Humoru i satyry zarzynanie

Transkrypt

Humoru i satyry zarzynanie
Anatol Ulman
Humoru i satyry zarzynanie
„...cnocie i wstydowi
cenę ustawili...”
(„Odprawa...”)
Na przyjęcie w piwnicy wpadł cały parter, pierwsze piętro oraz drugie. Taki dowcip młodzieżowy
słyszałem w Gdańsku po gazowej tragedii z wieżowcem. Pozostańmy w stylistyce i zróbmy
dowcipowi sekcję zwłok humoru. Jej wynik, oczywiście, zależał będzie od nastawienia. Nie jest
to humor wisielczy, bo w takim zawiera się wesołość nierażąca. Nie jest też czarny, bo ów
opiera się o abstrakcję – prawdziwe okrucieństwo człowieka czy losu nie może być zabawne.
Jeśli więc mieć żartującym młodziakom za złe, czyli patrzeć z pozycji zwapniałego zgreda,
dowcip ów jest martwy, trupi. Jeśli zaś rozumieć młodzież, wrzuconą przez nas w świat jaki jest,
żart ten stanowi symptom znany: dzieciaki oswajają dramat, by mieć go za zwyczajną
codzienność. Skoro wszystko jest śmieszne, to znaczy nieśmieszne, z niepojętej śmierci miejmy
przynajmniej pożytek uśmiechu. I okażmy, jak nam ona wisi. Sam na niwie humoru i satyry
przez ciąg lat siejąc chwasty jako uprawiający, choć bez dyplomu rolnika, odczuwam obecną
rzeczywistość omawianych dziedzin jako rezultat bezmyślnego przestępstwa intelektualnego.
Sądzę też, że wiem, kto oraz jak zabił humor i satyrę, albo oskarżony być winien o współudział.
Ogólnie na to śmiałe kryminalne pytanie odpowiadam, że czyn był zbiorowy. Po pierwsze,
odpowiedzialność ponoszą – to znaczy nie ponoszą, bo zasada ponoszenia zdenominowana
została do nicości – wydawcy pisemek humorystycznych. Zastosowali oni sowiecką taktykę
powszechnego rażenia, w tym wypadku humoru humorem. Wykończyli, a teraz wybijają resztki
masówą. W zaszłości był masowy sport, niedobry znacznie jak wiadomo, teraz jest humor.
Dziesiątki, głównie lilipucich, pisemek zawierających pełne zestawy śmiesznych kawałków typu:
„Humor w dziewczęcych majteczkach”, „Dowcipy o grubych babach oraz ich wielkich
urządzeniach”, „Satyra szkolna” itp. Uczciwie przyznać trzeba, że tym rzeźnikom humoru i
satyry przyświeca jedynie święta zasada zysku, nie oszczędzają więc nikogo. Po obśmianiu
wszystkich w kawałkach tyleż nędznych, co prymitywnych, wydają obecnie dziełka jeszcze
bardziej potężne: „Dziesięć tysięcy najprzedniejszych dowcipów polskich”, „Dwieście tysięcy
żartów płciowych”. Czytanie pod rząd setek dowcipów, nawet gdyby były najlepsze, zabija
skuteczniej poczucie humoru niż udział w życiu politycznym. Nie jest że to czasem
syjonistyczno-panslawistyczny spisek masonerii przeciwko humorystyczności Polaków? Do
wytrwałych a skutecznych niszczycieli humoru i satyry należy, strach powiedzieć, telewizja,
nazywająca się chytrze publiczną. Strach powiedzieć, bo zwycięża pogląd upowszechniany
pracowicie przez telewizję (publiczną?), że nie powinna ona podlegać żadnym przykrym
uszczypliwościom. TV pastwi się ze śmiertelnym skutkiem nad humorem i satyrą w sposób
zorganizowany i różnorodny. Na przykład przez wyrabianie odruchu warunkowego u odbiorców.
Technologii Pawłowa nie wzięła od Ruskich bezpośrednio z przyczyn polityczno-historycznych,
ale kiedy Anglosasi zastosowali ją dla swoich jołopów, żeby jołopy opanowały, jak ów śliniący
się do zelektryfikowanej żarówki pies, odruch warunkowy śmiania się, kiedy salwa śmiechu
podawana jest przez telewizor, przeszczepiono amerykańsko-angielską nowoczesność na grunt
publiczny polski. Jołop polski jest też tresowany, to znaczy odzierany z poczucia humoru, by
solidarnie śmiał się z telewizorem publicznym. Ponadto TV, jakby nieświadoma, że to nie udało
się nikomu przez tysiąclecia, podjęła uporczywe próby stworzenia satyry apologetycznej,
pochwalnej. Wykuchciała taki sos musztardowo-chrzanowy na konfiturach i miodzie dla
pomazania nowych dziedziców. Niby wyśmiać, a w istocie pochwalić. Zoolog z dobrymi wszami,
pożytecznymi grzechotnikami, pachnącymi capami. Boże jasny, jakże cierpiałem widząc, że
satyrycy, których latami kochałem za finezję i odwagę, lepią się od smalcu pochlebstw dla
nowego głupstwa, bo wstrętne jest tylko stare. Jednocześnie TV pozbywała się tego humoru i
satyry, która dodawała jej, niezasłużenie zresztą, wiarygodności, np. kotów, czyli psów,
lecących właśnie kabarecików. Stanęło wreszcie na twardej zasadzie: drwić z łysych, wąsatych
zręcznie chwalić. Łysina jest śmieszna (z wyjątkiem adwokackiej), a wąsy nie, choć wąsy są
karykaturą tamtych sumiastych i karykaturą jest całość. Ich idiota z kumitetu cyntralnego
śmieszny był głupek, nasz idiota cyntralny nie jest śmieszny, bo centralny. Najgorsze, o zgrozo,
że nawet biskup słuchany nie jest, choć niegłupio radził: „Satyra prawdę mówi, względów się
wyrzeka, wielbi urząd, czci króla, lecz sądzi człowieka”. Jego ekscelencja przeonaczony, z gębą
przyprawioną, teraz jakby wskazywał: „Satyra bajdy mówi, względów się wyrzeka, gani urząd,
drwi z króla, lecz chwali człowieka!”. Co za autorytet zresztą z Ignacego: zbereźnik obiadki jadł
darmowe z kochankiem rozbierającej nas carycy! „Monachomachię” wysmażył bardzo
szkodliwą, bardzo. Z kolei z pewnych rzeczy drwić i śmiać się nie wolno, bo fundamentalne. I
zachodzi szkaradny, historyczny przypadek, że za fasadą wielkiego dobra cyniczni cwaniacy, a
przede wszystkim radośni głupcy hodują głupotę tak straszliwą, że jest jak wirusy zabijające
rozum. Sposobu na to nie ma i nie będzie. Ale zawsze będzie można kupić książeczkę z
milionami żartów o pipci. Albo ryknąć śmiechem zaraźliwym jak zaraza, kiedy prezes TV
naciśnie taki guzik, że zapali się żarówka dająca sygnał, że pora na humor i satyrę.
Sycyna, nr 22/1995, 22 X 1995

Podobne dokumenty