Nr 6/2012 (grudzień)
Transkrypt
Nr 6/2012 (grudzień)
OGIEŃ KRZEPNIE, BLASK CIEMNIEJE Nadchodzą Święta Bożego Narodzenia. Z tej okazji redakcja „Harmelu” pragnie złożyć wszystkim najserdeczniejsze życzenia. Niech ten czas ubogaci nas przede wszystkim duchowo. Otoczeni atmosferą rodzinnego ciepła i rozczuleni uroczym Dzieciątkiem w żłóbku nie zapominajmy jednak, co tak naprawdę świętujemy. Współczesne utożsamianie Świąt Bożego Narodzenia z czerwono-białym krasnoludem wciskającym się przez komin, udającym św. Mikołaja, reniferami, „Kevinem” i całym tym cyrkiem wynika bowiem właśnie z takiego zapominania. Sięgnijmy wgłąb historii: w pierwszych wiekach chrześcijaństwa Boże Narodzenie świętowano razem z hołdem mędrców ze wschodu oraz z Chrztem Jezusa w Jordanie podczas święta Epifanii. Ostatecznie rozdzielono to święto na trzy różne, wciąż pozostające jednak bardzo blisko siebie w kalendarzu. Obecnie w powszechnej świadomości Epifania to po prostu „Trzech Króli”, jednak samo słowo pochodzi z greki i oznacza: ukazanie, obja- wienie się. To właśnie bowiem objawienie się Boga ludziom jest elementem wspólnym dla narodzin Jezusa, przybycia mędrców i Chrztu w Jordanie. Zadumajmy się nad tym niezwykłym zjawiskiem: Bóg – stwórca świata zawierającego tyle gwiazd, że mogłoby nie starczyć stron w naszym miesięczniku, by zapisać ich liczbę, ze Swej kosmicznej perspektywy zstępuje na Ziemię i staje się jednym z ludzi, których sam stworzył, a którzy wobec ogromu tego stworzenia są niczym. I po co to robi? Żeby dać się zamęczyć na jakimś narzędziu tortur. Bóg ingeruje w historię stając się jej częścią. Pokazuje, że pomimo wszystkich haniebnych wydarzeń: zbrodni, wojen, chce być tej historii częścią. Nie da się tego wytłumaczyć inaczej jak tylko tym, że Bóg kocha nas ponad wszystko i jest gotów wybaczyć nam każdy grzech. Redaktor Naczelny pwd. Michał Kozanecki HO SŁOWO DUSZPASTERZA Drogie Druhny i Druhowie ! Ziemię pokryła warstwa białego śniegu - nadeszła zima. Kiedy mróz oczyszcza powietrze tak, że gwiazdy lśnią jeszcze intensywniej, zwracamy swoje myśli ku nadchodzącym Świętom Bożego Narodzenia. Które to już Święta w naszym życiu? Każdy z nas dobrze to wie, ale przeżywamy je wciąż na nowo i każdego roku inaczej. Dzisiejszy świat wciąż podk r e ś l a " c z a r " , "niesamowitość", "ciepło" tego "rodzinnego" czasu i oferuje coraz to nowe propozycje na ustrajanie domów, choinek, wystaw sklepowych. W tym całym hałasie przygotowań często gubi się ciszę i pokój, oraz to, co tak naprawdę jest najważniejsze. Bo przecież media nic nie mówią o przyjściu Syna Bożego, o ubogim żłobie, tylko wciąż podają nowe propozycje zakupów. Stańmy jednak na chwilę w tej pogoni za nie wiadomo czym i zwróćmy twarz i myśli ku tajemnicy betlejemskiej szopki. Oto z dala od zgiełku świata, w samotnej nocy przychodzi na ziemię Dziecię Jezus - nasz Zbawiciel. Nie pragnie On fanfar i hołdów od możnych, bo otaczają Go Aniołowie, którzy wielbią Boga za Jego nieskończoną miłość. Tegoroczne obchody Bożego Narodzenia nie są pierwszymi w dziejach Kościoła, ale wciąż zdumiewa cud, jaki doko- nał się przeszło dwa tysiące lat temu. Cud ten trwa do dnia dzisiejszego i trwać będzie do końca świata, tylko my niejednokrotnie nie chcemy na niego zwrócić uwagi. Dzieje się tak dlatego, że przychodzi on bardzo cicho - jak tamtej nocy w Betlejem. Doniosła tajemnica odsłania się tym, którzy całkowicie i bezgranicznie zaufali. Maryja i Józef przyjęli Wolę Bożą, choć może jej do końca nie rozumieli. Najwyższy obdarzył Ich największym skarbem, jakiego tylko mógł Im udzielić. Tym też skarbem nieprzerwanie obdarza każdego człowieka - daje Swego Syna, by i dla nas stał się najbliższym Dziecięciem, byśmy Go wzięli pod opiekę do naszych dusz. W nich właśnie szuka On dzisiaj tego żłóbka, gdzie mógłby się narodzić i jaśnieć Swą chwałą. Chce opromieniać nasze życie blaskiem Swej miłości i dzielić z nami los wygnańców. Oby przychodzący Chrystus ogrzał się w naszych kochających sercach i zastał ich drzwi otwarte - nie tylko teraz, w czasie tych rodzinnych, pełnych radości i przebaczenia Świąt, ale przez całe nasze życie. Tego Wam, Waszym rodzinom, przyjaciołom i znajomym życzę ks. Mikołaj Kapelan Okręgu Wlkp. ZHR O WRÓŻBITACH, EGIPSKIM BOGU ŚWIATŁA I ANIELE ŚMIERCI 6 stycznia obchodzimy uroczystość Objawienia Pańskiego, potocznie zwaną świętem Trzech Króli. Tego dnia dzieci na Mszę idą chętnie, bo przynoszą z niej kredę i kadzidło. Przyznam, że ja do dzisiaj czuję radość na myśl o tych „gadżetach”. A przecież nie one są istotą święta... Najpierw o Nowotestamentowych wróżbitach, którzy mają swoje święto Nasze święto Trzech Króli równie dobrze mogłoby być świętem wróżbitów. Ewangelia podaje, iż „przyszli magowie ze wschodu i złożyli trzy dary”. Po pierwsze, nie mamy pojęcia czy magów było trzech, czy dwóch czy dziesięciu, bo to wcale nie musiało być tak, że każdy gość przynosił jeden prezent. Jest teoria, że magów było czterech: Chińczyk, Amerykanin, Azjata i czwarty Murzyn – rezerwowy. Po drugie, mag w I wieku to był taki wróżbita, co patrzył w niebo i wierzył, że gwiazdy odwzorowują to, co dzieje się na ziemi. I co się stało? Wróżbici zauważyli coś dziwnego w gwiazdach, jakąś anomalię, za którą poszli aż do... trzyosobowej rodziny, która z braku miejsca w gospodzie musiała zatrzymać się na kilka dni w stajni. Mama, tata i niemowlę. I co zrobili? Nie posłuchali rozumu, tylko serca. Oddali Dzieciątku taki pokłon, jakiego nie składało się przed żadnym królem. Oni uwierzyli temu, co czuli – narodził się Bóg. Skąd więc teoria o trzech królach? W VI w. mnich Cezary z Arles na podstawie starotestamentowego Psalmu 72, w którym mowa o królach oddających Bogu pokłon, wywnioskował, że mędrcy musieli być władcami, natomiast na podstawie Ewangelii według św. Mateusza i wymienionej tam liczby darów przyniesionych Jezusowi (mirra, kadzidło i złoto) określił, że mędrców było trzech. Również ze średniowiecza pochodzi pomysł, aby nazwać magów imionami Kacper, Melchior i Baltazar. Nie tylko wróżbici, ale jeszcze... egipski bóg światła 6 stycznia wspominamy trzy biblijne wydarzenia: pokłon mędrców, chrzest Jezusa oraz cud w Kanie Galilejskiej. Data święta Epifanii związana była z wierzeniami staroegipskimi. 6 stycznia obchodzono święto narodzenia boga światła. Wierzono, że nocą poprzedzającą święto, kiedy rodził się nowy bóg, wody Nilu zamieniały się w krew. I nie było to takie bezpodstawne, ponieważ początek stycznia to pora deszczowa, podczas której czerwony piasek mącił wody Nilu, dając im czerwonawy odcień. A czerwone wody Nilu posłużyły chrześcijanom do zastąpienia wierzeń pogańskich ukazaniem pierwszego biblijnego cudu Jezusa w Kanie Galilejskiej, gdzie Chrystus wodę przemienił w wino. Anioł Śmierci i drzwi przypieczętowane Błogosławieństwem Boga Zwyczaj pisania znaków na drzwiach jest bardzo stary – pochodzi jeszcze ze starotestamentowej Księgi Wyjścia. Gdy przez Egipt przechodził Anioł Śmierci, zabijając pierworodnych, czyli najlepszych, ominął tylko te domy, które oznaczone były krwią baranka. Odtąd Żydzi znakowali wejścia do swoich namiotów, co miało oznaczać, iż Jahwe jest wśród nich i będzie ich chronił. Spójrzmy realnie i bez strachu na świat w którym żyjemy – ten materialny i ten duchowy. Po obu codziennie przechadza się Anioł Śmierci. Dlatego warto przypieczętować drzwi – naszych domów i naszych serc. Drzwi naszego serca – jak Izraelitów w Egipcie – ochroni Krew Baranka, którą dzięki kapłanom codziennie możemy spożywać podczas Eucharystii (dziękuję wszystkim kapłanom – dobrze, ze jesteście!). Aby domowi stale towarzyszyło Boże Błogosławieństwo, kościół daje nam trzy litery: C + M + B. Św. Augustyn rozwijał te litery: Christus Multorum Benefactor, czyli: "Chrystus dla wielu jest dobroczyńcą". Starochrześcijańskie tłumaczenie brzmi: Christus Mansionem Benedicat – Niech Chrystus błogosławi temu mieszkaniu. Niedawno wydana została książka „Błogosławieństwo ma moc” (o. Adam Szustak OP, Karol Sobczyk, wyd. gloria24. pl). „Książka opowiada o niezwykłej mocy słów, które każdy z nas może codziennie wypowiadać”. Bóg dał nam obietnicę, że przez nasze słowa On sam będzie błogosławił, „bo wzywając Moje Imię nad nimi, Ja osobiście będę im błogosławił”. Bóg zawsze dotrzymuje danego słowa. Jeśli napiszemy symbol Bożego Błogosławieństwa na drzwiach, z całą pewnością On Osobiście będzie stał u progu błogosławiąc, a więc dobrze mówiąc. I to wystarczy, bo Jego słowo, ma moc sprawczą. pwd. Magdalena Szymańska HR ZACZAROWANY SKARBIEC – CZYLI TAJEMNICA ODPUSTÓW Znany dziennikarz Szymon Hołownia powiedział kiedyś, że za zrozumienie katolickiej nauki o odpustach powinno się bez żadnych procedur przyznawać kościelne ordery. I chyba trzeba mu przyznać rację. Co ciekawe, w historii nie było drugiego takiego tematu, który by wzbudzał aż tyle zamieszania i kontrowersji (wystarczy tylko pomyśleć o Lutrze i jego kolegach). W związku z tym spróbujmy trochę rozjaśnić ten mroczny dogmat naszego Kościoła. Mam nadzieję, że po przeczytaniu tego artykułu okaże się, że zamiast „kolejnego katolickiego zabobonu” odkryjemy prawdę o „Bogu bogatym w miłosierdzie”. Co to jest odpust? „Odpust jest to darowanie przed Bogiem kary doczesnej za grzechy, zgładzonej już co do winy” (Paweł VI, Indulgentiarum doctrina). Oznacza to, że grzech – największe przekleństwo człowieka – wywiera podwójny skutek. Po pierwsze tworzy „przepaść między wami a Bogiem” (Iz 59,2), czyli pozbawia nas życia wiecznego. Jest to tzw. kara wieczna. Bóg jednak za bardzo nas kocha, żeby pozwolił nam tak po prostu pójść na wieczne potępienie. Posłał swojego Syna, Jezusa Chrystusa, który przez swoją śmierć na krzyżu zgładził nasze grzechy! Od tego momentu każdy chrześcijanin, który żałuje za swoje grzechy, pragnie nawrócenia i prosi o przebaczenie w sakramencie pojednania, otrzymuje odpuszczenie winy – dług zostaje usunięty. Pozostaje jednak drugi skutek grzechu, a mianowicie: kara doczesna. I tu pojawiają się schody… Kary doczesne Co to za ojciec, który choć przebacza swemu dziecku i tak musi go ukarać klapsem? Czy to oznacza, że spowiedź nie wystarcza i aby całkowicie złagodzić „Boży gniew” trzeba wykonać jedną z praktyk podanych przez Watykan? Trudno zatem dziwić się oburzeniu, kiedy na dodatek, aby otrzymać sto lat odpustu, wystarczyło kiedyś kupić (!) kosmyk włosów Marii Magdaleny… Oczywiście, sprawa wygląda zupełnie inaczej! To, co Bóg uczynił dla nas, przekracza najśmielsze oczekiwania. On nie tylko dał nam dostęp do Nieba, ale także daje nam możliwość oczyszczenia się z tego błota, w które sami z wolnej woli wdepnęliśmy. Innymi słowy, to nie Bóg karze nas za grzechy, lecz my sami! Znak drogowy mówi wyraźnie: zwolnij! Skoro nie zwolniłeś, to nie dziw się, że wleciałeś do rowu. I niestety, chociaż potem żałowałeś i zostało ci to przebaczone – tym jest właśnie spowiedź – to jednak twój samochód dalej jest zepsuty. Potrzeba interwencji mechanika – czyli potrzeba oczyścić się z tych wszystkich konsekwencji, z tego całego bałaganu i różnych nieuporządkowanych przywiązań, które pojawiły się przez grzech. Po to są właśnie odpusty. A skąd one się biorą? Kościelny skarbiec Może to niektórych zaskoczyć, ale Kościół posiada swój skarbiec. Nie ma w nim jednak złota ani innych tego rodzaju bogactw. Cóż zatem tam jest? Otóż okazuje się, że wszyscy chrześcijanie są w Chrystusie ze sobą połączeni. Niektórzy z nich „wytwarzają swoim życiem tyle światła, że wystarczyłoby go do oświetlenia i ogrzania wielu innych”. I w tym skarbcu jest zgromadzone właśnie to „światło”, czyli wszelkie dobre uczynki, cierpienia, modlitwy, ofiary, zadośćuczynienia dokonane w pierwszej kolejności przez samego Chrystusa, przez Jego Matkę Maryję, przez świętych w niebie, aż wreszcie przez nas, pielgrzymujących jeszcze na ziemi. Nauka o odpustach to nic innego, jak przypowieść o miłosiernym Ojcu, który nie pozwala upaść na ziemię żadnemu, najdrobniejszemu nawet, dobru. Aby brać, trzeba dać Jednak aby można było korzystać z tego skarbca, samemu trzeba coś do niego wnieść. I stąd te różne warunki otrzymania odpustu, czyli: stan łaski uświęcającej (należy wyrzec się wszelkiego przywiązania do grzechu i w razie konieczności przy- stąpić do spowiedzi sakramentalnej), przyjęcie Komunii świętej, modlitwa w intencjach wyznaczonych przez papieża (a nie w intencji samego papieża – z reguły wystarczy odmówić „Ojcze nasz”, „Zdrowaś Maryjo” i „Wierzę w Boga”) oraz spełnienie jakiegoś czynu (spis takich praktyk można znaleźć m.in. na stronie: www.duchprawdy.com/wykaz_odpustow. pdf). Dziś Kościół zna dwa rodzaje odpustów: zupełny i cząstkowy. Każdy może przyjąć odpust za siebie lub za osobę, która szykuje się na spotkanie z Bogiem w czyśćcu. Oni tego bardzo od nas oczekują… diakon Piotr Szymański WYKAZ ODPUSTÓW ZUPEŁNYCH Odpusty zupełne, które można uzyskać każdego dnia: 1. Za odprawienie adoracji Najświętszego Sakramentu przez pół godziny – natomiast za samo tylko nawiedzenie Najświętszego Sakramentu odpust cząstkowy. 2. Za pobożne czytanie Pisma Św. przez pół godziny z należnym szacunkiem dla Słowa Bożego i traktowanie tej czynności jako czytanie duchowe. Za każdorazowe czytanie Pisma Św. pod tymi samymi warunkami, ale przez krótszy czas – odpust cząstkowy. 3. Za odmówienie cząstki Różańca (czyli pięciu dziesiątek) w kościele, w publicznej kaplicy, w rodzinie, w społeczności zakonnej, w stowarzyszeniu publicznym, przy czym kolejne tajemnice należy rozważać bez przerwy i zachowaniem przyjętej kolejności tajemnic. Odpusty zupełne, które można uzyskać w oznaczonych dniach: 1. Za pobożne, publiczne odmówienie hymnu Veni Creator w dniu 1 stycznia i w uroczystość Zesłania Ducha Świętego (odpust cząstkowy za pobożne odmówienie tego hymnu w inne dni). 2. Za publiczne odmówienie hymnu "Ciebie Boże wysławiamy" w ostatni dzień roku jako podziękowanie Panu Bogu za otrzymane łaski (za podziękowanie w inne dni – odpust cząstkowy). 3. Za przyjęcie z pobożnym usposobieniem błogosławieństwa papieskiego Urbi et Orbi (nawet przez radio lub telewizję). KTO UZYSKUJE ODPUST ZUPEŁNY, JEST W TAKIM STANIE, JAK ZARAZ PO CHRZCIE ŚWIĘTYM. GDYBY UMARŁ, POSZEDŁBY WPROST DO NIEBA. KTO CI POMOŻE? POMORZE! czyli relacja z Konferencji Organizacji Harcerek „Trzymaj kurs!”, która odbyła się w Trójmieście w dniach 23-25.11.2012 roku. Bez wątpienia konferencje instruktorskie należą do wydarzeń, na które czeka każda instruktorka. Dzieje się tak z najróżniejszych powodów. Może z tego względu, że podczas takiego wyjazdu będzie dużo czasu na rozmowy z tymi dawno nie widzianymi? Albo z tego powodu, iż otrzymujemy realne propozycje dla nas – możemy być uczestniczkami? Nie wykluczone, że dlatego, iż organizatorki zawsze nas zaskakują – czekamy na niespodzianki! A może z powodu bardziej przyziemnego: na konferencjach jest zawsze dużo dobrych dań. Tak czy inaczej, myślę, że konferencja na Pomorzu zaspokoiła wszystkie te potrzeby – przede wszystkim w jej założeniach czaił się mały-wielki harc: Jak to zrobić, aby w ciągu jednego weekendu znaleźć się aż w trzech miastach? Nic trudnego dla Trójmiasta i świetnej organizacji gospodyń! Dlatego też zaczęłyśmy od Gdańska. Jego historyczne miejsca mogłyśmy poznać poprzez grę opartą na zasadach popularnej gry planszowej „Monopoly”, a na spoczynek udałyśmy się w domowe pielesze do gdańskich instruktorek – była to okazja do rozmów i wymiany doświadczeń. Następnego dnia czekała nas pierwsza niespodzianka: rejs statkiem na historyczne Westerplatte, gdzie odbył się apel rozpoczynający konferencję. Następnie przejechałyśmy do Sopotu, aby na miejscu zacząć zajęcia, które odbywały się na trzech poziomach: Konkret - skąd można było wynieść coś dla siebie; Open Space gdzie można było wnieść swój głos; oraz Inspiracje - gdzie można było wymienić spojrzenia na różne tematy. Klamrą spinającą wszystkie zajęcia i warsztaty stanowiło zagadnienie kształcenia, rozumianego jako umiejętność przekazywania doświadczeń. Wieczorem czekała nas kolejna niespodzianka - szantowisko z udziałem prawdziwego Szantymena (który okazał się twórcą tak dobrze znanych nam piosenek, jak: „To zuchy” czy „ Bieszczady”) oraz rywalizacja chorągwi przygotowana przez Drużynę Naczelniczki (z konkurencjami „morskimi” - np. rzucanie śledzia namiotowego do wiadra). Po tak mocnych wrażeniach trudno było pójść spać, dlatego wiele instruktorek urzędowało jeszcze do późnych godzin nocnych. Trzeci i ostatni dzień zaczęłyśmy aktywnie, bo od nordic walkingu brzegiem morza pod czujnym okiem trenerek, aby dojść (prawie!) do Gdyni i uczestniczyć we Mszy św. gdyńskiego środowiska. Następnie przeszłyśmy na miejsce apelowe do portu, gdzie na zakończenie czekały nas najlepsze w Polsce pączki z cukierni „Pączuś”. Tak pozytywnie „nabodźcowane” mogłyśmy powrócić do domów i śnić o kolejnej konferencji… już za rok! pwd. Natalia Pawlak WILIJNE ZAGWOZDKI czyli: czy znasz staropolskie tradycje wigilijne 1. 24 grudnia nie można szyć i rąbać drewna. PRAWDA: Wierzono, że w wigilię Bożego Narodzenia bliskich nawiedzają zmarli. Tego dnia nie można było szyć, prząść, spluwać na podłogę, a ostrych narzędzi (jak nóż) należało używać z ostrożnością. Trzeba było uważać, by nie obrazić i nie skaleczyć duszy przodka. Przed zajęciem miejsca przy stole dmuchano na krzesła i ławy – by zdmuchnąć z niego gościa z zaświatów. Dla zmarłych stawiano dodatkowe nakrycie przy stole. 2. W wigilię każdy każdemu chętnie pożycza czego mu zbywa. FAŁSZ: Zachowanie w ciągu całego wigilijnego dnia miało rzutować na najbliższy rok. Pożyczanie czegoś sąsiadom mogło prowadzić nawet do utraty posiadanych dóbr. Wstawano też wcześnie rano i kąpano się w strumieniach, by zapewnić sobie zdrowie. Poranne połowy i polowania miały przez cały rok przynosić powodzenie myśliwym i rybakom. 3. Dekorowanie gałązek świerku zapoczątkowała moda na choinki. FAŁSZ: Dekorowanie domów gałązkami „ wiecznie” zielonymi w Polsce występowało od dawna. Przybijano je na ścianach, nad wejściem, a nawet na płotach. Gałązki drzew iglastych oraz jemioła były ścinane w wigilijny poranek. Najładniejsze zawieszano nad stołem i dekorowano: jabłkami – mającymi zapewnić zdrowie, urodę i leczyć ból zębów; orzechami – również przynoszącymi zdrowie, ale i powodzenie w amorach; słomą i ziarnami – obfitość w plonach; ozdobami wykonanymi z opłatka – miłość, zgodę, ufność i wzajemną życzliwość domowników. 4. Snopki stawiano tylko w domostwach chłopskich. FAŁSZ: Snopki zboża (lnu, konopi, maku, grochu, itd.) stawiano również na dworach szlacheckich i magnackich. Umiejscawiano je w rogach pomieszczenia, w którym ucztowano. Często też rozsypywano słomę po całej izbie, kładziono sianko pod obrus, na ławach, pod stołem, pleciono z niego gwiazdy i zawieszano na ścianach. Miało to zbliżyć biesiadników do betlejemskiej stajenki. Po wieczerzy wigilijnej pleciono powrozy ze słomy i zawieszano je na drzewkach owocowych, by zapewnić urodzaj w kolejnym roku. 5. Przy stole powinna zasiąść parzysta liczba osób. PRAWDA: nieparzysta liczba osób wróżyła śmierć jednemu z domowników. Można było doprosić do stołu kogoś z służby, sąsiadów lub ludzi samotnych. 6. Opłatek jest tylko biały. FAŁSZ: opłatek w innych kolorach dawany był zwierzętom. W niektórych regionach żółty podawano krowom, by dawały tłustsze mleko, a czerwony – koniom, by mniej męczyły je pasożyty. Zielone opłatki dawano pozostałym zwierzętom gospodarskim (w tym też ptactwu). Bydło kropiono również wodą święconą. 7. Tradycyjnie na stole wigilijnym powinno znajdować się dwanaście potraw – tyle ilu było apostołów. FAŁSZ: nieparzysta liczba potraw miała zapewnić szczęście biesiadnikom. Na stołach chłopskich podawano zwyczajowo 5/7 potraw, 9 na dworach szlacheckich, a 11 na magnackich. Często przygotowywano więcej dań, co miało przynieść syty rok. Do stołu zasiadano wedle starszeństwa – zgodnie z kolejnością odchodzenia ze świata. Nie wstawano póki wszyscy nie zjedli. Nie odkładano również łyżki na stół aż do końca wieczerzy. 8. Smażony karp jest typową potrawą wigilijną. FAŁSZ: wieczerza wigilijna zawsze była postna. W wielu regionach przygotowywano posiłki tylko z tego, co urosło na polu i w sadzie – nie jedzono nawet ryb i produktów pochodzenia zwierzęcego (Pogórze, na Spiszu, w Wielkopolsce). Pośród ryb spożywanych na wieczerzy wigilijnej, najczęściej wymienia się: szczupaka z szafranem, śledzie w mące smażone na oleju konopnym, karaski smażone w oleju z kapustą, karaski w śmietanie, okonie, liny, karpia na szaro, sandacze, pstrągi, łososie i węgorze. W zamożniejszych domach podawano kilka zup i różne gatunki ryb. 9. Po wieczerzy wigilijnej nie sprzątano. PRAWDA: Pozostawiano resztki jedzenia na stole na noc, by obecne w domu duchy mogły się posilić. Często też rozsypywano mąkę na ziemi i ławach, by nazajutrz rankiem odczytać z pozostawionych śladów kto nawiedził domostwo. 10. Kwiat paproci kwitnie w noc wigilijną. PRAWDA: W noc wigilijną miało dziać się wiele niezwykłych rzeczy: kwitnięcie kwiatów pod śniegiem, rodzenie owoców przez drzewa owocowe, przyklękanie bydła przy żłobie, wypowiadanie przez zwierzęta słów oraz proroctw dotyczących przyszłości ich opiekunów. Woda w studniach stawała się miodem, a w potokach – złotem. Pośród tych cudów kwitnąć miał również kwiat paproci. phm. Mateusz Mayer HR POWSTANIE WIELKOPOLSKIE czyli Wielkopolanie umieją wygrywać Pod koniec grudnia będziemy obchodzili już po raz kolejny rocznicę wybuchu powstania wielkopolskiego. Dla poznaniaków to najważniejszy dzień w roku. Blednie przy nim nawet czasami zbyt przez nas marginalizowany 11 listopada, przyćmiony u nas imieninami św. Marcina i rogalami. Dzień niepodległości upamiętnia datę przekazania Piłsudskiemu władzy wojskowej zaraz po jego powrocie z więzienia w Magdeburgu. Warto przypomnieć, że został zwolniony pod przysięgą, że nie będzie dążył do odzyskania Wielkopolski. W ten sposób przekreślił nadzieje Wielkopolan na pomoc w odzyskaniu niepodległości. Musieli poradzić sobie sami i zabrali się do tego z niezwykłą starannością. Stworzono namiastki prawdziwej, polskiej władzy, powstały liczne organizacje militarne, Polacy przejmowali kontrolę w radach żołnierskich, popularnych w czasach rewolucji ogarniającej powoli Niemcy. Impuls do wybuchu powstania dało przybycie Paderewskiego do Poznania. Jego obecność wywołała wielki entuzjazm. Antypolskie manifestacje nie przynosiły rezultatów, a nastroje patriotyczne stopniowo rosły tak, że Niemcy za najlepsze rozwiązanie uznali użycie siły i otworzyli ogień z okien prezydium policji. W walkach nie było widać niebezpiecznego chaosu i spontaniczności. Było to przede wszystkim zasługą sprawnego kierownictwa zarówno politycznego jak i wojskowego. Rozproszone oddziały powstańcze zjednoczył w armię wielkopolską Stanisław Taczak, przed powstaniem zaledwie kapitan. Później zastąpił go „importowany” z Warszawy Dowbór-Muśnicki, niewygodny konkurent Piłsudskiego. Wielkopolanie własnymi siłami wyzwolili swoją małą ojczyznę, a potem obronili ją przed niemieckim kontratakiem. Najbardziej zasługuje na pochwałę to, że byli w tej walce zgodni i zjednoczeni. Razem, ramię w ramię walczyli narodowcy, socjaliści i komuniści, mieszczanie, robotnicy, rolnicy i ziemianie. Wszyscy mieli wspólny cel i nie rozpatrywali zanadto różnych interpretacji wolnej ojczyzny. Nie zwalczali się jak AL, AK i NSZ podczas II wojny albo czerwoni i biali w powstaniu styczniowym. Powstańcy byli zorganizowani, a w walce widzieli sens i realne szanse na zwycięstwo. Daleko im było do rozproszonych i zagubionych patroli powstania styczniowego. Właśnie te elementy, a właściwie ich sprzężenie zaowocowało jedynym w dziejach Polski zwycięskim powstaniem (może za wyjątkiem powstania, również wielkopolskiego, w 1806 roku). Jest to największy wyczyn militarny Wielkopolan, których od średniowiecza wojna rzadko dotykała. U źródeł tego sukcesu nie leżały bowiem przede wszystkim zdolności wojenne, ale długie lata pokojowej walki z zaborcą, wcielania w życie zasad pracy organicznej oraz poczucie zgody w dążeniu do wspólnego celu. Na rozliczenie się ze sobą nawzajem zawsze przyjdzie czas później (jak chociażby obecnie ma to miejsce). 27 grudnia pozostanie zawsze najważniejszą dla nas rocznicą, początkiem współczesnego Poznania i przynależności do Rzeczypospolitej Polskiej. Dla upamiętnienia wspólnej bohaterskiej walki naszych pradziadków, wujów, stryjów, dziadków i ojców niech będzie to dla nas także dzień zgody, o którą tak trudno dzisiaj w naszym kraju. Niech w Warszawie narodowcy biją się z lewakami, ale my pamiętajmy, że tylko odrzucenie wzajemnych nieporozumień pozwoliło, żebyśmy dzisiaj byli częścią wolnej Polski. Stanisław Knapowski PIRAMIDA „HARCU” Na początek jedna opowieść „O trzech starcach i biskupie” z tomiku „Przyczynki” ks. Kazimierza Wójtowicza CR. „Lew Tołstoj opowiada, jak to pewien biskup w czasie wizytacji spotkał gdzieś na odległej wysepce trzech starców, o których wieść gminna niosła, że są to święci mężowie. Święci, nie święci – pomyślał sobie biskup – ale znają tylko jedną dziwaczną modlitwę: Was jest Trzech i nas jest trzech; zmiłujcie się nad nami! Więc gorliwy pasterz zabrał się zaraz do nauczenia ich Modlitwy Pańskiej. Poświęcił im nawet sporo czasu, stosował różne chwyty pedagogiczne, ale Ojcze nasz przelatywało jakoś przez siatkę pamięci staruszków. Biskup w końcu musiał jechać dalej (obowiązki wzywały), a ci trzej zostali na wyspie. Gdy już statek odpływał od brzegu, wszyscy trzej nagle zaczęli za nim gonić, idąc po wodzie jak po lądzie. Biskup oniemiał, całą świta zbladła z wrażenia, kapitan zatrzymał statek. Wówczas usłyszano błagalne wołanie: - Biskupie zapomnieliśmy słów tej modlitwy, której nas nauczyłeś, a która – jak mówiłeś – jest tak bardzo ważna. Następca apostoła zrozumiał, że ci starcy mieli wielką wiarę. Nie bardzo wiedział, jak zareagować na tę prośbę, więc cały czerwony ze wstydu powiedział tylko: - Idźcie w pokoju i módlcie się jak dotychczas; nie ja was powinienem uczyć, ale wy mnie!” Zastanawiałem się, czy rozpocząć, czy zakończyć tą opowieścią. Zdecydowałem, że rozpocznę, bo ona określa, czym będzie rubryka pod nazwą „Piramida harcu”. Rubryka niełatwa, traktująca o sprawach harcerskich. Jestem przekonany, że stać nas na wymianę myśli o sprawach ważnych. „Piramida” wykorzystywana jest w różnych porównaniach, wszyscy na pewno zetknęliśmy się z piramidą żywieniową. Podobnie postrzegam elementy harcerskiego ruchu – byliśmy i jesteśmy organizacją o konkretnej, uporządkowanej strukturze, a występujące w niej zależności mają bezpośredni wpływ na jej funkcjonowanie, na jej jakość. Świat wokół nas dynamicznie się zmienia, nie zawsze tak, jakbyśmy chcieli, co więcej, ma na nas duży wpływ. Na nas, to znaczy na naszą harcerską organizację, na nasze środowiska i drużyny. Moim zdaniem opowieść symbolizuje zjawisko, które coraz wyraźniej jest u nas widoczne. U podstaw piramidy są nasze gromady i drużyny, na czele których stoją wodzowie i drużynowi. Jest to najliczniejsza grupa instruktorów. Cała energia organizacji powinna być skierowana w ich kierunku, bo przecież naszym podstawowym celem jest praca z dziećmi i młodzieżą. Co prawda w opowieści ważnym elementem jest wiek bohaterów, jednak dla nas nie jest to jedyne istotne kryterium oceny harcerskich relacji. Dajemy się porywać obecnym trendom, które opanowały świat. Ulegając technikom zarządzania i komunikowania, badań i sterowania, motywowania i wreszcie ładowi zaczerpniętemu z bizne- su, gubimy po drodze coś, co jest żywe, autentyczne, może nawet trochę nieprzewidywalne. Oczywiście rodzi się pytanie, czy dziś możemy się różnić od otoczenia, w tym co i jak robimy. Czy możemy ryzykować, że jako harcerki i harcerze przegramy z aktywną i agresywną, perfekcyjnie zestrojoną konkurencją. Czy musimy wprowadzać coraz to bardziej skomplikowane mechanizmy kontroli i ingerencji w pracę u podstaw. Ponieważ jestem zwolennikiem harcerstwa tradycyjnego, uważam, że możemy zaryzykować. A biorąc pod uwagę wysiłek poprzednich pokoleń instruktorek i instruktorów, powinniśmy wręcz ciągle wędrować „ryzykowną” ścieżką, by zauważać naturalne i indywidualne potrzeby naszych harcerskich sióstr i braci oraz wskazywać cele do zdobycia. Powinniśmy sobie wzajemnie ufać i się wspierać. Im ktoś wyższy posiada stopień czy piastuje wyższą funkcję, tym bardziej służebną postawą powinien się charakteryzować. Powinniśmy najpierw wymagać od siebie, a następnie od innych, zwłaszcza „podwładnych”. Przełożeni powinni dążyć do rozwiązywania problemów, wsparcia i pomocy tym, którzy tego potrzebują. Wszyscy w harcerstwie jesteśmy dobrowolnie i powinno ono być dla nas działaniem, które przynosi radość i satysfakcję. Są to nierealne marzenia? Jeżeli zastosujemy model proponowany przez sir Baden Powella, czyli zachowamy ciągłość w wychowaniu następców, opartej na prawdziwej przyjaźni i bezpośrednich relacjach, to się uda. Jestem o tym głęboko przekonany. Dziś nie jesteśmy w stanie zadać wszystkich istotnych pytań, o odpowiedziach nie wspominając, ale zakończę słowami Pierwszego Skauta, które zapewne oddają to, co wielu z nas w sercach nosi. „Dla zachęty kandydatów na drużynowych chciałbym przede wszystkim usunąć zwykłe nieporozumienie, że dobry drużynowy musi być jakimś godnym podziwu, wszystkowiedzącym bohaterem. Otóż ani trochę. Trzeba być tylko chłopcem – mężczyzną, to jest: 1. Trzeba mieć w sobie chłopięcego ducha, umieć przede wszystkim zająć od pierwszej chwili odpowiednie stanowisko wobec swoich chłopców. 2. Trzeba rozumieć potrzeby, poglądy i pragnienia różnych okresów chłopięcego życia. 3. Trzeba działać raczej na poszczególne jednostki, niż na cały zespół zbiorowy. 4. Trzeba umieć wzbudzić ducha wspólnoty między swoimi chłopcami, aby uzyskać jak najlepsze wyniki. Zadanie domowe: - konkurencja i współzawodnictwo mają dobry, czy zły wpływ na rozwój naszych środowisk? - jaką powinny mieć formę? - czym dysponujemy w tym obszarze? Przemo Stawicki O PICIU W DRUŻYNIE ROZWAŻANIA Ilekroć w artykule mowa o podopiecznym, autorzy mają oczywiście na myśli również podopieczną, ale podstawowym przedmiotem poniższej analizy był umysł charakterystyczny dla chłopca. Zbliżający się czas karnawału i imprez sylwestrowych skłania nas do refleksji nad zagrożeniami i pułapkami, w które mogą wpaść nasi podopieczni w tym okresie. W kontekście harcerskiego systemu wychowania i „stylu życia” jednym z podstawowych nasilających się w tym przypadku niebezpieczeństw jest spożycie alkoholu. Musimy postawić sobie pytanie: jak postępować, kiedy okaże się, że nasz wychowanek pije? Z czego wynika ten problem i co jako instruktorzy możemy zrobić, by go rozwiązać? Po pierwsze, warto uświadomić sobie dlaczego właściwie my nie spożywamy alkoholu. Co skłania nas do podjęcia takiego wyrzeczenia i jak możemy to zaszczepić podopiecznemu? Najważniejszy wydaje się tutaj aspekt moralno-etyczny. Przyrzekliśmy, że mamy szczerą wolę być posłusznym prawu harcerskiemu. Jedyny kategoryczny zakaz, jaki został sformułowany w dziesięciu punktach prawa harcerskiego dotyczy palenia tytoniu i spożywania napojów alkoholowych. Jeden zakaz. Jeden zakaz i mielibyśmy mieć problemy z jego przestrzeganiem? Jeśli możemy się w przypadku wyrzeczenia tak prostego posunąć do złamania danej przysięgi, to dlaczego mielibyśmy dotrzymać raz danego słowa w przypadkach mogących mieć daleko poważniejsze konsekwencje? Jak w takim przypadku wygląda nasza słowność, jaki wizerunek samych siebie budujemy dla innych? Jeśli z jakichkolwiek powodów skłonni jesteśmy złamać bodaj pierwsze wiążące się z budową naszej postawy przyrzeczenie, jakie złożyliśmy do tej pory, jeśli nie potrafimy zachować twardej postawy w zakresie sprawy tak priorytetowej, to jakiego zachowania możemy się spodziewać po sobie w świetle kryzysów religijnych, edukacyjnych, własnych przekonań? Jeśli wobec takich problemów nie będziemy twardzi jak skała, nie tylko nie przyczynimy się do wytworzenia lub ochrony jakiegoś dobra, wartości, lecz nawet możemy spowodować pewne zniszczenia. A co właściwie wstrzymuje nas przed łamaniem drobnych obietnic dnia codziennego?. Nieco mniej istotny, chociaż oczywiście równie wart uwagi jest tu aspekt zdrowotny. Nie od dziś wiadomo, że alkohol – nie tylko w dużych ilościach – ma właściwości destrukcyjne dla ludzkiego organizmu. Nie tylko łatwo może doprowadzić nasze ciała do ruiny, ale też bardzo łatwo uzależnia. Często możemy spotkać się z postulatami o zdrowotnych właściwościach alkoholu – mówi się, że lampka wina do posiłku nie zaszkodzi, a wręcz uratuje nas przed zbyt wysokim stężeniem i powstaniem złogów „złego” cholesterolu LDL, a w konsekwencji może nas ustrzec przed zawałem serca i miażdżycą. W rzeczywistości zaś, by osiągnąć taki sam efekt, wystarczyłoby ograniczyć spożycie produktów o wysokiej zawartości cholesterolu LDL – tego typu argumentacja usprawiedliwia więc zwyczajną uciecz- kę od niewielkiego wyrzeczenia w kierunku „małej przyjemności”, która w rzeczywistości może niezwykle łatwo przerodzić się w poważny problem. „Mnie to nie grozi, mam silną wolę”? Człowieku, właśnie dajesz dowód, że jest zupełnie inaczej! A piąte Przykazanie? Nie zabijaj, również samego siebie![1] A alkohol – w ilościach spożywanych przez „no-przecież-jestemjuż-dorosłą” młodzież – może zabić. Dość znaczącym powodem, dla którego my, harcerze, powstrzymujemy się od spożycia alkoholu, jest kultywowanie tradycji, które stoją u podstaw naszego ruchu. Korzystamy z wzorca, jaki stanowią dla nas założyciele “Eleusis”, ruchu, który propagował programową abstynencję, a którego kadry miały niemały wpływ na tworzenie pierwszych jednostek skautowych na terenie Rzeczpospolitej. Nie robimy tego jednak bezkrytycznie, by uhonorować ideę. Z “Eleusis” łączy nas wspólny cel – budowa przyszłych elit naszego kraju w oparciu o abstynencję i wychowanie w duchu patriotycznym Mając treść powyższego wywodu w pamięci, możemy przystąpić do dokładniejszej diagnozy problemu, który „sprawiają” nasi podopieczni. Odszukanie bezpośredniej przyczyny takiego zachwiania postawy jest niezwykle ważne, okazać się bowiem może, że szukając prostego powodu znajdziemy silne źródło zmian o wiele poważniejszych, światopoglądowych. Jako instruktorzy musimy zadać sobie pytanie, dlaczego człowiek, w którego zainwestowaliśmy (w domniemaniu) wiele czasu i energii, złamał się. Ile w tym jego słabości, a ile naszej winy czy zaniedbania? Może poświęcaliśmy mu za mało czasu, nie angażując go w życie drużyny? Jeśli podopieczny czuje się wyobcowany we własnej drużynie, to zwyczajnie nie będzie identyfikował się z przesłankami, dla których „cała reszta” nie pije. Możliwe, że nie prowadziliśmy życia drużyny w ogóle, robiliśmy coś nieprawidłowo lub przynajmniej nie tak dobrze, jak nasze możliwości pozwalają? Warto zastanowić się, czy nie popełniliśmy błędu kardynalnego: czy nie pozwoliliśmy naszej jednostce „stać” w miejscu. Jeśli drużyna nie działa lub działa słabo, to oznacza, że zostawiamy podopiecznego samemu sobie. Łatwo bowiem jest wyłamać się z zasad, które w rzeczywistości nie funkcjonują – nie istnieje wszak grupa, która ich przestrzega. Może przestaliśmy być dla naszego podopiecznego partnerami, utraciliśmy cenny autorytet? Może pozbawiony przewodnika zaczął adaptować się do wymagań i norm respektowanych w innych środowiskach, w których może realizować swoje młodzieńcze pasje, a których standardy wychowawcze często odbiegają od harcerskich? Młodzież szuka i często znajduje to, czego wydaje jej się, że potrzebuje, w miejscach, w których nie powinna. Rozwiązanie problemu picia alkoholu będzie wymagało od nas zlikwidowania przyczyn. W przypadku wyobcowania podopiecznego musimy jak najszybciej uruchomić magnes, który wciągnie „młodego” do działań drużyny. Zwiększmy regularność zbiórek i akcji, stwórzmy atmosferę wytężonego „działania”. Zweryfikujmy atrakcyjność podejmowanych wyzwań z perspektywy problematycznego harcerza. Nakierujmy je na pole, które stanowi istotny fragment jego zainteresowań. Niech wykaże się swoimi umiejętno- ściami i wiedzą! Niekiedy nasi podopieczni robią poza drużyną rzeczy wspaniałe, ba, spektakularne! Wykorzystajmy jego pasję. Podobnie powinniśmy postępować, jeśli nasza drużyna „stoi”. Regularność działań jest ważna. Nie mniej istotna jest ich przydatność, która musi być dla starszych harcerzy, wędrowników widoczna. Może warto zwiększyć skalę tego co robimy? Wprowadźmy do podejmowanych zadań przyciągający pierwiastek wyjątkowości, elitarności. Innymi słowy – całą parą naprzód! Osobny akapit autorzy chcieliby poświęcić sytuacji, w której dojdziemy do wniosku, że przyczyną złamania się jednego z podopiecznych jest zmiana jego priorytetów spowodowana upadkiem naszego autorytetu. To bardzo ważka kwestia, rozwiązanie problemu wymaga bowiem krytycznego oglądu naszej osoby i podjęcia próby odzyskania wpływu na jednostkę poprzez zmianę samego siebie. Ja, instruktor, muszę być mistrzem w tym, co robię. Nie ma miejsc na półśrodki i działania na pół gwizdka. Jeśli w czymś jestem słaby, muszę to natychmiast zmienić. Zainteresowania moich harcerzy powinny być moimi zainteresowaniami. Muszę wiedzieć co lubią robić, co ich kręci i wykorzystywać to w pracy z członkami drużyny, a to wymaga poświęcenia uwagi ich hobby. Muszę stale poszerzać swoje horyzonty uczyć się, myśleć, analizować i poprawiać. I wreszcie – musisz porozmawiać z naszym podopiecznym o problemie. Zadbaj o wyjątkowe okoliczności rozmowy, której Ty przewodniczysz, ponieważ Ty jesteś liderem. W rozmowie ukaż jasno rangę przewinienia. Bądź opoką i mędrcem – zbudujesz swój autorytet, obrzędowo dając swojemu podopiecznemu zadanie. Jednocześnie pokażesz mu, że jesteś jego kumplem, kimś, na kogo może zawsze liczyć, kto zawsze znajdzie rozwiązanie. Kacper Kozanecki i Wojciech “Gofer” Bielecki Przypisy: [1] Zabijanie samego siebie nie jest karane przez prawo stanowione, ale musimy zgodzić się, że życie ludzkie jest wartością wyższą, której przysługuje specjalna ochrona. A skoro tak, to ochrona ta przysługuje również Twojemu życiu. Więc jeśli i Bóg, i państwo mówią Ci, żebyś go nie niszczył, to czy mógłbyś, proszę, odłożyć butelkę, o tak, a potem przestać robić głupoty i usprawiedliwiać je tym, że to w końcu Twoje życie? PRZYCZAJONY WRÓG? W naszej pracy harcerskiej bardzo wiele uwagi przywiązujemy do ostatniego punktu Prawa Harcerskiego, a przede wszystkim do części dotyczącej picia alkoholu oraz palenia papierosów. Tymczasem, jak wynika z samej systematyki, zamyka on Prawo Harcerskie, ustępując miejsca spisanym we wcześniejszych punktach wskazaniom. Stanowi on więc istotne, ale jednak uzupełnienie. lować w ten sposób społeczeństwo. Propagowanie abstynencji, zwłaszcza wśród młodych osób, miało więc swoje głębokie uzasadnienie społeczne, które pozostaje zresztą nadal aktualne. Było ono także przejawem przenikliwości historycznej oraz dobrej intuicji wychowawczej pierwszych instruktorów harcerskich. Stąd jej ogromna wartość i trwanie w takiej postawie przez nas wszystkich. Dziesiąty punkt Prawa Harcerskiego składa się z dwóch części, które wydają się nie mieć ze sobą wiele wspólnego – najpierw mowa jest o czystości, a dalej o powstrzymywaniu się od picia alkoholu i palenia tytoniu. Aby znaleźć przyczynę ich połączenia, konieczne jest szersze spojrzenie, którym objąć należy sens tego punktu, a jest nim wolność człowieka. Wolność, czyli bycie niezdeterminowanym przez czynniki zewnętrzne, które wpływać mogą na podejmowane przez nas decyzje. Ograniczeniem naszej wolności zawsze jest nieuporządkowanie w sferze płciowości – stąd też postulat czystości – jak i każdy rodzaj nałogów i uzależnień – w tym te związane z piciem lub paleniem. Pomysł zupełnego odrzucenia alkoholu i tytoniu przez polskie harcerstwo, które jest naszą specyfiką, wynikał z przekonania, że w Polsce – zarówno w chwili powstawania ruchu harcerskiego, jak i obecnie – konieczny jest wyraźny przykład, że możliwe jest życie piękne i radosne bez korzystania z jakichkolwiek używek. Okupanci, którzy zniewalali Polskę, niezależnie od epoki zainteresowani byli rozpijaniem Polaków, aby łatwiej kontro- Ponieważ obszerność treści zawartej w ostatnim punkcie Prawa Harcerskiego nie pozwala na jego omówienie w ramach krótkiej formy tego artykułu, chciałbym pozostawić całe zagadnienie czystości, a zasygnalizować kilka myśli dotyczących kwestii alkoholu. Jak napisałem na początku, bardzo skupiamy się w pracy drużyn na tym, aby abstynencja była ściśle respektowana przez naszych harcerzy. Warto zastanowić się, czy w tym propagowaniu umiemy wyraźnie przekazać jej przyczyny, czy jedynie wskazujemy, że „tak musi być”. Warto także dbać o to, aby nie zatracić odpowiednich proporcji i poprzez ogromne przywiązywanie uwagi do tego jednego aspektu, nie wyrobić w naszych wychowankach wrażenia, że jest to najważniejszy element Prawa Harcerskiego, który jest kluczowy dla harcerzy w całym systemie wychowawczym. Zawsze pytamy: „a jak u Ciebie z dziesiątym punktem?” Tymczasem służba Bogu i Polsce, sumienność, braterstwo wydają się zdecydowanie istotniejszymi wartościami. Często jednak rozliczamy z niepicia alkoholu, a nie z nieterminowego wykonywania zadań lub z zachowań w ramach jed- nego zastępu, które z braterstwem nie mają nic wspólnego. Jak pisał św. Hieronim: „cóż to za cnota nie pić wina, a upijać się gniewem i nienawiścią?” Wreszcie trzecia refleksja – za mało rozmawia się w naszym gronie o tym, jak na sens dziesiątego punktu patrzeć po zakończeniu harcerskiej przygody. Oczywiste jest – bo wynika to z całej metodyki harcerskiej – że jedynie część osób wybierze drogę instruktorską, a większość przestanie być członkami drużyn. Ideałem jest, aby osoby te kończyły swoją drogę ze stopniem Harcerki lub Harcerza Rzeczpospolitej co oznacza, że zostały w pełni uformowane w ramach harcerskiego systemu wychowawczego. Czy jednak rozmawiamy o tym, w jaki sposób mają oni odnaleźć się w kwestii spożywania alkoholu po odejściu z drużyny? Uważam, że nie jest naczelnym celem harcerstwa obrzydzanie alkoholu, wyrabianie przekonania, że jego picie jest czymś moralnie nagannym, czy też sugerowanie, że osoby niepijące są lepsze od osób pijących. Uważam, że istotniejsze jest uformowanie pewnej cnoty – umiarkowania – która pozwala na zachowanie wolności. Jeżeli ktoś po zakończeniu swojej drogi harcerskiej pozostaje abstynentem, to jest to godne uznania i pochwały, a jeżeli zdecyduje się na to, aby korzystać z alkoholu, to o skuteczności formacji harcerskiej będzie decydo- wało to, czy będzie robił to mądrze. Jeżeli więc nie będzie upijał się do nieprzytomności, tracił kontroli nad tym co robi, kim jest i gdzie się znajduje, jego żona nie będzie musiała sprowadzać go do domu z jakiegoś baru, a dzieci nie będą go widziały zataczającego się po mieszkaniu, to również będzie to sukces harcerstwa. Brak rozmowy na ten temat, a zatem brak wskazywania na kulturę picia, może skutkować po zakończeniu drogi harcerskiej niepohamowanym korzystaniem z alkoholu, co może przynieść tylko opłakane skutki. Czym innym jest też picie lampki wina do obiadu, a czym innym picie wódki pod sklepem. Warto podjąć więc wysiłek szerszego spojrzenia na tę kwestię, rozmawiania na ten temat z osobami, które posiadają najwyższe stopnie harcerskie. Oczywiście tak długo, jak jesteśmy harcerzami, nie ma żadnej innej alternatywy poza zupełnym powstrzymywaniem się od spożywania alkoholu, co również musi być postawione jednoznacznie. Nie ma też miejsca na żadne furtki czy usprawiedliwienia. Później jednak – po zakończeniu harcerskiej przygody – trzeba mieć na uwadze sens tego punktu, tym bardziej, że na weselu w Kanie Galilejskiej Chrystus zamienił wodę w wino i to w sporych ilościach. phm. Artur Piwowarczyk UWAGA!!! Jeśli chcesz otrzymać brakujące numery HARMELU lub brakujące odcinki „Gier skautowych”, prosimy o kontakt za pośrednictwem: www.harmel.zhr.pl lub [email protected] HOBBIT CHRZEŚCIJAŃSKI Narodził się on pewnego dnia w głowie angielskiego profesora. Stało się to niespodziewanie - nigdy wcześniej Tolkien nie zetknął się z takim słowem (a jako filolog słyszał ich wiele w wielu językach) i od tej pory rozpoczęło się jego odkrywanie, kim jest hobbit. Książka z założenia powstała dla dzieci. Dużo później uznał, że użycie dziecięcego języka i wprowadzenie bohaterów o infantylnych zachowaniach było błędem. Spowodowało to niezadowolenie inteligentnych dzieci czytających „Hobbita” i żal Tolkiena do samego siebie. „«Hobbit» nie był przecież tak prosty, jak się wydawało i został raczej przypadkiem wyrwany ze świata, w którym już istniał”, pisał, gdyż z biegiem czasu uświadomił sobie, że pozostałe dzieje Śródziemia zawierają w sobie coś z mitologii; że komiczna opowiastka o roztrzepanych krasnoludach była jedynie wstępem do eposu o wartościach moralnych. Tolkien zaczął pisać ciąg dalszy „Hobbita” (przez dłuższy czas tylko w taki sposób określał „Władcę Pierścieni”) za namową wydawcy i czytelników, którzy nie mogli się doczekać kolejnych przygód w nowo poznanym świecie, chcieli dowiedzieć się jeszcze więcej o hobbitach, Gandalfie i Czarnoksiężniku. Jako że czytelnicy rośli i klimat nowej opowieści mógł być poważniejszy, znajdujemy w niej znacznie rozwinięty wątek Czarnoksiężnika (Saurona), a sam pisarz tworząc zastanawiał się nad każdym słowem, gdyż tu akcja miała posiadać większe znaczenie. Aby zrozumieć, że historie opowiedziane przez Tolkiena są w pełni chrześcijańskie, musimy cofnąć się do początków Śródziemia. W „Silmarilionie”, opisującym szczegółowo dzieje sprzed czasów „Hobbita”, na samym początku czytamy opis stworzenia świata. Jest on niezwykle podobny do tego, który znamy z Księgi Rodzaju. Stworzenie świata Ardy dokonuje się w chwili wypowiedzenia przez jedynego Boga, Eru Ilúvatara słów „Eä! Niech się stanie!” (podobnie jak w Księdze Rodzaju Bóg mówi: „Niech się stanie światłość! (…) Niech się stanie człowiek!”). Muzyka Ainurów, aniołów, powoduje, że powstają kolejne elementy świata, ale to Bóg osobiście wykonuje najważniejsze zadanie w swoim planie – stwarza Dzieci Ilúvatara, Dzieci Boga: elfów i ludzi. Potem pojawi się również zbuntowany Ainur, Melkor, który chce sam rządzić ziemią i odłącza się od Eru. Podobnie jak Lucyfer, założy własne królestwo i zbierze wokół siebie swoich zwolenników. Będzie wśród nich także Sauron, który odbudowuje swoją potęgę we „Władcy Pierścieni” i tam również ją na zawsze traci. Innym motywem biblijnym są bez wątpienia Nazgûle, Czarni Jeźdźcy, dawni ludzcy królowie Śródziemia. Otrzymali kiedyś Pierścienie Władzy, które doprowadziły ich do uległości wobec twórcy pierścieni. W Apokalipsie św. Jana znaleźć można postacie czterech Jeźdźców, siejących przerażenie i strach, zaś Upiorów Pierścienia jest dziewięć. Jak to wytłumaczyć? W innym miejscu Apokalipsy widnieje zdanie „A dziesięć rogów, które widziałeś, to dziesięciu jest królów, którzy władzy królewskiej jeszcze nie objęli, lecz wezmą władzę jakby królowie na jedną godzinę wraz z Bestią.” (Ap 17,12). Po dodaniu do dziewięciu Jeźdźców Saurona i Melkora otrzymamy budzących grozę dziesięciu władców i Bestię. Apokalipsa wspomina również o pojawieniu się Fałszywego Proroka, drugiej bestii. Będzie on zwodził ludzi swoim łagodnym głosem i przekonującymi mowami, by przeszli na stronę Bestii. W taką rolę wpisuje się Saruman, który w pewnej chwili zaczyna popierać Saurona. Ponadto można zauważyć, że u św. Jana zwolennicy Złego będą mieć znamię Bestii na ręce lub czole, zaś znakiem rozpoznawczym Sarumana jest rysunek białej ręki, a Saurona – czerwone oko. To jedne z najbardziej dostrzegalnych podobieństw historii Śródziemia do chrześcijańskiej tradycji, ale jest ich o wiele więcej. Wystarczy wspomnieć o roli Froda – bezbronnego, małego hobbita, który jednak przeciwstawiając się licznym pokusom użycia Pierścienia, dochodzi wreszcie do Góry Przeznaczenia. Zanim tego dokonał przeszedł pewnego rodzaju drogę krzyżową, w czasie której spotkał się i z przyjacielską pomocą Faramira, i ze zdradzieckim zachowaniem Golluma. Miał on swoją Misję do spełnienia i mimo że podczas niej niemal umarł, poświęcając swoją spokojną norkę w Shire i w końcu część samego siebie, zdołał, wraz z Samem, wyzwolić świat od zła. Zrobił to zresztą właśnie na Górze, w którym to miejscu odbywają się w Biblii najważniejsze wydarzenia. Innymi nawiązaniami do chrześcijaństwa są postacie Gandalfa, który jest swego rodzaju „aniołem stróżem” całej opowieści, przysłanym do Śródziemia przez Valarów (swoistych „bogów”, zamieszkujących daleki Valinor) czy Aragorna – ukrytego dziedzica tronu, który po przejściu przez Ścież- kę Umarłych przywrócił życie upadającemu królestwu Gondoru. Na koniec warto wspomnieć o tym, że ani w „Hobbicie”, ani we „Władcy” nie ma żadnego bezpośredniego odniesienia do religii. Jedynym wyjątkiem jest „modlitwa” Faramira przed posiłkiem w drugiej części „Władcy Pierścieni” i panujący w Śródziemiu zwyczaj czczenia pamięci zmarłych. Nie ma w Śródziemiu świątyń, jednak w chwilach wielkiej trwogi cisną się na usta wezwania do Elbereth, Vardy, królowej Błogosławionego Królestwa Valinoru, niedostępnego dla nikogo poza elfami. Jej postać pojawia się w myślach Froda, gdy dążąc przez nieprzenikniony mrok jaskiń Szeloby, używa światła gwiazdy Elbereth rozpraszającego wszelkie ciemności. Historia elfów pokazuje, że kiedyś, przed tysiącami lat Ziemski Raj, królestwo Valarów, istniał kiedyś fizycznie na ziemi, jednak grzech pychy odsunął je poza zasięg istot żyjących. Religia w dzisiejszym Śródziemiu odnosi się więc do czegoś poza światem fizycznym, poza krainami śmiertelnych, czegoś, co nigdy nie przemija – do czasów wiecznej Szczęśliwości. Mimo że nie wiemy jeszcze jak bardzo inwencja reżysera wpłynęła na „Hobbita”, którego pierwsza część właśnie wchodzi do kin, oglądając go warto pamiętać, że twórca Śródziemia był katolikiem i pozostawił w nim kawałek siebie, gdyż poświęcił temu dziełu większość swojego życia. (Więcej o intencjach autora i Śródziemiu można dowiedzieć się ze zbioru „J.R.R. Tolkien. Listy” Prószyński i S-ka, Warszawa 2010) pwd. Monika Wojtkowiak HARMEL POLECA „Miejsce płciowości w miłości” Jacek Pulikowski Jacek Pulikowski to ceniony autor wielu książek, artykułów oraz wykładów kierowanych przede wszystkim do ludzi młodych, traktujący o relacjach między mężczyzną a kobietą. Znany jest choćby z takich publikacji jak: „Ewa czuje inaczej” czy „Krokodyl dla ukochanej”. Książka, którą dzisiaj chciałbym wszystkim polecić – „Miejsce płciowości w miłości” – to zapis szeregu wykładów poświęconych właśnie płciowości (którego to słowa autor woli używać zamiast pojęcia „seksualność”, bowiem, jak sam twierdzi, to drugie sprawia, że zaczynamy uważać, że nasze bycie kobietą lub mężczyzną przejawia się wyłącznie podczas stosunku). „Miejsce płciowości w miłości” porusza wiele ważnych tematów. Autor omawia podstawowe cechy przeżywania płciowości zarówno przez kobietę, jak i mężczyznę, opisuje problemy i dylematy pojawiające się podczas dorastania, wskazuje na ogromną wartość płynącą z zachowywania czystości przedmałżeńskiej, a także wykazuje jak płytki, powierzchowny i zubożony obraz współżycia prezentują nam media, filmy i tym podobne, które całą rzecz sprowadzają do egoistycznego poszukiwania własnej przyjemności, pomijając rolę uczuć i emocji. Zdaniem Jacka Pulikowskiego sytuacja ta wynika – między innymi – z przypisania mężczyznom roli „ekspertów w sprawach seksu”, co powoduje, że warstwa emocjonalna i duchowa współżycia przestaje być zauważana przez wiele osób. Największą jednak zaletą książki jest fakt, że autor przedstawia poruszane zagadnienia w sposób lekki i zrozumiały, unikając przemądrzałego tonu, okraszając je anegdotami i dowcipnymi, lecz celnymi uwagami każącymi zastanowić się nad funkcjonującymi wśród młodzieży błędnymi stereotypami. Książka ta jest idealna dla właściwie każdej osoby powyżej 14 roku życia, a sądzę, że jest szczególnie dobrą propozycją dla harcerek otwierających próbę wędrowniczki i harcerzy rozpoczynających próbę harcerza orlego (o ile oczywiście już jej nie przeczytali). Wszystkim zaś chciałbym polecić stronę Jacka Pulikowskiego, na której można znaleźć wiele jego artykułów oraz wywiadów z nim przeprowadzonych: http://www.jacek-pulikowski. izajasz.pl/ pwd. Michał Kozanecki HO POLACY NIE GĘSI... Dziesiąty punkt Prawa Harcerskiego przez jednych uważany jest za najłatwiejszy, przez innych zaś – za najtrudniejszy. Kiedy jednak prowadzi się nad nim dyskusje, najczęściej dotyczą one picia i palenia albo czystości w myślach i uczynkach. Odnoszę wrażenie, że z całej jego treści czystość w mowie jest najbardziej pominiętą i ograniczoną do krótkiego – „ nie przeklinać”. Jesteśmy jednak harcerzami i dążymy do ideału, prawda? Czy można więc realizować nakaz „harcerz jest (…) czysty w mowie” w szerszym stopniu? Sięgając dalej? Warto pamiętać, że czystość mowy dotyczyć może nie tylko tego CO mówimy, ale i JAK mówimy. Spośród wszystkich brudów nękających naszą mowę pozwolę sobie skupić się na trzech głównych: wspomnianej już wulgaryzacji, egzotyzacji i – sięgającej obecnie rozmiary epidemii – tak zwanej dysortografii. Skąd się bierze wulgaryzacja? Złość, zdenerwowanie, smutek, frustracja, poirytowanie... To mowa jest tym kanałem, którym skotłowane w naszych głowach emocje wyciekają, czasem nawet nie „na hurra”, wiązką przekleństw czy rzucanym naokoło „mięsem”, ale drobnym ciurkiem. To może być mała złośliwość. Bezwiednie dodany „przecinek” w zdaniu. Niepotrzebny epitet. Niewielki defekt w naszej wypowiedzi, element, który ją zabrudza. I jak wtedy harcerz – „czysty w mowie”...? Nie każdemu się to oczywiście zdarza z równą częstotliwością. Są tacy, co i dwóch zdań nie powiedzą bez kilkunastu „ wtrąceń”, a i tacy, dla których sformułowanie takiego elementu językowego stanowi rzadki eksces. Są i ludzie, którzy języka pilnują tylko w określonym towarzystwie. Są i tacy harcerze – którzy w drużynie przodują w pięknym wysławianiu się, a pośród znajomych ich mowa odmienia się nie do poznania. Aż nasuwa się tu skojarzenie, że przecież nie jest tak, że z piciem alkoholu po prostu „czeka się” aż podopieczni wyjdą – prawda? Nie pijemy tu i nie pijemy gdzie indziej; nie palimy tu i w żadnym innym miejscu – to dlaczego z tego punktu wyłączona miałaby być tylko czystość językowa? Mowę zaśmiecić można jednak nie tylko przekleństwami czy trującą treścią. Łatwo – i niestety coraz łatwiej – przychodzi nam zapełniać ją naleciałościami z innych języków, a już najczęściej – z języka angielskiego. Naturalnie w zapożyczeniach samych w sobie nic złego tak naprawdę nie ma – stanowią one bowiem de facto blisko połowę używanych przez nas słów, kryjąc się tam, gdzie nawet się tego nie spodziewamy. Problem pojawia się jednak wtedy, kiedy nie używamy tylko pojedynczych wyrazów „zasiedziałych” już w naszej mowie, ale pozwalamy sobie na tak daleko posunięty liberalizm językowy, że zastępujemy językiem obcym całe frazy i zdania. „Bo to fajnie brzmi” - tej myśli na głos nikt pewnie nie wypowie, a jednak często w używanym języku i w zachowaniu poszczególnych osób dostrzec można właśnie taki pogląd. Zamiast „nie” powiem „niet” albo „nein” - zabrzmi wtedy bardziej stanowczo. Zamiast „ przepraszam” powiem „sorry” - będzie bardziej „cool”. „Please”, „oh, come on”, „ wait a minute”... Jeszcze jedno pokolenie i poprawniej mówić będziemy po angielsku, niż po polsku. I w końcu ci nieszczęśni narodowie zapomną, że Polacy nie gęsi. Ba! Sami Polacy tak się zapamiętają w swojej kosmopolityzacji, że zaczną gęgać. Do tej tendencji bowiem dokłada się trzeci główny brud języka, zdawać by się mogło, że najtrudniej w pewnych kręgach wybaczalny – lekceważenie zasad ortograficznych. I nie jest ono potępiane tylko przez polonistów i skrajnych purystów językowych! Łatwo zauważyć przecież można pewną regułę. Jeśli osoba publiczna zaklnie w obecności kamer, sypią się gromy, ale kto wie, może to nawet poniekąd „ocieplić” jej wizerunek, bo okazuje się być „normalna”, „taka jak my”. Jeśli taka osoba publicznie nadmiernie zacznie używać obcego języka – może brzmieć zabawnie, może sztucznie, ale może też sugerować swego rodzaju „obeznanie w świecie”. Ale jeżeli ta osoba popełni banalny błąd ortograficzny? Nic, tylko wstyd, zażenowanie. Bo „każdy wie, jak to się pisze”. Pamiętać przy tym należy, że poprawność ortograficzna nie sprowadza się li i tylko do niestawiania „byków”. To także brak literówek. Wielkie litery w zdaniach. To polskie znaki diakrytyczne, tak bezlitośnie mordowane przez epokę SMSów. Wymieniając trzy główne rodzaje brudów pozwoliłam sobie użyć sformułowania „tak zwana dysortografia” - nie mam tu bowiem na myśli tego znikomego ułamka społeczeństwa, który posiada nadprzyrodzoną zdolność ignorowana zasad ortografii. Myślę tu tylko o tych, którzy choć wiedzą, że zdarza im się popełniać błędy, nie zajrzą do słownika. O takich ludziach, którzy napisawszy tekst, list, SMSa, e-maila czy głupi wpis na facebooku nie potrafią zdobyć się na ten drobny wysiłek i z szacunku do odbiorcy przeczytać raz jeszcze tych kilka napisanych zdań, usunąć błędy, literówki, wstawić polskie litery. To jest tak niewiele – a ile o nas świadczy. Nikt chyba będąc studentem nie napisze do profesora emaila z błędami. Pytanie, czy swoich kolegów powinniśmy traktować gorzej? Czy istnieje ratunek? Lek? Antidotum? Właściwie tylko jedno, ale szczęśliwie jeśli dawkowane jest w dużych ilościach, pozwala na utrzymanie się na powierzchni polszczyzny zalewanej przez fale wulgaryzacji, egzotyzacji i dysortografii. To kontakt z językiem polskim. Ale nie ze zwykłą potoczyzną spotykaną na ulicy. Z prawdziwym Językiem Polskim – w literaturze, poezji, filmie, utworach muzycznych. Nie trzeba od razu robić przeglądu literatury polskiej (choć, jak najbardziej, można!) wystarczy sięgnąć po jakąś dobrze przetłumaczoną książkę, obejrzeć film z lektorem albo z oficjalnymi napisami (zamiast ze ściągniętymi kiepskiej jakości tłumaczeniami z translatorów z sieci), pośpiewać trochę – a może i nawet trochę samemu napisać. O tak – bo spisywanie swoich myśli pozwala nam na w swej istocie fascynujący proces: na spojrzenie i uporządkowanie własnej mowy. Im więcej więc piszemy, z tym większą poprawnością możemy się wypowiadać. Mowa nie do końca zależy od nas. Jako dzieci uczymy się jej poprzez naśladowanie, ale ta nauka nie ustaje wraz z zyskaniem kompetencji komunikacyjnej. To jest nauka przez całe życie, bez ustanku. Które słowo usłyszysz, zapamiętasz – i zrozumiesz – trafia do twojego zasobu leksykalnego. Nawet niechciane. A – czasem: niestety – im częściej trafia ono do naszych uszu (czy oczu, za pośrednictwem pisma), tym większe istnieje prawdopodobieństwo, że kiedyś opuści i NASZE usta – bo „z jakim przestajesz, takim się stajesz”... Świadome stosowanie mowy nie jest rzeczą łatwą. Być może to nie odkrycie Ameryki – ale fakt, że zignoruje się ten fragment między „w myśli” a „w uczynkach”, nie sprawi, że nie będzie to dla nas kolejnym wyzwaniem na drodze do harcerskiego ideału. Warto realizować zatem i ten fragment dziesiątego punktu umyślnie. Kaleczenie języka jest coraz powszechniejsze w dzisiejszym społeczeństwie – może więc to również jest dla nas pole do przykładu. Jeśli bowiem my, harcerze, nie zadbamy o nasz język i mowę – to kto? pwd. Paulina Skorupska HR – wicehufcowa I PHH „Polana” DUSZPASTERZ NA NIEDZIELE I ŚWIĘTA Niedziela, 23 grudnia 2012 r. Łk 1, 39-45 „Błogosławiona jesteś między niewiastami i błogosławiony jest owoc Twojego łona.” Maryja wiedząc, że jej krewna Elż- bieta jest w stanie błogosławionym, postanowiła ją odwiedzić. Wraz z pozdrowieniem Maryi Elżbieta odczuła życie dziecka w swoim łonie. Błogosławieństwo, które spłynęło na Elżbietę, było uświęcone przez wiarę. To wiara przyniosła najwięk- szą radość z wypełnionego słowa. * * * Boże Narodzenie, 25 grudnia 2012 r. J 1, 1-18 „Słowo stało się ciałem i zamieszkało między nami” Jan odsłania nieco zasłonę tajemnicy: Syn Boży przyjmując ciało stanął na równi z człowiekiem, aby go podnieść do Swojej godności. Ten świętuje prawdziwie narodzenie Pańskie, kto przyjmuje do siebie Pana z wiarą i miłością coraz gorętszą, ten, kto pozwala Mu narodzić się i żyć we własnym sercu, aby mógł objawić się światu poprzez dobroć, łaskawość i oddanie wszystkich w Niego wierzących. * * * Niedziela Świętej Rodziny, 30 grudnia 2012 r. Łk 2,41-52 „Synu, czemuś nam to uczynił? Oto ojciec Twój i ja z bólem serca szukaliśmy Ciebie” Można dużo mówić, a mało czynić. Dziś jest dzień szczególnej modlitwy za Twoją rodzinę. Może kłócisz się z bratem, siostrą, może nie zawsze rozumiesz się z rodzicami, może czujesz głębokie zranienia powstałe przed laty, dni przez mamę czy tatę. Dziś jest dzień spojrzenia na Świętą Rodzinę i proszenia o błogosławieństwo i miłość dla Twojej rodziny. Dziś jest dzień podziękowania za Twoją rodzinę pełną… * * * Objawienie Pańskie, 6 stycznia 2013 r. Mt 2, 1-12 „Ujrzeliśmy bowiem Jego gwiazdę na Wschodzie i przybyliśmy oddać Mu pokłon” W dzień Objawienia Pańskiego, to Niemowlę narodzone w noc betlejemską objawia się światu jako Światło Zbawienia, jako Słowo Wcielone dla całej ludzkości, tej byłej, obecnej i przyszłej. Bóg wcielił się w człowieka, ażeby poczuć jego ziemski los, ale przede wszystkim by go odkupić i zbawić. Droga mędrców jest dla nas symbolem tych wszystkich dróg, którymi ludzie z bliska i z daleka podążają przez wieki w stronę Chrystusowego światła. Jest także wzorem dla naszych czasów. * * * Niedziela Chrztu Pańskiego, 13 stycznia 2013 r. Łk 3,15-16.21-22 „Ja chrzczę was wodą, lecz idzie potężniejszy ode mnie, któremu nie jestem godny rozwiązać rzemyka u sandałów.” Chrzest jest sakramentem otwierającym nad nami niebo w każdym doświadczeniu – oczyszcza i przeistacza. Zawsze otwarte niebo, gdziekolwiek zatrzymamy się w strumieniu wydarzeń. Chrzest nie zapewnia człowiekowi losu, w którym nic złego nas nie spotka, ale sprawia, że każde doświadczenie, nawet miażdżące, staje się uobecnieniem Ducha Pocieszyciela. Ducha, który stoi tuż obok nas jak wierny przyjaciel i jest darem nieskończonej i niewyczerpalnej miłości Boga. * * * II Niedziela Zwykła, 20 stycznia 2013 r. J 2,1-12 „Zróbcie wszystko, cokolwiek wam powie”. Bóg jest Bogiem wesela, a nie smutku, tyle że nasza tęsknota za radością od wczesnego dzieciństwa jest narażona na okaleczenie. Te okaleczenia sprawiają, że zamykamy się w sobie, odcinamy się od prawdziwych pragnień, zabraniamy sobie uczuć, przestajemy wierzyć w szczęście, podejrzewamy każdą radość o podstęp cierpienia. Czego naprawdę pragniesz? Szczęścia, czułości, miłości, rozmowy, rozweselenia, które nie jest pustym śmiechem. Kto ci może to dać? Tylko Jezus zaradził pustce kamiennych stągwi. Było ich sześć. To szóstego dnia stworzono człowieka. Żeby poczuć smak prawdziwego szczęścia, trzeba uczynić to, co mówi Jezus – zgodnie z zachętą Maryi: „Zróbcie wszystko, cokolwiek wam powie”. Kapelan ks. Mikołaj Graja SŁOWO NA KONIEC Czas podsumowania. Pierwszy krok, z trzech zaplanowanych, wykonaliśmy. Chodzi oczywiście o plany Duszpasterstwa Harcerek i Harcerzy Grodu Przemysława. Przez cały rok regularnie się spotykaliśmy na Mszach św., w każdą czwartą niedzielę, wędrując szlakiem punktów Prawa Harcerskiego i rozważając jego treść. Modliliśmy się w ważnych dla nas intencjach. Zuchy znalazły też dla siebie miejsce. Spotykaliśmy się po tych mszach w harcerskim stylu, na kominkach, ognisku, śpiewie i zabawie. Za nami Rajd Świętego Jerzego i rozpoczęcie obchodów wielkopolskiej „Setki”. Wrócił do naszych rąk „Harmel” i „Poznańczyk”. A latem ukazały się rozważania na każdy dzień wakacji. Razem z „resztą” Polski przeżyliśmy 30. pielgrzymkę harcerską na Jasną Górę. Można powiedzieć Św. Wojciech zaczął „nabierać rumieńców”. Świetnie działa schola i służba liturgiczna, to m.in. zasługa dh. Ani i dh. Bartka. Szczególnie cieszy nas, że wiele środowisk podjęło służbę liturgiczną. To wszystko dzięki Waszej obecności i zaangażowaniu. Nie obyło się bez porażek, jednak nie one ważą o rozwoju naszego duszpasterstwa. Hasło roku „Po prostu być” dobrze wypełniliśmy – JESTEŚMY. Czas marzeń. Nie możemy poprzestać na tym, co już osiągnęliśmy. Przed nami kolejny krok. Rok 2013 niesie hasło „Umocnieni Duchem” i obchodzić będziemy setną rocznicę urodzin (22 stycznia) naszego harcerskiego patrona – błogosławionego księdza druha Wincentego Frelichowskiego, za którego wstawiennictwem będziemy prosić, wzorem uczniów Chrystusa, o łaski Ducha Świętego, by mieć silę nieść Dobrą Nowinę innym. Czas Bożego Narodzenia. Składamy Wam i Waszym rodzinom serdeczne życzenia spokojnych i radosnych świąt Bożego Narodzenia, byście spędzili ten czas wśród najbliższych, pamiętając o potrzebujących oraz o siostrach i braciach w harcerstwie. Czuwajcie! ks. Mikołaj Graja z Radą DHiH Grodu Przemysława OGŁOSZENIA 1. 24 grudnia (poniedziałek) o godz. 6.45 zapraszamy na harcerskie roraty. 2. Na Mszę św. w styczniu zapraszamy 27 stycznia 2013 roku na 16.00 w kościele pw. Św. Wojciecha. 3. Na Mszę św. w lutym zapraszamy 24 lutego 2013 roku na 16.00 w kościele pw. Św. Wojciecha. Pismo Duszpasterstwa Harcerek i Harcerzy Grodu Przemysława Związku Harcerstwa Rzeczypospolitej Redaktor Naczelny: Michał Kozanecki Skład: Przemo Stawicki Korekta: Paulina Skorupska Ilustracje: Aleksandra Włodarczyk Wydawca: Przemysław Stawicki Redaguje zespół. Kontakt: [email protected]