Z Australii subiektywnie cz. II Magazyn OFF_ROAD.PL 08

Transkrypt

Z Australii subiektywnie cz. II Magazyn OFF_ROAD.PL 08
PRZYGODA
ON-ROAD – 10%
OFF-ROAD – 90%
Outback Challenge
AUTOR: Michał Ginter / Arek Witczak,ZDJĘCIA: Jarek „Jerry” Kornacki, Arek Witczak, Michał Ginter
W poprzednim numerze OFF-ROAD PL Magazynu 4x4 rozpoczęliśmy
relację ze startu polskiej załogi w Outback Challenge. Dziś ciąg
dalszy, w którym dowiemy się, czy i w jakim stanie nasi osiągnęli
metę zawodów.
Przez noc powróciliśmy do Broken Hill. Rano ruszyliśmy do szklarza
wklejać nową szybę. Przy pomocy
przenośnej blacharskiej prasy hydraulicznej poprawiliśmy kształty
otworów drzwi kierowcy i tylnych
– znowu zamykały się jak przed
glebą, no prawie... Jeszcze przed
południem trafiliśmy do oficjalnego serwisu zawodów – „Silver City
4WD”, którego właściciel, Dennis
wielokrotnie sędziował w Outback
Challenge. Do niego też należał
odbiór naszej klatki i decyzja, czy
musimy ją naprawiać. Po szczegółowych oględzinach padł wyrok:
„Good work! ” Z uznaniem w głosie otrzymaliśmy zielone światło
do powrotu na pole walki. Pozostał
tylko most w kształcie banana.
Telefon do przyjaciela i Dennis już
tłumaczy: „Chłop ma mnóstwo
roboty, ale możecie skorzystać
z jego prasy.” W warsztacie specjalizującym się w naprawie wszelkiego
sprzętu górniczego (Broken Hill
żyje z wydobycia srebra i miedzi)
dostaliśmy prasę 80 t do naszej
dyspozycji. Prasa się nie namęczyła
i most był prawie jak nowy, prawie...
Klejem do chłodnic zakleiliśmy
dziurki w chłodnicy, wrzuciliśmy
most na jego miejsce.
Dołączyliśmy do naszej grupy,
która przejeżdżała przez miasto
w kierunku Poolamacca. Samochody były ubabrane w błocie.
Słuchaliśmy opowieści o wodzie
sięgającej szyb w Patrolu i (taki
lokalny wynalazek) o pompach,
64
które nie nadążały wypompowywać wody
z kabiny (wewnątrz
lustro było tylko
10 cm niżej).
Dowiedzieliśmy się, że jeden z wozów
kozio łkowa ł
czterokrotnie
przez bok, gdy
n a   ł a g o d ny m
łuku w trakcie poślizgu jedna opona
przykantowała. Załodze nic się nie stało – od tej
chwili jechali jako kibice z naszą
grupą. W środę w programie był
„dzień wspólny”. Wszystkie grupy spotykały się w Poolamacca
(ochrzczonej przez nas „Krainą Głazów”) i w oparciu o wyniki pierwszych dwóch dni dzielone były
pomiędzy trzy OS-y. Nam przypadł
jako pierwszy odcinek rock crawlingowy. Po zapoznaniu się z trasą
ustaliliśmy z sędziami, gdzie jest
pierwsza przeszkoda OS-u, którą
trzeba osiągnąć, by uznać start
i otrzymać 20 punktów. Przed nami
jeszcze cztery dni, a zapas przegubów już zużyty. Trzeba było uznać
fakt, że Jimny nie jest optymalną
terenówką na tę imprezę, a formuła
„wszystkie części, sprzęt kempingowy, żywność i rzeczy osobiste
muszą jechać w wozie – reszta
to pomoc z zewnątrz” zmusiły nas
do myślenia strategicznego. Jeżeli
ryzyko było zbyt duże (a groźba
8/2008
otrzymania
10 0 punk tów
karnych za „zjazd do zajezdni” zbyt
realny) lepiej było skupić się na 20
punktach za start i nieukończenie
OS-u. Zdobyliśmy więc nasze 20
punktów i patrzyliśmy, jak inni
urywają wały, rozpruwają mosty,
skrzynie, mielą przeguby i dyfry.
Tyle nam pozostało.
Drugi OS tego dnia był czymś
dla nas. To znaczy prawie. Ataki
śmiechu rozpaczy nas brały, gdy
musiałem pilotować Arka biegając
przed samochodem pomiędzy
głazami, aby dojechać do bramki
startowej. OS okazał się trochę
łatwiejszy niż dojazd do startu.
Składał się z odcinka po drodze
usłanej dużymi głazami stromego
podjazdu pod dużą skałę i powrotu piaszczystym korytem suchej
rzeki z głęboką kałużą na deser.
Nam poszło dobrze, choć mniej
szczęścia miała Jeanette Garcia
z Venezueli swoim Jeepem Wranglerem. W związku z padniętym
wspomaganiem kierownicy nie
wyrobiła łuku i skasowała przednie koło wraz z oponą o leżący
w rzece głaz.
Ostatni OS składał się dwóch
stromych podjazdów skalistym
szlakiem. W sumie pestka, gdyby nie fakt, że byliśmy ostatnią
grupą na tym OS-ie i poprzedzające nas pojazdy wykopały koleiny
o rozstawie niekompatybilnym
z naszą drezyną. Uciążliwość polegała na tym, że były to koleiny
w kamieniach. Przejazd się udał.
Osłony na dyfrach i podwoziu
zarobiły na siebie. Późnym popołudniem nastąpiło przeorganizowanie i powróciliśmy do swoich
pierwotnych grup. Nasza grupa
„B” wyruszyła na start odległego
o 130 km odcinka nocnego. Polegał
on na przejeździe szutrówkami
na terenie fermy hodowli bydła
po typowym australijskim stepie.
Jak zwykle były też urozmaicające
koryta potoków (oczywiście suchych), miejscami głębokie na dobry metr. Samochody stratowały
pojedynczo w odstępie 10-minutowym i przy pomocy notatki tekstowej na kartce A4, bo nie potrafię
tego czegoś nazwać roadbookiem,
miały dotrzeć do odległej o 17 km
mety. Bardzo fajny odcinek...gdyby nie fakt, że sporządzony był
z australijską dokładnością. Jak
większości uczestników nie udało
nam się w wyznaczonym czasie
odgadnąć położenia mety.
Czwartkowy poranny OS był nawigacyjną przejażdżką po fermie
hodowli owiec. Start pojedynczy
co 5 minut, a na bramce od pastwiska podane były koordynaty
następnego punktu. Jak się szybko
okazało, kolejne punkty to następne bramki położone na szutrowej,
odcinkami kamiennej drodze
na tej posiadłości. Jak już nam
się wydawało, że rozgryźliśmy
system, nastąpił zwrot w akcji:
kolejny punkt był odległy o 4,7 km,
a droga prowadząca w jego kierunku skończyła się po kilometrze
na urwisku wzgórza. Podczas
kluczenia spotkaliśmy jeszcze 3
inne samochody szukające drogi
do celu. Po pół godzinie znaleźliśmy drogę i ukończyliśmy OS
w czasie.
Kolejny OS miał wiele obiecującą
nazwę „WARN Winch Wall”. Składał
się ze stromego zjazdu ze skalnego wzgórza i po kilometrowym
slalomie podjazdu i wciągnięcia
samochodu na górę. Skojarzenia
w trakcie zjazdu mieliśmy z Arkiem
takie same – szczególnie gdy
chwilami samochód jechał tylko
na przednich lub trzech kołach.
Slalom to prościzna, a na skałę
wjechaliśmy na tę samą półkę,
gdzie pozostałe samochody, tyle
że tylny wał zdecydowanie nie
polubił chwili lotu i ponownego
zetknięcia z podłożem. Pękł zaraz
przy przednim przegubie. Podwią-
załem wał i na skałę wciągnęliśmy
się wyciągarką. Nie mieliśmy zapasowego wału, więc podjęliśmy decyzję o zespawaniu tego,
co nam zostało. Zgłosiliśmy chęć
wyjazdu do Broken Hill. Sędziowie wytłumaczyli nam, że start
do następnego OS-u jest 100 m
dalej i jeżeli chcemy, to wystartują
nas przed pozostałymi pojazdami,
żebyśmy mieli jak najwięcej czasu
na naprawę. Wskazano nam bramkę, do której musimy dojechać
po nasze 20 punktów. Zjechaliśmy
z trasy, wymontowaliśmy wał i Trupikiem ruszyliśmy do miasta.
Nieco ponad 100 km – tyle
dojazdu trzeba było pokonać.
Po konsultacji z Dennisem wybór
padł na sprawdzony warsztat naprawy maszyn górniczych. Dennis
na drogę rzucił, abyśmy wzięli
„twardą walutę” – to pomoże.
Po drodze zajechaliśmy do monopolowego i kupiliśmy kratę piwa
– niektóre rzeczy na końcu świata
funkcjonują identycznie jak u nas.
Po krótkiej naradzie chłopaki wzięli się do roboty. Wszyscy byliśmy
zgodni, że to nie potrzyma długo.
Jeszcze tej nocy miało być nam
dane przekonać się, jak krótko...
Wróciliśmy do Jimnyka. W międzyczasie zrobiła się noc, a za półtorej godziny miał odbyć się start
do nocnego OS-u. Kwadrans
na montaż wału i już tylko krzyknęliśmy Jarkowi, gdzie ma dojechać, sami zaś pognaliśmy ile sił.
Do startu zostało ponad godzina,
8/2008
65
a GPS najkrótszą drogę wyliczył
na 108 km! Gnaliśmy szutrową autostradą blisko 40 km, by dojechać
do miejsca, gdzie miała być droga.
No właśnie! Miała, ale jej nie było!
Ja się załamałem – ze startu w kolejnym OS-ie nici! Arek stwierdził,
że krajobraz wygląda jak po powodzi, czyli pewnie drogę zmyło. Zaczęliśmy jechać na przełaj wg GPS-u.
Nie muszę wyjaśniać, że prędkość
była daleka od wymarzonej na pozostałe 60 km i 40 minut! Po chwili
pokazała się siatka ogrodzeniowa,
co Arek zinterpretował w ciekawy
sposób: „Jak jest płot, to będzie też
brama! ” Nie wiem, jaka zasada tym
rządziła, ale miał rację. Wjechaliśmy
na pastwisko. Wokoło koryta, pompy, zbiorniki na wodę – zwierzyny
brak. Po chwili zaczęła się dróżka,
która biegła to z prawej, to z lewej,
200-300 metrów od śladu na GPS-ie.
Po kilkunastu kilometrach dojechaliśmy do kolejnej bramy, ale tym
razem przyozdobionej wyblakłą
tablicą z przestrzeloną kilkukrotnie
66
informującą, że to teren prywatny
i krzywda stanie się temu, co ostrzeżenia nie posłucha. Otworzyłem
bramę, Arek przejechał przez nią,
a gdy wsiadałem do samochodu
spytał, co to za tablica. Odpowiedziałem, czy pamięta, jak mnie
pytał, co się dzieje, gdy się jeździ
po prywatnych terenach. -Teraz
się przekonamy, Arek. Mam tylko
nadzieję, że zanim zacznie strzelać,
zechce pogadać – odpowiedziałem.
Po 10 km dotarliśmy do identycznej
bramy, ale oznaczonej z odwrotnej
strony – to znaczyło, że szczęśliwie
przejechaliśmy posiadłość. Po kolejnych nastu kilometrach wjechaliśmy
na szutrową autostradę i znowu
można było gnać.
Godzina startu już minęła. Pozostało liczyć na opóźnienie organizatorów. Już z daleka wołaliśmy
ich przez radio i 15 km przed celem
odezwali się. Wysłali samochód,
który doprowadził nas do startu.
Byliśmy na czas. Właśnie wszyscy
rozbijali namioty. My też szybciutko
8/2008
były w formacie nam zupełnie obcym, a, co ciekawe, zupełnie innym
niż dotychczas, czyli UTM UPS. Dzięki uprzejmości jednego z sędziów
szybko odnaleźliśmy właściwe ustawienia. Zadanie tego OS-u polegało
na najszybszym zebraniu pieczątek
i powróceniu do mety w czasie nie
dłuższym niż 2,5 godziny. Przekroczenie czasu oznaczało 0 punktów
– „nie wystartował”.
Ruszyliśmy do najbliższego punktu obowiązkowego. Tam spotkaliśmy jednego z faworytów tych
zawodów – Birdie'go. Jego superdoładowany Patrol po raz czwarty
w trakcie tej imprezy stracił rozrząd.
W drodze do drugiego punktu obowiązkowego zahaczaliśmy o punkty nieobowiązkowe, które były
w miarę po drodze. Teren był podły.
Wszędzie leżały kamloty na tyle
wielkie, że nie dało się rozsądnie
rozpędzić…no chyba, że miało
się 37 cali… Drugi i trzeci punkt
były praktycznie na końcu „placu
zabaw” – około 9 km od startu.
Zbliżyliśmy się na około kilometr
do drugiego punktu, gdy okazało
się, że jesteśmy na szczycie pasma
górskiego, a urwisko uniemożliwia
nam zjechanie do punktów. Zaczęło
się mozolnie zjeżdżanie duktami, zamieniającymi się w koryta potoków.
Po drodze napotykaliśmy zdziwione
lisy i kangury. Wysokość ścian tych
potoków dochodziła dachu naszego
wyrzuciliśmy cały sprzęt kempingo- samochodu. Jak się później okawy oraz zaopatrzenie i ruszyliśmy zało, nie zauważyliśmy momentu,
na odprawę. Ten OS odbywał się w którym podczas jednego z tych
na jednym z pastwisk fermy. Ty- przejazdów pękł nasz pospawany
le, że to pastwisko (padok) miało wał. Zrobił to tak świetnie, że nie
australijskie wymiary: 10x10 km. spadł na ziemię, tylko zawisł w guNa terenie znajdowały się góry bli- mowo-metalowej tulei i sobie pod
sko 300-metrowej wysokości. Start nosem mruczał „Ja wysiadam”.
My natomiast
był równoległy
jechaliśmy
wszystkich saPo kilkunastu kilometrach
z gór y, wię c
m o ch o d ów.
dojechaliśmy do kolejnapęd przedNa hasło „start”
nej bramy, ale tym razem
ni wystarczał
piloci łapali
przyozdobionej wyblakłą
w zupełności.
jedną z kartek
tablicą z przestrzeloną
Dopiero kolejtrz ymanych
kilkukrotnie informująny potoc zek
przez sędziecą, że to teren prywatny
zatrzymał nas
go i biegli
i krzywda stanie się temu,
na tyle skuteczdo swoich, zaco ostrzeżenia nie posłunie, że zdaliśmy
parkowanych
cha. Otworzyłem bramę,
sobie sprawę
na linii startu,
Arek przejechał przez nią.
z beznadziei, jasamochodów,
ka nas otacza.
by wklepać
położenie trzech obowiązkowych Na domiar złego podczas próby
i dziesięciu nieobowiązkowych wyjazdu przedni prawy przegub
punktów, które znajdowały się „wysiadł” również. Mieliśmy jeszna tym padoku. Można powiedzieć cze 45 minut to zamknięcia mety.
pikuś, gdyby nie fakt, że koordynaty Zaczęliśmy wywoływać organiza-
torów. Zdawaliśmy sobie sprawę
że, od miejsca startu, gdzie są wozy
organizatorów, dzieli nas nie tylko
pasmo tych gór, ale dodatkowo
odległość blisko 9 km. Wtedy dotarło do nas, że to jest ta prawdziwa
„czarna dupa”!
Powolutku, przy pomocy kotwicy wywindowaliśmy się z potoku. Skierowaliśmy „w kosmos”
jeden z ksenonów i rozpoczęliśmy
demontowanie wału i przegubu
(który uniemożliwiał skręcanie kół).
Co jakiś czas wołaliśmy o pomoc.
Po godzinie usłyszeliśmy odpowiedź. Podaliśmy nasze położenie.
Po następnej godzinie na szczycie
pasma górskiego ujrzeliśmy światła
dwóch samochodów. Ponieważ nie
wiedzieli jak zjechać w dół zapadła
decyzja, że porzucamy samochód
na noc i rano się nim zajmiemy.
Po trzeciej wylądowaliśmy w śpiworach.
O ósmej zobaczyliśmy start naszej
grupy do piątkowych OS-ów i ruszyliśmy dwoma Patrolami, by sholować nasz samochód. Za dnia i przy
znajomości położenia celu dotarcie
zajęło nam 2,5 godziny. I nawet
za dnia to miejsce było „czarną
dupą”! „Na stopa” dojechaliśmy
do autostrady (Silver City Highway),
która tylko z nazwy taką jest. W tej
części Australii taka „autostrada”
jest bardzo szeroką i równiutką
szutrówką. Arek ćwiczył biceps
z napędem jednokołowym, a Jarek
wiernie nas asekurował. Prawie z zamkniętymi oczami trafiliśmy do na-
szych kopalnianych speców, którzy jazdem przez dwie góry”. Od rana
z zadowoleniem ocenili spaw. Wał szanowaliśmy sprzęt i „taktykowapękł obok spawu! Robota wykonana liśmy”. Zapytaliśmy więc sędziego,
mistrzowsko! Był powód do dumy. gdzie musimy dojechać. Odbyło się
Dołożyli kolejny spaw. Usługa gratis bez sensacji i 20 punktów „wpadło
– na konto tej kraty sprzed dwóch do kieszonki”. Drugi OS rozgrywał
dni. Zamontowałem wał jeszcze się w korycie rzeki, gdzie piasek
na podwórku u nich i skoczyliśmy był tak sypki, że z trzykołowym napędem ledwo
na miasto zjeść
dojechaliśmy
coś ciepłego.
Zdawaliśmy sobie sprawę
do pierwszej
Wieczorem odże, od miejsca startu, gdzie
przeszkody
meldowaliśmy
są wozy organizatorów,
z a 20 p u n księ w biurze zadzieli nas nie tylko pasmo
tów. Trzeci OS
wodów (kolejne
tych gór, ale dodatkowo
był wariacją
100 punktów
odległość blisko 9 km.
środowej trasy
nam wpadło)
Wtedy dotarło do nas,
rock crawlini organizator
że to jest ta prawdziwa
gowej. Bramimprezy – Paul
„czarna dupa”!
ka w połowie
Van d erho r s t
pierwszego
p o p i l o to w a ł
nas na miejsce koczowania naszej podjazdu okazała się osiągalna
grupy. Było to odległe o 150 km i mogliśmy dodać kolejne 20 punkod Broken Hill piaszczyste koryto tów do naszego konta. Po zakońrzeki, na środku którego rozpalone czeniu ostatniego OS-u nastąpiło
było duże ognisko. Wszyscy siedzieli oficjalne (na papierze i z podpisem)
wokoło i snuli opowieści. Z racji, wymeldowanie z imprezy. Od tego
że to zima, temperatura nocą spa- momentu każdy poruszał się sadała poniżej 10 stopni, a w dzień, modzielnie.
W drodze do Broken Hill, w miejgdy świeciło słońce, potrafiła przekroczyć 25 stopni. Tego ostatniego scowości Silverton, jest motel/
wspólnego wieczoru było tylko 7 pub motocyklowo/samochodowy,
w którym znajdują się pamiątki
samochodów z 12.
W sobotę, w ostatni dzień zma- po kręconym w tej okolicy Mad Magań, powtórzył się scenariusz śro- xie II ze słynnym czarnym Fordem
dowego „wspólnego dnia”. Ponow- z wystającą ponad maskę sprężarką,
nie podzielono nas na trzy grupy którym woził się Mel Gibson. Tam też
i na terenie, gdzie konkurowaliśmy wszyscy uczestnicy zatrzymali się
w środę, zmodyfikowano trasy na pamiątkową kolejkę. Wewnątrz
i wyznaczono nowe 3 OS-y. Nasz jest też polski akcent. Nad barem
pierwszy OS był odwróconym „prze- króluje podpisany nalewak Tyskiego,
który użyty został do nakręcenia
reklamy w 2001 roku. W bazie rajdu
w Broken Hill wylądowaliśmy późnym popołudniem. Wrzuciliśmy
Jimnyka na lawetę i zaczęliśmy przepakowywać graty. O 19:00 rozpoczął
się oficjalny lunch, a rozdanie nagród o 21:00. Niestety, nie mogliśmy
zostać tak długo, bo za 17 godzin
wylatywał nasz samolot z Sydney.
Pożegnaliśmy się ze wszystkimi znajomymi i podziękowaliśmy za wspaniałą imprezę.
Skończyła się wielka przygoda.
Zebraliśmy wiele cennych doświadczeń i słuchając pogróżki Traska o przyszłorocznej edycji myślę,
że uda się je wykorzystać, by znacznie lepiej dopasować sprzęt do tego nietypowego i egzotycznego
rajdu. W urzeczywistnieniu tego
wielkiego przedsięwzięcia pomogły
nam firmy: Taubenreuther, Trasek
Off-Road, ARB, Valvoline, VTD, ORL,
Sydney City Motorcycles, Dynamic
Tyres, Pep's Trade Auto Parts, 4WD
Silver City. 
8/2008
67