O Wielkiej Brytanii i Europie - Ministerstwo Spraw Zagranicznych
Transkrypt
O Wielkiej Brytanii i Europie - Ministerstwo Spraw Zagranicznych
PRZEMÓWIENIE W BLENHEIM PALACE (O Wielkiej Brytanii i Europie) Przemówienie JE Pana Radosława Sikorskiego, Ministra SZ RP Blenheim Palace, 21 września 2012 r. Obowiązuje wersja wygłoszona Odczuwam wielką przyjemność za każdym razem, gdy mam okazję wrócić do Oksfordu. Przypominam sobie dzień, w którym przybyłem tu po raz pierwszy w 1982 r., na rozmowę kwalifikacyjną w Pembroke College. Aplikowałem na program nauk politycznych, filozofii i ekonomii. Egzaminatorzy spytali mnie o marksizm. – Jestem uchodźcą z komunistycznej Polski. W życiu nie spotkałem marksisty – odpowiedziałem. Z pewnością w głębi duszy śmiali się na samą myśl o tym, co będzie dalej. Faktem jest, że nie byłem zbyt dobrze przygotowany do seminariów prowadzonych w kolegium zwanym Radziecką Republiką Balliol. Na drugim roku, jako dziennikarz, odnosiłem pewne sukcesy w ramach klubu dyskusyjnego Oxford Union. Zorganizowałem tam debatę, której prowokacyjne hasło brzmiało „Ta izba uważa, że siłowa stabilizacja Polski jest niezbędna dla pokoju w Europie”. De facto był to wniosek wspierający stan wojenny i władzę radziecką. Miałem po swojej stronie dwóch wybitnych sojuszników: Leszka Kołakowskiego i Timothy’ego Gartona Asha. Wniosek został odrzucony. Lecz niewiele zabrakło, byśmy wygrali. Zostałem wybrany do Komitetu Stałego Oxford Union. Ubiegałem się o stanowisko Sekretarza. Przegrałem o kilka głosów z kontrkandydatem z Christ Church College. Pembroke było mniejszym kolegium. Zrozumiałem wówczas, że w polityce – podobnie jak w innych dziedzinach – liczy się skala. W tamtych czasach kształtowałem swoją tożsamość polityczną, i dziś widać, dokąd mnie to doprowadziło. Od tamtej pory życie nauczyło mnie jeszcze wielu rzeczy. Na przykład, ciekawa sytuacja ma miejsce w pierwszym dniu urzędowania na stanowisku ministra spraw zagranicznych. Pomocni urzędnicy krzątają się dookoła ciebie. Jeden z nich nagle wyjmuje specjalną teczkę zatytułowaną: „Jak być Ministrem SZ”. W środku znajdują się dokumenty mówiące o tym, co należy, a czego nie należy robić. Te dziesięciolecia biurokratycznych doświadczeń i tak najlepiej podsumowuje nieśmiertelny tekst z mojego ulubionego odcinka serialu „Yes, Prime Minister”: „Jeśli zaczynasz ingerować w wewnętrzne spory innych państw, wiedz, że poruszasz się po grząskim gruncie. Nawet Minister Spraw Zagranicznych to pojął!” W tym właśnie duchu zmierzam dziś beztrosko ingerować w sprawy wewnętrzne Wielkiej Brytanii. Chciałbym powiedzieć kilka słów na temat szczególnie wrażliwy dla brytyjskiej opinii publicznej: członkostwo Wielkiej Brytanii w Unii Europejskiej. Postaram się zmienić zdanie części z Państwa w tej sprawie. Według nieoficjalnych wyników sondażu YouGov 2012, 67% obywateli brytyjskich opowiada się za referendum w sprawie członkowstwa w Unii, a jedynie 19% jest przeciw. 42% respondentów głosowałoby za pozostaniem w UE, a 34% byłoby za wystąpieniem z niej. Chcę wam powiedzieć: NIE RÓBCIE TEGO. Od razu wyjaśniam, dlaczego. Jestem Polakiem i przedstawicielem pokolenia „Solidarności”, które pomogło obalić Związek Radziecki. Z Oksfordu udałem się do Afganistanu, gdzie jako korespondent opisywałem antykomunistyczny ruch oporu. Mieszkałem w Stanach Zjednoczonych, gdzie pracowałem dla prawicowego American Enterprise Institute. Jestem zagorzałym zwolennikiem wolnego rynku. Lady Thatcher – oby żyła wiecznie – wspomina mnie w swojej książce pt. „Statecraft”. Jestem członkiem rządu, który zbiera pochwały za odpowiedzialne podejście do finansów publicznych. Nasz minister finansów, Jacek Rostowski, jest byłym członkiem brytyjskiej Partii Konserwatywnej. Innymi słowy, spełniam wszystkie warunki, by przyznano mi dożywotnie członkowstwo w najbardziej wpływowym londyńskim klubie eurosceptyków. W Londynie uczęszczałem do klubu Travellers’, ale nigdy do klubu eurosceptyków. Wierzę w logikę i sprawiedliwość współczesnego projektu europejskiego. Mój kraj, Polska, zrobi wszystko co w jego mocy, aby projekt ten odniósł sukces. Powiem wam dlaczego. I proszę mi wierzyć: mówię to z sympatii i w podziwie dla kraju, który dał mi schronienie i edukację, gdy tego potrzebowałem. Po pierwsze, wydaje mi się, że w społeczeństwie brytyjskim szerzy się kilka mitów na temat Unii. Zanim przejdę do kolejnych kwestii, chcę te mity raz na zawsze rozwiać. Mit nr 1: Brytyjska wymiana handlowa z Unią ma znaczenie mniejsze niż handel Wielkiej Brytanii z resztą świata. Fakty: W 2011 r. brytyjski deficyt w handlu z Chinami wyniósł 19,7 mld GBP. Z Rosją także mieliście ujemne saldo. W Europie natomiast odnosicie sukcesy. Około połowy waszego całkowitego eksportu trafia do Unii. Do niedawna, Wielka Brytania miała większą roczną wymianę handlową z Irlandią niż z Brazylią, Rosją, Indiami i Chinami – razem wziętymi. Wzrost wymiany handlowej z nowymi członkami Unii jest jeszcze bardziej dynamiczny. Między 2003 a 2011 r. eksport brytyjski do Polski wzrósł trzykrotnie. Mit nr 2: Unia narzuca Wielkiej Brytanii przepisy w zakresie praw człowieka, które są niezgodne z duchem tradycji brytyjskiej. Fakty: Wyroki, którym się sprzeciwiacie, wydaje Europejski Trybunał Praw Człowieka. Trybunał nie jest częścią systemu unijnego. Jest jednym z organów Rady Europy, szlachetnej brytyjskiej idei, która poprzedza Unię Europejską. Tak jak w wielu innych przypadkach, eurosceptycy obwiniają Unię za działania europejskich czy innych międzynarodowych instytucji, które w praktyce nie mają nic wspólnego z UE. Mit nr 3: Wielka Brytania zbankrutuje, jeśli dalej będzie finansowała Unię. Fakty: Ten gorąco dyskutowany, monstrualny budżet unijny wynosi ok. 1% całkowitego PKB wszystkich państw członkowskich UE. Wydatki publiczne w Wielkiej Brytanii pochłaniają prawie 50% PKB kraju. Brytyjska roczna składka netto na rzecz Unii to 8-9 mld funtów brytyjskich. I choć zależy to od konkretnego roku, składka Wielkiej Brytanii wynosi mniej więcej tyle, co Francji i jest mniejsza niż Niemiec. Ale to i tak niecałe 150 funtów rocznie na Brytyjczyka i pięć razy mniej niż tegoroczne odsetki z tytułu waszego zadłużenia publicznego. Co więcej, część tych pieniędzy wraca do was. Weźmy chociażby brytyjskie firmy transportowe i budowlane, które ogromnie skorzystały na unijnych inwestycjach w formie polityki spójności w Europie Środkowo-Wschodniej. Ulepszona infrastruktura wspiera z kolei brytyjskich eksporterów: większy dobrobyt w tych państwach członkowskich przekłada się na większe rynki zbytu dla waszych towarów i usług. Nawet rząd brytyjski szacuje, że każde gospodarstwo domowe w Zjednoczonym Królestwie rocznie „zyskuje” między 1500 a 3500 GBP z racji istnienia Jednolitego Rynku. To między pięć a piętnaście razy więcej niż brytyjska składka netto na gospodarstwo domowe. Okazyjna cena. Mit nr 4: Wielka Brytania tonie w unijnej biurokracji. Fakty: Owszem, w Komisji Europejskiej pracuje 33 tys. urzędników, którzy obsługują cały kontynent. Ale na chwilę obecną sam Urząd Skarbowy i Celny Jej Królewskiej Mości (HM Revenue & Customs) zatrudnia 82 tys. osób. W Polsce, 38-milionowym kraju, mamy 430 tys. biurokratów – i wciąż uważamy, że to za dużo. Hiszpania – kraj wielkości zbliżonej do Polski – ma prawie 3 mln urzędników. W porównaniu z którymkolwiek państwem członkowskim, Unia Europejska ma niewielką biurokrację. Mit nr 5: Wielka Brytania tonie w unijnych przepisach i okropnych dyrektywach narzucanych przez Brukselę. Fakty: Każdy z nas się uśmiecha, kiedy słyszy o „dyrektywie bananowej” czy „eurokiełbasie”. Ale wina nie leży po stronie Komisji Europejskiej. Zazwyczaj to państwa członkowskie przedstawiają projekty dyrektyw, starając się chronić byłe kolonie lub narodowe produkty. Przepisy unijne zawsze podlegają negocjacjom z innymi państwami członkowskimi. Krótko mówiąc, dyrektywy to nie dyktaty Brukseli, lecz wytyczne, które zostały zaaprobowane, przyjęte i podpisane przez przedstawicieli rządu brytyjskiego. Tak czy inaczej, prawo o pochodzeniu unijnym stanowi jedynie niewielką część ustaw przyjmowanych przez wasz parlament. Badania prowadzone przez Izbę Gmin pokazują, że jedynie 6,8% prawa pierwotnego i 14,1% prawa wtórnego ma cokolwiek wspólnego z prawodawstwem unijnym. Mit nr 6: Komisja Europejska to istna ostoja socjalizmu. Fakty: Chociażby w przypadku Otwartych Przestworzy, przepisów dotyczących pomocy państwowej dla firm, jak i obecnie szeroko omawianego europejskiego rynku energii, to właśnie Unia starała i stara się rozmontować monopol państwowy i uniemożliwić politykom krajowym podkopywanie zasad konkurencji. Mit nr 7: Wprowadzając naruszającą status quo Kartę Społeczną, Unia uniemożliwia obowiązkowym Brytyjczykom pracowanie dłużej niż nieudolnym Europejczykom z kontynentu. Fakty: Statystyczny Polak pracuje 40,5 godzin tygodniowo. Statystyczny Grek – 42 godziny. Statystyczny Hiszpan – 38,1 godzin. Średnia unijna to 37,2 godz. A średnia brytyjska? 36,2 godz. Mit nr 8: Nowe propozycje zmian do unijnego ustawodawstwa w dziedzinie środków owadobójczych doprowadzą do tego, że ogrodnicy nie będą mogli używać fusów po kawie do tępienia ślimaków ogrodowych. Fakty: Otóż nie. Pestycydy dostępne na rynku muszą być zgodne z nowymi przepisami, ale produkty, które mają inną funkcję podstawową – na przykład kawa – nie są nimi objęte. Podobnie jak wiele innych panikarskich pogłosek na temat Unii, i ta została wyssana z palca. To tyle, jeśli chodzi o mity. Teraz przyjrzyjmy się argumentom. Wydaje się, że brytyjscy eurosceptycy prezentują dwie odrębne pozycje. Jedni chcą opuścić Unię – ale nie do końca. Argumentują, że gdyby członkostwo zastąpić wynegocjowaną umową o wolnym handlu, Wielka Brytania byłaby w korzystniejszej sytuacji. Ich zdaniem rynek brytyjski jest zbyt ważny, by reszta kontynentu mogła go zignorować, więc rząd brytyjski mógłby wynegocjować umowę o wolnym handlu, która zachowałaby wszelkie korzyści płynące z członkostwa w Jednolitym Rynku, ale bez dodatkowych kosztów polityczno-finansowych. Moja odpowiedź brzmi: nie liczcie na to. Wiele krajów europejskich miałoby wam za złe, gdybyście w tak samolubny sposób opuścili UE. Jesteście ważnym rynkiem dla reszty Unii, stanowiącym ok. 11% całkowitej wymiany handlowej państw członkowskich. Ale handel z Unią to aż 50% całkowitego handlu brytyjskiego. Nie trudno się domyślić, kto miałby przewagę w tych negocjacjach. Umowa o wolnym handlu miałaby jednak swoją cenę. W zamian za dostęp do Jednolitego Rynku, Norwegia i Szwajcaria dokonują dużych wpłat na rzecz unijnych funduszy spójności. Muszą również przyjmować unijne standardy – bez możliwości decydowania o ich treści. Obecnie norweska składka netto do budżetu UE jest większa per capita niż składka brytyjska. Tak więc dobrze się zastanówcie: Unia Europejska to rynek liczący pół miliarda ludzi, którzy cieszą się najwyższym przeciętnym poziomem życia na świecie. Wedle danych MFW i Banku Światowego, PKB Europy jest 2,5 raza wyższy niż PKB Chin i 9 razy wyższy niż PKB Indii. Naprawdę chcecie stracić uprzywilejowany dostęp do tak potężnego rynku? Ale eurosceptycy mają także bardziej polityczny argument. Niektórzy uważają, że Wielka Brytania prawdopodobnie skorzysta z opuszczenia Unii Europejskiej, ale nawet jeśli na tym straci, należy to przyjąć i zaliczyć na poczet odzyskanej swobody działania na arenie międzynarodowej. Lepiej być Kanadą, niż stanem Illinois. Moja odpowiedź brzmi: owszem, Wielka Brytania funkcjonując poza UE miałaby większą swobodę ruchów w kilku istotnych kwestiach. Ale byłaby także mniej silna i mniej wolna. Z pewnością stracilibyście wpływy na wielu forach międzynarodowych. Występując jako jeden zwarty blok w światowych negocjacjach handlowych, Unia Europejska daje wszystkim państwom członkowskim – w tym Wielkiej Brytanii – silny i wspólny głos, z którym muszą się liczyć zarówno Chińczycy, jak i Amerykanie. Tu chciałbym przedstawić jedną z tez końcowych raportu przygotowanego w 2011 r. na potrzeby Komisji ds. Biznesu, Innowacji i Umiejętności Izby Gmin (Business, Innovation and Skills Committee in the House of Commons). Cytuję: „Zdajemy sobie sprawę, że wpływ Wielkiej Brytanii na WTO może być wywierany tylko i wyłącznie za pośrednictwem członkostwa w Unii Europejskiej”. Osamotniona Wielka Brytania ucierpiałaby nie tylko na forum organizacji wielostronnych. Jesteście pewni, że wzbudzilibyście podobny entuzjazm w takich miejscach jak Kuala Lumpur, Lagos, czy Bogota? A co z Waszyngtonem? Obecnie wasi rozmówcy wiedzą, że wypowiadacie się w imieniu Londynu, ale macie też wpływ na decyzje podejmowane w Brukseli w imieniu całego kontynentu. W pojedynkę nie będziecie już równie atrakcyjnym partnerem. Czy jesteście pewni, że Szkoci, którzy są dużo bardziej od was proeuropejscy, podążyliby za Wami? David Cameron z pewnością to rozumie: „Jeśli wasza wizja Wielkiej Brytanii polega na tym, że się wycofamy i staniemy się czymś w rodzaju Wielkiej Szwajcarii, to moim zdaniem jest to całkowite zaprzeczenie naszych interesów narodowych”. ***** Spotykamy się dziś wieczorem we gmachu Blehheim Palace. Został wybudowany dla upamiętnienia wielkiego przywódcy, księcia Marlborough i jego decydującego zwycięstwa jesienią 1704 r. w wojnie o sukcesję hiszpańską. Wojna trwała aż 13 lat. Kraje Europy Zachodniej walczyły w niej na wielu frontach, w tym tak odległych jak Ameryka Północna i Południowa. Pochłonęła dziesiątki tysięcy istnień ludzkich – Europejczyków i nie tylko – którzy padli ofiarą armii maszerujących wzdłuż i wszerz kontynentu. Jaki był cel wojny? Uniemożliwienie zjednoczenia się Francji i Hiszpanii i tym samym zachowanie „równowagi sił” w Europie. W słynnej bitwie pod Blenheim, Anglia wykorzystała swoje umiejętności militarne do interwencji na kontynencie europejskim. Dziś brytyjscy przywódcy muszą ponownie zdecydować, w jaki sposób najlepiej wykorzystać swoje wpływy w Europie. Unia Europejska jest potęgą anglojęzyczną. Jednolity Rynek był brytyjskim pomysłem. Brytyjska komisarz stoi na czele unijnej służby dyplomatycznej. Gdybyście tylko chcieli, moglibyście zostać liderami europejskiej polityki obronnej. Jeśli jednak zdecydujecie inaczej, nie liczcie na to, że pomożemy wam rozbić albo sparaliżować UE. Nie lekceważcie determinacji, którą okażemy aby nie zezwolić na powrót do polityki XX wieku. Wasz kraj nie był okupowany. Większość z nas na kontynencie – owszem. Jesteśmy skłonni zapłacić prawie każdą cenę, aby to się nigdy nie powtórzyło. Nie trudno zrozumieć, dlaczego tak jest. Polska chce być partnerem Niemiec i Francji i razem z nimi stać na czele silnej i demokratycznej europejskiej przestrzeni polityczno-gospodarczej. Nie chcemy być buforem między Europą Zachodnią a mniej demokratyczną, eurazjatycką strefą politycznogospodarczą zdominowaną przez Rosję. Co więcej, wierzymy że strefa euro przetrwa, ponieważ leży to w interesie jej członków. Przywódcy europejscy zintensyfikują europejskim proces integracji w UE na poziomie operacyjnym. Zmienią się rozwiązania instytucjonalne. Ale będą one silniejsze. Będą sprawne, gdyż przywódcom europejskim będzie na tym zależało. I uważajcie na to, co głoszą tabloidy: żaden kraj nie skorzystał bardziej na wspólnej walucie, niż Niemcy. ***** Od czasów, kiedy pierwszy raz znalazłem się w tym kraju, Wielka Brytania stała się znacznie bardziej kontynentalna. Zbudowaliście tunel pod kanałem La Manche, zdążyliście się też przyzwyczaić do pojedynczych kranów, kołder i podwójnych okien. Nawet wasza kuchnia się poprawiła. Lecz jednocześnie brytyjska opinia publiczna i polityka są bardziej eurosceptyczne niż kiedykolwiek. Wydaje mi się, że znam odpowiedź na tę zagadkę: marksiści wykładający w Balliol mówili o „fałszywej świadomości”, która ma miejsce wówczas, gdy nadbudowa ideologiczna nie jest powiązana z bazą gospodarczą. Wielka Brytania cierpi dziś na fałszywą świadomość. Wasze interesy leżą w Europie. Najwyższy czas, aby wasze uczucia poszły ich śladem. Przez wieki Wielka Brytania słynęła z praktycznego i zdrowego rozsądku oraz polityki opartej na realiach, nie mitach. Mamy nadzieję, że już wkrótce uda się wam powrócić do tej tradycji. Dziękuję za uwagę