz czasu! Zadzwonię do ciebie!
– Może wpa–dniesz? – zmrużył oczy, a jego uśmiech coraz bardziej się powiększał.
– Może! – puścił jej oczko. Pocałował ją w policzek i wyszedł, a Basia zaraz za nim.
Minął miesiąc w trakcie którego Marek dostarczał niezbędne im dowody świadczące o
nieprawym postępowaniu jego szefa. Działał na dwa fronty. Udawał układnego szefa
ochrony, a w międzyczasie knuł za jego plecami, współpracując z policją. Szperał,
szpiegował, kradł, czy kopiował dokumenty. A przy tym był strasznie sprytny i nieuchwytny.
Krawczyk niczego nie podejrzewał, a Karol niczego się nie domyślił. Był na to za głupi. Do
czasu, kiedy Krawczyk przyłapał Marka, jak ten grzebał w jego gabinecie. Skłamał co
prawda, wymyślając bajeczkę na poczekaniu, ale czuł, że mu nie uwierzył. I faktycznie
Krawczyk stawał się coraz bardziej podejrzliwy, a marek musiał się trzymać na baczności.
Nie powiedział Adamowi. Pewnie kazałby mu to przerwać, a tego nie chciał. Podświadomie
chciał się zrekompensować za tamtą spaloną akcję. I jak na prawdziwego glinę przystało,
musiał doprowadzić tą sprawę do końca. Nie martwił też Basi. Wieczorami spotykali się albo
u niego, albo u niej… Albo gdzieś na mieście, w tajemnicy przed komisarzem, który i tak
czuł, że się coś szykuje. No i tym razem też się nie pomylił.
Basia siedziała właśnie na wannie, trzymając w dłoni test ciążowy. Zaniepokoiła się
tym, że spóźnia jej się miesiączka. Teraz już wie dlaczego. Uśmiechnęła się do siebie widząc
dwie kreski. Pamiętała sytuację sprzed paru lat. Wówczas też było podobnie. Ale ona ani nie
była gotowa do roli matki, ani nie akceptowała potencjalnego ojca – Leszka Orlicza,
przestępcę i zwykłego drania. Teraz było zupełnie inaczej. Cieszyła się na myśl, kiedy powie
o tym Markowi. Co prawda nie miała jeszcze pewności, ale tym razem czuła, że cos zaczyna
w niej rosnąc i to na pewno nie strach przed wynikami badań lekarskich.
Umówiła się z nim wieczorem nad Wisłą. To właśnie tutaj odnaleźli swoje miejsce na
ziemi już dawno temu. I właśnie tutaj chciała się z nim podzielić ta informacją. W głębi serca
bała się jego reakcji, ale na samo wspomnienie Krzysia, jak się nim troskliwie zajmuje, była
pewna, że i dla jej, ich dziecka będzie dobrym ojcem. Najlepszym. Siedziała na masce
swojego Fiata 500. Podjechał wreszcie, a ona podeszła do niego bliżej. Uśmiechnęła się
delikatnie. Stali tak chwilę spoglądając sobie w oczy. Nie wiedziała jak ma zacząć. Odeszła
na moment bliżej brzegu. Marek stał tak chwilę, zapatrzony w gwiazdy. Po chwili jednak
skierował wzrok na jej sylwetkę i przystanął obok. Nie potrafiąc ubrać słowa w zdania,
chwyciła się w okolicach brzucha i zaczęła masować. Spojrzał w dół zaskoczonymi oczami,
by potem znowu na nią. Nie wierzył. Kiwał głową na znak, ze to nie może być prawda.
Chociaż znów milczeli, a między nimi nigdy nie padły te najważniejsze słowa, czuli się ze
sobą szczęśliwi i nawet nikt nie musiał o tym wiedzieć. Nie wiedzieli, że życie może być aż
tak proste, że to czego szukali przez cztery lata było tak blisko. Basia wreszcie potwierdziła
kiwając głową na „tak”. Uśmiechnęła się przy tym, ale ten uśmiech był niepewny siebie.
Wzbierał w niej strach. Jednak on odwzajemnił do w pełni zadowolony z siebie. Ta
wiadomość…Trudno opisać to, co teraz czuł. Dumę, zaskoczenie, radość? Z każdego po
troszkę. Roześmiał się, widząc jej minę i mocno do siebie przytulił. Uśmiechnęła się, a jej
oczy połyskiwały szczęściem, łzami wzruszenia.
Na komendę z samego rana udała się cała w skowronkach. Od razu w sekcji zauważyła,
że „ta dwójka”, jak ich teraz nazywała jest już w pracy. Julia parzyła sobie właśnie kawy, a
kiedy pojawiła się Basia, podała i jej żółty kubeczek.
– Proszę, ta dla ciebie! Z podwójnym cukrem! – specjalnie zaakcentowała.
– A kto ci powiedział, że z podwójnym? Ostatnio wolę tą bez cukru i nie taką siekierę,
jak ta twoja! – odpowiedziała złośliwie.
– Ostatnio? – zapytał podejrzliwie Rafał, siedzący na przeciwko jej biurka. Zmrużyła
oczy, wytknęła mu język i usiadła wygodnie na swoim krześle z uroczym uśmieszkiem pod
nosem.
– Wiedziałem! Skurwiel! Dzięki Artur! – odpowiedział krótko Ludwik do telefonu i
przerwał połączenie. Dowiedział się właśnie od zaufanego pracownika na komendzie, że to
właśnie Marek robi u niego za kreta. Zawołał Karola, a ten od razu przybiegł jak piesek.
– Wiesz co masz zrobić z Brodeckim! Tylko dyskretnie! … – pogroził mu palcem,
chodząc w ta i z powrotem.
– Wisła! Podobno jego dupa lubi tam przyjeżdżać! To zrobię jej niespodziankę!
Marek szykował się właśnie do poważniejszej akcji. Miał nagrać przyznanie się do
winy Krawczyka. Stał nieruchomo, a Adam pomagał mu ze sprzętem. Basia natomiast
chodziła w tą i z powrotem.
– Może jednak dać ci wsparcie, co? – denerwowała się.
– Baśka…Jeśli was zobaczą… Poza tym, ciebie nie może tam być, jasne? – dał jej to
wyraźnie do zrozumienia, że nie chodziło tu tylko o nią, ale o ich dziecko. – Poradzę sobie
sam! Też byłem policjantem!– odpowiedział, spoglądając jeszcze prosto w oczy Adamowi.
Dodał sztuczny uśmiech. Nie podobało jej się słowo „byłem”, ale teraz ma nadzieję, że po
całej tej sprawie wróci do ich zespołu. Poza tym widziała, ze jemu też przychodzi to z trudem.
Miał smutne oczy, kiedy to mówił.
– … Ale zawsze możesz wrócić… – wtrącił Adam specjalnie na niego nie patrząc, że
niby rzucił to tak od niechcenia. Poprawił jeszcze urządzenia i odszedł.
– Dobra…to idę! – odwrócił się i wyszedł z kanciapy. Basia jednak poderwała się i
pobiegła za nim, zatrzymując go na korytarzu.
– Marek… – odwrócił się w jej stronę.
– Uważaj na siebie! – jej oczy przepełniał strach.
– Nic mi nie będzie! – odpowiedział pewnie patrząc jej prosto w oczy. – Zobaczymy się
niedługo, obiecuję! – pochylił się i miał już pocałować jej policzek, ale przekręciła głowę tak,
że delikatnie musnął jej wargi. Miała dziwne przeczucia. Jakaś fala gorąca przeszyła jej ciało.
On jednak się uśmiechnął i wyszedł. Odprowadziła go wzrokiem, jakby to miał być ich
ostatnie spotkanie. A ciekawski Adam wrócił z powrotem do kanciapy, by nie zorientowała
się, że wszystko i widział, i słyszał.
Jakieś dwie godziny później Marek z Karolem pracowali nad rozstawieniem kamer
przed jutrzejszą aukcją charytatywną. Było mu gorąco, więc ściągnął płaszcz. Rozmawiali, a
Marek tylko czekał, aż Krawczyk zjawi się by wszystkiego doglądnąć. Tym samym jednak
jego „kolega” był jakiś nieswój.
– Gdzie szef? – zapytał podejrzliwie. – Dobrze się czujesz, stary? – próbował
zażartować, klepiąc go po plecach. Ocknął się z dziwnego letargu.
– Spóźni się! Jest na kolacji z małżonką!
– To chodź! Rozstawimy jeszcze dwie dodatkowe pod sufitem! – wstał pierwszy i
ruszył w kierunku dużej sali. Karol zaraz za nim, wyciągając zza siebie broń, którą wziął ze
sobą. Marek właśnie wszedł na trzeci stopień drabiny, kiedy poczuł coś zimnego na potylicy,
a po chwili usłyszał szczęk odbezpieczanej broni.
Basia nagle upuściła trzymany w ręku kubeczek. Stłukł się na miliony kawałeczków, a
jej twarz pobladła. Zakręciło się jej w głowie. Takie zawroty zdarzały jej się coraz częściej,
ale to było coś innego. W kanciapie była sama. Na szczęście Zuzia ze Szczepanem zjawili się
w odpowiednim momencie…
– Baśka, wszystko ok.? – zapytała podbiegając do przyjaciółki.
– Myślałeś, że się nie dowiem, że dla psiarni robisz? Taki z ciebie kumpel?! Kablujesz
na swoich! – przyłożył mu mocniej broń. Marek nieco uniósł ręce w górę.
– Jeden tchórzliwy, były gliniarz to jeszcze nie swój! Co? Myślałeś, że się nie dowiem?
– zapytał podobnie, jak Karol jego.
– Adam! Jedźmy tam! Nie odzywa się od dwóch godzin! Musiało coś się stać! –
nalegała już od pięciu minut, ale Adam tylko kiwał głową. Była przewrażliwiona, a teraz znał
powód dlaczego.
– Basia! – podniósł lekko ton. Sam się denerwował, ale nie chciał tego po sobie
pokazać.
– Jedźmy tam – powtórzyła – Czuję, że coś się stało! Miałam dokładnie takie samo
przeczucie, kiedy Jareczek przywiązywał cię do skały na Malcie! – …Proszę! – wyszeptała
błagalnie i cicho.
– Odwróć się! – rozkazał mierząc do niego z pistoletu. Odsunął się trochę od Marka. –
Klęknij i nie ruszaj się! – zagroził krzykiem.
– A co? Boisz się, że w ruchomą tarczę nie trafisz? – bał się, ale starał się zachowywać
zimną krew, by przetrwać. – Dlaczego zabiłeś tą dziewczynę? – zapytał po chwili – Bo on ci
kazał? Zrobisz wszystko, co Krawczyk ci każe?
– Zamknij się! – warknął.
– Lubisz słuchać rozkazów, bo swoich nie masz komu wydawać? – rozłościł go tym
jeszcze bardziej. Ponownie znalazł się przy nim. – Nie radzę! Mam podsłuch…Za chwilę
zjawi się tu dużo policji! – próbował go postraszyć.
– Nikt nie przyjdzie i sam dobrze o tym wiesz! – pomachał nerwowo bronią.
– Założysz się? – spojrzał mu prosto w oczy, co odwzajemnił. I miał rację. Już po
chwili oboje usłyszeli syreny policyjne. Karol odwrócił głowę i przez swoją nieuwagę dał
szansę na ucieczkę dla Marka. Schował się miedzy kwiatami, biegnąc przed pociskami.
Dobrze go ocenił. Nie potrafił strzelać. Pochylił się, obserwując jego postać z daleka.
Zobaczył butelkę po piwie. Miał już po nią sięgać, kiedy usłyszał czyjeś kroki. Obejrzał się i
zobaczył, jak do pomieszczenia powoli wchodzi Basia. Przestraszył się. Serce podeszło mu
niemal do gardła. Przecież ona nie może, jest w ciąży! Miał do niej żal, że zachowuje się tak
nieodpowiedzialnie. Ale Basia jakby zapomniała o swoim stanie. Liczył się dla niej tylko
Marek i to, że jest w niebezpieczeństwie. Powolnie przeszukiwała pomieszczenie nagle
dostrzegając postać w garniturze.
– Stój, policja! – Karol gwałtownie odwrócił głowę i nie wiele myśląc wymierzył,
przymknął oczy i strzelił. Marek nie mógł jednak na to pozwolić. Nosiła przecież pod sercem
jego dziecko. To był impuls. I on nie wiele myśląc zasłonił Basię swoim ciałem od razu
upadając na ziemie. Otrzymał kulę blisko serca. Jego biała koszula zaplamiła się krwią. W
jednej chwili Karol dostał kulę prosto w tył głowy. Adam przeskakując jego martwe ciało
szybko podszedł do Marka, kucając i chwytając w dłoń telefon. Tempo wpatrywał się w
leżącego przyjaciela. Trząsł się, próbując zachować świadomość. Basia już nie potrafiła nad
sobą panować. Była oszołomiona, przestraszona. Płakała.
– Adam, zrób coś!! Zrób coś!! – krzyczała błagalnie i desperacko podtrzymując mu
głowę. Krzyczała, ale Adam jakby był zahipnotyzowany. Wpatrywał się w Marka, z
przystawionym telefonem do ucha. Ręka mu strasznie drżała.
–…Ko–cha–nie… nie…proszę…– wypowiedziała cichutko i niedosłyszalnie. On
próbował cos powiedzieć, ale nie był w stanie. Poruszał tylko ustami, aż stracił przytomność.
– Marek!! MAREK!! – po jej policzkach spływały już tony łez. Po pięciu minutach
zjawili się sanitariusze i na kozetce w bardzo szybkim tempie wnieśli go do karetki.
– Przeżyje?! Wyjdzie z tego? …No wyjdzie?! – Adam zadawał tysiące pytań, kręcąc się
obok sanitariuszy. Basia cały czas trzymała go za rękę.
– Zobaczymy! Zrobimy wszystko, co w naszej mocy! Niech pan nie traci nadziei! –
puściła jego rękę, kiedy znalazł się już w karetce. Mocno wtuliła się do Adama, zaciskając
palce na jego koszuli.
Nadzieja? Czym ona właściwie jest? To nią żyła Basia przez cztery lata łudząc się, że
Marek wreszcie odwzajemni jej uczucie. A teraz, kiedy mieli swoje pięć minut szczęścia,
musi znowu żyć nadzieją, bo ona umiera ostatnia.
EPILOG:
Siedziała na szpitalnym krześle z podkulonymi nogami. Ślady po idealnym makijażu
spływały po jej policzkach. Nie potrafiła tak czekać aż operacja się skończy. Trwa już
przecież tyle czasu, co dla niej wydawało się wiecznością. Adam stał tuż obok, z
przystawioną piąstką do ściany. Zaciskał ją nerwowo i zagryzał palce ze zdenerwowania. To
też usiadł i przytulił podopieczną, a ta choć na chwilę poczuła się bezpieczniej. Teraz
wydawało jej się, że nie tylko on walczy tam o życie, ale także i ona – o wspólne życie
Markiem. Jej Markiem i ich dzieckiem. Podciągała nosem, a ocieranie łez i tak nie pomagało.
Przybywały kolejne. Nawet nie próbowała udawać twardzielki. Nie, jeśli chodzi o Marka.
– Dlaczego to tak długo trwa?! – zapytała, a Adam nie był w stanie jej odpowiedzieć.
Jak na zawołanie za to otworzyły się drzwi od sali operacyjnej. Niemal zamarła, kiedy
zobaczyła go takiego…słabego. Wstała, patrząc jak powoli przejeżdża obok niej.
Wspomnienia wróciły. Te dobre i te złe. A przede wszystkim słowa, jakie do niej dzisiaj
powiedział:
– Nic mi nie będzie! Zobaczymy się niedługo, obiecuję!
Rozpłakała się jeszcze bardziej zakrywając usta ręką. Adam natomiast, kiedy tylko
zatrzasnęły się drzwi od razu odwrócił głowę. Też był zaskoczony i przerażony jego
widokiem. Tak samo jak Basia wpatrywał się w przyjaciela. Podszedł do Basi i objął mocno
ramieniem, głaszcząc po plecach. Niewytrzymała już. Kiedy tylko zniknął z jej oczu i został
przewieziony na OIOM, rozpłakała się jak mała dziewczynka, wtulając mocno w ramiona
Adama. Teraz miała tu tylko jego. Odczuwała jego wsparcie. Od zawsze wiedział, że kiedyś
ta przyjaźń skończy się czymś więcej. Nie wyobrażał sobie co też teraz może czuć. Nagle z
sali wyszedł lekarz, odziany w zielony, sterylny płaszcz. Adam podszedł do niego, patrząc
pytającym spojrzeniem. Lekarz od razu domyślił się, co chce powiedzieć.
– Stracił dużo krwi… Kula szczęśliwie ominęła płuco i przeszła pięć centymetrów od
serca! …Musimy czekać! – położył dłoń na ramieniu komisarza.
– Można do niego wejść? – zapytała po chwili Basia, jak dotąd w milczeniu
przysłuchująca się ich rozmowie.
– …Dobrze, ale na krótko! – zgodził się w ostateczności, na drodze wyjątku, widząc jej
błagalne spojrzenie.
Weszła powolnym krokiem, powstrzymując się, by nie płakać. Kiedy zobaczyła maskę
tlenową na jego bladej twarzy, aż zabolało ją serce. Usiadła w końcu na krześle i wpatrywała
się w niego, jakby wyczekiwała momentu, kiedy otworzy oczy. Adam stał za szybą,
obserwując kreski na monitorze kontrolującym bicie jego serca. Otarła cieknącą pojedynczą
łzę. Pochyliła się i delikatnie musnęła ustami jego ramię. Przewracała oczami, po cichu
modląc się, że się obudzi już za chwilę. Zaczęła do niego mówić, jakby wiedziała, że jednak
ją usłyszy.
– Proszę cię…walcz…jak zawsze…Obiecałeś… Nie rób nam tego… – ledwo wyłkała.
Położyła głowę na jego Ramieniu, wtulając się delikatnie. Przymknęła oczy, mając zamiar
zasnąć razem z nim tym głębokim snem. Adam spuścił na moment wzrok, po czym
powolnym krokiem odszedł od szyby. Należało im się, żeby zostali sami. Na korytarzu zastał
smutną Zuzię, którą ramieniem obejmował Szczepan, Julię i Rafała opierających się o ścianę
ze spuszczonymi głowami, Rysia, Dorotkę, jak i Dumicza, stojącego gdzieś z dala. Podał
kubeczek z wodą mineralną pani prokurator. Tymczasem Basia w pewnym momencie
pomyślała, że jej się tylko zdawało, że poruszył ręką. Że aż tak bardzo tego chce, że nawet jej
skóra odczuwa dotyk, który tak naprawdę jest wytworem jej wyobraźni. Jednak potem
poczuła, jak Marek opiera głowę na jej włosach. Podniosłą się zaskoczona i zobaczyła, że ma
otwarte oczy. Ściągnął o własnych siłach maskę tlenową z ust. Nawet jeśli miałby się trochę
pomęczyć wolałby, żeby usłyszała go wyraźnie.
– Miało cię tam nie być… Mówiłem, że nic mi nie będzie! – powiedział pół żartem pół
serio. Zaśmiała się ale spod powiek i tak pociekło parę łez. Przebudził się. Dla niej to był
dobry znak! Teraz tylko musi dojść do siebie. Nie mogła się jednak powstrzymać i z radości
musnęła jego wargi, podobnie jak on na chwilę przed odejściem. Jak na złość jednak musiała
wparować wezwany przez Adama lekarz. Pielęgniarka zaczęła sprawdzać parametry. A Basia
usiadła z powrotem na krześle.
– Jak się pan czuje? – zapytał z uśmiechem lekarz. Dla niego powrót pacjenta do
świadomości jest najlepszym dowodem na poprawę stanu zdrowia.
– Dobrze…– pomrugał powiekami. Był jakiś śpiący. Kleiły mu się oczy.
– A pani … – nie dała mu skończyć.
– Mogę jeszcze chwilę zostać? – jej duże, brązowe oczy, nieco świecące od łez musiały
zrobić na nim wrażenie, bo i tym razem się zgodził. Ustąpił. – Dziękuję! – odpowiedziała
cicho.
– Ale proszę nie męczyć pacjenta! – odpowiedziała jeszcze i wyszedł. Basia już bardziej
radosna niż zaniepokojona chciała poczekać na krześle aż zaśnie. Marek jednak ścisnął lekko
jej dłoń. O wiele lżej niż zwykle.
– Chodź do mnie… – poprosił szeptem patrząc jej prosto w oczy. Położyła się koło
niego i poczekała aż wreszcie zamknął oczy pogrążając się w śnie. Zasnął w ramionach
ukochanej, by następnego dnia przywitać kolejne dni w swoim drugim życiu.
KONIEC.