reportaż

Transkrypt

reportaż
11 lipca 2009r.
Pętla Beskidzka, Istebna
~ radek (fryga)
JuŜ rok temu pisałem, Ŝe Istebna to Królowa maratonów szosowych i jak kaŜda kobieta ma „pazurki”, które
postanowiła pokazać w tegorocznej edycji. Gdy nie jest gorąco, a momentami odczuwalny jest lekki chłód,
trudno doprowadzić się na rowerze do takiego stanu, aby opad potu z czoła, przypominał pęknięcie tamy na
rzece. Królowej to się jednak udało i jestem przekonany, Ŝe nie tylko w stosunku do mojej osoby.
TuŜ przed maratonem na forum moŜna było poczytać jakieś strachy o przebiegu trasy. Podszedłem do tego ze
spokojem. Niemal dzień w dzień szlifowałem formę na tutejszych... No właśnie. Jak nazwać w porównaniu
z Beskidami; Markowo czy Bojanice. Bruzdą?
Wykres przedstawia tylko pierwszy z podjazdów, który kaŜdy miał do pokonania tuŜ po starcie. Mniej więcej do
4 km w miarę spokojnie, ale wąska droga i wspólny start powodowały dość duŜy ścisk i konieczność przebijania
się, czasami na siłę, do przodu. Niektórzy zachowywali się mało racjonalnie tarasując drogę. W konsekwencji mi
samemu zdarzyło się najechać przednim kołem na tylne koło jadącego przede mną zawodnika. Prawdziwe
podjeŜdŜanie zaczęło się na 6 km. Odcinki o stopniu nachylenia od 15 do 17%, u nas niespotykane, tam
skutecznie selekcjonowały zawodników. W udach momentalnie poczułem „kamienie”. Były chwile kiedy przednie
koło odrywało mi się od nawierzchni. Starałem się jak najlepiej zbalansować pozycję na rowerze, ale przede
wszystkim nie wytrącać prędkości, która i tak nie przekraczała 6 km/h. Między 7 a 8 km podjazdu istna
pielgrzymka pchających pod górę rowerzystów. Bardzo trudno się ich wymija. Gdyby szli lewą stroną byłoby
zdecydowanie łatwiej. Taka jazda pomiędzy „pachołkami” zwyczajnie mnie irytuje i moje stopy spadają na
ziemię. Podprowadzanie samo w sobie teŜ nie jest przyjemne. Stok jest tak mocno nachylony, Ŝe chwalę swą
roztropność, którą podpowiedziała mi „weź buty MTB”. Spaceruje się w nich łatwiej ☺.
Moja wędrówka ku górze na szczęście nie trwa zbyt długo. Znów w siodle wydzwaniam do Wojtka i Julka, by
oznajmić im, na bieŜąco, co tracą. Kiedy przymierzam się aby wybrać kolejne numery (których ostatecznie nie
wybrałem - sorki), znów ścianka i znów hop-siup. Kamienie w udach powoli ustępują, a doping miejscowej
publiczności motywuje. Kiedy odwracam głowę widzę rzeszę uczestników, małych postaci, idących bądź
jadących. Co ich tam pcha? Czego szukają na górze?
14 km trasy to juŜ szczyt Ochodzitej, tak dobrze znanej nam górki z poprzedniej edycji maratonu. Zjazd
kontrolowany i podjazd na Jaworznkę. Na znaku drogowym komunikat, Ŝe stopień nachylenia wynosi 8, a za
chwilę 12%. Nie odczuwam róŜnicy. Jestem juŜ dobrze rozgrzany (zgrzany).
Cały dystans od Jaworzynki, przez Czechy do Istebnej (koniec małej pętli), nie przynosi Ŝadnych rewelacji.
Problemy zaczynają się kiedy rozpoczyna się kolejny podjazd wąskimi dróŜkami Kubalonki. Nie idzie juŜ mi tak
dobrze, a kiedy rozpoczyna się podjazd na Salmopol wyraźnie czuję, Ŝe odstaję od innych. 11 km/h to cały
max. 10 km podjazd i powoli zdaję sobie sprawę, Ŝe to by było na tyle. Kiedy mija mnie kolejny zawodnik przez
chwilę jadę za nim w tempie 16 km/h. Oj jakbym tak chciał cały czas ☺. Troszkę poprawie mi się humor, kiedy
widzę go raz jeszcze, jak z duŜym trudem zalicza szczyt przełęczy.
Od Szczyrku do Węgierskiej Górki, odbudowują mi się siły. Podjazdy nie są juŜ tak długie ani męczące, ale
powoli zaczyna się to zmieniać. Na 135 km droga zamienia się w betonową dróŜkę, na której zalega cała masa
kolarzy pchających swoje rowerki. Na zakończenie wielki tort z wisienką. Postanowiłem zasłuŜyć na wisienką
i wjechać za wszelką cenę. Początek jest dość obiecujący. Jadę równo, niemal jak po sznurku. Kamienie na
drodze i dziury trochę przeszkadzają. Oprócz mnie jeszcze tylko kilku podjęło próbę wjechania. Mniej więcej na
139 km wszystko się posypało, a dokładniej rzecz ujmując coś w przerzutkach, w momencie kiedy przerzuciłem
na ostatnią z moŜliwych koronek. Jeszcze kilka depnięć i szybkie wypięcie nim zacznę zjazd w tył. Łańcuch
spadł z obu stron, co osobiście spotyka mnie po raz pierwszy. Podprowadzam rower pod stanowisko Jana
Ferdyna, który pławi się widokiem podchodzących. Zamieniamy parę słów, lokuję łańcuch tam gdzie jego
miejsce, ale z chwilą kiedy znów zmieniam przełoŜenia, on ponownie spada. Na szczęście mam imbusy.
Dociągam linkę i pomaga. Wykorzystuję moment kiedy stromizna jest znacznie mniejsza i zaczynam jazdę.
Jednak za chwilkę znów nogi me sięgają ziemi. Idą wszyscy. Nie widzę nikogo kto byłby w stanie podjeŜdŜać,
choć nie wątpię, Ŝe tacy byli.
Meta to juŜ formalność kiedy ma się z górki ☺. Nawet ten „krótki” podjazd w Istebnej niewiele znaczy. Gdybym
miał w Ŝyciu moŜliwość spędzenia miesiąca w Beskidach bądź Ŝycia całego na Hawajach, wybór byłby prosty
i chyba nie muszę go uzasadniać. Oj pojeździłbym jeszcze. Mam nadzieję, Ŝe i pozostali członkowie klubu,
Renia, Tadek, Lisek i Arek, którzy wzięli udział w Pętli, są podobnego zdania. A skoro juŜ o Was mowa, to
kaŜdemu z osobna szczerze gratuluję. Arkowi dystansu giga, Tadkowi i Leszkowi charakteru i pogody ducha, a
Renacie mimo duŜej skromności, Ŝe nie wymiękła i znów wygrała w swojej kategorii.
Oby za rok na tych stokach byli wszyscy.

Podobne dokumenty