Anna Dymna: Najpierw teatr, potem działalność charytatywna

Transkrypt

Anna Dymna: Najpierw teatr, potem działalność charytatywna
Źródło:
http://old.mimowszystko.org/pl/aktualnosci/biezace/3378,Anna-Dymna-Najpierw-teatr-potem-dzialalnosc-charytatywna.h
tml
Wygenerowano: Środa, 8 marca 2017, 00:03
Anna Dymna: Najpierw teatr, potem działalność charytatywna
„Działalność charytatywna nigdy nie przyćmi teatru, czyli mojej największej pasji. W ostatnich latach jednak
prawie nikt mnie nie pyta o pracę aktorską. Może gdybym zaczęła zabijać na scenie, to przypomniano by sobie,
że pracuję w teatrze” – mówi Polskiej Agencji Prasowej Anna Dymna.
W tym roku mija 45 lat od teatralnego debiutu aktorki – roli Isi i Chochoła w „Weselu”
w reż. Lidii Zamkow. Dymna wystąpiła wówczas na deskach Teatru im. Juliusza
Słowackiego. Trzy lata później związała się z krakowskim Starym Teatrem i w nim
gra do dziś. Nie obchodzi jubileuszu. Każdą wolną chwilę poświęca działalności w
fundacji „Mimo Wszystko”, którą prowadzi od 2003 roku.
PAP: O pani fundacji chyba każdy wie. Większość myśli nawet, że już tylko
nią się pani zajmuje.
Anna Dymna: Cieszy mnie, że mówi się o fundacji. Oznacza to, że to, co w niej
robimy, ma głęboki sens.
Każdego dnia dowiaduję się, ile jest jeszcze do zrobienia i jak bardzo potrzebna jest działalność podobnych organizacji
pozarządowych. Szkoda, że media informują o nich najwięcej wtedy, kiedy dojdzie do jakiejś afery. I że tak trudno umieścić
gdzieś informację taką, jak ta nasza o całorocznej akcji SMS-owej. Jej celem jest zbiórka finansów na organizację 11.
Festiwalu Zaczarowanej Piosenki im. Marka Grechuty w 2015 roku. Aby pomóc, należy pod numer 74711 wysłać wiadomość
z treścią: POMAGAM. Dzięki jednemu SMS-owi fundacja zyskuje prawie 4 zł.
PAP: Nie ma pani wrażenia, że w ostatnich latach powstało wiele fundacji? A niektórzy szukają w nich drogi do
łatwego zarobku, m.in. dzięki jednemu procentowi?
A. D.: Fundacje są potrzebne. Niektórzy ludzie tylko dzięki nim żyją. Ilu bezdomnym pomogła już fundacja siostry Małgorzaty
Chmielewskiej? Jak bardzo wspiera niepełnosprawnych Fundacja Wspólnoty Burego Misia? Ile nadziei dzieciom po ciężkich
urazach mózgu dała Ewa Błaszczyk? Ale ludzie muszą znać te fundacje, muszą im ufać, by przekazać jeden procent,
niezbędny do funkcjonowania organizacji pożytku publicznego.
PAP: Wydaje się, że w pani fundacji jest pełno radości. To niektórych zaskakuje.
A. D.: Nie można pomagać osobom niepełnosprawnym epatując nieszczęściem, tragedią, bo one i tak są wpisane w życie
tych ludzi. Trzeba pokazywać normalnego człowieka, w którego wnętrzu jest radość, pasje, marzenia. Służą temu m. in. takie
nasze ogólnopolskie projekty jak festiwal teatralny „Albertiana” dla osób niepełnosprawnych intelektualnie, Festiwal
Zaczarowanej Piosenki, pokazy niepełnosprawnych sportowców w święcie integracyjnym „Zwyciężać Mimo Wszystko”. Jest w
nich tyle magii i energii, że nie tylko osoby niepełnosprawne, ale i wielu zdrowych ludzi, artystów, gwiazd i ja również
czekamy na te pełne radości wydarzenia.
PAP: Nie czuje pani, że praca w fundacji usunęła aktorstwo na drugi plan?
A. D.: Nie. Bo nie usunęła. Oczywiście, że gram mniej, bo przecież mam 63 lata i to normalne. Ale nie czuję się niespełniona
ani pomijana. Nagrałam się w życiu, ludzie mnie znają dzięki aktorstwu, teraz moja twarz, wypracowana przez lata ciężką
pracą w zawodzie, po prostu służy również potrzebującym ludziom. Dlaczego ma się starzeć bez sensu? Inna sprawa,
dziennikarze coraz rzadziej pytają o teatr.
Często, gdy wracam ze spektaklu, zaczepiają mnie na ulicy ludzie i pytają: „Dlaczego pani już nie gra?”. A ja pytam: „A
dlaczego pani już nie chodzi do teatru? Właśnie wracam ze sceny. Gram w kilku przedstawieniach”.
Cały czas mam etat w Starym Teatrze w Krakowie. Pracuję tam już 42. sezon. Nie idę na emeryturę, ciągle jestem w zespole
i póki mogę się przydać i mam siły, to z niezmienną radością i pasją będę pracować .
PAP: Czyli praca aktorska jest tak ważna, jak kiedyś.
A. D.: Zawsze najważniejsza. To przecież całe moje życie. Teatr to moje najważniejsze miejsce na Ziemi, moja miłość. Tu
wszystkiego się nauczyłam, tu się spełniam, no i zarabiam. W fundacji jestem wolontariuszem i poświęcam jej każdą wolną
od pracy zawodowej chwilę.
To teatrowi podporządkowuję wszystko, co robię. Nigdy nie powiedziałam reżyserowi: „Bardzo przepraszam, ale właśnie
mam spotkanie z podopiecznymi i nie przyjdę na próbę”. Nigdy nie spóźniłam się na próbę, nie odwołałam spektaklu z
powodu pracy w fundacji. Nigdy też nie powiedziałam studentom: „Teraz mam Festiwal Zaczarowanej Piosenki i odwołuję
zajęcia”.
PAP: Jakie więc miejsce zajmuje fundacja?
A. D. Poszerzyła mój świat, dopełniła moje życie, nadała mu głębszego sensu. Praca w fundacji – jakkolwiek głupio i banalnie
to zabrzmi – jest moją pasją i pomaga mi jakoś mądrzej i radośniej żyć. Właściwie wszystko to robię w pewien sposób dla
siebie. Jedni odpoczywają grając w szachy czy pijąc wódkę, a ja wolę wolny czas poświęcić dla moich podopiecznych. Dają mi
siły i ciepło. Teatr jednak nigdy nic nie stracił przez fundację.
PAP: W jakich sztukach można panią teraz zobaczyć?
A. D.: Gram w kilku. W „Orestei”, „Trylogii” w reż. Janka Klaty, w „Iluzjach” Iwana Wyrypajewa, w „Być jak Steve Jobs” w reż.
Marcina Libera.
PAP: Gra pani w kilku spektaklach, a i tak się o tym nie mówi.
A. D: Kto mówi, to mówi. Wiem jedno: teatr zawsze jest i będzie ważny i potrzebny – czy tradycyjny, czy nowoczesny.
Niestety, o teatrze najwięcej się mówi, gdy dojdzie w nim do jakichś ekscesów. Mnie to nie obchodzi. Raz np. zadzwoniła do
mnie pewna dziennikarka i mówi: „Ja wiem, że pani pracuje w tym teatrze starym im. Słowackiego i grała u tego
Świniarskiego, ale to nie interesuje ludzi. Może by pani coś o kolegach opowiedziała, jakieś ciekawostki zza kulis. Nie?" Afera,
sensacja – to jest ciekawe dla większości mediów.
Nie chcę jednak narzekać na media, na świat, który się zmienia. Ja robię swoje. Jestem wierna moim miłościom, pasjom, a że
teatr się zmienia? To nieuchronne. Musi, bo zmienia się rzeczywistość. Czasem nie jest łatwo, bo wszystko tak pędzi i krzyczy,
i straszy, prowokuje i epatuje. Na co dzień spotykam się z takimi tragediami, rozpaczą i cierpieniem, że czasem bym chciała
innych doznań. Ale znajduję je np. w Salonach Poezji, w teatrze też.
PAP: Co się pani nie podoba w dzisiejszym teatrze?
A. D.: Martwi mnie walka nowego ze starym. Ci, którzy kiedyś robili teatr, plują na ten nowy, młodzi czasem pogardzają
starymi. Jak w życiu. Ja się w to nie bawię. Zresztą widzę, że tak naprawdę jesteśmy sobie potrzebni. Poza tym przestrzeń
teatralna jest tak pojemna, że wszyscy się w niej zmieszczą, a czas i widzowie weryfikują wszystko. Mnie zawsze intryguje
wszystko nowe, co idzie. Niestety, nie wszystko jestem w stanie zrozumieć i wtedy po prostu w tym nie gram. W rolę trzeba
włożyć całego siebie: i serce, i duszę. No więc, gdy rozumiem, o co chodzi, i widzę, że mam szansę dotknąć czegoś nowego,
zwiedzić jakaś nową planetę, jestem szczęśliwa i uczciwie daję z siebie wszystko.
PAP: Nad czym teraz pani pracuje jako aktorka?
A. D.: Zaczęłam próby w sztuce mojego kochanego poety i dramaturga Tadeusza Różewicza. Tekst wspaniały, pojemny,
wieloznaczny – prawdziwa kopalnia. Tytuł „Stara kobieta wysiaduje” – też wszystko pasuje. Stara już jestem, a tyle mam
skarbów, które chciałabym ocalić. I zastanawiam się przy pomocy Różewicza, reżysera Marcina Libera i kolegów, co jest
warte naprawdę ocalenia w tym naszym życiu. Premiera odbędzie się 25 października w Starym Teatrze.
PAP: A co z filmem, czy miewa pani propozycje?
A. D.: Mam teraz fantastyczną propozycję filmową od wspaniałego reżysera. Ta rola pewnie przełamie wizerunek „Matki
Boskiej od Downów”. Nie będę o niej mówiła, aby nie zapeszać, bo jeszcze nie podpisałam umowy. Uda mi się też zagrać w
dyplomie u młodego reżysera. Takie spotkania to ożywcza kąpiel.
PAP: Pracuje pani też jako pedagog w krakowskiej PWST. Jakie jest nastawienie studentów do teatru?
A. D.: Młodzi ludzie są zawsze fantastyczni. Dzięki nim mogę się dowiedzieć, na czym polega ten świat, który tak gna do
przodu. Uświadamiają mi, co się zmienia, widzę, z czym mają problemy, jak błyskawicznie powstają nowe szyfry, kody,
wzorce, które służą porozumieniu człowieka z człowiekiem. Pewnie nie nauczę się już tych wszystkich nowych „języków”.
Mogę im jednak coś przekazać; coś, czego uczyli mnie przez całe życie wspaniali ludzie. I jakoś się rozumiemy.
Rozmawiała Beata Kołodziej
Wywiad opublikowano 28 września 2014 r. w serwisie Polskiej Agencji Prasowej. Dziękujemy PAP za zgodę na
publikację materiału.
Tweet