Pobierz artykuł

Transkrypt

Pobierz artykuł
M. HELLER, Jak uczyć o stworzeniu świata?, w: R. JANUSZ, B. LISIAK, J. POZNAŃSKI (red.), Nauka –
Wiara – Katecheza. Jak mówić o relacjach nauka-wiara w katechezie?, Kraków 2002, s. 159-168.
Uwagi wprowadzające
Nauka o stworzeniu, zwłaszcza w edukacji początkowej, głęboko zapada w podświadomość
ucznia i często na całe życie utrwala jego wyobrażenia o tym, „co Kościół uczy o stworzeniu świata”.
A jeżeli są to „wyobrażenia mityczne”, de facto nie odzwierciedlające doktryny Kościoła lecz
nieudolność (lub ignorancję) katechety, to mogą one być – i często bywają – powodem późniejszej
utraty wiary i odejść od religii. A więc jak uczyć? Postaram się z różnych stron naświetlić to pytanie.
Własne doświadczenia katechetyczne mam niewielkie i zapewne już zdezaktualizowane
upływającym czasem, ale dość często stykani się z „produktami” wysiłków współczesnych
katechetów w postaci rozmaitych pytań na tematy światopoglądowe, z jakimi zwracają się do mnie
młodzi ludzie (najczęściej studenci, ale zdarzają się też uczniowie szkół średnich). Z reguły źródło
trudności, jakie mi przedstawiają, leży w złym – a niekiedy fatalnym – poziomie lekcji religii, które
ich kształtowały. Często także wygłaszam różne wykłady i popularne odczyty. Niektóre z nich są
adresowane specjalnie do młodzieży, a w innych młodzież stanowi znaczną częścią audytorium.
Dyskusje po takich odczytach bywają bardzo pouczające. Nie unikam też rozmów z zawodowymi
katechetami. Wszystko to pozwala mi wyrobić sobie opinię „obserwatora z boku”. Dziś pragnę się
podzielić niektórymi uwagami, jakie mi się w związku z tym nasuwają. Oczywiście nie roszczę sobie
pretensji do kompletności. Poruszę jedynie niektóre aspekty zagadnienia i to tylko te, które w jakiś
sposób łączą się z moimi przemyśleniami i dotyczą głównie związków „teologii stworzenia” z
naukami przyrodniczymi. Inne, choćby najsłuszniejsze, całkowicie pominę. Bardziej kompletne
przedstawienie tej problematyki wymagałoby systematycznych badań i winno być dziełem
kompetentnej grupy roboczej.
Co to znaczy „stworzenie”?
Powracam więc do raczej po amatorsku postawionego pytania: jak uczyć o stworzeniu? Przede
wszystkim sam katecheta winien dysponować poprawnym rozumieniem chrześcijańskiej doktryny o
stworzeniu. I to rozumieniem znacznie szerszym niż potem przekaże uczniowi. To, co przekaże,
winno być ułatwioną (ale nie nazbyt uproszczoną) i skrótową (ale nie zbanalizowaną) wersją tego, co
sam wie na ten temat. Jeżeli katecheta przekazuje uczniowi wszystko, co wie na dany temat, to proces
nauczania z góry jest skazany na niepowodzenie. Taki katecheta nie będzie na przykład w stanie
odpowiedzieć za żadne pytanie zadane przez ucznia, wykraczające poza to, co już powiedział (bo
„powiedział, co wiedział”).
A więc jak r o z u m i e ć stworzenie? Jest to pojęcie głęboko filozoficzne i trzeba je samemu
gruntownie przemyśleć. Wprawdzie religia nie jest filozofią, a Kościół nie wiąże swojej doktryny z
żadnym konkretnym systemem filozoficznym1, ale analizując to pojęcie, trudno uniknąć odniesień do
filozofii.
Potoczne i bardzo dziś rozpowszechnione rozumienie stworzenia jest następujące: Istniał tylko
wieczny Bóg. Poza Nim nie było nic. W pewnej chwili Bóg rozkazał i z niczego powstał świat.
Współczesna katecheza wydatnie przyczynia się do utrwalenia takiego wyobrażenia. Jest rzeczą
niezwykle ciekawą, że pochodzi ono z XVII wieku i jest związane z Newtonowską filozofią przyrody.
Według tego uczonego. Bóg istniał w absolutnym czasie i absolutnej przestrzeni (które Newton
uważał za „organa” Bożej wieczności i wszechobecności), a stworzenie sprowadzało się do powołania
do bytu cząstek materii (w pewnej chwili absolutnego czasu i w pewnych miejscach absolutnej
przestrzeni) oraz do nadania im początkowego impulsu. Dawniejsza tradycja w Kościele, sięgająca
okresu Ojców Kościoła, wieczność Boga rozumiała jako istnienie poza czasem i poza przestrzenią, co
oczywiście silnie rzutowało na rozumienie aktu stworzenia. Ponieważ stworzenie jest powołaniem
świata do istnienia „razem z czasem i przestrzenią”, nacisk nie mógł być położony na pojęcie początku
świata. Początek bowiem zakłada istnienie czasu, w którym najpierw czegoś nie było i potem coś
Warto w tym miejscu zajrzeć do Katechizmu Kościoła Katolickiego, by stwierdzić, jak starannie, omawiając prawdę o stworzeniu, unika on
wiązania jej z jakimkolwiek systemem filozoficznym.
1
1
zaistniało. A według tradycyjnego rozumienia nie istniała taka chwila czasu, w której świata nie było.
Świat bowiem został stworzony „z czasem”.
Ostrożnie zatem z formułą „stworzyć to zrobić coś z niczego”. Jest ona chwytliwa i poprawna,
jeśli ją odpowiednio rozumieć, ale myląca. Należy już od początkowego nauczania przekazywać
uczniom przekonanie, że akt stworzenia nie wyczerpuje się w zapoczątkowaniu istnienia, lecz jest
nieustannym „dawaniem istnienia” lub „podtrzymywaniem w istnieniu”. Prawdę tę można przekazać
nawet najmłodszym za pomocą odpowiednio dobranych porównań.
Dlaczego jest to takie ważne? Już w starszych klasach w książkach popularno-naukowych (lub
przez Internet) uczeń może spotkać się z informacją, że we współczesnej kosmologii konstruuje się
różne modele kwantowego stwarzania Wszechświata z nicości. Jeżeli będzie on pamiętać, że
stwarzanie jest aktem ciągłym a nie tylko zapoczątkowaniem istnienia, nie będzie miał kłopotów z
rozróżnieniem stworzenia w sensie kwantowych modeli kosmologicznych i stworzeniem w sensie
religijnym.
Jeżeli nawet uczeń nigdy nie spotka się z bądź co bądź naukowo wyrafinowanymi modelami
kwantowego stwarzania, to prędzej czy później (raczej prędzej niż później) spotka się z teorią ewolucji
i z zarzutem, że teoria ta eliminuje ideę stworzenia wszystkiego przez Boga. Jeśli jednak uczeń będzie
zdawał sobie sprawę z tego, że stwarzanie świata jest ciągłe i nigdy się nie skończyło, nie będzie miał
większych kłopotów ze zrozumieniem, że ewolucja biologiczna może być interpretowana jako część
aktu kreacji.
O tym wszystkim należy wprost, ale w przystępny sposób, mówić w szkole średniej, a nawet w
starszych klasach szkoły podstawowej. Młodzież często porównuje poziom wiedzy naukowej
nauczyciela religii i innych nauczycieli. Rezultat tego porównania jest jednym z częstych powodów
utraty zaufania uczniów do katechety lub katechetki. Jeżeli uczeń dowiaduje się od nauczyciela fizyki
czy biologii wielu ciekawych rzeczy o świecie, a na lekcjach religii nigdy nie usłyszy rozsądnego
nawiązania do tych informacji (lub, co gorsza, tylko ich deprecjonowanie wprost lub przez różnego
rodzaju aluzje), to utrwali się w nim przekonanie, że religia „nie przystaje” do wiedzy naukowej i
autorytet katechety dozna nieodwracalnego uszczerbku.
Stworzenie i Biblia
Bodaj jeszcze więcej trudności niż samo pojęcie stworzenia powoduje u młodzieży, i potem u
dorosłych, porównanie pod tym względem nauki i Biblii. Stąd też od nauczyciela religii należy
wymagać, by znał współczesny stan egzegezy tych tekstów biblijnych, które bezpośrednio odnoszą się
do problematyki stworzenia, zwłaszcza pierwszych rozdziałów Księgi Rodzaju. O ile pewne kwantum
wiedzy naukowej wiąże się z autorytetem, jakim nauczyciel religii powinien cieszyć się u swoich
uczniów, o tyle jego wiedza biblijna jest wręcz sprawą jego zawodowych kwalifikacji.
I tak od nauczyciela religii wymagałbym przynajmniej:
- elementarnych wiadomości z tzw. introdukcji biblijnej (autorstwo, czas powstania, kompozycja
księgi itp.),
- znajomości problematyki rodzajów literackich w Piśmie Świętym,
- wiadomości o najważniejszych dyskusjach interpretacyjnych (np. jak rozumieć siedem dni
stworzenia?),
- dobrej znajomości teologii biblijnej opisów stworzenia,
- pewnej wiedzy na temat starożytnego obrazu świata, wplecionego w biblijne opisy stworzenia.
Warto, by kościelni wizytatorzy katechetyczni sprawdzali niekiedy wiadomości uczących religii
w tym zakresie, zawłaszcza tych uczących, którzy swoje kwalifikacje zdobyli w różnego rodzaju
„przyspieszonych „college'ach” katechetycznych. Jako dziekan Wydziału Teologicznego spotykałem
się ze studentami po takich „college'ach”, uzupełniających na Wydziale swoje teologiczne
wykształcanie i wiem. że sytuacja pod tym względem, mówiąc oględnie, jest bardzo odległa od ideału.
Oczywiście nie idzie o to, by katecheta wszystkie swoje egzegetyczne wiadomości przekazywał
uczniom (chociaż, zwłaszcza w starszych klasach, pewne elementy tej wiedzy powinny znaleźć się w
katechetycznym programie), ale i tu obowiązuje zasada, że nauczyciel powinien wiedzieć dużo więcej
niż przekazuje. Katecheta, dysponujący dobrą znajomością podstaw egzegezy biblijnej, nigdy nie
2
będzie karmić swoich uczniów utartymi komunałami, które wbijają się w pamięć i potem generują
trudności2.
W starszych klasach zalecałbym przeczytanie na lekcji przynajmniej obszernych fragmentów 1.
rozdziału Księgi Rodzaju, z podaniem elementów egzegezy, wyjaśnieniem schematyzmu opisu,
wyłuskaniem z tekstu jego teologii. Sam kilkakrotnie próbowałem tego dydaktycznego środka –
myślę, że ze znacznym powodzeniem.
Kilka uwag o nauczaniu początkowym
W nauczaniu początkowym nie można oczywiście robić wykładu ze współczesnej kosmologii
czy teorii ewolucji, ale trzeba uwzględniać przyszły rozwój ucznia i niejako „zostawić miejsce” w
kształtujących się u niego przekonaniach na teorie naukowe, z którymi na pewno kiedyś się spotka.
Gdy to nastąpi powinien umieć harmonijnie je wkomponować w swój religijny światopogląd. Kierując
się tym motywem, należy unikać wszelkich „chwytów dydaktycznych”, które utrwalałyby fałszywe
wyobrażenia związane ze stworzeniem świata. Warto także uświadomić sobie, że dla wielu naszych
podopiecznych religijna edukacja skończy się na szkole podstawowej i nie będą oni mieli szans, by
potem skorygować swoje poglądy. Ale nawet tym, którzy będą kontynuować swoją edukację,
najgłębiej zapadną w pamięć te wiadomości, które zdobyli w trakcie przygotowywania się do
Pierwszej Komunii Św. To zadziwiające, jak niewiele młodzi ludzie zapamiętują z tego, czego uczyli
się na lekcjach religii w szkole średniej. Można się o tym przekonać, rozmawiając ze studentami i
młodymi pracownikami naukowymi.
Mając to wszystko na uwadze, trzeba – nawet w najmłodszych klasach – zerwać z
wypowiedziami typu: „Pan Bóg stworzył kwiatki, motylki, góry, słoneczko i ciebie”, a także z
obrazami ukazującymi Ewę, zrywającą jabłko, i Adama jako pięknych, współczesnych ludzi, tyle że
skąpo przyodzianych. Kiedyś były to kiczowate plansze, dziś zastępują je różnego rodzaju
elektroniczne technologie, ale w niczym nie zmienia to archaiczności tego, co przekazują. Warto by
również pod tym względem zrewidować ilustracje w naszych katechizmach i rozmaitych „biblijkach”.
To właśnie takie zakodowane w pamięci wyobrażenia skutecznie potem konkurują z naukowymi
teoriami.
I jeszcze jedna, ważna uwaga. Istnieje wśród katechetów-pedagogów pogląd, że każda lekcja
religii powinna być przeżyciem dla uczniów. Oczywiście tak, ale pod warunkiem, że się to właściwie
rozumie. Z psychologicznego punktu widzenia nie jest rzeczą możliwą, aby uczeń co tydzień
przeżywał emocjonalne wzruszenia. I jeżeli katecheta będzie do tego dążył, to nie tylko nie osiągnie
skutku, lecz również może się narazić na śmieszność ze strony uczniów. Są oni bystrymi
obserwatorami i łatwo wyczują, że ich nauczyciel dąży do czegoś, co jest poza zasięgiem jego
możliwości. Owszem, emocjonalne przeżycie jest pożądane, ale jeżeli uda się je osiągnąć kilka razy
do roku, będzie to pedagogiczny sukces. Naprawdę wartościowe przeżycie to nie chwila wzruszenia
na lekcji, lecz rodzaj osobistego doświadczenia, które kumuluje się podczas całego procesu nauczania
i potem generuje właściwe postawy życiowe. Do tego powinniśmy dążyć na każdej katechezie. Ta
ostatnia uwaga dotyczy nie tylko nauczania podstawowego, lecz również całego procesu religijnej
edukacji.
Kilka uwag o nauczaniu zaawansowanym
Kosmologia Wielkiego Wybuchu i teoria ewolucji należą do ogólnego obrazu świata, który jest
obecny we współczesnej kulturze. Uczniom ze starszych klas szkoły podstawowej, a tym bardziej
szkoły średniej, należy koniecznie przynajmniej wspomnieć o tych teoriach w związku z katechezą o
stworzeniu świata i wyjaśnić im, że – przy odpowiedniej ich interpretacji – są one niesprzeczne z
nauką Kościoła. Jest rzeczą dość powszechnie znaną, że wielu katechetów nie lubi tych teorii. Wolno
im, jeżeli jest to ich prywatna sprawa, ale wtedy gdy sprawują funkcję katechety, nie reprezentują
siebie i mają wówczas obowiązek kierować się wskazaniami Kościoła, a Kościół wielokrotnie wyraził
swoje stanowisko pod tym względem w licznych oficjalnych dokumentach. Katecheta nie musi
2
Przypominam sobie studenta, któremu dałem do przeczytania egzegetyczny komentarz do Księgi Rodzaju. Po przejrzeniu go (bo nie sądzę,
żeby go przeczytał w całości), powiedział mi: „To mogę przyjąć, ale nie to. co mówił katecheta na lekcjach religii”.
3
propagować ani teorii Wielkiego Wybuchu, ani teorii ewolucji (ani żadnych innych teorii naukowych,
nie jest bowiem do tego powołany), ale jest jego obowiązkiem wyjaśnić uczniom ich niesprzeczność z
religią chrześcijańską.
Warto przy okazji rozwiać pewne rozpowszechnione nieporozumienie. Przeciwnicy teorii
ewolucji (rzadziej się to odnosi do teorii Wielkiego Wybuchu) często pytają: Czy teoria ewolucji jest
faktem, czy hipotezą? Oczekują oczywiście odpowiedzi, że hipotezą. A więc nie ma podstaw, by ją
przyjmować. Taka argumentacja opiera się na głębokim niezrozumieniu metody współczesnych nauk
przyrodniczych. Teoria ewolucji nie jest ani faktem, ani hipotezą – jest teorią. Teoria naukowa to
zespół logicznie ze sobą powiązanych: faktów obserwacyjnych, praw przyrody, hipotez oraz
rozmaitych procedur argumentacyjnych i doświadczalnych. Podstawowym celem działalności
naukowej jest tworzenie dobrych teorii. Nie ma „nagich faktów''; fakty są zawsze „uteoretyzowane”.
Nabierają znaczenia, gdy są umieszczone w kontekście teorii. Bycie teorią jest dla jakiejś doktryny
czymś nobilitującym.
Są w nauce teorie ważniejsze i mniej ważne. Najważniejsze teorie to takie, które wiążą ze sobą
inne teorie, tworząc wraz z nimi pewien obraz świata. I współczesna kosmologia, i teoria ewolucji są
właśnie takimi teoriami. I dlatego walczenie z nimi jest w pewnym sensie walczeniem z duchem
nauki. Katecheta, który to czyni jest współodpowiedzialny za zarzut, ciągle jeszcze stawiany
Kościołowi, że jest on wsteczny i anty-naukowy.
Dobry katecheta wykorzysta okazję lekcji o stworzeniu świata, by powiedzieć coś więcej na
temat relacji pomiędzy religią a nauką. Powinien jednak wyjść, poza ogólniki. A będzie w stanie to
zrobić tylko wówczas, gdy sam „rozczyta się” w tej problematyce. Na brak literatury teraz nie można
narzekać. Jest to ogólny obowiązek każdego nauczyciela religii, a obowiązek szczególnie palący w
stosunku do katechetów uczących w starszych klasach szkoły średniej. Katecheta, któremu
wystarczają tylko obowiązkowe podręczniki, powinien jak najprędzej poprosić swoich przełożonych,
by go odkomenderowali do innej pracy.
Stworzenie a ekologia
Ostatnio zaleca się, by przy okazji nauki o stworzeniu mówić także o odpowiedzialności za
Ziemię, czyli o ekologii, podkreślając aspekty etyczne i religijne tej nauki. Nic bardziej słusznego. Ale
należy tu wystrzegać się pewnej skrajności i nie wpadać w ,,ideologizowanie”, tak charakterystyczne
dla wielu ruchów ekologicznych. Postawy, wynikającej z przyjmowania prawdy o stworzeniu świata
przez Boga, nie można redukować do postawy ekologicznej. Przeciwnie, postawa ta powinna wynikać
z przekonania, że świat jest dziełem Boga i że jesteśmy odpowiedzialni za ten jego fragment, który
został nam powierzony.
W związku z tym nasuwa się ważna uwaga pedagogiczna. Wspomniałem o „ideologicznym”
nastawieniu wielu ruchów ekologicznych. Ideologizowanie pod tym względem polega głównie na
kierowaniu się emocjami bardziej niż rozumem i na bezkrytycznym obarczaniu nauki
odpowiedzialnością za zniszczenie środowiska. Łatwo prowadzi to do postaw anty naukowych. I
właśnie tego dobry pedagog winien uniknąć. Należy starannie rozróżniać pomiędzy nauką a jej
technicznymi zastosowaniami i pomiędzy odpowiedzialnością uczonych a odpowiedzialnością
polityków, którzy zastosowania nauki wykorzystują do swoich celów. Należy również uświadamiać
sobie i innym, że dziś bez pomocy nauki (i jej zastosowań) nasza planeta nie mogłaby wyżywić
swoich mieszkańców i że bez pomocy nauki (i jej zastosowań) nie będziemy w stanie zahamować
degradacji naturalnego środowiska. Co więcej, sama ekologia jest już dziś dobrze rozwiniętą nauką
empiryczną, a tzw. ruchy proekologiczne powinny stanowić jej „społeczne zaplecze”.
Nauka jest wielką wartością dla ludzkości i proces edukacji religijnej powinien to uczniom
przekazać. Katecheza o stworzeniu jest doskonałą do tego okazją.
Sens życia i sens Wszechświata
Nauka o stworzeniu wiąże się także z problemem celu i sensu Wszechświata i człowieka. Jest
to. zwłaszcza dziś, problematyka o fundamentalnym znaczeniu. Większość patologii współczesnego
życia – zarówno indywidualnego, jak i zbiorowego – wynika z faktu, że się tego problemu albo nie
stawia, albo rozwiązuje się go negatywnie. Ludzie młodzi są szczególnie wyczuleni na zagadnienie
4
sensu. Powinno więc ono zajmować dużo miejsca w naszej katechezie - coraz więcej w miarę
przechodzenia do starszych klas. Katecheza o stworzeniu jest doskonałą i naturalną okazją, by do tego
zagadnienia powrócić. Bo to przecież w akcie stworzenia Bóg nadaje sens światu, a także człowiekowi
jako jego naturalnej cząstce.
Stwarzając świat, Bóg ma (czas teraźniejszy, bo stwarzanie świata wciąż trwa) pewien
racjonalny zamysł – plan stworzenia. Urzeczywistniając ten zamysł, Stwórca powołuje do bytu świat
wraz ze wszystkimi prawami, które tworzą jego strukturę i nim „rządzą”. Cały wysiłek, jaki ludzkość
wkłada w rozwijanie nauki, to nic innego jak tylko próba odszyfrowania tego stwórczego zamysłu.
Ale jego częścią jest także wyznaczenie przez Boga pewnego celu, do którego świat ma dążyć i dzięki
któremu całe Dzieło Stworzenia ma sens. Odczytanie tego sensu leży poza możliwościami naukowej
metody, ale stanowi przedmiot dociekań teologicznych. Teologia uczy, że celem działania Boga może
być tylko On sam. A zatem celem Wszechświata, jako dzieła Bożego, jest zmierzanie do Boga.
Uczestnikiem tego zmierzania jest także człowiek, a przez fakt, posiadania rozumu i świadomości jest
on jego uczestnikiem w najbardziej podstawowym, najbardziej fundamentalnym znaczeniu. Poprzez
rozpoznanie i uznanie tego ogólnego celu Wszechświata, w którym czy chce, czy nie chce
uczestniczy, człowiek winien go uczynić swoim celem osobistym. Wówczas życie dla niego stanie się
sensowne i wartościowe.
Tego rodzaju rozważania mogą być dobrym wprowadzeniem do innych aspektów teologii
stworzenia, na przykład do omówienia relacji pomiędzy Stworzeniem a Odkupieniem lub roli
Chrystusa-Logosu w dziele stworzenia („kosmiczne wymiary Wcielenia”). Są to jednak tematy
wykraczające poza ramy tych szkicowych refleksji.
5