Sukces wykuty z porażki
Transkrypt
Sukces wykuty z porażki
WYDARZENIA | Chińskie spółki na GPW 32 Sukces wykuty z porażki Autor Jacek Strzelecki Polska powinna być swego rodzaju bazą, ale również trampoliną dla rozwoju chińskich spółek w Europie – mówi Jarosław Dąbrowski, prezes DF Capital W Polsce jest wiele osób, które definiują siebie jako wybitnych znawców chińskiego rynku, ale nie mają sukcesów. Skąd pomysł u pana – jakby nie było, całkowicie spoza grona chińskiego – na ściąganie chińskich spółek na warszawski parkiet? Jarosław Dąbrowski: Początek sukcesu, jakim jest wprowadzenie kilku spółek z Chin na giełdę, zaczął się w zasadzie od porażki, dlatego że właściciele banku, którego byłem prezesem, po 6 latach jego rozwoju nie zaakceptowali mojej strategii zwiększania wartości, bo wystraszył ich kryzys i dekoniunktura w Europie. Mimo że mieliśmy analizy, wskazujące na to, że Polska lepiej zniesie kryzys w Europie niż reszta krajów, właściciel banku nie wierzył w te oceny i zdecydował o zmniejszeniu skali działalności, zamknięciu znacznej jej części, a de facto wycofaniu się z Polski w ciągu kilku lat. Czułem się z tym źle, bo uważałem, że wykonałem dobrą pracę razem z zespołem. Co ciekawe, wystartowaliśmy razem z Aliorem i my mieliśmy silniejszych właścicieli. Okazało się jednak, że w przypadku międzynarodowych instytucji finansowych – niestety – czasami decydują o sukcesie lub porażce jakieś subiektywne oceny, krótkoterminowe interesy, które są oczywiście ważne, ale nie mają nic wspólnego z interesami firmy lub Polski. Po prostu Polska dla DnB Bank była marginalnym rynkiem. Mówiono, że 1,5-3 proc. udział w rynku w wybranych produktach, to jest za mało i powtarzano mi, że nie mamy szans na rozwój. Miałem tego dość! W trzy dni odszedłem z banku, który rozwijałem 6 lat. Na mojej imprezie pożegnalnej po latach spędzonych w DnB był również mój guru, jeśli chodzi o rynek chiński – ambasador Zdzisław Góralczyk, który powiedział wtedy, że może teraz uda się mu mnie namówić na wyjazd do Chin, a próbował mnie przekonać do tego przez 10 lat. Moja pierwsza zagraniczna wizyta w styczniu 2010 r. była właśnie do Chin. Pojechałem z myślą, że to jest nasza przyszłość. Prawdziwe interesy w Chinach zacząłem robić dopiero po kilku wyjazdach. Pierwsze moje GAZETA BANKOWA 11/2014 pobyty nie miały stricte sensu biznesowego, ale bez tych pierwszych wyjazdów nie byłoby dużych sukcesów teraz. Jak pan dotarł do pierwszej spółki? Zanim sprowadziliśmy do Polski pierwszą spółkę, wykonaliśmy dwa inne projekty. Pierwszy polegał na zbudowaniu partnerstwa między spółką Sygnity a Huawei. Doprowadziliśmy w 2011 r. do podpisania umowy między nimi, która czyniła Sygnity partnerem dla Huawei w projektach informatycznych w 21 krajach Europy Środkowo-Wschodniej, w których działała chińska spółka z Polski. To był bardzo trudny projekt, choćby z tego powodu, że Sygnity w porównaniu z Huawei jest małą spółką, ale odpowiednie przygotowanie umowy pozwoliło na osiągnięcie synergii. Drugi projekt, który przybliżył nas do tego celu, to była współpraca z giełdową spółką Cognor. Szukaliśmy dla niej w Chinach chińskich partnerów zainteresowanych objęciem obligacji o wartości 120 mln euro. W efekcie analizy rynku udało się nam zbudować pierwszy chiński rating w chińskiej agencji ratingowej Dagong dla polskiej spółki. Dlaczego to było trudne? Bo z punktu widzenia chińskiego Cognor z 1,5 mld sprzedażą jest spółką małą, która w normalnym trybie biznesowym nie byłaby przedmiotem zainteresowania chińskiej agencji, ale nam się udało zwrócić jej uwagę na nią, mimo jej dużego zadłużenia. Rating wypadł dobrze i wsparł działania Cognoru w zakresie refinansowania obligacji. To wystarczyło? Nie wystarczyło. To był dopiero początek. W 2012 r. postanowiliśmy rozszerzyć naszą działalność o licencję maklerską, bo nasz partner chiński powiedział nam, że jeśli my będziemy mieć pełne licencje maklerskie, to razem możemy wejść na rynek chińskich firm poszukujących notowań na światowych rynkach kapitałowych. Licencję dostaliśmy w czerwcu ubiegłego roku i znów moja pierwsza zagraniczna podróż w lipcu była właśnie do Chin. WYDARZENIA | Chińskie spółki na GPW 33 fot. DF Capital Jak znaleźliście chińskiego partnera? Posłuchaliśmy rady, by na początku skupić się na 2-3 prowincjach, bo Chiny są za duże, by zdobyć je w całości. My ostatecznie wybraliśmy prowincję Fujian w południowych Chinach, której szlif biznesowy dali inwestorzy z Tajwanu. Wiele tamtejszych firm przeszło coś w rodzaju pre-IPO, a potem duża ich część odniosła sukces giełdowy. Naszym partnerem jest fundusz One Capital, który jest jednocześnie inwestorem pre-IPO dla chińskich firm i to dzięki niemu wprowadziliśmy na GPW dwie chińskie spółki. Na giełdę szykuje się trzecia chińska spółka. Czy prawdą jest, że myśli o tym już czwarta? Na pewno będziemy wprowadzać trzecią spółkę z Chin, a czwarta jest dotychczas opcją, ale wszystko wskazuje, że będzie pozytywna decyzja, choć walczą o nią inne giełdy. Ta trzecia spółka to sektor B2B. Produkuje elementy butów sportowych, m.in. dla największych światowych producentów, jak Geox, Diadora, a jej łączne roczne przychody przekraczają 100 mln euro. Przygotowujemy ją na główny parkiet, ale rynek równoległy. Z kolei czwarty kandydat to firma z branży przetwórstwa żywności. Ponad 30 proc. swojej produkcji sprzedaje za granicę, w tym do Europy. Zapowiada się świetna inwestycja. Wprowadza pan chińskie spółki na giełdę i co dalej? Nasz pomysł jest taki, żeby te chińskie spółki nie tylko notować na giełdzie, ale głębiej wprowadzać je w region Europy Środkowo-Wschodniej, a nawet szerzej w UE. Polska powinna być swego rodzaju bazą, ale również trampoliną do ich rozwoju w Europie. Czy będzie chiński indeks na GPW? Są duże szanse, ale musi być na parkiecie przynajmniej 5 chińskich spółek. Tak właśnie mówią nam przedstawiciele giełdy. Mamy nadzieję, że ten warunek uda się nam zrealizować w ciągu roku, a może nawet wcześniej. A czego oczekują Chińczycy? Chińczycy są konkretni i zarazem bardzo otwarci. Mają świadomość różnic kulturowych, prawnych i biznesowych. Najdłużej w Chinach buduje się zaufanie, ale gdy już to zaufanie się pozyska, to traktują partnera – firmę czy osobę – bardzo poważnie. Trzeba pamiętać, że chińskie spółki interesują się wyjściem na zewnątrz z kilku powodów. W Chinach nie ma rozbudowanego systemu długoletniego systemu finansowania inwestycyjnego dla prywatnych firm, poza kredytami. W tym ostatnim przypadku też wcale nie jest im łatwo zdobyć wsparcie banku. Rynek finansowy w Chinach jest ciągle w fazie rozwoju, a do tego MŚP nie za bardzo mogą liczyć na wsparcie ze strony chińskich banków, które wolą finansować duże, państwowe przedsiębiorstwa niż sektor prywatny. Dlatego prywatny kapitał woli zbudować swoją niezależną pozycję wobec chińskiego banku na zewnątrz, a dopiero później wrócić do Chin, by stać się dla niego partnerem. Jak to wygląda w praktyce? Chińska firma jako zabezpieczenie kredytu w chińskim banku może dać pakiet akcji. Tak właśnie zrobiła spółka Peixin, której warszawski portfel akcji, posiadający określoną wycenę i wartość, stał się podstawą do zmiany struktury finansowania przez chińskie banki w Chinach. Czy na obecności chińskich spółek na polskim rynku można oprzeć jakąś dłuższą strategię? Oczywiście. Teraz, kiedy jest więcej chińskich spółek na GPW, to jest dobry moment, by zainteresować inwestowaniem chińskie fundusze inwestycyjne i dać im jasny sygnał: otwórzcie się na Warszawę, bo warszawski parkiet jest największym w tej części Europy i są na nim spółki, które dają wymierne zyski w długim okresie. Trzeba pamiętać, że Chińczycy mają wobec siebie większe zaufanie, bo jak już Chińczyk gdzieś jest, znaczy to dla innych, że dane miejsce, dana przestrzeń rynkowa jest tego warta. Podobno Peixin miał większe plany co do Polski, ale nie udały się. Dlaczego? Przy tej inwestycji zetknęliśmy się z niezrozumieniem potrzeb inwestora, a oczekiwanie było proste: spółka chciała stworzyć swoje centrum dystrybucyjne w Warszawie, ale ostatecznie nie dogadała się co do pewnych warunków inwestycyjnych i w efekcie zbudowała je w Turcji. Przy obsłudze inwestorów z Chin trzeba mieć na uwadze, że poza lokowaniem kapitału czy też oddawaniem własnego kapitału do używania go przez innych, Chińczycy myślą jednocześnie o maksymalizacji ekonomicznej swojej podstawowej działalności. Niestety zrozumienia dla tej potrzeby zabrakło. GAZETA BANKOWA 11/2014