PINOKIO nr 2 - Styczeń 2006

Transkrypt

PINOKIO nr 2 - Styczeń 2006
PISMO DLA UCZNIÓW I RODZICÓW,
SPECJALNY ZESPÓŁ SZKOLNO – PRZEDSZKOLNY W RYBNIKU
STYCZEŃ 2006
NR 2
NAUCZYCIELE RODZICOM
- Jeszcze nie widziałem żeby ktoś w jego
sytuacji tak po macie zasuwał. A trochę
dzieciaków z paraliżem wdziałem - mówi
jego ojciec.
Andrzeja znają zawodnicy z całej Polski.
Jeździ z ojcem na zgrupowania, zawody.
Odwiedza
palcówki
dla
dzieci
niepełnosprawnych, opowiada o sobie,
swoich sukcesach dając innym wsparcie i
przykład jak wiele zależy od siły woli i
własnej pracy.
NIEPEŁNOSPRAWNY TRENER –
REHABILITACJA NA TATAMI –
Historia Andrzeja
Miał przyjmować i wydalać – ojciec
Andrzeja Sadowskiego (trener dżudo w
klubie CZARNI BYTOM) wspomina
wyroki lekarzy. Ale myśmy się z żoną
zawzięli. Od trzeciego tygodnia życia
Andrzej był rehabilitowany. Zjeździliśmy
całą Polskę. Konsultacje u specjalistów, w
domu ćwiczenia. To zasługa żony.
Na treningach Andrzejek miał się ruszać, po
prostu jak najwięcej ruszać. Nogą, ręką,
biodrami,
czym
się
da.
Pokonać
sparaliżowane, spięte mięśnie ograniczenie
ich możliwości i ból.
Razem osiągnęli sukces. Andrzej kocha
dżudo, dzięki temu sportowi pokonuje
niepełnosprawność i jej skutki. Fizyczne,
psychiczne, społeczne.
Andrzej potrafi
Zenon Mościński, trener dżudo i
koordynator, 25 lat temu przyjmował do
klubu ojca Andrzeja, potem jego samego.
Myśmy się od niego też wiele nauczyli –
przyznaje – że niepełnosprawność to coś
całkiem normalnego, że współczucie czy
litość to nie są dobre uczucia, że ludzie
tacy jak Andrzej tego od nas nie
potrzebują. Wie pani, jaka ambicja się w
nim wyzwala? On ma siłę jak koń.
Gdyby nie ojcowski upór Andrzej miałby
już skoliozę. Nie potrafiłby sam usiąść, nie
mówiąc już o najprostszych życiowych
czynnościach.
A tak? Sam myje zęby. Potrafi się rozebrać
(gorzej z ubieraniem), wykąpać pod
prysznicem, sam zjeść i w miarę nie
nachlapać. Jak dla człowieka z wyrokiem
„życia jak roślina” to sukces.
Andrzej potrafi też sam wstać, np. przy
pomocy szczebelków drabinki na sali
gimnastycznej. Normalny, zdrowy człowiek
nie jest w stanie zrozumieć, jaka to radość,
jaka satysfakcja. To tak jak wejść na
Giewont bez zadyszki.
Zenon Mościński twierdzi, że Andrzej
zobaczył najwięcej filmów o dżudo. - Więcej
niż my wszyscy razem wzięci - śmieje się. Chłopak kocha ten sport. Zna techniki, ma
dużą wiedzę.
Pokonał wstyd kalectwa
Zasługą ojca jest to, że Andrzej nie siedzi w
domu przed telewizorem, nie maluje
widoczków na warsztatach terapii zajęciowej.
Że jest dżudoką, że ma kolegów, że w ogóle
nie boi się ludzi jak inni w jego sytuacji. Co
najważniejsze – że pokonał wstyd kalectwa.
Chodzi na randki i podbiera tacie krem do
golenia.
Z tym judoką to może to ocena trochę na
wyrost, ale tutaj nikt tak nie myśli. Ma 3
kyu, zielony pas. Honorowo, zapracował na
to. Andrzej robi rozgrzewki, jest
pomocnikiem trenera. Ma posłuch u
wszystkich. Każdy docenia to, co robi na
miarę swoich możliwości.
Andrzej czołga się po macie. Robi mostki,
brzuszki, siłuje się z kolegami. Szczęśliwy,
wyzwolony z wózka.
Z kropelkami potu na czole pokonuje całą
salę.
1
PISMO DLA UCZNIÓW I RODZICÓW,
SPECJALNY ZESPÓŁ SZKOLNO – PRZEDSZKOLNY W RYBNIKU
Andrzej ma marzenia. Chciałby wystąpić
na paraolimpiadzie w dżudo. Chciałby być,
jak ojciec trenerem. – Nikt mu tej nadziei
nie odbiera. Motywacja w sporcie jest
najważniejsza – mówi ojciec.
STYCZEŃ 2006
NR 2
Największa kara
Andrzej zgrabnie parkuje przy
macie. Koledzy już biją się pasami po
grzbiecie, co w języku dżudoków oznacza
rozgrzewkę. To marzenie Andrzeja, które
nigdy się nie spełni. Bieganie. Rzut
ojcowskiego oka na nogi Andrzeja. Nie
napinaj się strofuje syna Piotr Sadowski.
Ale to z ekscytacji. Andrzej czeka na
trening cały dzień. Największą karą jest dla
niego zakaz przyjścia do klubu. Decyduje
ojciec.
- Może było tak dwa razy - przypomina
sobie Sadowski. – Kiedy był niegrzeczny,
groziłem, że zostanie w domu. Argument
działa zawsze. Od razu stawał się potulny
jak baranek.
Dżudo to japońska sztuka walki. Jej
filozofia to pokonać przeciwnika, mimo
bólu zmusić go do uległości. Historia
Andrzeja to filozofia dżudo. Bo żeby
pokonać przeciwnika (paraliż, choroba,
niepełnosprawność), trzeba włożyć swój
osobisty wysiłek i pokonać ból własnego
ciała, które trzeba sobie podporządkować.
Do tego wszystkiego potrzeba wytrwałości.
Andrzej o tym wie. Wygrywa.
Gratulujemy i życzymy Andrzejowi
spełnienia największego marzenia: udziału
w paraolimpiadzie.
Na mecie
Piotr Sadowski wypina Andrzeja z wózka. Z
wysiłkiem podnosi na barki, ściąga spodnie,
koszulkę, buty. W 30 sekund Andrzej, rosły
17-latek jest już w dżudodze (kimono
zawodników dżudo). Ojciec delikatnie rzuca
syna ma matę. Chłopak promienieje. Jest w
swoim żywiole. Pełza po macie, podskakuje
na rękach, które są mocniejsze od
sparaliżowanych nóg.
- Znam go od kilku lat i nadal jestem pod
wrażeniem tego faceta – mówi z
niedowierzaniem Piotrek, były gospodarz
klubu. Rok temu wyemigrował za
dziewczyną
do
Kluczborka.
Dzisiaj
przyjechał, cały dzień czekał aż przyjaciel
przyjdzie, a raczej zjedzie do klubu. - No
Andrzej, pokaż pompki, albo brzuszki zachęca. Andrzej jakby na to czekał. Pompuje
na rękach ile sił. Raz, dwa, raz dwa sekunduje Piotrek. Wbrew silnemu napięciu
mięśni, niewykształconym biodrom i
lekarskim diagnozom.
Na widowni tłumy. Rodzice, kibice, koledzy
zawodników. Nikt nie pokazuje na
chłopaka palcem, nie szepcze po kątach.
Wszyscy znają Andrzeja. Od kilkunastu lal
tu przychodzi, prawie dzień w dzień
Napisano na podstawie artykułu, który ukazał się w
Dzienniku Zachodnim z dn. 7 października 2005
oraz programu wyemitowanego poprzedniego dnia
w TVP3 Katowice.
Agnieszka Kulczyna
2