Pobierz plik
Transkrypt
Pobierz plik
Dotknąć Boga. O możliwości teologii empirycznej1 Marcin Suskiewicz Jeśli chcesz, bym wierzył w Boga, Świat podmiotów i sfera sensu spraw, abym mógł go dotknąć (Diderot 1953: 207). Ś więta Matka Kościół utrzymuje i naucza, że naturalnym światłem rozumu ludzkiego można z rzeczy stworzonych w sposób pewny poznać Boga, początek i cel wszystkich rzeczy” – zawyrokował I Sobór Watykański. „Poznać Boga” – a więc coś więcej niż dowiedzieć się, że istnieje; i to z rzeczy stworzonych – tego, co jest przedmiotem doświadczenia zmysłowego. Proponuję radykalną interpretację tego zdania: widząc i dotykając świat, w pewnym sensie widzę i dotykam Boga. W niniejszym tekście zastanowię się nad możliwością tak rozumianej teologii naturalnej – nazwijmy ją teologią empiryczną. Punktem wyjścia będzie porównanie ujęcia kwestii istnienia Boga w wykładach Rogera Scrutona i rekolekcjach abpa Karola Wojtyły. Następnie przejdę do ogólnych rozważań nad teologią empiryczną i możliwością pogodzenia jej z naukami empirycznymi. Będzie to więc rzecz o Bogu, zmysłach, rozumie i nauce. „ Angielski filozof Roger Scruton porusza kwestię poznania Boga w dwóch seriach odczytów z filozofii religii: Wykładach Giffordowskich, wygłoszonych w St Andrews w 2010 roku, a niedawno wydanych drukiem jako The Face of God (2012b), oraz Wykładach Stantonowskich, wygłoszonych w Cambridge w 2011 roku. Treść obydwu serii jest podobna, a główne zawarte w nich tezy pojawiają się częściowo już wcześniej, w wydanej także po polsku książce o filozofii i piciu wina Piję, więc jestem (Scruton 2011). W centrum systemu filozoficznego Scrutona stoi dychotomia przedmiot – podmiot. Świat jest w pewnym sensie jedynie zbiorem przedmiotów, które można opisać, używając trzeciej osoby. Równocześnie jednak każdy z nas jest podmiotem, podmiot zaś „w ogóle nie jest w świecie, lecz stoi zawsze na skraju świata” (Scruton 2011: 152), jest pierwszoosobową perspektywą, a więc czymś nie w świecie, lecz na świat (tamże: 136). Pochodną rozróżnienia na przedmiot i podmiot jest inne, równie ważne: na świat przedmiotów badany przez naukę i to, co w Wykładach Stantonowskich Scruton nazywa sferą Pressje 2012, teka 29 207 sensu (the sphere of reason), a o czym traktuje szeroko rozumiana humanistyka. Swoją obronę wyższych wartości (wina, muzyki, religii itd.) przed scjentyzmem angielski filozof opiera na argumencie, że nauka – nawet neuronauka badająca materialne aspekty ludzkiego myślenia – nie ma żadnego dostępu do sfery sensu, z tej prostej przyczyny, że wypowiada się w trzeciej osobie (Scruton 2012a). Jednocześnie jednak właśnie nauka ma monopol na świat przedmiotów, a naukowy opis świata – jego popularna, redukcjonistyczna wersja – jest wyczerpujący. „Fizyka przedstawia kompletne [podkreśl. − M. S.] wyjaśnienie świata przedmiotów, bo to właśnie rozumiemy przez fizykę” (Scruton 2012b: 166). Ów „fizykalizm” idzie u Scrutona (2011: 151) w parze z zaprzeczeniem możliwości interwencji Boga w naturalny porządek rzeczy i nieśmiertelności ludzkiej duszy. Dowód z przygodności W systemie tym pozornie nie ma miejsca na Stwórcę. Cieniem kładzie się na niego teza Kanta, że wyjście poza świat w poszukiwaniu jego przyczyny jest niemożliwe, wręcz niedorzeczne. Scruton jest świadom tych trudności, a jednak nie ignoruje natarczywego pytania „dlaczego?”. Jest ono zbyt osobiste, zbyt ściśle wiąże się z poczuciem sensu istnienia. Jak celnie zauważa, brak odpowiedzi na to pytanie też jest poniekąd odpowiedzią: skoro nie istnieje żadna przyczyna ani cel, moje życie jest absurdem (Scruton 2012b: 14). Scruton sięga więc do arabskiego filozofa Awicenny i jego dowodu na istnienie Boga z przygodności: „skoro wszystkie byty przygodne [to znaczy takie, które mogłyby nie istnieć – M. S.] zależą od innej rzeczy, której zawdzięczają istnienie, to musi istnieć byt konieczny, od którego wszystkie inne są 208 Marcin Suskiewicz uzależnione” (Scruton 2011: 149). Dowód ten w oryginalnej wersji ma wiele niuansów, ważną jego częścią jest między innymi odrzucenie możliwości nieskończonego ciągu Scruton jest świadom trudności, a jednak nie ignoruje natarczywego pytania „dlaczego?” przyczynowego. Jednak główna myśl jest prosta: świat jest radykalnie niepełny, jego istnienie domaga się wytłumaczenia. Tak też interpretuje go Scruton, lecz aby znaleźć dla niego miejsce w swoim systemie, mówi o Bogu nie jako przyczynie (cause) świata, ale jego racji (reason). Bóg jest odpowiedzią na pytanie „dlaczego?” zadane nie przez naukę, zainteresowaną światem przedmiotów, ale przez podmiot. Bóg filozofów nie jest w związku z tym „bytem empirycznym”, jest raczej „bytem transcendentalnym”, istniejącym w sferze sensu (Scruton 2012b: 15; 2011: 150). Intuicja bytu Zauważmy, że dowód z przygodność nie jest integralnym elementem systemu filozoficznego Scrutona. Został weń wkomponowany pod wpływem zewnętrznej wobec niego przyczyny: owego pytania „dlaczego?”, które było na tyle ważne, że − jak szczerze wyznaje angielski filozof − „zwykła niezgodność z teorią filozoficzną” (2012b: 14) nie stanowiła dostatecznej przesłanki, by je zignorować. Przypadek Scrutona zdaje się potwierdzać pewną tezę Jacquesa Maritaina. Pisząc o „intuicji bytu jako bytu”, świadomości „sekretu istnienia” skrywanego przez rzeczy, z której rodzi się metafizyka, francuski tomista przedstawiał Kanta jako dowód, że wyrafinowana, techniczna metoda jej poszukiwania jest skazana na porażkę, gdyż intuicja ta jest czymś zbyt pierwotnym i niewyszukanym, właściwie darem, który otrzymujemy od obserwowalnej rzeczywistości (Maritain 1988). Scruton uznaje wiele elementów systemu Kanta, ale stosuje odmienną, bardziej „liberalną” i „poetycką” metodę uprawiania filozofii, i może właśnie dlatego zachowuje tę intuicję. Tezę Maritaina można również odnieść – pozwolę sobie na dygresję – do popularnej obecnie filozofii analitycznej, która też jest bardzo techniczna. Jeśli filozofia ta zapuszcza się w głębsze rejony metafizyki, to chyba jedynie pod wpływem przesłanek zewnętrznych wobec samego projektu analitycznego, na przykład motywacji religijnej, jak w wypadku Alvina Plantingi czy Richarda Swinburne’a. Dlaczego? Przypuszczam, że powodem jest (podświadome?) przeświadczenie o wyższości logiki nad metafizyką (zob. uwagi Stevena A. Longa do filozofii Józefa M. Bocheńskiego, 2010: 121−132). Jeśli logika jest pierwsza (albo inaczej: jeśli jest całkowicie neutralna wobec wszelkiej metafizyki, a przez to ma charakter metametafizyki), może się zdarzyć, że jej przygodne cechy (wspomniana „techniczność”, formalizm, klarowność) stają się głównym kryterium oceny filozofii, a wtedy tematy trudne do ujęcia w wysoce technicznej formie są niepopularne. Jednak jeśli to metafizyka, rozumiana jako badanie bytu, jest pierwsza, i dopiero z niej logika czerpie swoje zasady, kryterium oceny staje się sama rzeczywistość. Ta może być zaskakująca i trudno uchwytna, a jednak natarczywie domagać się refleksji. Scruton posiada „intuicję bytu”, nie jest głuchy na pytanie „dlaczego?”. Ba, idzie jeszcze dalej, sugerując pod koniec swoich wykładów, że można przełamać dychotomię przedmiot – podmiot przez uznanie, iż przedmioty są nam darowane, a przez to noszą ślady podmiotowości (cokolwiek to dokładnie oznacza). W każdym razie jednak, skoro poznanie, jak zakładam w tym eseju, musi wychodzić od doświadczenia zmysłowego, to angielski filozof nie wskazuje nam drogi do poznania Boga. Wojtyła szuka przyczyn Chciałbym teraz porównać myśl Scrutona z treścią rekolekcji dla studentów abpa Karola Wojtyły z 1962 roku. Powołanie się akurat na Wojtyłę nie jest przypadkowe – autorytet, którym cieszy się jego osoba, jest w pewnym sensie częścią mojej argumentacji. Choć bowiem „dowód z auterytetu” Chciałbym porównać myśl Scrutona z treścią rekolekcji abpa Karola Wojtyły ma w filozofii złą sławę, sądzę, że zaufanie konkretnej osobie jest rozsądniejszym rozwiązaniem (przynajmniej na początku edukacji filozoficznej) niż przyjmowanie pewnych założeń po prostu jako pierwotnych, niedających się dowieść, albo bez żadnej konkretnej przyczyny. Nie jest także dla mnie bez znaczenia, że Wojtyła jest Polakiem, a więc – zgodnie z trafną diagnozą Marty Kwaśnickiej (2011) – sensualistą z urodzenia, intensywnie odbierającym świat za pośrednictwem zmysłów. Wojtyła, podobnie jak Scruton, wiąże poszukiwanie Boga z pytaniem podmiotu o rację i sens: „Czyż to nie jest znamienne już dla umysłu małego dziecka, które stwierdzając to czy owo, pyta: dlaczego? dlaczego? po co?” (Wojtyła 1979a: 162). Pytanie o Boga nie jest jednak dla przyszłego papieża jakościowo różne od tego, które zadaje naukowiec: „Ta nasza droga umysłowa, myślowa ku Bogu, prowadzi poprzez bardzo proste etapy. Właściwie cała droga myśli ludzkiej, a także każdej nauki, prowadzi przez Dotknąć Boga 209 te etapy. Mianowicie wychodząc od aktów, które podpadają naszemu doświadczeniu, szukamy przyczyn” (tamże). Scruton, jak pamiętamy, twierdzi inaczej. Jego zdaniem Bóg, przebywający w sferze sensu, nie jest „przyczyną”, a jego istnienie nie jest jedną z „prawd powszechnych, które odkrywamy przez eksperyment i obserwację” (Scruton 2011: 151). Wojtyła ośmiela się także mówić o „metodycznym i naukowym – tak – naukowym poznaniu Boga jako pierwszej przyczyny”. „Mówi się, że to poznanie Boga ma charakter nienaukowy. Najczęściej się tym sloganem operuje. Darujcie mi, że o tym mówię, ale wiem, że wasze głowy są jakoś tym wszystkim umeblowane. [...] Więc: nie naukowy, nie naukowy. Otóż kiedy tak się stawia sprawę, to zawsze przez naukowe rozumie się tylko coś jednego, jedną metodę myślenia. Tymczasem ta jedna metoda myślenia nie jest jedyną” (Wojtyła 1979a: 162). Naukowość poznania Boga polega na tym, że opiera się ono na doświadczanej rzeczywistość: zewnętrznej i wewnętrznej. „Kiedy myślę: Bóg – wówczas myślę tak dlatego, że widzę świat, widzę świat, widzę, oczami widzę. Najprostsze, najelementarniejsze doświadczenie. Ale kiedy myślę: Bóg – to myślę tak dlatego, że mam to moje wnętrze i tylko ja myślę: Bóg, tylko ja myślę: Bóg” (tamże: 163). Istnienie mimo wszystko Dlaczego punktem wyjścia ma być poznanie zmysłowe? Ponieważ wnosić indukcyjnie, wyciągać wnioski można jedynie z tego, co jest – a w naszym doświadczeniu świata na początku jest – tak przynajmniej zakładam w tym eseju – jedynie to, co uchwycą zmysły. Dalszą drogę do poznania Boga można rozumieć na dwa sposoby: jako świadomy i metodyczny dowód filozoficz- 210 Marcin Suskiewicz ny, oraz jako automatyczne, niekoniecznie świadome, poznanie Boga. Przykładem dowodu filozoficznego może być trzecia droga św. Tomasza z Akwinu (ST I, q. 2, a. 3), oparta na wspomnianym dowodzie Awicenny. Akwinata wychodzi od obserwacji, że w świecie są rzeczy, które rodzą się i giną, a które tym samym nie muszą istnieć, są przygodne. Jak jednak z poznania rzeczy, które nie są Bogiem, i które w dodatku charakteryzują się pewnym brakiem (brakiem wewnętrznej racji dla własnego istnienia), przejść do poznania Boga, który nie posiada braków? Jak z kruchości rzeczy przejść do trwania Stwórcy? Czy nie mamy do czynienia z błędnym wnoszeniem o istnieniu z tego, co nie jest? Z podejrzaną indukcją: nie-Bóg, więc Bóg? Nie, ponieważ w dowodzie z przygodności przesłanką jest nie tyle sama przygodność rzeczy, co fakt, że one mimo wszystko istnieją. Istnieją, choć nie muszą. Są. Realne istnienie rzeczy przygodnych jest czymś pozytywnym, co pozwala wnosić, a zarazem czymś zaskakującym, co każe wnosić o istnieniu przyczyny. Istnienie rzeczy nie należy do rzeczy, jest jakby okruchem Bytu samego w sobie (Boga) zaklętym w rzeczach. Z tego okrucha można już wnosić o istnieniu Całości2. W świetle teologii empirycznej, spór między zwolennikami teistycznej i ateistycznej wizji świata nie dotyczy więc tylko istnienia jednego dodatkowego bytu (Boga). Spór ten rozciąga się na wszystko, co istnieje. Boga nie ma w wichurze „rozwalającej góry i druzgocącej skały”, nie ma Go w kruszeniu ani w kruchości, jest natomiast w „szmerze łagodnego powiewu” (1 Krl 19: 11−12), owym Bożym Tchenieniu, które powołuje to, co kruche, do istnienia. Podobnie ma się rzecz z poznaniem Boga poprzez doświadczenie własnego istnienia (które według św. Tomasza ostatecznie też bierze się z poznania zmysłowego, zob. jego komentarz do De Anima 3, ad 4). Edyta Stein pisze o dwóch „niezaprzeczalnych faktach”: z jednej strony, że jestem bytem poddanym przemijaniu i zagrożonym nicością, z drugiej zaś – że mimo to istnieję, że jestem utrzymywany w istnieniu. Z tych dwóch faktów – przy czym to drugi z nich wnosi ów element pozytywny, który umożliwia wynikanie – Stein wyciąga wniosek, że jest Ktoś, kto mnie wspiera (Nota 1987). Tam, gdzie Heidegger podkreśla trwogę (która jest reakcją na fakt negatywny, zagrożenie nicością), Stein zwraca uwagę na zaufanie (będące reakcją na fakt pozytywny, bycie utrzymywanym w istnieniu). W tym zaufaniu – porównanym do zaufania odczuwanego przez dziecko w ramionach matki – jest poznanie Boga. Chciałbym zwrócić uwagę, że świadome poznanie Boga przez człowieka jest procesem rozciągniętym w czasie. Potrzeba czasu, żeby zauważyć – jak czyni św. Tomasz na początku trzeciej drogi – że rzeczy składające się na świat widzialny „rodzą się i giną”. Potrzeba czasu, by przekonać się o owych „niezaprzeczalnych faktach”, które stanowią przesłankę argumentu Stein. W zamarzniętym świecie, w którym nie zachodzą żadne zmiany (zob. Shoemaker 1969), świadome ludzkie poznanie Boga byłoby niemożliwe. Dowartościować zmysły To prowadzi mnie do drugiego sposobu rozumienia drogi od rzeczy zmysłowych do Boga jako procesu naturalnego i automatycznego, niekoniecznie uświadomionego ani wyrażonego. O tego typu poznaniu zdaje się mówić św. Paweł w sławnym fragmencie: „od stworzenia świata niewidzialne Jego [Boga] przymioty […] stają się widzialne dla umysłu przez Jego dzieła, tak że [poganie] nie mogą się wymówić od winy, ponieważ, choć Boga poznali, nie oddali Mu czci jako Bogu ani Mu nie dziękowali” (Rz 1: 20−21, podkreśl. − M. S.). Skoro akty istnienia rzeczy są „okruchami Bytu samego w sobie”, Bóg staje się przez nie – w pewnym sensie – widzialny, a ja, wchodząc w kontakt z rzeczami, poznaję Boga. Proces ten nazywam teologią empiryczną, aby podkreślić rolę doświadczenia zmysłowego. Nie znaczy to, że zmysły wystarczą – niewątpliwie, aby dojść od rzeczy do Boga, potrzebne są także inne władze, a szcze- Może dotkną Go i znajdą niejako po omacku gólnie władza poznawcza par excellence – rozum, który zresztą pojawił się w rozpoczynającym ten esej stwierdzeniu I Soboru Watykańskiego. Zmysły są jednak nieodłączne, a przy tym niedoceniane. Współczesna kultura, filozofia i nauka sprzysięgły się przeciwko zmysłom; dostrzegają to, co mierzalne (a co Kartezjusz uznał za pierwsze własności rzeczy), ewentualnie to, co widzialne, ale to, co uchwytne przez pozostałe zmysły, zbywa się jako nieistotne. Pamiętacie prace przyrodnicze Arystotelesa, w których pokazuje, jak różne zjawiska tłumaczą się udziałem w nich czterech pierwiastków: ciepła, zimna, wilgoci i suchości? Mówi się, że to po prostu przedawniona teoria, w dodatku dość kuriozalna – tym bardziej, jeśli weźmie się pod uwagę, że teoria atomistyczna Demokryta jest starsza, a jakże bardziej współczesna. Ale arystotelizm był przede wszystkim zupełnie innym od współczesnego sposobem myślenia o rzeczywistości i o języku. To, co najbardziej podstawowe w rzeczach, to nie jakieś drobiny, których nie potrafimy sobie nawet wyobrazić, ale własności bezpośrednio podpadające pod zmysły, na przykład pod zmysł dotyku. Własności tych nie da się całkowicie wytłumaczyć za pomocą tego, co mierzalne. Jeśli wyjaśniamy, skąd bierze Dotknąć Boga 211 się róż, odwołując się do cząsteczek czy fal, które same nie są przecież różowe, nieuchronnie gubimy po drodze owo „wrażenie różowości”, które różowe obiekty wywołują, a które jest czymś materialnym, a jednak nieredukowalnym do, choć zależnym od, procesów fizycznych, chemicznych bądź fizjologicznych (Mheel i Sellars piszą o kolorach jako jakościach fizycznych1 – należących do czasoprzestrzeni, ale nie fizycznych2 – redukowalnych do elementarnych zależności fizycznych, Meehl i Sellars 1956: 252). W dodatku między poszczególnymi kolorami i odcieniami występują różnice jakościowe (np. Van Gogh po długiej obserwacji wyróżnił dziewiętnaście odcieni bieli na pewnym obrazie Halsa – nie więcej i nie mniej) – nie ma natomiast jakościowej różnicy między różnymi długościami fali elektromagnetycznej. Ważne miejsce, jakie przypisuję zmysłom, wiąże się także z naturą poznania rozumowego. Kluczowy dlań proces abstrakcji nie jest procesem eliminacji. Gdy zajmuję się istotą albo istnieniem rzeczy wyabstrahowanymi od tej rzeczy jako istniejącej tu oto, jako okrągłej, żółtej, ciepłej, suchej i gorzkiej – nadal mimo wszystko zajmuję się istotą i istnieniem tej właśnie konkretnej rzeczy. Poza tym mojemu poznaniu na każdym etapie towarzyszą wyobrażenia, które przedstawiają określone rzeczywistości zmysłowe. I wreszcie zmysły odpowiadają za pewność, „realność” poznania. Szczególnie zmysł dotyku. O ile bowiem wzrok jest zmysłem rozróżniania i „zmysłem istoty”, mającym największy udział w poznawaniu tego, czym rzeczy są – o tyle dotyk jest zmysłem pewności i „zmysłem istnienia”, dzięki któremu przekonujemy się, że coś jest. Dotyk ma szczególne miejsce w teologii empirycznej. Widzę przed sobą drzewo. Chcę się jeszcze upewnić, że ono rzeczywiście istnieje (choć nie musi!), wyciągam rękę, czuję pod palcami szorstkość kory. Dotykam 212 Marcin Suskiewicz drzewa, lecz jednocześnie „dotykam Boga”, który jest obecny w drzewie jak przyczyna w skutku. Skoro to drzewo jest, jest również Bóg, który darowuje mu istnienie. „Bóg, który stworzył świat i wszystko, co w nim istnieje, On, który jest Panem nieba i ziemi […] sam daje wszystkim życie i tchnienie, i wszystko. On z jednego [człowieka] wywiódł cały rodzaj ludzki, […] aby szukali Boga; może dotkną Go i znajdą niejako po omacku. Bo w rzeczywistości jest On niedaleko od każdego z nas” (Dz 17: 26b–28, podkreśl. − M. S.). Zobaczyć Niewidzialnego Najwyższy jednak czas poczynić pewne zastrzeżenia. Tego, co pisałem o oglądaniu i dotykaniu Boga, nie rozumiem oczywiście dosłownie. Bóg jest niewidzialny, nieskończony, niepojęty. Nie jest przedmiotem naszego bezpośredniego doświadczenia. Słusznie mówi Romano Guardini o doświadczeniu religijnym wypływającym z kontemplacji natury, że „polega często na wmawianiu sobie oklepanych doznań” (1991: 77). Jeśli gdzieś uprawnione jest radykalne cięcie, to nie – jak u Scrutona – między światem a człowiekiem, lecz między światem a Bogiem (nie może być to jednak cięcie całkowite – inaczej świat przestałby istnieć!). Drugie zastrzeżenie dotyczy zakresu naturalnego poznania Boga. Obserwując rzeczy widzialne, poznajemy pierwszą przyczynę. Tylko Bóg może nią być – a jednak nie musiał nią być (bo nie musiał stworzyć świata). Bycie „pierwszą przyczyną rzeczy stworzonych” nie jest więc dla Niego czymś koniecznym, nie jest częścią Jego istoty. Innymi słowy, ze stworzeń jestem w stanie poznać Boga jedynie w Jego przygodnej roli Stwórcy. Istota Boga pozostaje przede mną zakryta. Święty Tomasz pisze: „Znamy Boga jak kogoś, kto przycho- dzi z daleka, a nie wiemy, kim jest” (cyt. za: Guardini 1991: 82–83). A jednak pragnę doświadczyć Boga, także zmysłowo. Czuję, że nie tylko sensowność i złożoność, lecz również zmysłowe bogactwo i piękno tego świata wskazują na Niego. Że przez to, co widzialne, próbuje się przebić blask Boga: Świat nasz jest nasycony świetnym blaskiem Boga. Ten blask chciałby wybuchnąć jak błysk złotych listków; Wzbiera, tłoczy się, sączy oliwą kroplistą na nas (Gerard M. Hopkins, Blask Boga, przeł. S. Barańczak). Ale to jeszcze nie to. Wszystkie rzeczy stworzone jednocześnie odkrywają i zasłaniają Stwórcę. Dopiero – lecz tu kończy się filozofia, a zaczyna Objawienie – w akcie Wcielenia Bóg naprawdę wkracza w przestrzeń tego, co poznawalne zmysłowo. Święty Jan pisze: „[To wam oznajmiamy], co było od początku, cośmy usłyszeli o Słowie życia, co ujrzeliśmy własnymi oczami, na co patrzyliśmy i czego dotykały nasze ręce” (1 J: 1, 1, podkreśl. − M. S.). Teologia empiryczna a nauki empiryczne Jedna z różnic między Scrutonem a Wojtyłą – różnica, która przekłada się na rozumienie związku poznania Boga z doświadczeniem zmysłowym – dotyczy definicji tego, co naukowe. Dla Scrutona nauką są jedynie nauki przyrodnicze (zwłaszcza fizyka), dla Wojtyły – każde poszukiwanie przyczyn. Nie znaczy to, że przyszły papież nie uznawał swoistej autonomii nauk przyrodniczych, albo że oczekiwał od nich, że wykażą istnienie Boga. Pisała o tym Justyna Figas (2011) w swojej wnikliwej analizie papieskich tekstów. A jednak Wojtyła mówi o naukowym poznaniu Boga, a podczas rekolekcji radzi, by każdy zastanowił się nad Jego istnieniem „w sposób dogłębny”, „na poziomie naszej ogólnej inteligencji, tak żeby mnie wystarczyło: mnie jako fizykowi, mnie jako technikowi, mnie jako historykowi, mnie jako teologowi” (Wojtyła 1979a: 163). Przebija z tego przeświadczenie o jedności poznania i ostatecznej komplementarności wszyst- A jednak Wojtyła mówi o naukowym poznaniu Boga kich prawd. Nauka, filozofia i wiara nie przeczą sobie – wydaje mi się, że ta kwestia umknęła Justynie Figas – nie tyle ex definitione, to znaczy ze względu na całkowicie różne sfery, którymi się zajmują (jak chcieliby Scruton czy Stephen Jay Gould), co po prostu de facto, ponieważ „prawda nie może nigdy sprzeciwiać się innej prawdzie” (Dei Filius IV, 47). I tak na przykład empiryczna falsyfikowalność Zmartwychwstania Chrystusa albo Wniebowzięcia Maryi z duszą i ciałem rodzi konflikt nauki i wiary potencjalnie, ale nie, skoro Zmartwychwstanie i Wniebowzięcie miały miejsce, rzeczywiście. Wróćmy jednak do teologii empirycznej. Jej możliwość jest uzależniona od tego, czy Bóg jest w jakimkolwiek sensie obecny w świecie dostępnym zmysłom, co z kolei wiąże się z teologią stworzenia. Współcześnie akt stwórczy jest często interpretowany w kategoriach swoistej kenozy, samoograniczenia się Boga (zob. np. Moltmann 1995: 167−168). Bóg celowo się wycofał, by stworzyć przestrzeń dla świata – a jeśli nadal działa, to tylko w „Bożych łatach”, gdzie z kolei nie działa świat. John Polkinghorne (1993) lokuje je na przykład w zjawiskach kwantowych i w chaosie. Inaczej przedstawia się teologia stworzenia u św. Tomasza, do której nawiązuje Dotknąć Boga 213 również Wojtyła (1979a: 161–161). Akt stwórczy nie jest wyrazem samoograniczenia, lecz Bożej wszechmocy, bo pierwsza przyczyna i przyczyny wtórne nie konkurują ze sobą (ST I, q. 105, a. 5). Wolne czyny człowieka są na przykład jednocześnie powodowane przez osobę ludzką jako przyczynę wtórną i Boga jako przyczynę pierwszą. Nie potrzeba specjalnych „łat”, w których Bóg może działać, bo jest On obecny w każdym działaniu. Bóg może jednak także dokonać cudu, omijając przyczyny wtórne (ST I, q. 105, a. 6). Nauki przyrodnicze badają porządek przyczyn wtórnych, ale nie znaczy to, że pierwsza przyczyna nie może być przedmiotem poznania – w jakimś sensie – naukowego. Przezwyciężyć kryzys epistemologiczny Na koniec spójrzmy na teologię empiryczną jeszcze pod innym kątem. Charles Taylor (1995) mówi o „kryzysie epistemologicznym”, w jakim znalazła się myśl nowożytna po Kartezjuszu i Hume’ie. Jego zdaniem cała filozofia współczesna od Heideggera, Merleau-Ponty’ego, aż po Wittgensteina i Rorty’ego stanowi próbę przezwyciężenia tego kryzysu. Taylor zauważa, że podejmuje się starania, by na nowo opisać proces poznania, nie jako tworzenie pewnej reprezentacji rzeczywistości, lecz raczej – jak u Heideggera – jako wadzenie się z rzeczami, „bycie w świecie”. Sądzę jednak, że przezwyciężanie kryzysu epistemologicznego ma jeszcze inny wymiar: próbuje się – przykładami mogą być Husserl i Ingarden – poszerzyć zakres treści, jaką otrzymujemy za pośrednictwem poznania zmysłowego, a którą Hume w swoim atomizmie psychologicznym zredukował do minimum. Przypomnę, że według szkockiego filozofa percepcja przekazuje nam jedynie pojedyncze wrażenia, natomiast całą niemal- 214 Marcin Suskiewicz że treść – trwałość przedmiotów, ich właściwości, zachodzące między nimi związki przyczynowo-skutkowe, własną samoświadomość obserwatora – dodaje, a właściwie tworzy z niczego, wyobraźnia. Poszerzanie zakresu treści, jaka pochodzi z percepcji (a przy okazji rehabilitację wyobraźni jako władzy pomagającej w poznaniu rzeczywistości – zwłaszcza w uchwyceniu tych jej aspektów, które domagają się twórczej interpretacji – a nie konkurującej z nim), zostawiam filozofom współczesnym – także postmodernistom – wierząc, że będą dalej szli w tym kierunku. Chciałbym tylko zapytać, czy sens – zwykły sens życia, sens, który każe nam wstawać rano do pracy i zajmować się różnymi rzeczami, na przykład filozofią bądź nauką – zawiera się w tym, co poznajemy przez zmysły, czy też jest dowolnym tworem wyobraźni? Sądzę, że ostatecznie przezwyciężymy „kryzys epistemologiczny” dopiero wtedy, gdy uznamy, że właśnie sens – czy raczej Sens – zawiera się już w jakiejś mierze w tym, co widzialne – i namacalne. Kapłan Bachusa i apostoł Chrystusa Teologia empiryczna zakłada jedność rzeczywistości i jedność poznania, wymaga także dowartościowania zmysłów, zaufania im. Za patrona tego podejścia chciałbym obrać Msgr. Alfreda Gilbeya, miłośnika wina i duchownego. Scruton wspomina go z sympatią w Piję, więc jestem, nazywając go kapłanem Bachusa i apostołem Chrystusa w jednym, „czcicielem porządku we wszystkich jego postaciach” (Scruton 2011: 38). Ksiądz Gilbey na starość dzielił swój czas między restauracyjny stolik i prywatną kaplicę znajdujące się w klubie dla dżentelmenów Traveller’s Club w Londynie. Scruton zapamiętał go, jak z nieodłącznym kieliszkiem bordoskiego wina w ręku tłumaczył zasady wiary. Nagrania wspomnianych w tekście wykładów Rogera Scrutona w St Andrews i w Cambridge dostępne są w internecie odpowiednio na stronach: www.st-andrews.ac.uk/gifford/2010/ listen i sms.cam.ac.uk/collection/1180475. Przypisy: 1. Chciałbym podziękować Panu Bogu za moje istnienie, a Michałowi Kępie, Pawłowi Rojkowi i Andrzejowi Wysockiemu za uwagi do tego tekstu w trakcie jego pisania. 2. Urząd nauczycielski Kościoła, potępiając doktrynę Antona Günthera w XIX wieku, przypomniał, że w sensie dosłownym byty skończone nie zawierają się w Bogu na wzór części w całości, a ich istnienie nie jest istnieniem boskim, lecz ich własnym. Niemniej jednak szczególna relacja, jaka łączy istnienie rzeczy z istnieniem Boga, jest często wyrażana właśnie przy użyciu metafory części i całości oraz słów takich, jak „uczestniczyć”, „partycypować”. W Katechizmie czytamy: „Świat i człowiek świadczą o tym, że nie mają w sobie ani swej pierwszej zasady, ani swego ostatecznego celu, ale uczestniczą w Bycie samym w sobie, który nie ma ani początku, ani końca” (KKK: 34). Katolicka „trzecia droga” między radykalną transcendencją Boga a jego rozmytą immanencją opiera się na subtelnych i trudno uchwytnych rozróżnieniach. Co dalej? W trochę podobnym kierunku zmierza kolejny tekst w tym dziale. Po Wcieleniu nie należy przesadzać z podkreślaniem Bożej transcendencji. 215