Piosenka rocznicę ślubu

Transkrypt

Piosenka rocznicę ślubu
Weronika Mulawa kl. III Gimnazjum
Zespół Szkół Ogólnokształcących im. Jana Pawła II
Krasnobród, ul. Lelewela 37
Kategoria: literatura
"Czwarty członek rodziny"
Ania i Piotrek są razem już od sześciu lat. Wychowują wspólnie dwuletnią
córeczkę. Zwykła szczęśliwa rodzina, która codziennie zmaga się z niechcianym
gościem. Gościem o imieniu schizofrenia.
Historię Piotrka usłyszałam, jako jedna z niewielu. Zupełnie przypadkiem
wdaliśmy się w rozmowę i wtedy ją poznałam. Prawdziwą i niezmyśloną historię
Ani.
Piotrka tak naprawdę znałam od piaskownicy. Razem się wychowaliśmy, razem
chodziliśmy do szkoły. Byliśmy jak rodzeństwo, którego nigdy nie mieliśmy. Był
bardzo mądrym i spokojnym chłopakiem, który od zawsze szukał bratniej duszy,
miłości na całe życie. Znalazł ją... Ale ta miłość, nie była tak słodka, cukierkowa i
spokojna, jak sobie wyobrażał.
Jak to się zaczęło?
Byłem studentem trzeciego roku medycyny. Jak co dzień o szóstej rano wsiadałem
w pociąg do Krakowa i jechałem na wykłady- wspomina. - Tak było i tamtego
pochmurnego dnia. Przygnębiony, zaspany i zmęczony, wszedłem do
wypełnionego po brzegi ostatniego przedziału. Zapatrzony w wyświetlacz telefonu
nie zwróciłem na początku na nią uwagi. Biegła za odjeżdżającym pociągiem
krzycząc, by ktoś jej pomógł wsiąść. Nikt nie reagował, a pociąg przyśpieszał.
Usłyszawszy jej wołanie, schowałem telefon do kieszeni i wyciągając do niej rękę,
pomogłem wskoczyć do pociągu. Zdyszanym głosem rzuciła pośpieszne dzięki, po
czym spoglądając na mnie swoimi błękitnymi oczami powiedziała "Jestem Anka, a
ty?". I tak zaczęła się nasza znajomość. Od tamtego dnia codziennie jeździliśmy
razem na wykłady. Studiowała psychologię na Uniwersytecie Pedagogicznym w
Krakowie. Kochała muzykę i malarstwo, a jej cudowny uśmiech przygniatał moje
myśli. Codzienne przejażdżki zamieniły się w spotkania, a po paru miesiącach
byliśmy już razem. Oświadczyłem się jej w drugą rocznicę naszej znajomości.
Klęknąłem przed nią, gdy jechaliśmy tym samym pociągiem co dwa lata wcześniej
i wyszeptałem "Wyjdziesz za mnie?". Zgodziła się, patrząc na mnie tymi
niewinnymi oczami, jak tamtego dnia. Potem był ślub i pierwsze myśli o dziecku.
Niestety, wtedy wszystko zaczęło się walić.
Szaleństwo we dwoje.
Pewnego słonecznego dnia, siedząc na tarasie Ania zaczęła mówić do siebie.
Wydawało mi się nieco dziwne, tym bardziej, że patrzyła mi się prosto w oczy, tak
jakbym to ja z nią rozmawiał. Mówiła coś o kwiatach, które chciałaby posadzić w
naszym ogródku. Lekceważyła moje pytania o co chodzi, machnięciem ręki. I tak
było za każdym razem. Wsłuchiwałem się w głuchą ciszę. Myślałem, że to ja
wariuję. Raz siedząc w salonie przeglądałem rachunki. Starałem się to wszystko
ogarnąć. Ania krzątając się po kuchni śpiewała swoje ulubione piosenki. Nagle
poczułem zapach spalenizny. Wstałem od stołu i z zaciekawieniem wszedłem do
kuchni. To, co tam zobaczyłem, przekroczyło moje najśmielsze oczekiwania.
Kuchnia była cała w mące, różnych przyprawach, czy czymkolwiek to mogło być.
Z piekarnika wydobywał się dym, a patelnia na gazie się paliła. Pośpiesznie
chwyciłem gaśnicę, wiszącą w korytarzu i zacząłem wszystko gasić. Anna nadal
stała, opierając się o kuchenny blat i cały czas nuciła tę samą melodię. Spojrzałem
na nią wściekły. Chwyciłem ją za ramiona i zacząłem potrząsać, by w końcu
oprzytomniała. Ona tylko spojrzała na mnie i powiedziała spokojnym głosem
"Piotruś, ale to one mi kazały. Nie martw się tak miało być.". Wtedy zrozumiałem,
że jest z nią coś nie tak.
Walka o normalność.
Zaczęły się wycieczki do lekarzy. Od psychologa przez psychiatrę po nawet
egzorcystę, starałem się za wszelką cenę dowiedzieć, co dolega mojej Ani. Słyszała
głosy, mówiła do siebie, a czasem nawet żyła we własnym świecie ignorując moje
słowa, czy zachowanie. Uciekałem się do różnych metod. W końcu po dwóch
miesiącach otrzymałem odpowiedź. Był maj. Nasza druga rocznica ślubu.
Siedzieliśmy w poczekalni. Ania przez moment rozmawiała ze mną tak normalnie,
że myślałem, że to wszystko się skończyło. Nagle przerwała w połowie zdania i
zamknęła się w sobie. Nastała długa cisza. Godzina oczekiwania na lekarza i
następne dwie godziny rozmów z psychiatrą zakończyły się poznaniem odpowiedzi
na wszystkie pytania. "Schizofrenia, zaburzenie psychiczne, z którym trzeba
nauczyć się żyć" - tak brzmiały słowa lekarza. Dostaliśmy długą receptę leków i
odesłano nas do domu. Od tamtej pory pilnowałem, by przyjmowała je regularnie i
o określonych porach. Poinformowałem najbliższą rodzinę o chorobie żony. Byli
przerażeni, ale zaakceptowali to. Pozostało czekanie na działanie leków.
Droga do szczęścia.
Minęły już cztery lata. Leki zaczęły pomagać. Przyszły myśli o dziecku i
wątpliwości związane z ciążą i chorobą. Psychiatra zalecił powolne odstawianie
leków. I tak po dwóch latach urodziła się Hania. Do leków już nie wróciliśmy.
Czasami, jednak zdarza się, że Ania zamyka się w sobie, ale dajemy sobie z tym
radę. Po lekach moja żona była jak cień. Powolna, często zamyślona. Teraz żyje
pełnią życia i uśmiecha się, tak jak wtedy, gdy po raz pierwszy ją zobaczyłem.
Hania ma już dwa lata i jest cudowną dziewczynką. Bardzo przypomina mi swoją
mamę. Czasami widząc ją, jak powolnymi kroczkami biega po domu bawiąc się i
gaworząc, jestem naprawdę szczęśliwy. Jednak bywają sytuacje, kiedy widzę ją
siedzącą bez celu, żyjącą w świecie swojej wyobraźni. Boję się tego, że gdy będzie
starsza spotką ją to samo co jej mamę. Strach, niepewność i wielka ciekawość o jej
przyszłość nie zniknie, ale czy czasem dziecko nie przynosi zmartwień rodzicom?
O całkowitym wyleczeniu schizofrenii u Ani na razie nie ma mowy. Leki prędzej,
czy później trzeba będzie znowu zacząć przyjmować, ale teraz... Teraz trzeba żyć tą
piękną chwilą. Nikt z wyjątkiem najbliższej rodziny i przyjaciół nigdy nie
dowiedział się o chorobie Ani. Dla znajomych była ona cały czas tą samą kobietą.
Nie widzieli zmian. Lekarze mówią, że najlepszym lekarstwem dla osoby chorej na
schizofrenię jest obecność najbliższych. Jeżdżąc na regularne wizyty kontrolne,
często słyszę od psychiatrów, że dobry stan Ani to moja zasługa. Może i tak jest,
jednak dla mnie najważniejsze jest to by moja rodzina była bezpieczna i
szczęśliwa. Anię poznałem w pochmurny dzień. Teraz te dni odeszły, bo jestem
najszczęśliwszym człowiekiem. Nieważne czy jest u nas choroba, czy nie.
Piotrek zakończył opowieść wielkim uśmiechem. Po moich policzkach
spływały łzy, gdy w jego oczach ujrzałam determinację i wielką walkę o
normalność. Nigdy nie widziałam, by ktoś tak bardzo poświęcił swoje życie i swój
czas, by miłością i zaangażowaniem uratować życie drugiej osoby i sprawić, by
było ono, jak najspokojniejsze.