Czytaj

Transkrypt

Czytaj
Marek narkoman
Autor: Kasieńka
Był zwyczajny lipcowy poranek. Basia jak co dzień szła na przystanek, aby zdążyć do swojej
jedynej jak dotąd „miłości” – komendy stołecznej policji. Należała do kobiet, które całkowicie
poświęcały się pracy zawodowej. Życia prywatnego praktycznie nie miała. Jednak podświadomie
marzyła o tym, żeby podobnie jak jej koleżanki założyć rodzinę – mieć męża, dzieci. Co prawda
miewała jakieś przelotne związki, ale wcześniej czy później się one rozpadały. Twarda, wygadana i
niezależna. – niejednego mężczyznę przyprawiała o nieśmiałość. Zresztą ona coś takiego jak miłość
uważała za totalną bzdurę. Nie spodziewała się że może nadejść z najmniej oczekiwanej strony.
Był jeszcze niecały kwadrans do przyjazdu autobusu. Podkomisarz usiadła na ławce w pobliskim
parku. Przymknęła na chwilę oczy i wsłuchiwała się w śpiew ptaków. Nagle usłyszała jakiś szelest
dochodzący z krzaków. Natychmiast wstała i podbiegła tam.
Zobaczyła jakiegoś mężczyznę. Był w jakiś brudnych i obdartych ubraniach. Wyglądał na
bezdomnego. Cały dygotał.
-Co panu jest? Proszę na mnie spojrzeć! – krzyczała. Już miała dzwonić na pogotowie gdy usłyszała
jego głos:
-Zostaw mnie. Nigdzie nie dzwoń!
-Ale jak to? Przecież chcę ci pomóc…
-Jeśli chcesz mi pomóc daj mi pięćdziesiątkę. Kupię ostatnią działkę, która pozwoli mi stąd odejść
na zawsze i nie cierpieć.
-Co ty pieprzysz? – w dalszym ciągu nie wiedziała o co mu chodzi.
-Nie rozumiesz?! Jestem ćpunem.
Myślał że po tym co jej powiedział tak jak wszyscy inni popatrzy na niego z obrzydzeniem i
odejdzie bez słowa, ale ona była inna – wyjątkowa.
-Czekaj tu chwilę i nigdzie się nie ruszaj. Zaraz wracam – rzuciła w pośpiechu i pobiegła gdzieś w
kierunku kiosku. Po kilku minutach wróciła. Owy mężczyzna coraz bardziej dygotał.
-Proszę zjedz to – podała mu jakąś bułkę.
-Dzięki – delikatnie się uśmiechnął. Była pierwszą osobą, która okazała mu choć trochę serca.
Wszyscy inni – rodzina, przyjaciele odwrócili się od niego gdy zaczął staczać się w dół.
-Tak w ogóle to Baśka jestem – wyciągnęła w jego kierunku rękę.
-Miło mi – odwzajemnił uścisk.
-A ty kim jesteś? – nie bała się go. Wzbudzał w niej nie tylko politowanie, ale i swego rodzaju
sympatię.
-Ja jestem… ja jestem zwykłym śmieciem – odparł oschle. Basia chciała jeszcze go jakoś wesprzeć,
pomóc ale usłyszała niemiłosierny dźwięk swojej komórki.
-Baśka gdzie tu się podziewasz?! Spóźniasz się już godzinę! – usłyszała w słuchawce
zdenerwowany głos Zawady.
-Adasiu spokojnie. Coś mnie zatrzymało, ale za jakieś pół godzinki powinnam być.
-No to czekam. Pa! – rozłączył się
Przyklękła obok tajemniczego nieznajomego i patrzyła jak pałaszuje przyniesioną przez nią bułkę.
Chciała mu jakoś pomóc. Wierzyła że w środku to jednak dobry chłopak tylko że zniewolony przez
nałóg.
-No i co się patrzysz?! Idź przecież dzwonili po ciebie
-Nie zostawię cię tak
-Daj spokój. Poradzę sobie.
-Dobrze pójdę, ale wieczorem wrócę – zakomunikowała i odeszła. On tylko uśmiechnął się głupio i
zatonął w rozmyślaniach. Jak u każdego typowego narkomana jego myślenie ograniczało się tylko
do tego skąd wziąć następną działkę.
Basia dotrzymała swojej obietnicy. Zaraz po pracy była w pobliskim sklepie i kupiła mały zapas
prowiantu. Następnie ruszyła do miejsca gdzie spotkała nieznajomego. W dalszym ciągu tam leżał.
Dygotał już nieco mniej, ale w dalszym ciągu był cały blady.
-Wróciłaś? – skierował wzrok na jej twarz, którą oświetlał blask latarni.
-Mówiłam że cię nie zostawię – podała mu reklamówkę z jedzeniem.
-Moja narzeczona też tak mówiła a teraz nie chce mnie nawet znać… - utkwił wzrok w podłodze.
-Dziwisz jej się?
-Nie, wcale. Tylko czasami zastanawiam się jak wygląda teraz mój synek? Czym się interesuje? Czy
mnie jeszcze pamięta? – zaczął się powoli otwierać.
-To dlaczego go po prostu nie odwiedzisz?
-Myślisz że chciałby mnie oglądać w takim stanie? – zapytał patrząc w jej duże sarnie oczy –
Wczoraj miał czwarte urodziny. Nie widziałem go już ponad rok…
-Musisz z tym skończyć, słyszysz?! Dla niego…
-To nie ma sensu. Już próbowałem.
-Pomogę ci, a teraz zbieraj się stąd i jedziemy do mnie bo chyba zaraz zacznie padać.
-Jak to do ciebie? – zdziwiło go to.
-No normalnie. Przenocujesz u mnie. Chodź już bo zbiera się na burzę
-Dziękuję – powiedział i podążył za nią.
Weszli razem do domu Storosz. Mężczyzna rozglądnął się po pomieszczeniu.. Było zadbane,
przytulne i w najmniejszym stopniu nie przypominało dworca na którym pomieszkiwał.
-Proszę rozgość się – zrobiła zachęcający gest ręką – Czuj się jak u siebie w domu.
-Trudno żebym tu się tak czuł. U nas na dworcu nie ma takich luksusów - posmutniał
-Przepraszam, nie powinnam…
-Daj spokój nic się nie stało – zapewnił ją.
-Wiesz co? Idź wziąć prysznic, a ja przez ten czas przygotuję dla nas kolację.
Poszedł do łazienki. Ściągnął już dawno brudne i zniszczone ubrania. Szybkim ruchem wrzucił je
do pralki, a sam zupełnie nagi wszedł pod prysznic,, aby zmyć z siebie zbierany od miesięcy brud.
Po kilkunastu minutach wyszedł czysty i odświeżony. Jednak napotkał pewien problem, który
rozwiązać mogła tylko Basia…
-Mogłabyś tu przyjść na chwilkę?! – krzyknął z wnętrza łazienki.
-Już idę – stanęła w drzwiach. Jej wzrok przykuł czerwony ręcznik, który był jego jedynym
odzieniem. Zresztą nie tylko na to zwróciła uwagę. Jego dłonie były pełne zgrubień. Zarówno
starych jak i całkiem świeżych po wstrzykiwanych narkotykach. Dobrze wiedziała, że to nie jest
mężczyzna dla niej. Jednak miał coś w sobie co ją chwilami hipnotyzowało.
-Bo wiesz moje ubrania są jeszcze mokre i nie mam się w co ubrać – wyjaśnił jej pospiesznie.
Storosz wmurowało. Przecież nie pozwoli, żeby jakiś całkiem obcy facet kręcił się po jej domu
prawie goły! Jednak jej blond główka wykazała się myśleniem i już po chwili wróciła do niego z
różowiutkim szlafroczkiem
-To dla ciebie – zakomunikowała.
-Zwariowałaś? Chyba nie myślisz że to nałożę! – wykrzyknął.
-A właśnie, że nałożysz. Przykro mi, ale nie mam żadnych męskich ubrań, więc zanim twoje nie
wyschną będziesz musiał się zadowolić szlafroczkiem.
-Ale..
-Czekam na ciebie z kolacją w kuchni – przerwała rzucając mu na głowę szlafrok, a on skazany był
posłusznie spełnić jej prośbę. Ubierając się analizował jej gesty, uśmiech, słowa… Czyżby się
zakochał? Jeśli tak to czy uda mu się przezwyciężyć swą drugą, ciągnącą go ku śmierci „miłość” –
nałóg.
Wyszedł z łazienki nieco skrępowany w różowym szlafroczku, co spowodowało u Basi
niekontrolowany wybuch śmiechu.
-Do twarzy ci w różowym – stwierdziła z ironią.
-Na pewno – dodał również z ironią
-Dowiem się w końcu jak masz na imię?
-Najpierw musisz sobie na to zasłużyć pyszną kolacją – wyszczerzył ząbki.
-Cholera jasna mój kurczak! – Storosz z prędkością światła pobiegła do kuchni. Niestety nie było co
ratować. Cała potrawa pokryła się czarnym nalotem.
-Coś się stało? – wszedł za nią do kuchni
-To się stało – wskazała na zupełnie spaloną pieczeń – Jestem beznadziejna!
-Baśka nie dramatyzuj. Zamówię zaraz pizzę.
-Mam do ciebie trochę osobiste pytanie tylko się nie obraź
-Tak? – zapytał podnoszą brwi do góry
- Ty nie masz na sobie nic poza tym szlafrokiem? – zapytała lekko się rumieniąc
-Nie mam. Chcesz sprawdzić? – uśmiechnął się szeroko.
-Nie, wierzę ci na słowo – pokazała mu język. Czuła się w jego towarzystwie naprawdę dobrze. Nie
musiała udawać kogoś kim nie jest – była po prostu sobą. Chwilami miała wrażenie że znają się od
lat. Dlatego też postanowiła, że pomoże mu wyrwać się z tego „gówna” jakim były dragi.
Rozległ się dzwonek do drzwi. Basia otworzyła je pospiesznie myśląc że to dostawca pizzy.
Tymczasem w progu stanął nie kto inny jak jej najlepszy przyjaciel – Adam.
-Co ty tutaj robisz?! – wykrzyknęła z pretensją Basia widząc przybysza.
-No jak to co? Wpadłem cię odwiedzić – Adam był nieco zdziwiony powitaniem jakie mu zgotowała
-Ale wiesz… yyy bo ja jestem śpiąca. Tak właśnie śpiąca. –zaczęła się jąkać. Należała do osób które
nie potrafią kłamać.
-Przecież jest dopiero dwudziesta. Dowiem się w końcu o co tu chodzi?! – zapytał już nieco
zdenerwowany.
-O nic. Po prostu jestem zmęczona – powiedziała wpatrując się w podłogę. Zawada już prawie
uwierzył w ową historyjkę i zaczął się kierować do schodów. Jednak jego uwagę przykuł nowy
„lokator”, który stanął w drzwiach tuż za Storosz. Zmierzył go wzrokiem od stóp aż po głowę. No
cóż niecodziennie spotykał w domu swej podopiecznej facetów, a zwłaszcza w różowym szlafroku.
-Dzień dobry. A gdzie ma pan pizzę?
-Raczej dobry wieczór – rzucił Zawada ironicznie - A więc to tak wygląda te twoje zmęczenie
Basieńko…
-Adasiu ja ci wszystko wytłumaczę – Basia spojrzała na przyjaciela robiąc słodkie oczka.
-Tu nie ma nic do tłumaczenia. Przecież masz prawo ułożyć sobie życie z kim chcesz.
-Ale…
-Może byś nas w końcu sobie przedstawiła.
-A więc Adasiu to jest… - „Cholera ja nawet nie wiem jak on się nazywa” – pomyślała klnąc na
siebie w myślach.
-Dowiem się w końcu? – zapytał nieco zdenerwowany milczeniem Storosz.
-Jestem Marek – mężczyzna wyciągnął w kierunku Zawady rękę ratując tym samym „skórę”
podkomisarz.
-To może ja nie będę wam przeszkadzał. To cześć – komisarz momentalnie się ulotnił, zostawiając
„gołąbeczki” same.
-To co zrobimy z tak mile rozpoczętym wieczorem Basiu? – napomknął Brodecki siadając na basinej
kanapie.
-Jak to co? Paciorek, siusiu i spać – wyszczerzyła ząbki w uśmiechu
-A gdzie mam spać? – Marek spojrzał na nią figlarnie
-Na kanapie – powiedziała z triumfem i podała mu koc
-Ale jest strasznie twarda – spojrzał na nią z miną rozkapryszonego dzieciaka.
-Jeśli będziesz głodny to idź do lodówki i weź sobie coś do jedzenia. Ja wezmę kąpiel i idę spać.
Dobranoc! - oznajmiła
-Dobranoc!
-Marek… mam do ciebie prośbę - wróciła się
-Chcesz żebym umył ci plecy? – zaczął się śmiać ale po chwili mina mu zrzędła gdy zobaczył
poważną Storosz
-Obiecaj mi, że jutro pójdziesz do Monaru i zaczniesz się leczyć…
-Żeby znowu przegrać z tym cholernym nałogiem?
-Musisz z tym walczyć wierzę w ciebie – ścisnęła go delikatnie za rękę i wyszła
-Może ona ma rację – mruknął pod nosem i położył się na kanapie. Chciał spróbować nie tylko dla
siebie i Krzysia ale i dla uroczej blondyneczki która zawładnęła jego sercem.
-Marek ja idę do pracy, a jak wrócę to pójdziemy na spotkanie do Monaru
-Razem?! – zapytał zdziwiony
-Chyba nie myślisz że zostawię cię z tym samego. Przyjaciele powinni sobie pomagać
-Dziękuję – powiedział patrząc głęboko w jej oczy. Dostrzegł w nich niezwykłe iskierki.
-Cześć Adasiu! Przepraszam za spóźnienie ale były korki – wyrecytowała Storosz na widok
niezadowolonej miny komisarza Zawady.
-A czy tym korkiem nie był przypadkiem ten… yyy Marek? – zaczął się z niej naśmiewać.
-Chyba nie myślisz, że ja i on… że my.. – zaczęła się jąkać
-Basiu masz do tego prawo jesteś przecież młoda, ładna, sympatyczna… – zaczął wyliczać jej
komplementy
-Ale ja i Marek nie jesteśmy razem. Przyjaźnimy się tylko.
-Nie no nazywaj to jak chcesz. Teraz takie luźne związki są bardzo modne
-A ten dalej swoje! Wiesz co? Pójdę lepiej po pączki, a ty napij się wody i to koniecznie zimnej bo
chyba przebywałeś zbyt długo na słońcu – rzuciła mu z lekką złośliwością i wyszła.
Weszła do cukierni, wybrała pączki i podeszła do kasy. Jednak gdy miała płacić zobaczyła, że w jej
torebce brakuje portfela. Od razu pomyślała, że to Markowi brakowało na dragi i zwinął jej portfel.
Okropnie wściekła wsiadła do srebrnej Toyoty i odjechała w kierunku swojego domu.
Brodecki siedział sobie spokojnie na kanapie przed telewizorem, nie spodziewając się „burzy” która
miała się za chwilę rozpętać. Basia otworzyła drzwi z całej siły, o mało co nie wyrywając ich z
futryny.
-Co ty sobie wyobrażałeś?! Myślałeś że się nie dowiem?! – krzyczała jak opętana
-O co ci chodzi? – był zupełnie zdezorientowany całą tą sytuacją.
-Jeszcze udajesz że nic się nie stało?! Zaufałam ci, a ty co zwyczajnie mnie okradłeś.
-Co ty mówisz? – dalej nie rozumiał o co jej chodzi.
-Brakowało ci na dragi, tak? No przyznaj się do cholery!
-Basiu, ale ja nigdy… - zaczął
-Daj spokój. Miałeś rację mówiąc że jesteś zwykłym śmieciem. Będzie lepiej jak już sobie
pójdziesz!
-Jak sobie życzysz – powiedział spokojnym głosem i wyszedł.
Basia usiadła na kuchennym krześle i rozpłakała się. To wszystko było ponad jej siły. Znała go tylko
kilka dni ale stał się cząstką jej życia. Dzięki niemu nie czuła się samotna i niepotrzebna, ale on to
wszystko zniszczył. Postanowiła, że musi natychmiast zapomnieć. Usłyszała znajomy dźwięk swojej
komórki. Spojrzała na wyświetlacz: „Adam dzwoni”. Odrzuciła połączenie. Zaparzyła sobie herbaty i
patrzyła na spływające po szybie kropelki deszczu. Pogrążyła się w rozmyślaniach. „Może jest
głodny? Albo jest mu zimno, przecież tak strasznie pada? A co najważniejsze może jednak dać mu
kolejną szansę?” - myślała
Po raz kolejny zadzwonił telefon. Adam nie dawał za wygraną. Odebrała zdenerwowana.
-Po co dzwonisz? – zapytała oschle.
-Długo cię nie ma, a poza tym jak masz kupić te pączki skoro portfel zostawiłaś na biurku
-Jak to na biurku? – momentalnie się ożywiła.
-No normalnie. Leży tu właśnie przede mną.
-O cholera! Co ja najlepszego zrobiłam? – zapytała samą siebie. Wybiegła z domu z nadzieją że go
zaraz znajdzie i wszystko wyjaśni…
Niebiosa tego dnia nie były zbyt przychylne dla panny Storosz. Deszcz lał się strugami, a wiatr
niemiłosiernie targał jej blond włosy. Była mokra, zmarznięta i zrozpaczona. Jednak wiedziała, że
nie ma co zwlekać i musi go odnaleźć. Szukała na dworcach, przystankach i wszędzie tam gdzie
zbierali tzw. „menele”. Jednak po nim nie było ani śladu . Zaczynała mieć złe przeczucia… Rozległ
się znajomy dźwięk komórki. Pośpiesznie nacisnęła „zieloną słuchawkę”.
-Pani Barbara Storosz?
-Tak to ja. O co chodzi?
-Przywieziono do nas mężczyznę pod dużym wpływem narkotyków. Jest nieprzytomny. Znalazłam
przy nim tylko kartkę z pani numerem telefonu, więc postanowiłam zadzwonić – powiedziała
lekarka.
-Dobrze ale który to szpital? – zapytała drżącym głosem
-Na Mokotowie.
-Niedługo powinnam być – powiedziała pospiesznie i rozłączyła się.
Spieszyła się jak tylko mogła ale we znaki dawały się korki. Bez wahania wyciągnęła na dach
samochodu kogut policyjny. I takim właśnie sposobem po kwadransie była już w szpitalu. Na
korytarzu dopadła jakąś pielęgniarkę:
-Przepraszam gdzie leży Marek Brodecki?
-A pani jest kimś z rodziny?
-Yyy... tak siostrą – skłamała.
-Drugie piętro, sala czwarta – powiedziała po chwili pielęgniarka.
Basia pobiegła najszybciej jak potrafiła z bijącym sercem i pełna nadziei.
Weszła nieśmiało do sali. Spał. Był taki blady i bezsilny. Usiadła obok niego na krześle i czekała
cierpliwie aż się obudzi. Miała trochę o siebie żal o to co się stało. Może Marek nie zrobiłby tego
gdyby go wtedy tak nie potraktowała? Jedno jest pewne – bardzo zależało jej na tym żeby
wyciągnąć go z nałogu. Bardzo go polubiła, a może nawet… pokochała. Chociaż z drugiej strony
rozsądek podpowiadał jej, żeby dala sobie z nim już spokój. Przecież to tylko zwyczajny ćpun który
się nigdy nie zmieni.
Marek otworzył delikatnie oczy. Na widok Basi siedzącej przy jego łóżku uśmiechnął się delikatnie.
-Czemu to zrobiłeś, co? Zachowałeś się jak ostatni tchórz – nie dała po sobie poznać, że tak
naprawdę strasznie się o niego martwiła.
-I tak nie byłem nikomu potrzebny. Nawet ty we mnie zwątpiłaś. Chciałem zwyczajnie umrzeć. –
stwierdził oschle
-No jasne najlepiej tak powiedzieć. Jedno ukłucie i już cię nie ma, a to co się później stanie to już
cię zupełnie nie interesowało. Pomyślałeś chociaż przez chwilę o swoim synku? Przecież on
potrzebuje ojca
-Takiego ojca?! – zapytał ze złośliwością. Baśka jednak była równie uparta jak on i nie dawała za
wygraną. Krótko mówiąc „Trafiła kosa na kamień”
-To idź do Monaru i się lecz! Już ci mówiłam że ci pomogę. Zrozum w końcu że te dragi cię do
niczego nie zaprowadzą. Chyba że do trumny…
-Daj spokój – odwrócił głowę w stronę okna.
-A co prawda w oczy kole mój drogi Mareczku? Zastanów się w końcu nad tym co robisz, bo widzę
że jak na razie masz mentalność dziesięciolatka! – Storosz poniosło, a gdy ją ponosi na ogół pół
komendy to słyszy. W tym jednak przypadku był to szpital.
-To nie takie łatwe.
-Naprawdę marne usprawiedliwienie. Skoro wpakowałeś się już w te gówno to musisz w końcu
spróbować z niego wyjść! – wiedziała, że nad takimi osobami jak Marek nie należy się użalać tylko
porządnie nimi „potrząsnąć”
Milczał. Intensywnie nad czymś myślał.
-To ja już pójdę – skierowała się do wyjścia.
-Zostań! – krzyknął za nią
-Po co? – rzuciła
-Bo cię potrzebuje.
-W porządku zostanę, ale pod warunkiem że weźmiesz się w garść i przestaniesz się nad sobą
użalać
-Obiecuję moja terapeutko – uśmiechnął się w jej kierunku. Ona natomiast w odpowiedzi delikatnie
złapała go za rękę.
Upłynął tydzień. Przez ten czas Brodecki jeszcze bardziej zaprzyjaźnił się z Basią. Doskonale się
rozumieli. Siedział na szpitalnym łóżku wpatrując się w krople deszczu spływające po szybie. Zaczął
zastanawiać się co będzie dalej? Wiedział, że musi definitywnie skończyć z dragami bo następnym
razem może nie dostać kolejnej szansy od Boga. Wiele razy próbował i wcześniej czy później
wracał do punktu wyjścia. Jednak teraz chciał spróbować nie tylko dla siebie ale i dla Basi. Po raz
pierwszy zaczęło mu na kimś naprawdę zależeć. Patrycja wiele razy błagała go żeby z tym skończył
ale on był uparty. W końcu wyprowadziła się gdzieś z Krzysiem i został sam. Teraz znowu zaczął
wierzyć, że da radę. Z rozmyślań wyrwał go głos za jakiego plecami:
-Cześć przystojniaku – podkomisarz powitała go jak zawsze z uśmiechem
-Witaj ślicznotko – pocałował ją w policzek
-Rozmawiałam z lekarzem i dość tego lenistwa. Wracasz do domu - zakomunikowała
-Ja nie mam domu
-Masz – stwierdziła pewnym głosem – Pospiesz się bo taksówka czeka
-Basiu… - ujął jej policzki w dłonie. Spojrzał w jej duże, sarnie oczy. Ich usta dzieliły milimetry.
Delikatnie musnął jej wargi. Wtedy Storosz odsunęła się gwałtownie. Owszem lubiła go, chciała mu
pomóc ale przecież do cholery nie mogła się w nim zakochać! Zawsze marzyła o księciu z bajki, a
nie o kimś pogrążonym w nałogu, bez pracy, bez pieniędzy…
Cała podróż minęła im w milczeniu. Oboje o czymś, a raczej o kimś intensywnie myśleli.
Minął miesiąc. U naszych podkomisarzy wszystko było niemal jak w bajce. Marek chodził na
spotkania do Monaru i według obietnicy trzymał się od dragów. Basia załatwiła mu nawet pracę
krawężnika w policji. Spodobała mu się to i planował nawet kończyć szkołę oficerską zaocznie.
Storosz też układało się dużo lepiej odkąd mieszkał u niej Marek. Skończyły się dla niej samotne
wieczory, a między nią a Brodecki zaczynało coś wyraźnie iskrzyć.
Tego dnia udało jej się wcześniej wyrwać z „firmy”. Szła do domu obładowana zakupami, ale
pomimo wszystko szczęśliwa. Chciała zrobić Markowi niespodziankę i przygotować pyszne
spaghetti. Na klatce zaczęła grzebać w kieszeniach w poszukiwaniu kluczy. Gdy w końcu je
wyciągnęła i włożyła w zamek stwierdziła z przerażeniem że są otwarte. „Hmm przecież Marek
powinien być o tej porze w pracy” – troszkę się przeraziła i wyciągnęła z kabury broń. Szybkim
krokiem weszła do mieszkania trzymając pistolet w dłoniach. To co zobaczyła zmroziło krew nawet
jej – twardej pani podkomisarz…
Jej oczom ukazał się przeraźliwy widok. Na podłodze leżał zupełnie siny Marek. Nie ruszał się,
nawet nie oddychał. Drżącymi rękoma przyłożyła palce do jego szyi. Nie wyczuła pulsu….
-Marek! Obudź się, słyszysz?! Proszę cię nie żartuj sobie ze mnie! – zaczęła bić go w tors. Jeszcze
nie docierało do niej co się stało. Była w zupełnym szoku. Zaczęła krzyczeć, szamotać się, płakać.
Jednak było już za późno. On już odszedł do domu Pana. Dopiero po kilku minutach zrozumiała, że
to nie są żadne żarty ani zły sen, że to wszystko dzieje się naprawdę… Koło jego zwłok znalazła
zużytą strzykawkę. A więc jednak nie wytrzymał, jednak miał wszystkiego dość. Łzy spływały jej po
policzkach. Płakało też jej delikatne serduszko. Zrozumiała, że Marek był nie tylko jej przyjacielem,
ale i kimś o wiele ważniejszym. Kochała go…
Zadzwoniła do Adama. Na początku miała problemy ze złożeniem nawet najprostszego zdania. W
końcu wydusiła ze szlochem o co chodzi. Zawada oczywiście jak na przyjaciela przystało obiecał że
będzie jak najszybciej się da. Nie wiedziała co ma przez ten czas ze sobą zrobić. Cały czas płakała.
Na stole zauważyła białą kopertę z zamaszystym napisem „DO BASI”
Szybko ją otworzyła i wyjęła ze środka wyjęła list. Był pisany charakterystycznym, niezbyt
starannym pismem...
Basiu to że teraz czytasz ten list oznacza że najprawdopodobniej stało się to co zamierzałem.
Chcę Ci podziękować. Dzięki Tobie zacząłem uśmiechać się, żartować i żyć tak jak wszyscy –
normalnie.. Dowiedziałem się co to naprawdę znaczy przyjaźń i…miłość. Kiedy byłaś przy mnie
zaczynałem coraz częściej zapominać o tej cholernej chorobie. Tak dobrze przeczytałaś jestem
chory! MAM AIDS. Miałem jakieś góra dwa lata życia Wolałem odejść teraz jak tchórz niż umierać w
męczarniach.
Byłem dziś u Krzysia – nawet mnie nie poznał. Z reszta chwilę później Patrycja wyrzuciła mnie z
domu wyzywając od ćpunów i łachmaniarzy. Miała rację. Przecież spieprzyłem sobie życie na
własne życzenie.
Mam nadzieję, że szybko zapomnisz, że był kiedyś ktoś taki jak Marek Brodecki. Zakochasz się i
będziesz najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. Nie płacz po mnie, bo nie warto. Cóż jest warty
taki człowiek jak ja? Nic. Dziękuję że we mnie wierzyłaś i za… te ciepłe iskierki w Twoich oczach.
Kocham Cię mój aniele.
Marek
KONIEC!