reportaż

Transkrypt

reportaż
8 września 2012r.
Jelenia Góra
~ tapo
Udany wyjazd GKR „Cyklista” do Rowerowej Stolicy Polski.
Kolejny maraton wybrało 9 chętnych cyklistów, którzy przypadkowo podzielili się na 3 – osobowe grupy: Jan
L., Jan Ł i Leszek wybrali MINI; Grzegorz, Mariusz i Miłosz – MEGA; Arek, Wojtek i piszący – Giga.
Organizatorzy bardzo rozciągnęli starty (giga od 7.00, mega od 9.00, mini od 11.00) co skutkowało tym, Ŝe z
Janami, Leszkiem i Mariuszem wcale się nie spotkaliśmy: jak o 7.20 wystartowałem to ich jeszcze nie było, jak
przyjechałem po 10 godzinach to juŜ ich nie było.
Przyjazd w piątek do Podgórzyna a następnie z małymi kłopotami na nocleg do oddalonej o 4 km i wyŜej
połoŜonej Przesieki. Miłosz, Grzegorz, Wojtek i ja (z Ŝoną) na znak sympatii do nazwy wybraliśmy
„Poznaniankę” - okazało się, Ŝe spali tu równieŜ z Intekolu Ostrów. Wieczorem tradycyjnie: czipowanie
rowerów, przygotowania do startu, pogaduszki, jedzenie i grzeczne spanie.
Sobota. Po raz pierwszy tak wcześnie zaproszono mnie na start. W przeciwieństwie do kolegów na start
pojechałem samochodem, bo wiedziałem, Ŝe po zakończeniu maratonu kolejny podjazd 4 km do noclegowni
byłby zbyt duŜym wyzwaniem. Ranek wilgotny po nocnych opadach, lekki chłód i mgła, ale nie padało. Prawie
wszyscy na starcie w rękawkach, nogawkach i bluzach przeciwdeszczowych (taki strój okazał się
dobrodziejstwem na zjazdach). Czar prysnął po kilkudziesięciu minutach od startu. To, Ŝe będą podjazdy kaŜdy
wiedział z profilu trasy, ale Ŝe na Zachełmie będzie gorzej niŜ do Karpacza to niestety niemiła niespodzianka. Tu
nastąpił pierwszy marsz. Na dodatek zaczęło padać czyli czułem się jak w triatlonie: marsz – prawie jak bieg,
deszcz – prawie jak pływanie i rower. Zjazd z Karpacza Górnego do Kowar wynagrodził mordęgę podjazdu:
ładny asfalt, wczesna pora czyli mały ruch na drogach pozwalał rozwijać szybkości ja w zawodowym peletonie.
W Kowarach punkt Ŝywieniowy, który zaliczyłem jako 3 osoba - prawie 50 kolarzy pomknęło bez zatrzymywania
przez bramkę do mierzenia czasu na „czasówkę” na Przełęcz Okraj. Sam podjazd ok.14 km nie byłby taki zły
gdyby organizatorzy wytyczyli trasę drogą główną, ale nie… wytyczono trasę zakręcanymi dróŜkami lokalnymi o
mizernej nawierzchni o niezłym nachyleniu. Tu nastąpił drugi marsz. Po dotarciu do drogi głównej i kolejnego
punktu Ŝywieniowego było juŜ lepiej. Na szczycie krótki odpoczynek zakładanie ochrony przeciwwiatrowej i
powrót. Zjazd to kolejna przyjemność mimo ciągle padającego deszczu i zgrzytających ziarenek piasku między
zębami. Reszta trasy to tak jak w maratonie górskim: góra, górka, podjazd niewiele płaskiego i do mety. Po
południu pogoda się na tyle poprawiła, ze moŜna było podziwiać piękne widoki. Wieczorem podczas zakończenia
to nawet zaświeciło słońce.
Wyniki naszej grupy bardzo zróŜnicowane. Arek jak zwykle wykręcił najlepszą średnią, co dało mu 3 miejsce w
open i oczywiście zwycięstwo w M3. Jak jeszcze trochę potrenuję to na etapach płaskich teŜ osiągnę średnią
28,25 km/h czyli tyle ile Arek w Podgórzynie. Największa niespodzianka to Miłosz: VENI VIDI VICI. W swoim
pierwszym starcie w cyklu supermaratonu wygrał swoją kategorię M4 pokonując drugiego zawodnika o 56
sekund. Jego rower a właściwie bolid to zaprzeczenie teorii, Ŝe rower trzeba maksymalnie „odchudzić”. To
jednak zawodnik, jego noga a właściwie jego mózg decyduje o wyniku.
Niedziela od rana słoneczna. Dzięki informatorom turystycznym jakie otrzymaliśmy w pakiecie startowym
moŜna było w drodze powrotnej zaplanować wycieczkę, Ŝeby zobaczyć m.in. piękny kompleks pałacowy w
Wojanowie oraz pochodzić po Rudawach Janowickich. Według informatora schronisko górskie „Szwajcarka” to
najładniejsze schronisko w Polsce – trochę przesady w tym stwierdzeniu, bo „Samotnia” w Karkonoszach jest na
pewno ładniejsza.
.