Dodatek do „Gazety Katolickiej.44 Róża z Tanenbergu.
Transkrypt
Dodatek do „Gazety Katolickiej.44 Róża z Tanenbergu.
,m >7 0 m • - —y[. /A. v 3/Vy £ kO-yłAM'3 !1 VI,■3,sy /is\iLo a szum NIEDZ ELNA. Dodatek do „Gazety Katolickiej.44 Nr. 13. Niedziela 27. września 1896. Róża z Tanenbergu. Powieść starożytna dla polskiej katolickiej młodzieży, przełożona z niemieckiego przez Księdza E. Osmańskiego. (Ciąg dalszy.) W samej istocie, Róża stała się w krótkim czasie wzorową służącą. Służy ła ona podług nauki Jezusa i Jego śś. Apostołów państwu swemu, nie dla oka, dla przypodobania się ludziom, lecz dla sumienia, jakby Bogu same mu. Cokolwiek czyniła, czyniła to z radością, wiedząc, że dopełnia woli Bo żej. Była pilną w pracy, i pociechą było popatrzyć się, jak się żwawo przy pracy uwijała, jak jej żwawo i zgrab nie szła robota. Nie było nigdy potrzeby dawać jej rozkazu dwa razy, dopełniła swego nie czekając aż jej rozkazą; bywało nawet, że gdy dosta ła rozkaz jaki, mogła odpowiedzieć: „to już zrobione." — Sprzęty domowe i kuchenne utrzymywała w największem ochędostwie, izba i kuchnia za wsze była czysta, aż miło było spoj rzeć. — To co było własnością jej pań stwa, tak szanowała jak gdyby to do niej samej należało. Z kuchennemi sprzętami obchodziła się ostrożnie że by ich nie uszkodzić; — choć śpilkę znalazła przy zamiataniu izby, to ją pani oddała: nie przywłaszczała sobie nawet niteczki pańskiej; a polizywać po kątach było jej zgrozą. Tak umia ła milczeć, że'óo w domu widziała lub słyszała, nigdy to przez usta jej nie Rok 1, wyszło. Skromność była w niej zadzi wiająca; jeźli jej się przydarzył jaki błąd, to go nie zaprzeczała, lecz pro siła o wybaczenie. Jeźli ją pani choć czasem niewinnie, wyhałasi, umia ła w swoim czasie milczeć, a jej w takim razie ułożenie rozzbrajało jej panię. Jakoż z czasem popędliwa ta kobieta stała się umiarkowaną, prze konawszy się, że tu i owdzie niesłusz nie Różę zwrzeszczała. Mąż się nawet cieszył, że jego żona odmieniła się korzystnie. Mimo przecież tak wzorowego za chowania się położenie Róży było bar dzo przykre. Lubo w ręcznych pra cach stanowi swemu przyzwoitych była nad wiek swój biegłą, przecież nie była przywykłą do grubych robót, dla tego były jej też bardzo uciążliwemu Trzeba było bardzo rano wstać, drzewa i wody do kuchennej potrzeby nanosić, izbę, kuchnię, stajnie czyścić; oczywista iż tej, która tego nigdy nie czyniła nie tylko ciężko przyszło, ale nie mając w tem doświadczenia, wykonywała po czątkowo niezgrabnie, a przez to mu siała przyjąć za miło od swej pani nagany i nazwy nieuka, mazgaja itp. Stół, był prawda bez nagany, ale nie dla takiej jak Róża, nie jedna po trawa sprawiała jej ckliwość. Kiedy tak cały dzień przepędziwszy na ciężkiej pracy, a przytem tu i ow dzie od swej pani wykrzyczana, przy szła późno w noc do swej komórki na spoczynek, szukała ulgi sercu swe mu w modlitwie do Pana Boga. Nie raz otworzywszy okienko i wzniósłszy — 50 — oczy ku gwiazdami okrytemu niebu mawiała: „O mój Boże! choćbyś na mnie jeszcze cięższe zsełał cierpienia, chętnie je znosić będę, byłeś tylko cierpie niom ojca mego ulżyć raczył i jam sobie u Ciebie zasłużyła uwolnienie jego z więzienia!" — Róża odwiedza swego ojca w więzieniu. Upłynęło już wiele dni przykrych, a Róży nie po darzyła się żadna spo sobność widzenia ojca. Bolało ją to dużo, że będąc tak blisko niego, nie miała przecież przyjemności widzenia go, lub przysłużenia się mu w czem ukolwiek; pomimo że postrzegła iż jej pan jest razem i dozorcą więźniów. Nie raz sporządzone dla więźniów je dzenie polała łzami swemi, bo wiedzia ła, że jedna z tych porcyi jest przezna czona dla jej ojca; o! gdyby odgadnąć była mogła, która? — zapewno była by ją ile możności uprzyjemniła. Z okoliczności donoszonych więźniom pokarmów dowiedziała się przynaj mniej tyle, że ojciec jej żyje. Prosiła raz swego pana, ażeby jej pozwolił widzieć też kiedy uwięzionych, ale na to odebrała naganiającą odpowiedź: „Ty jesteś wścibska, jak nasza matka Ewa! — Dziewczyno! im mniej wiemy, tern nam lepiej!" Z tern wszystkiem pewnego wie czora, gdy jedzenie dla więźniów przy gotowane miało im być poniesione, przychodzi dozorca i rzecze Róży: „Ró ża, ty pójdziesz ze mną; jutro wyjeż dżam w interesie pańskim, będą od dalony z domu cały dzień, moja żona nie chętnie zastąpiłaby mnie, więc ty jutro musisz ponieść jedzenie więź niom. Żebyś wiedziała, gdzie i komu co dać, pójdziesz dziś ze mną." Od dał jej deszczkę z miseczkami, a sam wziął pęk kluczy i szli przez długi, ciemny kurytarz. Dla Róży jak było to uwiadomie nie z jednej strony przyjemnem, tak nagle jej objawione wzruszyło ją nie do opisania; radość i bo jaźń nie mało ją zawichrzyły; wszakże umiejąca so bą rządzić, w pochodzie do więźniów ujarzmiła swoje bijące serce. Sądziła albowiem, a to bardzo roztropnie, że tu trzeba umieć się wziąść, żeby się nie wydać czem jest, inaczej zamknę łaby sobie na zawsze przystęp do ojca. Stróż stanął w końcu kurytarza przy oknie w grubym murze będącem, zamkniętem Żelaznem! drzwiczkami, ot worzył je, a Róża ciekawie spojrzaw szy, spostrzegła mężczyznę z rozczochranemi włosam, zarosłego, z dzikiem wejrzeniem. „To był niegdyś, rzekł stróż, dziel ny rycerz; ale szulerstwo i pijaństwo zrobiły go rozbójnikiem. Nie można było udać się bezpiecznie w podróż, bo on zawalał drogi i odzierał tych, co mieli nieszczęście wpaść w jego rę ce. Bujał długo, aż nam się udało schwytać pana brata. Ni ech ciąłbym ja być uczestnikiem zapłaty, jaka go czeka," podał mu jedzenie i zamknął drzwiczki. Po czem przystąpił do drugiego okienka, otworzył, a wsuwając żyw ność spostrzegła Róża niewiastę wybladłą, z wklęsłem! policzkami, dzi kiem! oczyma, dźwigającą ciężkie kaj dany. Gdy zamknął otwór, rzekł do zorca: „Była to kiedyś piękna jak Anioł dziewczyna, szkoda tego, że nie zachowała anielskiej czystości. — Pod dała się bałamuctwom, rozwiązłości, teraz cięży na niej podejrzenie o dzie ciobójstwa. Jeźli się to podejrzenie udowodni, zostanie mieczem ścięta. — Rozpacz przywodzi ją czasami do sza leństwa. Nie otwieraj że jej drzwi, bo by cię mogła skrzywdzić i uciec." „Do tego tu oto możemy wejść, jestto człowiek dobry, łagodny, poboż ny, jak uistniona cierpliwość. Nazy- — 51 — wa się Edelbert z Tanenberga, dzielny rycerz i znakomity pan. — A cóż ci się to zrobiło? — No, no, to cię pew nie to wilgotne powietrze owiało, gdym drzwi roztworzył.“ — „Ej, to nic — trochę mi się noga poślizgnęła, po tym oto kamieniu wilgotnym,“ odrzekła Róża, której żal o mało nie powalił o ziemię, gdy spostrzegła ojca, wybladłega, wynędzniałego. Siedział na ławie kamiennej, przykuty do ściany długim łańcuchem, wsparty lewą ręką na stole z drzewa, na której stał dzbanek z wodą a przy nim kawałek czarnego clileba, prawą rękę podał dozorcy i uprzejmie go powitał. Więzienie jego było dosyć obszerne, że mógł się w potrze bie przechodzić, miało w górze małe okienko, które po części zasypane było gruzem, a poczęści osłonione zielskiem; łóżko z trochą barłogu i wełniannym kocem do przykrycia; ściany czarne i wilgocią pokryte, jak zwyczajnie w sklepieniach więziennych. „Rycerzu! odezwał się dozorca, po nieważ ja jutro w interesie mego pana wyjeżdżam, przeto ci moja oto służebna służyć będzie.“ Edelbert spojrzał na cokolwiek opodal stojącą Różę, wspartą na drzwiach więzienia, — poparzył się na nią, ale jej nie poznał; wszakże wspomniał so bie swoją córkę i rzekł do dozorcy: „Właśnie tego wzrostu i wieku jest moja córka, jeźli jej tylko zgryzota gdzie nie zadłąwiła. Jakże kochany dozorco, jeszcześ się nic o niej nie dowiedział? Tyle razy cię już ze łza mi prosiłem, żebyś mi też coś o niej powiedział, a przecież zawsze milczysz; pewnie to będzie zły znak!“ „Ach nie! — ja milczę, bo w ża den sposób, mimo usiłowań nie się o niej dowiedzieć nie mogę. — Zginęła jakby kamień w wodę rzucił. Po zam kach tobie niegdyś przyjaznych do wiadywałem się, ale i tam nic o niej nie wiedzą.“ (Dalszy ciąg nastąpi.) Matka sw. Franciszka Salezego. Słyszałeś już zapewnie o św. Fran ciszku Salezym, który między innemi napisał tak sławną książkę rozszerzo ną pomiędzy ludem chrześciańskim pod tytułem: Filotea, i który był prawdziwym uczniem tego, co powie dział: Uczcie sią odemnie, albowiem ja jestem cichy i pokornego serca. Aleś może dotąd nic nie słyszał o tern, jak wielce się przyczyniła do jego świętości matka jego. A jednak każde serce czułe rodzicielskie cieszyć się z tego musi. Franciszek był synem z familii hrabskiej de Sales w Sabaudyi i uro dził się w roku 1567. Gdy dziecię przyniesiono od chrztu, pobożna matka Franciszka pocałowała je, mówiąc: Bądź pozdrowień! Teraz jesteś rowiennikiem aniołów, bratem Bożego Dzie ciątka Jezus, świątynią Ducha św. i dzieckiem kościoła katolickiego. Bogu też masz być poświęconym! A Fran ciszek został rzeczywiście poświęconym Bogu, został tem wszystkiem, co o nim matka po chrzcie była powie działa, a jego całe życie było życiem świętobliwem. Wyborna matka była przyczyną, że we wszystkich cnotach się rozwijał. Nie zaniedbała bowiem ani na moment swoich powinności macierzyńskich. Nigdy go nie spuś ciła z ócz; w pierwszych latach obłóczyła go sama i także rozbierała; na jej rękach miał się nauczyć i od niej brać pierwsze uczucia i myśli. Jak skoro malec potrafił, jako tako mówić, nauczyła go wymawiać imiona święte Jezus i Mary a, potem słowa przy przeżegnaniu się, później „Ojcze nasz“ i inne małe modlitewki, co chło pak dobrze utalentowany a oraz po bożny łatwo pojął i chętnie czynił. Zdało się, że nie miał większej ucie chy, jak rozmawiać o Bogu i o rze czach religijnych. Będąc jeszcze dziecia kiem, już się stał misyonarzem; wzią- — S2 — wszy dzwonek d o ręki zwołał nim dzieci z sąsiedztwa, a opowiadał im to, czego go matka była nauczyła; a nie prze stał prędzej, aż to wszystkie pojęły. Z środków bogobojnego wychowa nia hrabina używała szczególnie je dnego, który jak najbardziej polecać trzeba. Czytała bowiem wiele dziecku z żywotów świętych, a każdym razem mu wyjaśniła, co dla siebie z tego ma wyjąć i naśladować. Z tego wzbudziło się w Franciszku takie pragnienie świętobliwości, że często czytającej mat ce przerywał wykrzykiem: Mamo, jabym także się chciał stać świętym. Ze łzami w oczach odpowiadała zwykle matka: Moje dziecko, jeżeli jeno szcze rze chcesz, to się świętym staniesz. W krotce zbierała matka owoce tak dobrego wychowania: Franciszek się zupełnie stał tern, czem go matka mieć chciała. Szczególnie pokazywał największą miłość ku prawdzie. Głęboko się wryły do serca jego słowa matki: Mój Fra nusiu, tylko nie kłam! Kłamstwo od biera honor przed Bogiem, przed świa tem i przed własnem sumieniem. Kłam stwo pochodzi od djabła i czyni czło wieka dzieckiem djabelskiem. Równie doskonałe było. jego po słuszeństwo. Na pierwsze skinienie opuścił swoje zabawki i czynił jak mu kazano, nie pokazując ani najmniej szego nieukontentowania. —W kościele widzieć go można było klęczącego obok matki ze złożonemi rączkami, oczy skierowane ku ołtarzu, niby ja kiego aniołka. A poza kościołem ob chodził się z swoimi rówiennikami jak najgrzeczniej, bez wszelkiej rozwiózłości i zbytków. Po dziwienia godna była jego mi łość ku ubogim i nędznym. A i tę cnotę zawdzięcza szczególnie matce, jej naukom i jej przykładom. Ona bowiem hojnie udzielała jałmużny, a zwykle wzięła ze sobą synaczka, gdy odwiedzała ubogich i chorych. Więc nie dziw, że chłopak już w piątym roku życia ujmował sobie od obiadu, aby hojnie udzielać ubogim. A gdy nie miał swojego, wtedy żebrał u ro dziców i krewnych, nie dla siebie, jak to często dzieci czynią, lecz dla swoich „biednych braci i sióstr" jak nazywał ubogich. Dla tego go też nazwano ojcem ubogich. Jak się przeniósł do Paryża, aby się dalej wykształcić w naukach, dała mu jeszcze na drogę stroskana matka najpiękniejsze nauki: Moje dziecko, unikaj złego towarzystwa, nie baw się bez potrzeby na ulicy, bądź grzecznym dla każdego, ale jeno rzadko z kim poufałym. Słuchaj rad napomnień spo wiednika a pokaż się wdzięcznym twoim nauczycielom. A i ojciec bogo bojny dał mu jeszcze ważne nauki. Franciszek z płaczem mógł tylko od powiedzieć te słowa: „Ojcze, matko, udzielcie mi jeszcze raz błogosławień stwa." Potem w towarzystwie czci godnego księdza udał się 11-letni chło pak na podróż do Paryża. Oby rodzice naśladowali rodziców św. Franciszka w pilnowaniu obowiąz ków wychowania! Może się nie jeden dziwi, że za naszych czasów tak mało świętych. Nie będzie fałszem, gdy powiem: ponieważ nie ma bogoboj nych rodziców pełniących powinności swoje. Nikt nie da, czego sam nie ma. Więc najprzód u siebie zacząć, a po tem u dzieci pełnić. Różne wiadomości. — S z klan ne nagrobki. W Ameryce północ nej utworzyła się codopiero spółka akcyjna, która chce fabrykować nagrobki z szkła. Zdaje się to być dziwny pomysł, ale należy zważyć, że z zahartowanego szkła fa brykowano już i szyny kolejowe. Nagrobki szklarnie mają jeszcze i to dobre, że im powietrze nie szkodzi tak jak kamiennym i po stu latach jeszcze wyglądać ,, będą jak nowe podczas gdy na kamiennych po 50 latach napis zaledwie przeczytać można. Nakładca i odpowiedzialny Redaktor Ks. Adolf Hytrek w Królewskiej Hucie. — Czcionkami Drukarni św. Jacka w Królewskiej Hucie.