Witold Modzelewski

Transkrypt

Witold Modzelewski
http://biznes.onet.pl/wiadomosci/analizy/analizy-podatkowe/modzelewski-polska-moze-zyskac-miliardyzlotych/3zlns5
Modzelewski: Polska może zyskać miliardy złotych
prof. Witold Modzelewski Współtwórca Instytutu Studiów Podatkowych
Wreszcie wspólnotowi urzędnicy raczyli dostrzec największą patologię współczesnego systemu
podatkowego, o której piszę od ponad 10 lat: jest nią związek władzy z biznesem doradczym, który zajmuje
się m.in. optymalizacją podatkową. Przecięcie związków władzy z międzynarodowym biznesem
podatkowym może dać Polsce kilkadziesiąt miliardów złotych.
Sytuacja taka dotyczy zwłaszcza międzynarodowych struktur tego biznesu, ale również typowo miejscowej
działalności. Owe związki są rakiem, którego niszczący charakter dotyczy:
•
•
•
•
efektywności fiskalnej prawa podatkowego, gdyż nie jest ważne, co napisał ustawodawca, lecz to, co
pod ochroną władzy „zoptymalizowały” firmy doradcze,
zasad uczciwej konkurencji, bo firmy korzystające z usług optymalizacyjnych zyskują niczym
nieuzasadnioną przewagę konkurencyjną nad uczciwymi przedsiębiorcami,
procesu legislacyjnego, gdyż biznes doradczy tworzy projekty „przepisów optymalizacyjnych”, które
podrzuca – w roli „ekspertów” – rządzącym, korzystając z „wyśmienitych relacji z urzędnikami” (to
cytat z wypowiedzi miejscowego celebryty podatkowego),
rynku doradczego, który dzieli się na uprzywilejowanych oferentów, mających odpowiednią pozycję
w systemie władzy, zdolnych „wszystko załatwić”, oraz całą resztę, która jest skazana na uczciwość.
Piszę o tym od lat, ale bez jakiegokolwiek odzewu, ponieważ ów toksyczny związek władzy z biznesem
doradczym jest fundamentem liberalnego rządzenia, choć warto przypomnieć, że równie liberalna lewica
zapoczątkowała ten proces w cieniu naszego wuniowstąpienia.
Teraz problem ten podjęto na szczeblu wspólnotowym przez Komisję Specjalną, zwaną Komisją Tax, która
została powołana w lutym tego roku. Ostateczną wersję jej raportu poznamy dopiero na jesieni, ale już dziś
wiemy z jego wstępnej wersji, że powtarza on oceny, które w Polsce znamy aż nadto dobrze. Działalność
doradcza firm powiązanych z władzą jest sprzeczna z interesem publicznym i muszą być radykalnie
przecięte wszelkie związki władzy z tym biznesem: albo – jeśli doradzasz jak nie płacić podatków, to drzwi
politycznych i urzędowych gabinetów muszą być dla ciebie zamknięte. Tego nie da się pogodzić. Polska pod
tym względem jest przykładem klinicznym, który wymaga natychmiastowej hospitalizacji a przede
wszystkim chirurgicznych cięć. Bo kontredans władzy z międzynarodowym biznesem doradczym jest już
sposobem rządzenia. Jego przedstawiciele zasiadają w radach konsultacyjnych rządu i resortu finansów,
urzędujący wiceministrowie finansów rozdają nagrody firmom z tej półki, projekty ustaw podatkowych
tworzone są przez ekspertów zatrudnianych w tych firmach, a w Sejmie każda istotna nowelizacja jest
„opiniowana” głównie przez tych, którzy następnie będą na niej zarabiać.
1
Czy w związku z tym mogą rosnąć dochody budżetowe? Wolne żarty – będą spadać, a dług publiczny
będzie coraz większy, bo tu istnieje strategiczna współpraca biznesu doradczego z międzynarodowymi
instytucjami finansowymi i zgodność ich interesów: czym gorzej z dochodami budżetowymi w naszym
kraju, tym większy popyt na pożyczki i kredyty udzielane przez te instytucje. Sztandarowym przykładem
naszych potworków legislacyjnych, będących wynikiem współpracy władzy z biznesem doradczym, jest
akcyza węglowa, która po ponad trzech latach obowiązywania daje rocznie… 55 mld zł. Ciekawe, ile
zarobili na niej ci, którzy stworzyli ten system?
Mam nieśmiałą prośbę do rządzących: jeżeli miejscowa, polska wiedza jest dla was niewiarygodna, to
przeczytajcie ten raport i wyrzućcie z waszych gabinetów wszystkich ludzi powiązanych z tym biznesem.
Gwarantuję wam, że dochody budżetowe wzrosną i to bardzo szybko. Żadna firma zajmująca się
optymalizacją podatkową nie może mieć jakichkolwiek związków z władzą, bo to jest dla władzy
kompromitujący a nawet haniebny związek. Tylko tyle i aż tyle. Już teraz wszyscy mówią (nawet
liberałowie) o potrzebie „uszczelnienia systemu podatkowego”: podstawowym warunkiem powodzenia tej
operacji jest całkowite odcięcie się, również personalne, od działalności biznesu podatkowego – niech to
robi na swoje ryzyko. Będą również z tego pieniądze i to wielkie. Komisja Tax postuluje, aby Komisja
Europejska pozbawiła beneficjentów usług optymalizacyjnych korzyści jakie osiągnęli kosztem państw
członkowskich. Zwrot tych korzyści ma nastąpić do budżetów państw, które ucierpiały z powodu ich
działań. Ile dzięki temu uzyska nasz kraj? Co najmniej kilkanaście a nawet kilkadziesiąt miliardów złotych
rocznie. Jest się o co bić, bo o tyle można będzie zmniejszyć obciążenia tym podatnikom, którzy dzisiaj
płacą podatki, bo są ludźmi przyzwoitymi.
http://biznes.onet.pl/wiadomosci/analizy/analizy-podatkowe/jak-znalezc-brakujace-w-budzecie-52-mld-zlczyli-na-marginesie-wypowiedzi-pani/hpevcm
Jak znaleźć brakujące w budżecie 52 mld zł, czyli na marginesie wypowiedzi Pani
Premier
prof. Witold Modzelewski Współtwórca Instytutu Studiów Podatkowych
Zapewne wielu przedsiębiorców mogłaby zaszokować wypowiedź Pani Premier (Premierzycy?), że
zapowiadane przez opozycję „uszczelnienie systemu podatkowego”, które może przynieść nawet 52 mld zł,
musi polegać na masowych kontrolach skarbowych u wszystkich podatników.
W retoryce wyborczej liberałów polegającej na „straszeniu PiS-em”, jest to zupełnie „normalna” teza, lecz
dla większości (wszystkich?) podatników tego rodzaju strachy nie robią już większego wrażenia. Dlaczego?
Bo po jedenastu latach członkostwa w Unii Europejskiej i ośmiu liberalnych rządów dobrze wiemy, że:
•
•
zdezorganizowany ciągłymi „reformami” aparat skarbowy i celny (np. w tym roku bez sensu
połączono organizacyjnie urzędy skarbowe z izbami skarbowymi) jest w stanie „masowo”
skontrolować tylko niewielką grupę podatników,
zagmatwane i niejasne przepisy, w dodatku „wyjaśnione” w 250 tysiącach interpretacji, tworzą stan,
w którym każdy robi co chce, a teraz „wszystkie wątpliwości będą interpretowane na korzyść
podatników”,
2
•
•
•
jeżeli mały podatnik będzie siedzieć cicho i „nie podpadnie” jakąś nieakceptowaną przez rządzących
wypowiedzią lub działaniem, to może spać spokojnie, bo to czy płaci, czy nie płaci podatków,
naprawdę nikogo w rzeczywistości nie obchodzi,
„duzi podatnicy” dobrze wiedzą jak zapewnić sobie bezpieczną optymalizację podatkową: trzeba
wejść pod parasol dobrze widzianych na salonach firm konsultingowych, które jednocześnie
doradzają władzy; tu układ jest jasny – jak opłacisz takiego „doradcę”, możesz spać spokojnie pod
warunkiem, że również z tej firmy masz audytora,
„bardzo duzi podatnicy”, czyli „tłuste misie” w narracji sienkiewiczowskiej, są pod bezpośrednią
ochroną ustawodawcy, bo dla nich są pisane i zmieniane przepisy tak, aby wszystko co robią było
lege artis.
Kto miałby więc bać się „masowych kontroli”? Typowe bajki o żelaznym wilku (PiS-ie). Oczywiście
również dobrze wiemy, że nielicznych da się „przeczołgać” kontrolami, a zwłaszcza zmieniając wstecz
interpretację urzędową twierdząc, że „od zawsze” ktoś był podatnikiem; działania te nie przynoszą istotnych
efektów fiskalnych, służąc tylko eliminacji z rynku nieporządnych konkurentów. W tych działaniach
rządzących nie idzie o pieniądze dla budżetu, bo nie taki jest ich cel.
W jaki więc sposób obecna czy przyszła władza może zwiększyć dochody podatkowe? Czy jest skazana na
bezsilność, pastwiąc się co najwyżej nad nielicznymi, aby osiągnąć efekt prewencyjny: inni przestraszą się i
dobrowolnie zaczną płacić wyższe podatki? Jeżeli chciałaby znaleźć owe 52 mld zł, może to obiektywnie
zrobić lecz musi jednak wiedzieć jak, a przede wszystkim chcieć osiągnąć ten cel. A na tej drodze kontrole
skarbowe są najmniej ważnym, w dodatku finalnym działaniem w stosunku do tych, którzy nie będą chcieli
płacić „po dobroci”. Bo może warto przypomnieć zarówno Pani Premier, jak i jej „eksperckiemu zapleczu”,
że w ponad 90% przypadków podatnicy obliczają i wpłacają podatki sami, a władzę stanowi tylko adres
przesyłania ich pieniędzy. Podatki nie są „ściągane” przez aparat skarbowy: on je tylko inkasuje; o tym, że o
wpłacie i o jej wielkości decyduje sam podatnik lub płatnik, stosując (lub nie stosując) przepisy prawa. Gdy
to prawo, po pierwsze, nie ma luk pozwalających aby nic nie płacić, po drugie, gdy jest szanowane przez
podatników, to pieniądze płyną same do budżetu i najlepiej nic nie mieszać. Polski stan rzeczy ma niewiele
wspólnego z tym obrazem, bo po przez ostatnie osiem lat wprowadzono setki „nowelizacji
optymalizacyjnych”, aby „więcej pieniędzy zostało w kieszeniach podatników” („tłustych misiów”), a o
szacunku dla prawa lepiej nic nie mówić.
Najgorszy przykład dają tu organy władzy, wydając setki tysięcy interpretacji urzędowych, często nie
mających nic wspólnego z treścią interpretowanych przepisów. Stan, który osiągniemy w najbliższej
perspektywie, będzie jeszcze gorszy: im przepisy będą bardziej mętne i wewnętrznie sprzeczne (to się da
załatwić), tym mniejsze będą dochody budżetowe, bo wątpliwości interpretacyjne („nie dające się usunąć” –
co to znaczy?) muszą być interpretowane na korzyść podatników. W przedwyborczym amoku oczywiście
nikogo nie obchodzi (wcześniej też nie obchodził) interes publiczny, ale już dobrze wiemy, jak w tej nowej
rzeczywistości nic nie płacić do budżetu: wystarczy uchwalić dwa całkowicie sprzeczne ze sobą przepisy, z
których jeden będzie „korzystny” a drugi „niekorzystny” dla podatników, a nie tylko „tłuste misie”, lecz
wielu innych zwykłych ludzi (przy okazji?), których stać jednak na długotrwałe spory, może już przestać
płacić podatki.
3
Warto dodać, że swoją cegiełkę do strat w dochodach budżetowych wniosły również sądy, które wymyśliły
wiele dziwnych „interpretacji” (np. że samorządowe jednostki budżetowe nie są podatnikami VAT-u) i
dzięki temu można „legalnie” wyciągnąć z budżetu kwoty liczone już w miliardach złotych. W tych
działaniach specjalizując się (a jakże) dobrze widziane przez władzę firmy doradcze.
Cóż więc zrobić, aby zwiększyć dochody budżetowe? Są tu trzy powszechnie znane przez uczciwych
podatników kroki. Należy:
•
•
•
przeciąć mieczem Damoklesa wszystkie związki władzy z biznesem podatkowym,
usunąć z przepisów wszystkie luki, które legalizują unikanie opodatkowania,
uchylić wszystkie interpretacje urzędowe, które często wbrew treści przepisów prawa tworzą „pomoc
publiczną” dla ich beneficjentów.
Proste? Niekoniecznie, bo status quo ma zbyt wielu obrońców. Oni staną murem za obecną władzą w
najbliższych wyborach. Widać to było również w czasie kampanii prezydenckiej, gdzie cały „renomowany”
biznes optymalizacyjny mówił, podobnie jak banki, jednym głosem z liberałami.
http://biznes.onet.pl/wiadomosci/analizy/analizy-podatkowe/slowo-o-systemie-podatkowym-do-partiipolitycznych-wszystkich-ktore-zamierzaja/pqxqmh
Słowo o systemie podatkowym do partii politycznych (wszystkich), które zamierzają rządzić po
najbliższych wyborach
prof. Witold Modzelewski Współtwórca Instytutu Studiów Podatkowych
Ostatnie dziesięć lat po naszym wuniowstąpieniu powinny służyć wszystkim politykom jak poglądowa
lekcja, czego na pewno nie należy robić w systemie podatkowym. Chyba już wiemy, że kończą się
(definitywnie) LIBERALNE RZĄDY tym systemem, które miały aż trzy wersje: liberalno-lewicową,
liberalno-konserwatywną i najdłuższą - liberalno-ludową, trwającą już prawie osiem lat.
Wiem, że „prawdziwi liberałowie” żachną się i silnie zaprotestują: oni nie chcą mieć nic wspólnego z tym,
co działo się wtedy w podatkach, zwłaszcza przez dwie ostatnie kadencje Sejmu. Muszę was, z całym
szacunkiem, zmartwić: tak w Polsce wygląda (jeszcze wygląda) liberalizm i z taką twarzą przejdzie do
historii. Nic nie poradzicie: tak jak „realny socjalizm” do 1989 roku jest na zawsze częścią naszej historii, a
nie jego jakaś postulatywna wersja: czy ktoś jeszcze pamięta na czym miał polegać ów „nierealny”
socjalizm PeeReLu? Żyjący dziś „nierealnie” liberałowie będą bronić swoich, również nierealnych wizji
tego systemu, ale czy to ma jeszcze jakieś znaczenie?
Jak zawsze koniec każdej epoki przypomina farsę, która jednak najlepiej tłumaczy jej sens i treść. Jej
spektakularnym akordem było wręczenie przez jednego z wiceministrów finansów, odpowiedzialnego za
sprawy podatkowe (jak to zwykle u liberałów dziś jest ich pięcioro), dyplomów dla liderów biznesu
podatkowego, którzy zajmują się … optymalizacją podatkową. Było za co, bo sukcesy tu są wręcz
4
oszałamiające, bo budżet traci tu corocznie kwoty liczone w dziesiątkach miliardów złotych, w kasie
państwa jest coraz mniej pieniędzy, a każdy rok jest jeszcze gorszy od poprzedniego (w tym roku jest już
zupełna katastrofa). Jako że żyjemy w świecie liberalnej groteski, klęskę przedstawia się jako sukces i
świętuje się „zdjęcie” z naszego kraju „procedury nadmiernego deficytu”. Przypomnę, że liberalna polityka
podatkowa rozpoczęła się od analogicznego akcentu: „społecznym doradcą” ówczesnego ministra finansów
(pamiętamy, że oficjalna propaganda określiła go „najlepszym ministrem”), była wieloletnia wiceszefowa
firmy Arthura Andersena: nikt nie powinien więc mieć złudzeń, kto w tym systemie będzie miał ważny
(najważniejszy?) głos.
Co charakteryzuje więc liberalne rządy w podatkach: ścisły mariaż między władzą, a biznesem
podatkowym, który - jak sam twierdzi - specjalizuje się w międzynarodowej optymalizacji podatkowej.
Biznes ten zamyka mijające osiem lat wielkimi sukcesami (docenionym jak już wspomniałem – przez stronę
rządową): dynamicznie rosły obroty, zwiększyło się wielokrotnie zatrudnienie, a chyba wszystkie firmy
państwowe obsługiwane są przez te podmioty, które piszą im projekty ustaw „korzystne dla podatników”,
doradzają oficjalnie w gremiach konsultacyjnych resortu finansów, innych ministerstw i w kancelarii
premiera. Oczywistym efektem tego stanu jest ogólne zadowolenie oraz znany i pogłębiający się w każdym
roku spadek dochodów budżetowych.
Jeżeli więc jakaś partia polityczna chce zwiększyć dochody podatkowe naszego kraju (wszystkie chcą) bez
podwyższenia stawek podatkowych, dobrze wiemy co trzeba zrobić: wystarczy jednym ruchem przeciąć
wszystkie związki władzy z biznesem podatkowym. Efekt gwarantowany i to w bardzo krótkim czasie. Bo
stan obecny wygląda z boku tak: jeśli chcesz mieć „oszczędności podatkowe” trzeba wejść pod parasol
dobrze widzianej na salonach politycznych firmy zajmującej się optymalizacją podatkową i możesz
(przynajmniej do końca kadencji tego Sejmu) spać spokojnie. Jeśli przeszkadza ci jakiś przepis, którego nie
da się ominąć, to zwróć się o doradztwo do tych, którzy oficjalnie chwalą się ,że „mają świetne relacje z
urzędnikami” i „tworzyli w Polsce i Unii Europejskiej rozwiązania podatkowe”. Scenariusz wprowadzenia
oczekiwanych nowelizacji jest zawsze bardzo podobny i ma trzy etapy:
- pojawia się seria „ważnych artykułów” w mainstreamowych mediach (specjalizują się w tym poważne,
„opiniotwórcze” tytuły), które – jako głos niezależny – wskazują na potrzebę dokonanie określonych zmian
w podatkach,
- równie niezależni eksperci opracowują opasłe raporty, które są rozsyłane do wszystkich świętych, a
wnioski wynikające z tych opracowań są również jednoznaczne: zmiany są „konieczne” i „są korzystne dla
podatników”,
- w jakimś resorcie lub rządowym gremium pojawia się projekt (lub założenia do projektu) ustawy, który
jest zgodny z poglądami opinii publicznej i ekspertów: jeśli ktoś chciałby w mediach wyrazić tu
jakiekolwiek wątpliwości, taki tekst nie ujrzy światła dziennego, przynajmniej w „opiniotwórczych”
dziennikach.
Dalej już wszystko toczy się zgodnie z transparentnymi i znanymi powszechnie procedurami, które
obowiązują w demokratycznym państwie prawa. Bo istotą naszego liberalnego procesu legislacyjnego jest
fasadowość: demokratycznie procesujemy na tym, co powstałą poza oficjalnymi strukturami państwa.
5
Lista tak napisanych przepisów podatkowych jest długa i bardzo kosztowna dla budżetu. Jaki jest z tego
wniosek: jeśli jakaś partia chce po wygranych wyborach realnie rządzić, musi w pełni kontrolować sam
początek procesu legislacyjnego i zlikwidować wpływy tych, którzy rządzą powstawaniem projektu
przepisów podatkowych (nie tylko zresztą podatkowych). A dziś spotkają się tam starych, dobrych
znajomych m.in. z biznesu podatkowego.
Kolejną cechą liberalnego systemu podatkowego jest międzynarodowe uwikłanie, konieczność liczenia się z
interesami zagranicznych, znacznie silniejszych podmiotów, a także innych państw, co nie pozwala na
stworzenie selektywnych, adresowanych wyłącznie do krajowych interesariuszy, rozwiązań. Sprzyja temu
wszechobecna niechlujność i brak wiedzy temat tzw. szczegółów. Powstają przez to rozwiązania, które stają
się dostępne dla „nieuprawnionych”, bo nie dla nich były pisane. Są to znani w publicystyce „pasażerowie
na gapę”, którzy bez żenady sięgają po „oszczędności podatkowe” adresowane w zamyśle tylko do
wybranych. Dzieje się tak powszechnie w podatku od towarów i usług, akcyzie i od dawna w podatku
dochodowym od osób prawnych.
Ten stan rzeczy musi budzić święty gniew w mediach i w aparacie władzy, bo jak oni śmieli przysiadać się
do stołu, który nie był dla nich zastawiony? Najlepszym przykładem są tzw. transakcje karuzelowe. Dotąd
były domeną międzynarodowego biznesu optymalizacyjnego, uchodziły za przykład doskonałości,
„cywilizowanego charakteru” wspólnotowej wersji VAT-u, a nasze urzędy skarbowe grzecznie wypłacały
podmiotom stosującym „nowoczesne metody zarządzania podatkami” kolejne miliardy złotych. Gdy za owe
transakcje wzięli się „zwykli przestępcy” (widać są również „niezwykli”), władza (i liberalne media) nie
mogą wyjść z oburzenia i deklarują, że każdego, kto chce bezczelnie korzystać z przywilejów
międzynarodowego biznesu optymalizacyjnego, spotka zasłużona kara.
Stąd trzeci wniosek dla partii politycznych, które chcą wygrać wybory: gdy ktoś będzie was zapewniać, że
waszym obowiązkiem jest tworzyć „przepisy korzystne dla podatników”, nie upilnujecie nieproszonych
gości, którzy też będą chcieli umoczyć swój dziubek. I co później? Jeszcze jakiś w gorącej owdzie kąpany
inspektor skarbowy, policjant czy prokurator postawi zarzuty nie tym, co trzeba? Na wszelki wypadek lepiej
nie być więc takim liberałem.
W konkluzji, życząc wszystkim partiom politycznym startującym do wyborów parlamentarnych wszelkiej
pomyślności, stawiam pod rozwagę następujące tezy:
- tak jak prawica musiała w jednej chwili zapomnieć o swoich najbardziej ulubionych tematach (czyli
straszenia wojną z Rosją i uprawianie antykomunizmu bez komunistów), aby ich kandydat w pełni
zasłużenie mógł się stać Prezydentem Elektem, tak liberalne trajkotanie, kojarzące się już tylko z Platformą
Obywatelską, jest tylko drogą do klęski wyborczej,
- narastający w młodym (i bardzo starym) pokoleniu bunt antysystemowy ma gdzieś liberalne frazesy i nie
poprą tych, którzy będą podobnie jak były szef tej partii, „upraszczać i obniżać podatki” oraz „ujednolicać
stawki podatkowe”: to język politycznego cmentarza, którym mówią już tylko niektóre lemingi i niezawodni
„nachuiści”,
6
- w większości wyborcy pragną uczciwości, pracy, bezpieczeństwa i działania państwa w interesie
obywateli, a to ma się nijak do bezkarności międzynarodowej optymalizacji podatkowej, arogancji „wielkich
korporacji”, wszechwładzy banków, czyli naszego liberalizmu.
Nie są to ani poglądy „prawicowe” ani „lewicowe”: po prostu większość chce przyzwoitości w życiu
publicznym, a system podatkowy jest jego istotą.
http://biznes.onet.pl/wiadomosci/analizy/analizy-podatkowe/karuzela-oszustw-przyspieszyla-przedwyborami/4qx493
Karuzela (oszustw) przyspieszyła przed wyborami
prof. Witold Modzelewski Współtwórca Instytutu Studiów Podatkowych
W języku potocznym zagościło na stałe pojęcie: „karuzeli podatkowej” będącej jednym z najważniejszych i
trwałych „osiągnięć” Unii Europejskiej. Jest to powszechnie stosowany sposób wyłudzania zwrotów w
europejskiej wersji podatku od towarów i usług.
Mechanizm oszustwa jest bardzo prosty i znany odkąd wstąpiliśmy do Unii: fakturę na dostawę jakiegoś
towaru wystawia podmiot, który nigdy nie zapłaci tego podatku, a jego kwotą pokrywa częściowo upust
cenowy (towary oferowane przez oszustów są z istoty tańsze), następnie towar ten jest kilkukrotnie
odprzedawany przez kilku naiwniaków lub świadomych uczestników oszustwa, aby ktoś następnie uzyskał
zwrot nigdy niezapłaconego podatku naliczonego w związku z jego wywozem do innego państwa UE
(stawka 0%).
Od dwóch lat w Polsce już go nie trzeba wywozić: stawkę 0% wprowadzono pod fałszywą nazwą
„odwrotnego obciążenia” – nie ma tam żadnego obciążenia – m.in. w obrocie stalą i miedzą: wystarczy więc
sprzedać (a potem odkupić) partię tego metalu i zwrot podatku naliczonego z tytułu zakupu zupełnie innego
towaru uczestniczącego w karuzeli masz w kieszeni. Od połowy roku lista towarów objętych kryptostawką
zerową (załącznik nr 11 do ustawy o VAT) rozszerza się o inne metale kolorowe i elektronikę, więc pole dla
„karuzelowych przedsiębiorców” formalnie rozszerza się jeszcze bardziej. Tu warto odnotować ciekawe
zjawisko ze świata polityki: rząd był ponoć przeciwny rozszerzeniu owej listy o metale kolorowe, ale Sejm,
głosami koalicji liberalno-ludowej, uchwalił te przepisy. Po raz kolejny widzimy rzeczywiste ośrodki
decyzyjne rządzące podatkami albo ktoś przed nami odgrywa komedię.
Dokąd owe „karuzele” były stosowane przez wybranych („elitę”), gdzie nazwano je „nowoczesnymi
metodami zarządzania podatkiem VAT”, nikt z władzy nie przeszkadzał w tym procederze. Teraz do roboty
wzięli się wszyscy: mamy tu do czynienia z prawdziwym „pospolitym ruszeniem”, bo jak rozdają
pieniądze, to trzeba brać, a w czasie kampanii wyborczej (prawie) wszystko wolno. Karuzele „robi się” na
wszystkim: czekoladzie, herbacie, oleju rzepakowym, a nawet pierogach. Lista długa – można wyłudzić
dowolne kwoty.
7
Największym rynkiem są tu oczywiście paliwa silnikowe, bo wartość obrotu tymi towarami to grube setki
miliardów złotych i można „swoje zarobić”. Do końca roku wyłudzenia na czysto (czyli tylko otrzymane
zwroty) osiągną rekordową kwotę 20 mld zł, bo wszyscy wiedzą, że rządzący walczący o przetrwanie (już
nie o władzę) nie podejmują żadnych „niepopularnych kroków”, a biznes wyłudzeniowy ma wielkie
pieniądze i równie wielkie wpływy oraz potrafi być groźny. Mogą podejrzewać, że w ich interesie jest
zachowanie politycznego status quo, bo każda zmiana może być dla nich wroga: przykładowo prezydent
elekt zapowiedział przecież „zwiększenie dochodów budżetowych z uszczelnienia VAT-u”, czyli interesy
biznesu wyłudzeniowego mogą być zagrożone.
I znów odnotuję pewien fakt: podejmowane są obecnie próby, aby wprowadzić owe „odwrotne obciążenie”
w obrocie paliwami, na czym budżet straci następnie 20 mld zł. Wysocy urzędnicy resortu finansów są
przeciwni tym pomysłom (i słusznie). Pragnę przypomnieć, że byli również przeciwni, aby metale kolorowe
były objęte tym wykazem, a Sejm – jak już mówiłem – uchwalił te przepisy 9 kwietnia 2015 roku. Czy znów
mamy do czynienia z komedią dla naiwnych?
Nie dziwmy się, że w tym roku dochody budżetowe z tego podatku są jeszcze niższe niż w zeszłym – spadek
za pierwsze pięć miesięcy jest wręcz katastrofalny – czego już nie da się ukryć przed opinią publiczną.
Tylko nieliczni główni ekonomiści kilku banków, przeżywający swoje olśnienia na tematy podatkowe,
głosili publicznie, że jest dobrze, ale będzie – a jakże – dużo lepiej. Ciekawe, czy coś słyszeli o biznesie
wyłudzeniowym i jego wpływie na wielkość dochodów budżetowych?
Klucz do rozwiązania tego problemu leży – jak zawsze – w rękach polityków. Zwracam się do całej klasy
politycznej, aby uznała, że podatki, a zwłaszcza VAT i akcyza, są problemami zbyt poważnymi, aby
poświęcać je dla politycznej taktyki. Jeśli dalej będziecie tolerować zło, które dzieje się wokół nas,
wyhodujecie potwora dysponującego wielomiliardowymi kwotami, co zagrozi nie tylko naszemu państwu,
ale również wam, bo może on sięgnąć (sięgnął już?) po władzę. To wcale nie jest ponury żart, bo z bliska
widzę wpływy tego lobby: gdy chciałem w tzw. opiniotwórczej gazecie codziennej zaprzeczyć
publikowanym tam bzdurom przez usłużnych lobbystów, którzy ogłupiali (bezinteresownie?) na temat tzw.
odwrotnego obciążenia w obrocie stalą, przy okazji atakując mnie osobiście, oczywiście wielce szanowna
redakcja nie opublikowała mojego tekstu. Jak wiemy, „na Zachodzie” (przecież jesteśmy par excellence
Zachodem) „pieniądze dają władzę”. I to niezależnie od źródła ich pochodzenia. Prawda?
Teraz trwają „podchody” pod nowe siły polityczne, które być może będą rządzić po jesiennych wyborach,
aby nie likwidowały przepisów, które są dziś uznawane za „korzystne dla podatników”. Gra jest o wielką
stawkę, więc każdy chwyt jest dozwolony. U nas polityków ogłupia się (niestety), twierdząc, że naruszenie
przywilejów pozwalających na wyłudzanie podatku od towarów i usług jest „niszczeniem uczciwych
przedsiębiorstw”. Szantaż medialny może zadziałać.
Mogę wiec podpowiedzieć coś o klasie politycznej: strzeżcie się tych, którzy będą was przekonywać, że
najlepszym sposobem na „ukrócenie wyłudzeń VAT-u” jest dalsze rozszerzanie listy towarów, które są
objęte faktycznie stawką 0% pod nazwą „odwrotnego obciążenia”.
http://biznes.onet.pl/podatki/analizy/piec-podstawowych-zasad-przyszlego-systemu-podatkowego-po-2015roku/v15bjv
8
Pięć podstawowych zasad przyszłego systemu podatkowego po 2015 roku
prof. Witold Modzelewski Współtwórca Instytutu Studiów Podatkowych
Publiczna debata o systemie podatkowym z reguły nie wykracza poza tematy pozorne lub drugorzędne.
Czego ona najczęściej bowiem dotyczyła ona w ostatnich latach? Szczęśliwie już nikt nie zawraca nam
głowy „podatkiem liniowym”, ujednoliceniem stawek VAT-u, PIT-u i CIT-u (a dlaczego również nie
akcyzy i podatku od nieruchomości?), czy też „uproszczaniem podatków”: ten ostatni „problem” ma jeszcze
kilku „pogrobowców”.
Od kilku tygodni dyskusja dotyka już istotnych, lecz wciąż nienajważniejszych problemów, takich jak
„interpretowanie przepisów na korzyść podatnika”, czy też „ulg podatkowych wspierających innowacje”,
mimo że mamy na ten temat dość dobre przepisy, tylko nawet pies z kulawą nogą nie chce z nich korzystać.
Jednocześnie lecą na łeb na szyję w dół dochody podatkowe, straty budżetu sięgają rocznie kilkudziesięciu
miliardów złotych, panoszy się przestępczość podatkowa, również „w białych kołnierzykach”, zajmująca
się wyłudzeniami zwrotów, a najważniejsze przepisy tworzone są przez lobbystów działających na szkodę
interesu publicznego. Jednak powoli dociera do elit politycznych wiedza, że kontynuacja tego stanu rzeczy
jest już niemożliwa, bo obecny system podatkowy jest korzystny głównie dla biznesu optymalizacyjnego,
wszelkiej maści „wyłudzaczy”, a przede wszystkim dla zagranicznych koncernów, dla których pisane są
„przepisy korzystne dla podatników”.
Jako człowiek obiektywnie już „starej daty”, który nie przyjmuje do wiadomości tezy, że „nic się przecież
zmienić nie da”, i (jakoby), nasz kraj skazany jest na rolę „bantustanu” podatkowego, stawiam pod rozwagę
czcigodnych polityków, którzy jednak nie godzą się ze status quo, pięć podstawowych tez nowego systemu
podatkowego, który (daj Boże) będziemy tworzyć w Polsce po jesiennych wyborach. Zaliczam do nich:
1. Zasada tworzenia prawa oraz całości systemu podatkowego w interesie publicznym: od lat istnieje i
nawarstwia się proces „prywatyzacji prawa podatkowego”, czyli podporządkowania ustawodawstwa
interesom lobbystów oraz międzynarodowego biznesu podatkowego, a większość utraconych
bezpowrotnie dochodów budżetowych w ciągu ostatnich lat (kwota wynosząca co najmniej 160 mld
zł), jest wynikiem tworzenia i funkcjonowania systemu podatkowego w sposób sprzeczny z
interesem publicznym. Muszą zostać przecięte wszelkie jawne i niejawne związki organów władzy
ustawodawczej, wykonawczej i sądowniczej z międzynarodowym i krajowym biznesem
podatkowym, co stanowi conditio sine qua non działania w interesie budżetu państwa i uczciwych
podatników (efekt dodatni dla budżetu, wynoszący w skali czterech lat ponad 25 mld zł),
2. Zasada rzetelności i legalizmu w stosunkach do obywateli i organów władzy publicznej: oznacza to
zakaz stosowania wrogiej lub dyskryminacyjnej interpretacji przepisów wobec wybranych
podatników, połączony jednocześnie z konsekwentną eliminacją wszystkich postaci uchylania się od
opodatkowania i wyłudzania podatków. Zarówno władza ustawodawcza jak i wykonawcza musi być
poza wszelkim podejrzeniem co do udziału w tworzeniu „nowelizacji optymalizacyjnych” oraz
tolerowania przepisów sprzyjających „agresywnej optymalizacji podatkowej”. Wymaga to
9
stworzenia wielu nowych rozwiązań prawnych oraz instytucjonalnych, które chronić będą
uczciwych, płacących podatki przedsiębiorców przed nieopodatkowaną konkurencją (efekt dodatni
dla budżetu – w perspektywie czterech lat ponad 60 mld zł),
3. Zasada minimalizacji obciążeń podatkowych najniższych dochodów osób fizycznych: dziś niskie
dochody większości obywateli, a zwłaszcza pracowników, stanowią najważniejszą barierę wzrostu
gospodarczego – co do tego panuje zgoda większości ekonomistów. Aby szybko zmienić ten stan
rzeczy trzeba przebudować prawo podatkowe, w tym zwłaszcza podatki dochodowe, aby
zlikwidować ich dzisiejszą regresję: dziś czym niższy dochód, tym jest relatywnie wyżej
opodatkowany. Można to osiągnąć poprzez podwyższenie minimum wolnego od podatku lub
rozszerzeniem definicji kosztów uzyskania przychodu ze stosunku pracy (efekt ujemny dla budżetu
w perspektywie czterech lat – ok. 40 mld zł),
4. Zasadę równorzędności wykładni prawa podatkowego dokonywanej przez obywateli wobec
wykładni dokonywanej przez organy władzy: przepisy prawa podatkowego wiążą jednakowo
wszystkich – również władza ma obowiązek szanować i chronić zgodny z ich treścią pogląd
podatników. Dziś faktycznie treść przepisów prawa nie ma większego znaczenia, poglądy
podatników na ich temat są nieistotne, a tym, co faktycznie „obowiązuje”, jest wszechobecne
oficjalne gadulstwo, zwane „interpretacjami urzędowymi”. Należy rzecz postawić na nogach, bo stoi
dziś na głowie: nadrzędny charakter musi mieć przepis prawa, wszyscy jesteśmy obowiązani do jego
stosowania, a zgodne z jego treścią poglądy wszystkich „aktorów sceny”, w tym obywateli, muszą
mieć równorzędne znaczenie (efekt dla budżetu w –perspektywie czterech lat neutralny),
5. Zasada nieopodatkowania zysków inwestowanych: podatnicy, którzy wykazują zyski, które
przeznaczają na inwestycje, nie powinni od tych zysków płacić podatków. Oznacza to jednocześnie,
że każdy faktycznie osiągnięty a nieinwestowany dochód musi być opodatkowany na tym samym
przeciętnie poziomie co dochody z pracy. Jednocześnie należy wprowadzić w Polsce znane w wielu
krajach ograniczenia dla ukrywania dochodów, ukrytego transferu zysków oraz długotrwałego
wykazywania strat podatkowych (w perspektywie czterech lat - efekt neutralny dla budżetu),
Powyższe zasady są zaprzeczeniem obecnej praktyki legislacyjnej w zakresie tworzenia prawa podatkowego
oraz istotnej części działań organów skarbowych i celnych. Wszystkie istotne rozwiązania prawne, które
wprowadzono w ciągu ostatnich lat (również w tym roku), przyniosły uszczerbek w dochodach
budżetowych, będąc również wynikiem dziwnej przychylności ustawodawcy w stosunku do „biznesu
optymalizacyjnego”, a liderzy tego rynku formalnie i nieformalnie doradzają rządzącym, zresztą z
opłakanym skutkiem dla tych ostatnich oraz … uczciwych podatników, bo na nich fiskus „odbija sobie”
straty poniesione w wyniku wprowadzenia przepisów stworzonych przez lobbystów. Rozrost do
niespotykanych rozmiarów przestępczości podatkowej: rocznie wyłudza kilkadziesiąt miliardów złotych w
podatkach: od towarów i usług (50% wyłudzeń), akcyzy (30% wyłudzeń), podatku dochodowym od osób
prawnych (20% wyłudzeń), zagraża już bezpieczeństwu państwa.
Jeżeli sprawdziłby się czarny dla wszystkich uczciwych podatników i władzy publicznej scenariusz, że
partie polityczne przestaną być finansowane z budżetu państwa, Polską będą rządzić na zmianę lub łącznie
dwie partie: pierwsza sfinansowana przez instytucje finansowe, a druga przez biznes optymalizacyjny i
oszustów podatkowych. To czarny, ale niestety zupełnie realny scenariusz. A musi być odwrotnie: władze
Państwa Polskiego muszą zawrzeć formalny i historyczny sojusz z uczciwymi podatnikami przeciwko
oszustom. Bo dobro Polski i uczciwych, płacących podatki podatników, ma to samo imię.
10
http://biznes.onet.pl/wiadomosci/analizy/analizy-podatkowe/liberalny-belkot-na-temat-podatkow-wiedziedo-kleski-w-jesiennych-wyborach/s56ql6
Liberalny bełkot na temat podatków wiedzie do klęski w jesiennych wyborach
prof. Witold Modzelewski Współtwórca Instytutu Studiów Podatkowych
Od ponad dziesięciu lat wszyscy (nawet lewica) mówią na temat podatków tym samym językiem. Znamy te
formułki i szkoda je powtarzać. Nie będę się więc pastwić nad wszystkimi orędownikami „uproszczenia” i
„obniżenia” podatków (że o „podatku liniowym” nie wspomnę), bo nie sądzę, aby ktoś w te zapewnienia
jeszcze wierzył. Bo co się za nimi w rzeczywistości kryje?
Z perspektywy przedsiębiorcy obraz liberalnego systemu podatkowego „a’ la Polonais” wygląda mniej
więcej tak:
- nikt nie wie, co tu w rzeczywistości obowiązuje, bo przepisy prawa nie mają w praktyce większego
znaczenia: liczy się tylko ICH URZĘDOWA INTERPRETACJA, która może być w rzeczywistości zupełnie
dowolna, w tym skrajnie wroga,
- wciąż zmieniające się przepisy prawa są niezrozumiałe nawet dla specjalistów, pisane są BYLE JAK a ich
twórcy często nie znają ustawy, którą nowelizują,
- dla wybranych tworzy się enklawy przywilejów, które pozwalają „optymalizować obciążenia podatkowe”:
oznacza to, że twój konkurent może nie płacić nic, gdyż zalicza się do tych LEPSZYCH, hołubionych przez
prawodawcę przedsiębiorców,
- najbardziej efektywnym biznesem jest uchylanie się od podatków a przede wszystkim WYŁUDZANIE
ZWROTÓW, bo Państwo Polskie wypłaci dowolną kwotę owych zwrotów: musisz tylko stworzyć pozory
„rzeczywistych transakcji”, a pieniądze bez jakiegokolwiek wysiłku będą same wpływać na twoje konto,
- pełna „LIBERALIZACJA” usług księgowych i doradczych pozwala znaleźć „specjalistów”, którzy
spreparują dowolnie wysokie „koszty” uzasadniające potrzebny poziom dochodów, czy też stratę, aby
niepłacenie podatków miało „uzasadnienie w prowadzonej ewidencji podatkowej”.
Jeżeli ktoś odważyłby się skontrolować głównych beneficjentów tego systemu, od razu podniesie się krzyk,
że „niszczy się uczciwych przedsiębiorców”, co zawsze znajdzie swój oddźwięk w mediach. Bo nasze
państwo wpadło w klasyczną, znaną z przeszłości i teraźniejszości wielu innych krajów pułapkę: gdy
możliwości uchylania się od podatków są pozornie w zasięgu ręki, a zmuszeni przez nieuczciwą
konkurencję rzetelni podatnicy wiedzą, że płacąc podatki wychodzą na frajerów, zwycięstwo wyborcze tych,
którzy będą chcieli naprawić istniejący stan rzeczy jest niemożliwe. Dlaczego? Bo każdy w tym systemie
musi mieć „coś za uszami” i dla swojego bezpieczeństwa będzie popierać tych, którzy będą obrońcami status
quo. Nie raz słyszałem „prywatne” wypowiedzi oficjeli, którzy z troską pochylali się nad degradacją
11
systemu podatkowego, twierdząc jednocześnie, że ktoś, kto chciałby oczyścić tę Stajnię Augiasza nie ma
żadnych szans, a o tym problemie lepiej nie mówić, bo beneficjenci liberalnego bajzlu podatkowego są
bardzo wpływowi, mają wielkie pieniądze – trzeba być „realistą”.
Nikt jednak nie przewidział, że pojawi się wreszcie bunt pokoleniowy, który wymknie się spod kontroli,
odrzucając in statu nascendi obecny stan rzeczy. Jedno jest wówczas tylko pewne: to co jest nadaje się na
śmietnik, a każda przyszła niewiadoma jest lepsza od wstrętnej teraźniejszości. Bunt nigdy nie jest udziałem
„realistów”, a potrafi zmienić nawet najbardziej zasiedziałych pieczeniarzy. Bo czy nie biorą nas wszystkich
diabli, gdy widzimy, że „oszczędności podatkowe” beneficjentów tego systemu szacuje się rocznie na 4%
PKB, czyli ponad 60 mld zł?. Ile to daje za ostatnie pięć lat? Wychodzi, że owe 300 mld (w cenach
bieżących), czyli tyle, ile jakoby przeciwnicy Prezydenta Elekta obliczyli jako skutek proponowanych przez
niego zmian. Nawet gdy ten szacunek jest zbyt pesymistyczny i utracone kwoty wynoszą tylko połowę, to
przecież ktoś zarobił te pieniądze kosztem nas wszystkich, a przede wszystkim tych, którzy nie chcą lub nie
umieją „optymalizować” swoich podatków.
Na bunt młodego pokolenia nie ma mocnych i do nich nie trafia liberalne trajkotanie o „upraszczaniu” i
„obniżaniu” podatków. Ten język już jest i na wiele przyszłych lat został skompromitowany w naszym
kraju. Każdy, kto będzie przy jego pomocy zjednywać sobie wyborców, podzieli los rządzącej dziś
większości. Jeżeli w tym duchu będzie wypowiadała się opozycja – niezależnie od tego, czy uważa się za
prawicę czy lewicę – będzie skazana na wieczną w tym również pozaparlamentarną opozycyjność.
http://biznes.onet.pl/wiadomosci/analizy/analizy-podatkowe/kardynalny-blad-w-prognozach-zwolennikowbronislawa-komorowskiego/z3llm9
Kardynalny błąd w prognozach zwolenników Bronisława Komorowskiego
prof. Witold Modzelewski Współtwórca Instytutu Studiów Podatkowych
Największa partia opozycyjna ma znacznie większe poparcie, niż sądzą jej członkowie. Wielu z nich było i
jest wśród politycznego zaplecza Bronisława Komorowskiego, którzy w pocie czoła drugiej tury wyborów
pracowali na rzecz tej partii. W jaki sposób?
Na ten fenomen otworzył im oczy jeden z czytelników i on jest autorem tego odkrycia. Otóż polityczni
zwolennicy Bronisława Komorowskiego, w tym przede wszystkim główni ekonomiści banków
udzielających kredyty frankowe, Leszek Balcerowicz i Gazeta Wyborcza, oraz – co dość zaskakujące –
Pracodawcy PL wymyślili, że realizacja programu wyborczego Andrzej Dudy (jakoby) będzie kosztować
budżet i banki kwotę wynoszącą 300 mld zł w ciągu pięciu lat jego prezydentury, czyli 60 mld rocznie.
Mimo że jest to kompletny absurd, to zgodnie z gebelsowską zasadą wielokrotnie powtarzana bzdura staje
się prawdą. Wyborcy zaś uwierzyli, że mogą kosztem znienawidzonych banków, hipermarketów oraz
wrednych urzędasów otrzymać prawie 8 tys. zł na statystycznego Polaka, czyli po 1600 zł rocznie. To
bardzo dużo. Wszyscy również wiedzą, że – aby te pieniądze mogły trafić do ich kieszeni, nie wystarczy, by
12
Andrzej Duda został prezydentem. Musi mieć również przyjazny wspierający go rząd, bo od „platfusów”
może spodziewać się tylko nieprzejednanej wrogości. Czyli w wyborach parlamentarnych musi wygrać (i to
bezwzględną większością) PiS, bo tylko ten stan rzeczy (tak być może myślą) gwarantuje, że przez cztery
lata po 1600 zł trafi do ich kieszeni, bo kadencja Sejmu jest krótsza o rok.
Nie sposób odmówić logiki temu rozumowaniu: skoro uznane autorytety i leśne dziadki ekonomiczne
zgodnie twierdzą, że politycy chcą dać (do tej pory nikt nic nie dawał, a nawet nie obiecywał, że da), to
warto schylić się po ten podarunek. A nie wymaga to zbyt dużego wysiłku: wystarczy postawić w
najbliższych wyborach parlamentarnych krzyżyk pod dowolnym nazwiskiem na liście Prawa i
Sprawiedliwości. A potem trzymać ich za słowo i pilnować, aby obietnice wyborcze zostały, co do grosza,
spełnione. Jeżeli los będzie sprzyjać i ktoś opublikuje kolejne przemyślenia pani komisarzycy i byłej
wicepremierzycy Bieńkowskiej, a obecny rząd będą dalej gorliwie popierać spadkobiercy tradycji Arthura
Andersena, to dalsze losy rządzącej partii mogą być podobne do jej poprzedniej wersji, czyli Unii Wolności
czy też AWS-u (kto pamięta cóż to za skrót?).
Niedawno poznaliśmy również receptę, jak będąc pewniakiem, przegrać wybory z nieznanym
kontrkandydatem: wystarczy, aby ostentacyjnie poparli cię celebryci, dinozaury polityczne oraz banki.
Katastrofę masz „jak w banku”. Niedawno nieoceniony w swej szczerości prezes NBP stwierdził, że „banki
rządzą wszędzie”. Problem w tym, że wszędzie rządzą źle, a u nas katastrofalnie. Jeżeli więc tych trzech
jeźdźców apokalipsy politycznej stanie murem za rządem i partią władzy opozycja wygra wybory
parlamentarne i będzie – jak w bajce – „rządzić długo i szczęśliwie”, a każdy obywatel co rok dostanie
ekstra 1600 zł.
Problem w tym, że ową kwotę 300 mld zł wyliczył ktoś, kto o szacowaniu skutków rozwiązań prawnych nie
ma żadnego pojęcia. Zresztą skąd miałby mieć, bo nikt, kto ma o tym jakiekolwiek pojęcie, nie przyznaje się
do autorstwa tych prognoz. Ogół skutków brutto dla budżetu państwa (bez potrącenia kwot zwiększających
dochody budżetowe) może wynieść w całym pięcioletnim okresie rządów prezydenta Andrzeja Dudy około
90 mld zł (podwyższenie kwoty wolnej w podatku dochodowym, powrót do poprzedniego wieku
emerytalnego i dopłaty do dzieci), czyli 18 mld zł rocznie, co na statystycznego Polaka daje tylko nieco
ponad 2300 zł w ciągu 5 lat (ponad 400 zł rocznie). Dla biednego to dużo, ale zarazem to dużo mniej, niż
gdy mówią na ten temat pozorni poplecznicy Bronisława Komorowskiego. Gdy w ciągu tych pięciu lat
zrealizowane zostaną w pełni postulaty Andrzeja Dudy mające na celu zwiększenie dochodów budżetowych,
czyli:
– wprowadzenie podatku bankowego: ok. 40 mld zł,
– wprowadzenie podatku od hipermarketów: ok. 6 mld zł,
– ikwidacja tylko jednej trzeciej rocznych strat w dochodach budżetu państwa z tytułu oszustw podatkowych
w podatku od towarów i usług i akcyzie: ok. 80 mld zł, to budżet wyszedłby jeszcze na plus na ponad 20 mld
zł w całym pięcioleciu.
Jaki jest z tego morał? Czym więcej będzie w liberalnych, czyli w prorządowych mediach specjalistów,
którzy powtarzać będą o trzystumiliardowym prezencie Andrzeja Dudy dla wyborców, tym większe są
13
szanse opozycji na utworzenie większościowego rządu po najbliższych wyborach parlamentarnych. Czyli
może być jak w bajce, że kłamstwo i pycha będą ukarane.
A ja wciąż podtrzymuje zaproszenie do publicznej debaty twórców trzystumiliardowej prognozy, aby
przedstawili sposób i metodę tych wyliczeń.
http://biznes.onet.pl/waluty/analizy/piec-pytan-do-bankow-ktore-udzielaly-tzw-kredytow-frankowych/z6rrk
Pięć pytań do banków, które udzielały tzw. kredytów frankowych
prof. Witold Modzelewski Współtwórca Instytutu Studiów Podatkowych
Mam gorzką satysfakcję, że dostrzeżono wreszcie wagę problemu, o którym mówię i piszę od ponad pięciu
lat: dopiero głębokie załamanie (bo tak należy nazwać nasz styczniowy „czarny czwartek”) zwróciło uwagę
Rządzących, Partie Władzy i powiązanych z nimi mediów (czyli prawie wszystkich) na to, co u nas robią
instytucje finansowe, a zwłaszcza banki.
Od początku twierdzę, że mamy do czynienia z jedną z większych mistyfikacji, a można również
podejrzewać, że miała ona na celu wyłudzenie od kredytobiorców nienależnych świadczeń poprzez
wprowadzenie ich w błąd czy też wyzyskanie błędu, czyli są to podejrzenia dość poważne, a sprawę powinni
obejrzeć także prokuratorzy.
Wiemy, że istotą owych „kredytów”, które były oferowane, udzielane i spłacane w złotówkach, było
uzależnienie wielkości długu z tytułu ich spłaty od zdarzenia przyszłego a niepewnego, czyli kursu złotego
w stosunku do franka szwajcarskiego lub innych walut. Oczywiście każdy student prawa bankowego wie (w
odróżnieniu od niektórych ekonomicznych celebrytów występujących w mediach), że istotą umowy kredytu
jest to, że kredytobiorca ma zwrócić tylko tyle, ile mu pożyczono oraz zapłacić za to odsetki i ewentualną
prowizję. Odsetki mogą być elementem zmiennym w czasie, dług nie.
Prawdopodobnie przez cały czas wprowadzano nas w błąd, a ów „kredyt frankowy” był kolejnym
„wynalazkiem” rynków finansowych po to, aby zarobić na swoich klientach prof. Witold Modzelewski
Tzw. kredyty frankowe nie były więc żadnym „kredytem”, lecz rodzajem zakładu bukmacherskiego albo –
mówiąc obecną nowomową – „toksycznym instrumentem inwestycyjnym”, który – wprowadzając w błąd
klientów – sprzedawano jako kredyt. Każdy, kto nie jest propagandystą interesów tych, którzy byli ich
oferentami (ci ostatni notabene mają już dość mokre plecy, bo przecież zasięgnęli już w tej sprawie opinii
rzetelnych prawników) potrafi ocenić, z czym mamy tu do czynienia.
Potwierdziła to w pełni KNF, którą trudno uznać za organ nieprzyjazny bankom, sugerując
„przewalutowanie” tych kredytów na złote, czyli postawienie sprawy na nogach, a nie na głowie: skoro
pożyczamy złotówki, zwracamy tylko to, co pożyczyliśmy, a nie dług, który wynikał z zakładu
bukmacherskiego.
14
Skąd ten postulat KNF, który – tak na marginesie – głoszę od pięciu lat? Bo to lepsze dla banków niż
trwanie w uporze, że wszystko było tu w porządku, gdyż jest to droga do ich katastrofy. Dlaczego? Bo ktoś
sprawdzi, czy tu były jakieś franki, czy inne waluty obce, a z tego, co wiemy, to ani banki nie pożyczały
tych walut kredytobiorcy oraz same też ich nie pożyczały jako źródło finansowania udzielanych nam
kredytów.
Bo gdyby banki były kredytobiorcami w tych walutach, a następnie pożyczały dalej polskim naiwniakom te
same pieniądze, to nikt, a zwłaszcza KNF, nie zasugerowałby owego „przewalutowania”. Czyli
prawdopodobnie przez cały czas wprowadzano nas w błąd, a ów „kredyt frankowy” był kolejnym
„wynalazkiem” rynków finansowych po to, aby zarobić na swoich klientach. Pamiętajmy, że oferowano te
kredyty jako „najkorzystniejszą ofertę”, a o ryzyku załamania złotego w stosunku do franka nikt nic nie
mówił: są świadkowie, mogą potwierdzić.
W związku z tym mam pięć pytań do właściwych organów, które są w Polsce odpowiedzialne za
przestrzeganie prawa, a zwłaszcza za nadzór nad rynkiem finansowym:
1. Czy udzielanym przez banki w Polsce „kredytom frankowym” odpowiadały zaciągnięte przez te
banki kredyty w tej walucie, czy też nie było tu jakichkolwiek franków, albo były to kwoty o
niewspółmiernie niskim poziomie?
2. Jakie zyski osiągnęły banki z tytułu udzielania tych kredytów, co było ich źródłem (bo przecież nie
odsetki) oraz czy podawana publicznie kwota 50 mld zł jest prawdziwa?
3. Czy osoby przygotowujące ofertę tych kredytów, a zwłaszcza zarządy banków, podawały rzetelne
informacje klientom o wszystkich okolicznościach i ryzykach związanych z zaciąganiem tych
zobowiązań, a zwłaszcza czy poinformowały, że kurs franka może przekroczyć 5 zł?
4. Czy zarządy banków i inne osoby uzyskały premie lub nagrody za przeprowadzenie tych operacji i
ile wynosiły w poszczególnych bankach (idzie o kwoty, a nie o nazwiska)?
5. Jaki był dalszy los zysków banków osiągniętych z tych operacji: czy były one wypłacane w formie
dywidend, a czy te były transferowane do innych państw?
Sądzę, że opinia publiczna ma prawo wiedzieć to z rzetelnych sprawdzonych źródeł, bo wtedy również
rządzący będą mogli podjąć tu racjonalne decyzje, a nie dać się zagadać lobbystom bankowym, którym jak
zawsze znacznie łatwiej dotrzeć do ich ucha. Nawiasem mówiąc, szkoda, że interesy banków zdominowały
myślenie resortu finansów, bo przecież nie mamy już od dłuższego czasu ministra finansów niepowiązanego
z sektorem bankowym.
http://biznes.onet.pl/podatki/wiadomosci/podatek-vat-fatalny-wynik-pierwszego-kwartalu-2015-r/tgfp4h
Podatek VAT – fatalny wynik pierwszego kwartału 2015 r.
prof. Witold Modzelewski Współtwórca Instytutu Studiów Podatkowych
15
Od lat podejrzewam, że oficjalny świat finansów publicznych to teatr iluzji (iluzjonistów?), a reprezentujący
go ludzie żyją czasami w urojonej przestrzeni.
Przykładowo były minister finansów, a za nim wszystkie liberalne media powtarzali jak mantrę słowa, że
ówczesna „sytuacja finansów publicznych jest wyśmienita”, mimo że dochody podatkowe co rok były
niższe, dług publiczny wzrósł o drugie tyle, a w końcu trzeba było przejąć pieniądze z OFE, aby oddalić
nieco stan katastrofy fiskalnej. Teraz słyszymy, że jest aż tak dobrze z budżetem państwa, że można będzie
zdjąć z Polski rygory związane z procedurą nadmiernego deficytu, bo jest on już bardzo niski.
Tymczasem dochody podatkowe budżetu za pierwszy kwartał są na katastrofalnie niskim poziomie, o czym
wie każdy naczelnik urzędu skarbowego i celnego, a oficjele już nie są w stanie ukryć tego faktu. Najgorzej
jest z podatkiem od towarów i usług: prognoza na poziomie przekraczającym 135 mld zł jest całkowicie
(mówiłem to od początku) nierealna, mimo że w sensie makroekonomicznym można ją zaliczyć nawet do
ostrożnych. Dlaczego? Bo wielkość dochodów podatkowych zależy nie tylko od zjawisk ekonomicznych,
lecz w równym stopniu (większym?) od jeszcze trzech innych czynników:
1) jakości przepisów podatkowych, które pozwalają czy też bardzo utrudniają uchylanie się od
opodatkowania, albo wręcz odwrotnie – sprzyjają lub legalizują ten proceder,
2) poziomu zorganizowania tych, którzy zarabiają na tzw. optymalizacji podatkowej i wyłudzaniu zwrotów
(łączna ich kwota w 2013 r. wyniosła około 80 mld zł, za 2014 r., danych oficjalnych brak, lecz było to
trochę mniej, bo zablokowano część zwrotów),
3) skuteczności działań organów władzy, a zwłaszcza kontroli skarbowej i organów ścigania, których
zadaniem jest walka ze zorganizowaną przestępczością.
Każdy z powyższych czynników zasługuje na odrębną opowieść. Dziś o tym pierwszym. Tworzenie
przepisów podatkowych sprzyjających lub wręcz legalizujących niepłacenie tego podatku stało się od kilku
lat coroczną praktyką, a część uchwalanych zmian po prostu eliminuje uzyskanie dochodów budżetowych.
Wymieńmy te najważniejsze, które przyjęto w ciągu ostatnich lat:
- uchylenie 30% sankcji za zaniżenie podatku lub zawyżenie jego zwrotów: to był moment przełomowy, gdy
zlikwidowano istotne fiskalnie ryzyko tego rodzaju praktyk. Przypomnę, że tu wprowadzono Sejm w błąd,
twierdząc, że są to przepisy sprzeczne z prawem UE, mimo że kilka miesięcy później Trybunał
Sprawiedliwości stwierdził, że są one zgodne,
- wyeliminowanie opodatkowania w obrocie złomem (2011), stalą i miedzią (2013), a od połowy tego roku
również elektroniką i pozostałymi metalami kolorowymi: i tu tak samo wprowadzono Sejm w błąd,
twierdząc, że jest tu jakieś „odwrotne obciążenie” i „podatek płaci odbiorca”; ani odbiorca, ani dostawca nic
nie płaci, a ten ostatni nawet otrzymuje zwroty podatkowe (jest to inaczej nazwana stawka 0%),
- faktyczna likwidacja opodatkowania sprzedaży używanego majątku, w tym zwłaszcza większości
pojazdów, poprzez zastosowanie tu procedury uproszczonej, tzw. marży (2014),
16
- wprowadzenie ustawowej furtki dla oszustów w obrocie paliwami, uchylających się od opodatkowania tym
podatkiem, którzy dzięki wprowadzeniu minimalnego poziomu tzw. kaucji gwarancyjnej (tylko 200 tys. zł)
stali się preferowanymi dostawcami tych towarów (2013): do tego „błędu” nawet przyznali się – co bardzo
rzadko się zdarza – niektórzy urzędnicy resortu,
- pierwsza w historii likwidacja pełnego zakazu odliczenia paliwa nabywanego do samochodów osobowych
(wprowadzenie 50% odliczenia) – od połowy 2015 r.
Rok 2013 był katastrofalny: dochody spadły do poziomu 113 mld zł, a zwroty wzrosły do 80 mld zł. Za
zeszły rok dane są do dziś utajnione. Obecny rok jest i będzie katastrofą. Do końca marca wpłynęło ok. 27
mld zł, mimo powszechnie stosowanej przez organy podatkowe blokady zwrotów i obiektywnych sukcesów
kontroli skarbowej, w zwalczaniu bandyckiej przestępczości zajmującej się wyłudzeniami VAT-u w obrocie
paliwami oraz tzw. przestępstw karuzelowych. Nie ruszono dotychczas większości wyłudzeń przez świat
„białych kołnierzyków”, rządzony przez firmy międzynarodowe, ale daj Boże przyjdzie na nich pora. Ale
jest to jednak leczenie objawów, a nie przyczyn choroby i nie skutkuje odzyskaniem w większości
przypadków utraconych dochodów budżetowych. Musimy nazwać rzecz po imieniu: VAT w wersji nie tylko
polskiej, ale całość jego koncepcji wspólnotowej jest patologiczny, tworzony pod dyktando
międzynarodowego biznesu podatkowego, który zarabia na nim kwoty liczone w miliardach euro. Jeżeli
firmy będące liderami w „międzynarodowej optymalizacji podatkowej” piszą raporty na ten temat dla
Komisji Europejskiej i doradzają polskiemu rządowi na temat tego podatku, to dalej będą tworzone dziurawe
lub koślawe przepisy tylko po to, aby ktoś mógł na nich zarobić. Tu często słyszę, że jest to wręcz dobre –
bo jak to kiedyś mawiano – najlepszym gajowym w pańskim lesie jest były kłusownik. Zapewne: ale to musi
być BYŁY Kłusownik. Gdy lasu pilnuje ten, kto oficjalnie jest gajowym, ten dalej kłusuje, zwierzyna nie ma
szansy. Tak jest przecież w przypadkach tworzenia większości przepisów podatkowych, w tym zwłaszcza
dotyczących podatku od towarów i usług.
Od pewnego czasu czytam pomysły tworzone dla Komisji Europejskiej, które mają jakoby służyć
wyeliminowaniu największej patologii tego podatku, czyli zwrotów w obrotach wewnątrzwspólnotowych.
Każdy po przeczytaniu tych propozycji zauważy, że realizują one odwieczną regułę, że „trzeba zmienić
wszystko, ale wszystko, żeby zostało po staremu”. Każda z tych „propozycji” zostawia furtkę, która służyć
będzie wyłudzaniu tych zwrotów lub uchylaniu się od opodatkowania. Wystarczy np. objąć kilka istotnych
rynków w danym kraju tzw. „odwrotnym obciążeniem”, aby można było wyłudzić zwroty bez wywożenia
czegokolwiek za granicę. Mamy przy okazji pytanie: kto reprezentuje Polskę w pracach nad tymi
nonsensami? Czy nie ma tam aby przedstawicieli firm, które zajmują się „optymalizacją podatkową”?
Wiemy jedno: dochody budżetowe z podatku od towarów i usług nie będą w tym roku wykonane.
http://biznes.onet.pl/waluty/analizy/po-co-nam-wladza-dzialajaca-w-interesie-kilku-bankow-czyli-nachuizmpo-polsku/sh8x2
Po co nam władza działająca w interesie kilku banków, czyli „nachuizm” po polsku
17
prof. Witold Modzelewski Współtwórca Instytutu Studiów Podatkowych
Przypomnę, że użyte w tytule określenie wprowadził Wiktor Jerofiejew charakteryzując negatywny i
obojętny stosunek obywateli jego kraju nie tylko do wartości publicznych, lecz również do władzy, która
żyje sama dla siebie, względnie dla związanych z nią oligarchów.
Ów stosunek od dawna prezentuje wielu bezsilnych i zrezygnowanych Rosjan, niewierzących w to, że
władza może działać w interesie innym niż własny. W wersji optymistycznej my, z nieukrywanym
poczuciem wyższości wynikającej z „przynależności do Zachodu”, uważamy, że nasze państwo działa w
interesie publicznym, wolne jest od dyktatury oligarchów, przestrzega prawa i chroni interesy obywateli.
Czy afera z tzw. kredytami frankowymi potwierdza nasze dobre samopoczucie?
Desperacja oszukanych, stojących na skraju bankructwa „kredytobiorców” w ogóle nie wzbudza większego
zainteresowania: jedyną odpowiedzią jest subtelna sugestia, że „widziały gały co brały”. W zgodnym
dwugłosie z bankami oficjele np. twierdzą, że „wszystko było legalne”, mimo że nikt – jak dotąd – nie
przeprowadził tu formalnych kontroli.
Rząd powinien poprzeć postulat KNF, aby nienależnie uzyskane korzyści banków z tego tytułu zostały
zwrócone „kredytobiorcom” prof. Witold Modzelewski
Poszkodowanym radzi się siedzieć cicho, nie zgłaszać żadnych pozwów i czekać na zmiłowanie (Boże?), a
przede wszystkim pokornie płacić wszystko, czego żądają banki. Czyli ta narracja niczym nie różni się od
słów, które padają ze strony „kredytodawców”, wyrażających optymistyczne przekonanie, że frankowicze
„zaabsorbują” (piękne określenie) kurs franka nawet w wysokości 5 zł.
Owa zgodność przypomina spontaniczne reakcje władzy na krętactwa podatkowe pod nazwą umów
luksemburskich: resort finansów z góry wiedział, że wszystko tam było „w pełni legalne”. Wtedy mówił
językiem biznesu optymalizacyjnego, dziś – banków. O interesie publicznym i poszkodowanych
obywatelach ani słowa, bo czy oni kogoś obchodzą w wielkim, oczywiście „zachodnim” świecie instytucji
finansowych, międzynarodowego biznesu doradczego i brukselskich urzędników, czyli tam, gdzie chcą się
obracać nasze elity, a przynajmniej ci, do których kompetencji należą sprawy finansowe naszego kraju.
Już przyzwyczailiśmy się do tego, że przepisy podatkowe pisze się na zlecenie lobbystów - nawet znamy
cennik tych usług. Władza dobrze wie, kto napisał te przepisy, bo ich autorów powołuje do gremiów, które
mają jej doradzać w sprawach podatkowych. To jest już normą i nic nikogo nie obchodzi stan polskich
podatków: tu już zagnieździła się przywołana na wstępie postawa „nachuizmu”, bo przecież czym gorzej w
podatkach dla państwa polskiego, tym lepiej, bo dzięki przepisom napisanym przez lobbystów mogą zarobić
również inni podatnicy, których nie stać na wynajęcie „renomowanych firm doradczych”.
Z tzw. kredytami frankowymi jest jeszcze gorzej. Cóż bowiem zrobił urzędujący minister finansów, gdy
załamał się kurs złotówki? Otóż spotkał się z… prezesami banków, które wprowadziły na rynek ów
wynalazek, a ich przedmiotem troski było tylko to, czy nie zagrozi to interesom tych podmiotów. Czy to jest
rolą ministra finansów? Problem jest dużo bardziej delikatny. Rodzi się bowiem pytanie o klasyczny konflikt
interesów, bo przecież obecny szef resortu był przez lata głównym ekonomistą jednego z banków.
18
Jeśli ów bank udzielił choć jednego „kredytu” z tej półki, to jakiekolwiek uczestnictwo w podejmowaniu
decyzji publicznych osób działających w interesie tychże podmiotów jest wykluczone. W polityce oznacza
to tylko jedno – dymisja, bo działania obciążone zarzutem stronniczości mogą być dla rządu zbyt dużym
ciężarem. Wiemy, że już powstał w niektórych głowach scenariusz, że koszty afery frankowej ma ponieść
obecny rząd, który w wyniku swoich działań i zaniechań „wyrządził szkody sektorowi finansowemu” (tak,
tak), a banki będą jeszcze żądać zrekompensowania poniesionych z tego tytułu strat.
Sądzę, że niezależnie od politycznych sympatii większość frankowych „kredytobiorców” nie interesuje się
politycznymi przepychankami, lecz właśnie działaniem rządu w imię prawa i uczciwości. Wiadomo, kto na
tym zarobił i kto stracił i ma jeszcze dalej tracić. Rząd powinien poprzeć postulat KNF, aby nienależnie
uzyskane korzyści banków z tego tytułu zostały zwrócone „kredytobiorcom”. Czy taka polityka jest możliwa
z byłym głównym ekonomistą jednego z banków w roli ministra finansów? Może, ale mam wątpliwości.
Może go trzeba wysłać na urlop, jeśli politycy nie stracili jeszcze instynktu samozachowawczego. A jak
będzie, to zobaczymy.
Prawdopodobnie dalej lobbyści będą pisać dla siebie ustawy podatkowe, a rząd będzie działał w interesie
banków. Czyli posługując się „sienkiewiczowską” narracją, państwo polskie „istnieje tylko teoretycznie”, a
postawą obronną obywateli będzie tytułowy „nachuizm”.
19