zmienić prezydenta Gliwic

Transkrypt

zmienić prezydenta Gliwic
Fryderyk Nietzsche. Konieczność dowiedzenia, że coraz eko-
Zygmunt Frankiewicz. Moja kadencja kończy się już za kil-
nomiczniejsze zużywanie człowieka i ludzkości, coraz trwalsza
i wzajemnie powiązana maszyneria interesów i produkcyjności,
pociąga za sobą ruch przeciwny. Tą reakcją nazywam wydzielenie zbytkownego nadmiaru ludzkości: w niej ma wystąpić
na światło rasa silniejsza, typ wyższy, posiadający inne warunki powstawania i utrzymywania się, niż człowiek średni.
Ideą moją, moją przenośnią na oznaczenie tego typu jest, jak
wiadomo, słowo „nadczłowiek”. (WM 350).
ka miesięcy, wybory za pasem. Partie są chyba przekonane, że ich kandydat je wygra? Dlaczego zatem chcą ograniczać własnego prezydenta? Moim zdaniem są tylko dwie
możliwości: albo ich kandydat jest tak „średni”, że lepiej nie dawać mu za dużo samodzielności, albo – jeśli
okaże się dobrym prezydentem – to wcześniej, czy później
przestanie być partyjną marionetką. (www.frankiewicz.pl,
Trzy proste pytania, 23.07.2010).
Schyłek epoki Frankiewicza (dla twardzieli)
Andrzej Jarczewski
Pisząc o „schyłku epoki Frankiewicza”, stwierdzam przed wszystkim, że taka epoka istnieje. Że
nasz prezydent jest ważną osobą w najnowszej historii Gliwic i że zasługuje na pozytywną ocenę za
całokształt swych dotychczasowych rządów.
Ale jednak piszę, że właśnie obserwujemy schyłek tej epoki. Do takiego wniosku skłania mnie
analiza rządów prezydenta Zygmunta Frankiewicza
(rozumianych jako proces) i analiza procesu zmian
osobowości władcy. Po wielu sukcesach, które zawdzięczamy talentom prezydenta, ale też ogromnemu zaangażowaniu i pracowitości wszystkich gliwiczan, nadeszła epoka psucia od głowy.
Wielokrotnie już pisałem, że nie obwiniam o to
prezydenta. Proces degeneracji zachodzi niezależnie
od tego, jak wspaniałą osobę dotknie. Każdy, kto
ma władzę absolutną (a ustawodawca taką władzę
nadał szefom gmin) i każdy kto taką władzę sprawuje zbyt długo – podlega procesom tysiąckroć
opisanym przez dawnych filozofów i dzisiejszych
politologów. Dalszy ciąg jest znany. Jeśli obecny
prezydent wygra kolejne wybory – ten schyłek będzie tylko przedłużony, ale za to będzie bardziej dotkliwy dla poddanych.
Zygmunt Frankiewicz nie jest świadom procesu,
który zachodzi w nim samym, a tych, którzy próbują mu to najpierw łagodnie, a później – przyznaję –
dość gwałtownie powiedzieć, otóż tych, którzy nie
gną przed nim karku, różnymi sposobami ogranicza i zwalcza. Otacza się dworakami niezdolnymi
do zakwestionowania jedynie słusznych decyzji
i z furią rzucającymi się na każdego, kto myśli choć
trochę inaczej od Wielkiego Wodza.
A sam wódz popada w coraz głębszą idiosynkrazję. Kiedyś wydawało mi się, że Zygmunt Frankiewicz w roli prezydenta czuje się zwykłym bogiem
(dla wyznawców) i bałwanem (dla oponentów). Teraz jednak retoryka prezydenta Frankiewicza coraz
czytelniej nabrzmiewa argumentacją nietzscheańską. Widzę, że to już nie jest zwykły bóg. To jest
nadczłowiek!
O kilku przypadkach frankiewiczowskiego samouwielbienia już pisałem. Cechą charakterystyczną tego sposobu myślenia jest różnie artykułowane
twierdzenie, że wszyscy inni są gorsi od niego samego. I to jest proces niepowstrzymany.
Moje przestrogi nie są w stanie uchronić prezydenta przed kolejnymi mniej lub bardziej dokładnymi cytatami z Nietzschego. Tego się nie da
zatrzymać, bo on już tymi kategoriami myśli.
Pozwala sobie na publiczne szyderstwa z radnych którzy – przyznaję – dość jeszcze nieporadnie próbują odzyskać swoją podmiotowość na
sesjach Rady Miejskiej. A co myśli o kontrkandydatach, możemy przeczytać na własnym blogu
prezydenta i we wszystkich publicznych mediach, które potrafił zamienić we własne tuby
propagandowe.
Wyżej: kolejny przykład z blogu frankiewicz.pl
I – dla porównania – podstawa tych myśli z „Woli
mocy” Fryderyka Nietzschego. Takich mniej lub
bardziej wyraźnych inspiracji znajdziemy sporo
w każdej niemal wypowiedzi prezydenta. On to
robi bezwiednie. Nawet nie wie, że mówi językiem Machiawellego i Nietzschego. Tak jak pan
Jourdain z molierowskiej komedii „Mieszczanin
szlachcicem” nie wiedział, że mówi prozą. Prezydent Frankiewicz już myśli tymi kategoriami
i ten proces z roku na rok się pogłębia.
Świetnie to widać na sesjach Rady Miejskiej.
Załączam ciekawy przykład. Tekst dyskusji nad
statutem Muzeum nadaje się doskonale na całosemestralne seminarium z manipulacji politycznej. Tu jednak podniosę tylko wątki najłatwiejsze do interpretacji; takie, które nie wymagają
zbyt głębokiej wiedzy o źródłach pewnych przeświadczeń, czy też o historii, motywującej cytowane wypowiedzi.
Ograniczę się tylko do spraw oczywistych,
możliwych do udowodnienia wewnątrz dyskursu
z niewielkimi tylko przywołaniami dawniejszych
zdarzeń – raczej w celu przełamania monotonii
narracji niż aktualnej potrzeby. I tak wyjdzie
z tego wielostronicowe opracowanie, więc zaadresowanie tej rozprawki „dla twardzieli” nie jest
aż tak żartobliwe, jak by się wydawało. Niewielu
Czytelników dotrze do końca lektury. Ci, którzy
wytrwają, otrzymają na tacy wartościową zapłatę: opis tajników prezydenckiej manipulacji na
przykładzie wymanewrowania radnych na sesji.
Najwytrwalsi nie będą mieli wątpliwości, że
epoka Frankiewicza już się chyli ku upadkowi.